Oglądać, nie oglądać
Opublikowano:
8 września 2023
Od:
Do:
Początek:
Koniec:
Tym razem polecam kontynuację serialu, po którym pocieknie wam ślinka. Natomiast odradzam kolejną produkcję Netflixa, mającą na celu wyjaśnić ważne zjawisko. Tyle tylko, że zapomniano o fabule i bohaterach.
„Misiek” („The Bear”), Disney+, sezon 2
W pierwszym sezonie „Miśka” w centrum był główny bohater Carmy Berzatto (fantastyczny Jeremy Allen White), który wrócił do rodzinnego Chicago, by po samobójczej śmierci brata Mike’a (Jon Bernthal) przejąć jego niewielką knajpkę z kanapkami. Serial mówił o stracie, traumie i przepracowywaniu żałoby. Zawrotne tempo pracy kucharek i kucharzy The Original Beef of Chicagoland (bo taką nazwę nosił przybytek Mike’a) oraz nieustanne poczucie uciekającego czasu współgrało z wrażeniem rychłego załamania nerwowego Carmy’ego i/lub trzęsienia ziemi, które zmiecie knajpę.
Śmierć Mike’a położyła się cieniem na działaniach głównego bohatera, była motorem jego gorączkowych, pochopnych działań. Sezon pierwszy skończył się odnalezieniem kupy kasy pochowanej na czarną godzinę w puszkach po sosie pomidorowym i na pomyśle rebrandingu.
Jeśli spojrzeć tylko na Carmy’ego, powiedzielibyśmy, że wraz z przebudową knajpy chce odbudować swoje życie. Tyle tylko, że nie posprzątał jeszcze zgliszczy.
Drugi sezon zaczyna się dokładnie w miejscu, w którym poprzednio pożegnaliśmy osoby bohaterskie. Od razu orientujemy się, że to będzie zupełnie inny serial. Choć „Misiek” (2) nadal jest o chorobliwej ambicji, wpływie genów na postępowanie jednostki i dziedziczeniu tak zachowań, jak i konkretnego miejsca, to jednak inaczej rozłożono akcenty.
Przede wszystkim do głosu szerzej dopuszczono pozostałe postaci, z których każda dostaje, jeśli nie cały odcinek, to szereg scen. Bohaterowie i bohaterki łapią swój rytm i w (niemal) perfekcyjnych dziesięciu odcinkach starają się radzić sobie z życiem. „Misiek” jest też opowieścią o nowym starcie. Co niekoniecznie musi, ale może, doprowadzić do happy endu.
Twórca serialu Christopher Storer i scenarzyści nie skupiają się tylko na piętrzących się obawach Carmy’ego. Oczywiście, i one dają o sobie znać – są niczym kuchenny minutnik, którego dźwięk jednocześnie wytrąca z równowagi i przywołuje do porządku. Jednak scenariusz w dużej mierze opiera się na pozostałych osobach. Chociażby więcej czasu spędzamy z Sydney (rewelacyjna Ayo Edebiri), prawą ręką Carmy’ego, która udaje się na (przymusowe) samotne eskapady po chicagowskiej mapie kulinarnej w poszukiwaniu inspiracji.
Mamy cały świetny odcinek z kuzynem Richiem (mistrzowski Ebon Moss-Bachrach), szukającym sensu w – wydawać by się mogło – pozbawionym nadziei świecie. Wreszcie wyjeżdżamy do Kopenhagi z cukiernikiem Marcusem (Lionel Boyce), któremu ten sezon daje wiele możliwości, by błyszczeć na ekranie. Do obsady głównej dołączyły gościnnie gwiazdy (podobno lista zainteresowanych była długa), a te, proszę mi wierzyć, nie zawodzą (szósty i siódmy odcinek!).
Aby nie było za słodko, łyżką dziegciu jest Claire. Mimo że bardzo dobrze gra ją Molly Gordon, nie jest to pełnokrwista postać, tylko fantazja, która służy tylko i wyłącznie Carmy’emu (na dobre i złe).
Cóż, nie ma seriali idealnych, lecz „Miśkowi” do niego najbliżej. Oglądać, koniecznie!
„Zabić ból”, Netflix, sezon 1
Przed każdym odcinkiem nowego serialu Netflixa pojawiają się osoby, które drżącymi głosami czytają formułkę:
„Program oparty jest na prawdziwych wydarzeniach, ale niektóre postaci, nazwiska, miejsca (…) i dialogi są fikcyjne dla celów dramatycznych” – by następnie przejść do osobistej tragicznej historii straty kogoś bliskiego.
Śmierci spowodowanej przedawkowaniem OxyContinu, wysoko uzależniającego opioidu. Zabieg jest tak samo chwytający za serce, co cyniczny. Streaming ewidentnie zabezpiecza się przed krytyką tego, że zbija kasę na tragedii (jak było w przypadku „Dahmera”, serialu, który – bez konsultacji z ich bliskimi – wykorzystywał historie brutalnie zabitych mężczyzn, by wielowymiarowo przedstawić tytułowego seryjnego mordercę).
„Zabić ból” jest produkcją z ostatnio modnego w Hollywood gatunku explainer drama, czyli dramatu wyjaśniającego pewne zjawisko. W tym wypadku jest to kryzys opioidowy, w którym palce, a właściwie całe ręce, maczała rodzina Sacklerów i jej firma Purdue Pharma. Głównym czarnym charakterem jest miliarder dr Richard Sackler (Matthew Broderick). Odpowiada za stworzenie i marketing OxyContinu.
Reklamowany jako zabójca bólu „lek” przyczynił się do śmierci lub uzależnienia wielu osób. W serialu mamy wielu takich nieszczęśników, jak chociażby Glen (Taylor Kitsch), kochający mąż i ojciec, który ulega wypadkowi we własnym zakładzie samochodowym.
Mamy jeszcze osoby zajmujące się rozprowadzaniem OxyContinu wśród lekarzy i lekarek. W „Zabić ból” reprezentują je dwie „blond diablice” (West Duchovny i Dina Shihabi). Pomiędzy „dobrem i złem” krąży Edie Flowers (Uzo Aduba), prawniczka z Biura Prokuratury USA, której celem nadrzędnym jest doprowadzenie Sacklera do odpowiedzialności.
Scenariusz serialu nie daje aktorkom i aktorom materiału, by móc zbudować coś poza jednowymiarowymi postaciami niczym z marnych komiksów. Richard Sackler w wykonaniu Brodericka przypomina Pana Burnsa z „Simpsonów”, obrzydliwego, wiecznie knującego, samotnego bogacza, dla którego liczą się jedynie sukces i pieniądze. Szkoda tylko, że nie nurkuje w swoim skarbcu jak Sknerus McKwacz. Czy wspomniałem, że rozmawia z duchem swojego zmarłego wuja Arthura (Clark Gregg)?
Bohaterki grane przez West Duchovny i Dinę Shihabi pragną jedynie szybkich samochodów, dobrze zaopatrzonego konta w banku i porządnie urządzonych loftów. Tymczasem osoby uzależnione od opioidu to prawi obywatele i obywatelki, którym przez zło amerykańskiej prywatnej służby zdrowia i upadku amerykańskiego snu powinęła się noga.
Najgorzej jednak wypada Uzo Aduba. Scenarzyści każą jej Edie Flowers wygłaszać równie żarliwe, co nudne przemowy o złu wyrządzonym przez Purdue Pharmę. Bohaterka dubluje też narrację, bo opowiada o rzeczach, które przed chwilą widzieliśmy na ekranie. Swoje słowa kieruje do prawnika i prawniczki, którzy sami wezwali ją na przesłuchanie w sprawie pozwu wniesionego przeciwko Saklerowi, a więc są to osoby doskonale wiedzące o przewinach producentów OxyContinu. Zatem nie potrzebują tych wykładów!
Gdy do tego dodamy męczący teledyskowy montaż i odpychający, również pozbawiony subtelności, soundtrack, dostajemy serial, który zdecydowanie warto sobie odpuścić.
Natomiast w temacie Saklerów i opioidowej epidemii warto zobaczyć dokument „Całe to piękno i krew” w reżyserii Laury Poitras. Ciekawsze, lepsze a krótsze.