fot. materiały prasowe

Piekło obok nas

 „Najgorzej, gdy człowiek pielęgnuje w sobie żal i gniew, przez co umartwia się za życia, nie dając sobie wytchnienia. W tym wypadku drogi są dwie: albo w porę otrząśnie się i wyjdzie z tego stanu, albo zmarnuje tę jedyną rzecz, której już nigdy nie odzyska” – mówi Raven, wokalista miłosławskiego zespołu black metalowego Sothoris.

Sebastian Gabryel: Na początku zeszłego roku wydaliście „Wpiekłowstąpienie” i cała black metalowa brać poczuła się jak w niebie (śmiech). Odbiór płyty jest świetny. Powiedzcie szczerze – spodziewaliście się tego?

 

Raven: Jedyną pewną sprawą, której można się spodziewać, to wypłata dziesiątego, a i z tym czasem są problemy. Zrobiliśmy wszystko, co w naszej mocy i umiejętnościach, aby tak było, jednak to nadal jest muzyka, czyli konkretna dziedzina sztuki, przez co staje się poniekąd loterią. Oczywiście, że liczyliśmy na to – gdybyśmy nie mieli odwagi wyjść z tym materiałem, to jaki sens w ogóle miałoby podejmowanie trudu stworzenia go i publikacji w formie, która została przedstawiona?

 

SG: Nie wiem, czy jako twórcom wypada wam się z tym zgodzić, ale w moim odczuciu największą siłą „Wpiekłowstąpienia” jest to, że bazując na niby dobrze znanych środkach, stworzyliście złoty środek – z jednej strony proponując mocarny blackened death metal, a z drugiej świeżość, której w zaduchu panującym na waszej scenie rzadko można się spodziewać. Jak wy sami patrzycie na ten album, gdy już zdążył się przegryźć?

 

Sothoris fot. Wiosna Foto

R: Nasze założenia były proste, od początku opieraliśmy się na black metalowym klimacie i atmosferze, jednocześnie nie rezygnując z ciężaru, który jest domeną death metalu.

 

Wydaje nam się również, że dużą rolę odegrały tutaj nasze fascynacje klasyką obydwu gatunków.

Nasze muzyczne zamiłowania odwołują się do lat 80. i 90. i wcale się tego nie wstydzimy. Jeśli ten album prezentuje „świeżość”, to miło nam to słyszeć. Co prawda nie za bardzo oglądaliśmy się na otoczenie, choć oczywiście mamy świadomość, czym obecnie karmi się polska scena. Nasza rodzima scena metalowa rozwinęła się niebotycznie, szczególnie w przeciągu kilku ostatnich lat. Wiele zespołów się narodziło, a dość spora część swoją pracą, konsekwencją oraz jakością stała się liderami na tym podwórku. Mamy naprawdę prężnie działające podziemie, z wieloma dobrymi zespołami, a publika jest bardzo mocno zaangażowana i otwarta na nowości. Duże zespoły, które grają trochę bardziej przystępną muzykę, mają ogromne wsparcie u swoich fanów, jak i poparcie medialne, prosta sprawa. Oczywiście, oni na to zapracowali, podziemie w tym wypadku jednak wymaga od fanów chęci eksploracji oraz dozy ciekawości, i to też ma miejsce. Dlatego w sumie nie możemy jednoznacznie stwierdzić, że na tej scenie panuje zaduch.

 

Ludzie ciekawi nowych odkryć i poszukujący muzyki mają wybór większy niż kiedykolwiek.

Sothoris fot. Wiosna Foto

Kapele grające nawet zgoła podobnie zawsze będą się od siebie różniły chociażby podejściem, wizją czy stylistycznymi niuansami, jednak w największej mierze to fani ostatecznie decydują, czy dany trend będzie trwał, czy zmieni się kurs. Pomysł na „Wpiekłowstąpienie” zaczął w nas kiełkować około czterech lat temu. Od momentu powolnego wzrostu do dnia wydania był dla nas niezmienny. Nie postrzegamy go jako odkrywczego, wyznaczającego nowy trend, nic z tych rzeczy. Jeśli jednak ta muzyka dała komuś nowe emocje i dlatego po nią sięga, to jest to dla nas największe uhonorowanie naszej pracy.

 

SG: Co uderzyło mnie na tej płycie najbardziej, to fakt, że przy całej mocy, jaką nam oferujecie, jest jeszcze przestrzeń na poetyckość w bardzo dobrym tego słowa znaczeniu. I w tym miejscu pojawia się pytanie – o czym tak naprawdę jest ten album? Co chcieliście nam – a może sobie? – przez niego powiedzieć?

 

R: W pierwszej kolejności to, że piekło nie jest oderwaną od naszego świata sferą lub czymś, czego trzeba szukać w książkach. Ono jest tuż obok nas. Widzimy je na portalach informacyjnych, słyszymy o nim od naszych znajomych, możemy go doświadczyć w tramwaju, w biurze, na ulicy, a często także znajduje się w nas samych. Odsuwając na bok religijne pochodzenie słowa „piekło”, to sama jego symbolika daje nam do myślenia. Naszym zdaniem człowiek, a raczej ludzkość, swoimi czynami i decyzjami sama je tworzy oraz w nie wstępuje. Tytuł zatem symbolicznie i wprost nawiązuje do największego „dzieła”, jakiego dokonaliśmy w swej krótkiej historii.

SG: „Wybacz mi, matko i ojcze, że klęską jestem waszych cnót / Z kołyski w rynsztok, z rynsztoku na dno, wasze credo nie jest moje” – to wersy z „Przykazania śmierci”. Jaka jest historia tego utworu?

 

Sothoris fot. Wiosna Foto

R: Wszystkie teksty naszych utworów odwołują się do życia i różnych historii, zarówno pojedynczego człowieka, jak i mas. A co do samego „Przykazania” – nie mówiąc wprost „co autor miał na myśli”, ale dając możliwość wczucia się w ten tekst – zapraszam po prostu do odwiedzenia gwarnej, schowanej w półmroku knajpy, najlepiej po północy. Tam na pewno znajdziecie tych, którzy od dawna są prowadzeni przez „wijące się węże” nad „wyschnięte morze”. To utwór o ich dramacie.

 

SG: Mam wrażenie, że oprócz solidnego kopa w tyłek ta płyta daje refleksję o poczuciu winy i żalu – tej niemal naszej narodowej domeny. Moim zdaniem Kościół katolicki bardzo nas w tej materii wykrzywił. Od dziecka bijemy się w piersi, od początku uczą nas wyrzutów sumienia. Jak szybko zaczęło was to irytować?

 

R: Na pewno poczucie winy i żal znajdują się na tej płycie. Nie ukrywamy, że bardzo by nas ucieszyło, gdyby ostateczna refleksja słuchacza nad tekstami sprowadzała się do życiowego kopniaka w tyłek. Umiejętność bicia się w pierś i swego rodzaju empatia to jedne z tych podstawowych umiejętności, jakie powinien posiadać każdy dojrzały człowiek. Jednak to powinno być wyrażone wobec drugiego człowieka, a nie w zeznaniu na klęczkach przy drewnianej budce.

 

Bez tego będzie się tylko lekkomyślnym i aroganckim dupkiem, którego ego najprawdopodobniej będzie przewyższać IQ.

Gorzej jednak, gdy człowiek pielęgnuje w sobie żal i gniew, przez co umartwia się za życia, nie dając sobie wytchnienia. W tym wypadku drogi są dwie: albo w porę otrząśnie się i wyjdzie z tego stanu, albo zmarnuje tę jedyną rzecz, której już nigdy nie odzyska. Nie chcemy wchodzić w głębokie dysputy światopoglądowe, ponieważ każdy członek zespołu ma odrębne zdanie na temat Kościoła. Niektórych z nas Kościół irytuje bardziej, innych mniej. Pewne jest to, że nie można też zwalać całej winy na tę instytucję. Oczywiście, miała ona przez lata swojego istnienia bardzo negatywny wpływ na społeczeństwo, o którym się nie mówi.

 

W naszym mniemaniu jednak można to sprowadzić do tego, że my jesteśmy po prostu takim narodem.

Lata zaborów, potem traumy XX wieku… Przez wiele lat Polska była miejscem, gdzie życie było ciężkie i okraszone smutkiem i tęsknotą za wolnym od cierpienia krajem. Kościół pielęgnował to dla własnej wygody i interesu, więc gdy łykamy tę mowę nienawiści z ambony, koło się zamyka. Mamy świadomość tego wszystkiego, jednak kiedy nas zaczęło to tak naprawdę irytować? Odpowiedź będzie przewrotna – kiedy ksiądz Natanek zakazał słuchania metalu i powstał Facebook (śmiech).

 

SG: Krążek ukazał się aż w czterech wytwórniach! Jak do tego doszło?

 

Sothoris fot. Wiosna Foto

R: Podjęliśmy współpracę z firmą Solid Rock PR, która wykazała się profesjonalizmem, dużym zaangażowaniem w promocję oraz upartym dążeniem do pozyskania wydawców w różnych częściach świata. Prawdopodobnie na koło podbiegunowe też wysyłali maile z pytaniem, czy nie chcą wydać edycji świątecznej (śmiech). W efekcie zainteresowanie wykazały cztery wytwórnie, głównie z Europy i Ameryki Południowej, i podjęliśmy z nimi współpracę. Dlatego w dużej mierze rozgłos i sukces naszego wydawnictwa zawdzięczamy właśnie im.

 

SG: Od kilku lat mówi się o renesansie polskiego black metalu. Jeśli rzeczywiście tak jest, to z czego, waszym zdaniem, wynika? I w ogóle, jak bardzo śledzicie nasz rynek?

 

R: Jako miłośnicy metalu i zarazem muzycy dostrzegamy kilka powodów. Fani metalu w naszym kraju zawsze byli wielką siłą, przekonała się o tym większość zespołów, które świętowały swoje największe sukcesy w latach 90. Różni muzycy przyjeżdżali do naszego kraju, bo na koncertach odbywało się czyste szaleństwo. W tamtym czasie powstało u nas również wiele wartościowych kapel, z czego duża część nie podołała rzucanym im pod nogi różnym przeszkodom. Sami po sobie wiemy, że z Zachodu przybywał do nas sprzęt, jednak co z tego, skoro większości i tak nie było na niego stać.

 

A materiały do nauki gry? Zapomnij!

Jedyne, co pozostawało, to wrzucić kasetę w magnetofon i łoić do tego na gitarze, której odpowiednie nastrojenie też było na „słowo honoru”. Nie oznacza to, że zespoły nie powstawały, wręcz przeciwnie, grały, na czym się dało, i robiły swoje. Możliwości pokazania swej muzyki ludziom było niewiele, jedynie lokalnie, bo jednak gdzieś dalej to już słabo. Dziś mamy sprzęt, który służy jakości. Posiadamy sporo konkretnych klubów, gdzie można grać, a w ciągu tego roku sami się przekonaliśmy, przy okazji naszych wyjazdów, że możliwości pokazania się ludziom na żywo są nieporównywalne z tym, co było kiedyś. Jeszcze 20 lat temu, jeśli nikt z branży się tobą nie zainteresował, to w zasadzie byłeś skazany na porażkę. Dzisiaj mamy internet i inne narzędzia, które pozwalają w sumie samodzielne wypchnąć muzykę w świat.

 

Podsumowując, polska scena zawsze prężnie działała, a fanów nigdy nie brakowało, teraz zespoły mają tylko ułatwione zadanie.

Oczywiście, nie można zapominać o kapelach, które osiągnęły sukces, i to nie tylko na naszym padole. Stały się one inspiracją, koniem pociągowym całego procesu, jakim był rozwój tej sceny. Ma to swoje plusy i minusy, gdyż inspiracje często przeradzają się w formę kalki, przez co większość zespołów nie zbiera się na odwagę, aby pójść o krok dalej, tylko trwają w utartych schematach. Dlaczego w tej chwili akurat black metal jest tak popularny na scenie metalowej? Może dlatego, że jest gatunkiem bardzo wszechstronnym, a także podatnym na przybieranie wielu ciekawych form? Kiedyś heavy metal był dość precyzyjnym określeniem, dziś może black metal przyjmuje podobny charakter. Gdy słyszymy jakąś muzykę, z góry określamy ją mianem black metalu tylko dlatego, że nie potrafimy jej inaczej nazwać, a w naszym mniemaniu leży obok tego gatunku najbliżej.

 

SG: W przypadku takich sukcesów jak wasz wiele zespołów od razu by poszło za ciosem i nagrało kolejny krążek, wykorzystując moment popularności. Czy wy też macie taki plan?

 

Sothoris fot. Wiosna Foto

R: W naszym przypadku to „pójście za ciosem” zaczęło się zaraz po wydaniu „Wpiekłowstąpienia” lub nawet chwilę przed. Prace nad trzecim albumem trwają, jednak mają swoje tempo. Nie chcemy brać udziału w jakimś chorym wyścigu szczurów i ślepym dążeniu do wykorzystania koniunktury. Przy następnym albumie będziemy chcieli pójść krok dalej, może zwolnić lub przyspieszyć, na pewno będziemy bawić się brzmieniem, w czym pomoże nam Krzysiek z podpoznańskiego studia Tetra Wave.

 

Na ten czas jednak skupiamy się na koncertowaniu i pokazywaniu ludziom, że na żywo te zarejestrowane ścieżki mają jeszcze większą moc.

Fani, których nasza muzyka zainteresowała i wciągnęła, na pewno przez czas oczekiwania na nowy krążek o nas nie zapomną. My natomiast potrzebujemy czasu i spokoju, aby skupić się na muzyce, która przecież ma być prosto z serducha. Gdy ten czas nadejdzie, a my uznamy, że wszystko jest już gotowe, by się podzielić nowym wydawnictwem, wtedy świat od razu dowie się, że na salony wbija nasz trzeci krążek.

 

Sothoris – zespół black/death-metalowy założony w Miłosławiu w 2016 roku. Swój debiutancki album „Raj potępiony” wydał samodzielnie w 2018 roku. Cztery lata po debiucie wydał drugą płytę „Wpiekłowstąpienie” we współpracy z czterema wytwórniami z całego świata – More Hate Productions z Rosji, Old Metal Rites z Brazylii, Entropy Records z Kolumbii oraz Misantropia Records z Finlandii. Wersja kasetowa ukazała się latem tego samego roku dzięki Manifestum Productions, a wkrótce również A.D.G Records. W 2023 roku album zostanie wydany na winylu przez Sevan Mater, który wznowił płyty takich zespołów jak Iced Earth i Paradise Lost. Na najnowszym albumie formacja z okolic Poznania prezentuje swoje bardziej brutalne oblicze. Muzyka zawiera agresywne partie gitar, przeplatane melodyjnymi solówkami i diabelskimi blastami perkusisty Hrista. Wokalista Raven ponownie wybrał śpiewanie w języku polskim. Produkcją muzyczną zajął się ceniony Krzysztof Kostencki (Tetra Wave Studio), a okładkę stworzył polski artysta Bartosz Muszyński. Skład zespołu to Lord Ghash na basie, Sharghall i Hex na gitarach, Hrist na perkusji oraz Raven jako wokalista.

Podziel się kulturą!
What’s your Reaction?
Ciekawe
Ciekawe
0
Świetne
Świetne
0
Smutne
Smutne
0
Komiczne
Komiczne
0
Oburzające
Oburzające
0
Dziwne
Dziwne
0