Goście Radziwiłłów. Agnieszka Wiktorowska-Chmielewska
Opublikowano:
30 marca 2022
Od:
Do:
Początek:
Koniec:
W sierpniu ubiegłego roku, w ramach programu pt. "Goście Radziwiłłów", odbyła się trzytygodniowa rezydencja literacka. W jej trakcie, sześć osób związanych z Wielkopolską i aktywnych w dziedzinie literatury, pracowało nad swoimi autorskimi utworami.
Program „Goście Radziwiłłów” został zainicjowany przez Samorząd Województwa Wielkopolskiego w roku 2020.
Rezydentów zaprosił Pałac Myśliwski Książąt Radziwiłłów w Antoninie – Dom Pracy Twórczej.
Jedną z uczestniczek Programu „Goście Radziwiłłów” była Agnieszka Wiktorowska-Chmielewska. Prezentujemy fragment powieści pt. „Prawo natury”, nad którą pracowała w trakcie swojej antonińskiej rezydencji.
z nowym
członkiem w rodzinie rośnie radość, a kiedy naraz przybywa więcej niż jedna osoba, wtedy duma wybucha w piersiach dziadków, a w sercach rodziców wdzięczność nieustannie przeplata się z cierpką nutą niepokoju.
Tatuś z mamusią dzielili się dobrą nowiną z każdym kogo tylko spotkali. Ula urodziła bliźniaczki. Lucynkę i Celinkę. Obie zdrowe i obie do siebie niepodobne przyszły na świat nocą, w taksówce, dwa tygodnie przed terminem, bo miały swój plan na pojawienia się na świecie. W Pile.
Piła to trudne do zdefiniowania miasto. Z jednej strony zielone, płynące z prądem, z drugiej jakby zasnute mgłą tajemnicy. Oniryczne. Niedostępne. Z uporem broniące dostępu do swojego rdzenia, kamienia węgielnego.
Tadeusz przyjechał do Piły na początku lat siedemdziesiątych. Od zawsze ciągnęło go w te strony, chociaż urodził się w Elblągu. Z Chodzieży pochodził Stanisław, jego ojciec, a po okolicznych miejscowościach rozsiana była bliższa i dalsza rodzina. W czasie wojny ojciec zaciągnął się do partyzantki. Podczas jednej z akcji rozbito oddział „Noteci”. W pierwszym odruchu mężczyzna zbiegł do Centralnej Polski, potem zmienił kierunek i zaczął krążyć po Mazurach, a ostatecznie trafił na Wybrzeże. Tam aresztowało go gestapo i został skazany na śmierć.
Szczęście go jednak nie opuszczało. Po raz kolejny udało mu się uciec i w miarę bezpiecznie doczekać końca wojny. Dniem przedzierał się przez lasy, nocami wędrował polami. Leśna tułaczka nie była mu obca, razem z chłopakami z „Noteci” spędził wiele nocy zaszyty pośród gąszczu i mchu, na mokradłach czy zakopany w stertach opadłych liści. Jednak przebywanie samemu w dziczy, różni się od służby w partyzantce. W grupie tkwi siła, podział ról pozwala na wygospodarowanie czasu na wypoczynek, spuszczenie z tonu oraz rozłożenie strachu na współtowarzyszy. Samotność w lesie to ciągłe napięcie, nasłuchiwanie, oglądanie się za siebie, na boki, krycie za pniami. Każdy szelest lub dźwięk łamanej gałązki może pochodzić zarówno od zbłąkanej łani lub równie dobrze zwiastować obławę wroga.
Spokojny sen we własnym łóżku i ciepły posiłek, taki bez pośpiechu i ograniczeń, odpowiednio podany i przyprawiony, stały się dla Stanisława napędem do przetrwania w tych trudnych warunkach. Wierzył, że gdzieś tam czekają na niego i kiedyś nastąpi kres jego drogi.
Pokój zastał go pod Elblągiem. Nareszcie mógł odetchnąć, żyć jak inni, zasypiać wpatrzony w sufit, nie ciemne i grzmiące echem silników samolotów niebo. Wyjść z lasu do ludzi, wyspać się i najeść do syta.
Wojna zmienia wszystko. Burzy mury, łamie drzewa, niszczy ludzi. Unicestwia systemy wartości i dotychczasowe spojrzenie na rzeczywistość. Uczy. Przede wszystkim uczy, żeby nie marnować czasu, korzystać z życia póki ono jest, korzystać zachłannie i iść za impulsem. Stanisław zatrudnił się w jednym z zakładów szklarskich. Tam poznał Halinę, a po roku w ich rodzinie pojawił się Tadeusz.
Ojciec przez całe życie opowiadał Tadkowi, jak to żyło się wśród jezior, lasów i wzgórz chodzieskich. Jak jako mały brzdąc latem jeździł z dziadkiem nad Noteć i patrzył na załadowane barki, spływające rzeką. A to jak tuż przed wojną podjął pracę w fabryce porcelany.
– Ależ tam cuda się robiło synu – wspominał z rozrzewnieniem, znów innym razem – Jak pan Mańczak ogłosił bankructwo, ludzie bali się, okropnie się bali, że Fabryka Fajansu znowu w niemieckie ręce trafi, że ta nasza wolność to za młoda, żeby się utrzymać. Tak było! Ale przyszli panowie Czesław Szrama i Wincenty Kapczyński i jakoś poszło dalej. Ależ oni mieli klasę i dryg do interesów synu. Taką ręcznie malowaną kurę majolikową za trzy złote robiliśmy, a i solniczki w kształcie kurki, kieliszki do jajek, bombonierki. Piękne to rzeczy były, bardzo, oczy cieszyły i rękę, a najbardziej te z motywami polskimi. Folklor zawsze w cenie. Zapamiętaj! Ludzie stęsknili się za swoim, za tradycją, to i kupowali, żeby w domu postawić i napatrzeć się za te wszystkie stracone lata. Gdyby nie wojna synu, gdyby nie Niemcy, kto wie, gdzie teraz twój tatko by był i kim został.
Niekiedy mały Tadzio sam prosił Stanisława o opowieść – Tatko a opowiedz coś jeszcze o swoich stronach.
Wtedy ojciec chwilę dumał, a potem snuł opowieści, a to o tym, jak prezydent Wojciechowski przyjechał na otwarcie Sanatorium Przeciwgruźliczego zbudowanego na zalesionym wzgórzu lub jak tkacze z Leszna osiedlili się na ówczesnych opłotkach i zbudowali nowe miasto. A to jak w polach, na lewo od jeziora miejskiego znaleźli z kolegami kurhan i odprawiali taniec wojownika z bronią z kijów. Najwięcej jednak mówił o okolicznych jeziorach, o tym jak w upalne wieczory kąpał się w Bolemce lub innym polodowcowym akwenie.
– A najbardziej to lubiłem chadzać nad Strzeleckie – rzucał z nutą wesołości w głosie – co to las schodził do niego po stromych zboczach, a od południa bagna się rozpościerały. A Karczewnik na rzut kamienia był. Ach, co to synu za kraina była.
I kiedy ojciec Tadeusza pod koniec lat sześćdziesiątych nagle zmarł, chłopak poprzysiągł sobie, że wróci w jego rodzinne strony i nieważne gdzie, ani jako kto, ale osiądzie tam, dokąd rwało się serce i pamięć ojca. Zamiast jednak Chodzieży, los skierował go do Piły. Tam poznał Urszulę, zakochał się i został.