Dawny Łoś Wielkopolski
Opublikowano:
28 października 2019
Od:
Do:
Początek:
Koniec:
Wiesław Rakowski budował wielowątkową kolekcję. I co ważne – dokumentował prace fotograficznie. To istotne, bo ślad po fascynacjach badawczych, po pytaniach, które nie dawały spać przyrodnikom związanym z międzywojennym zoo, pozostał właśnie na jego zdjęciach.
Dyrektor Edward Lubicz-Niezabitowski tak opisał to wydarzenie:
„W jesieni 1928 r. Oddział Przyrodniczy Muzeum Wielkopolskiego otrzymał wiadomość, że w Łukaszewku, miejscowości położonej o 5 km w kierunku północno-zachodnim od Trzemeszna a północno-wschodnim od Gniezna, zaś jakie 35 km na wschód od wyżej wymienionych Krześlic, natknięto się przy kopaniu rowu na kości i rogi jakiegoś zwierzęcia, które zabrali kopiący. Wobec tego jako kierownik Oddziału Przyrodniczego Muzeum Wielkopolskiego zleciłem natychmiast Asystentowi Muzeum Dr. Wiesławowi Rakowskiemu, aby z dwoma ludźmi udał się na miejsce wskazane, wydobyte kości odebrał i o ile możności starał się resztę pozostałą w ziemi wydostać. Po przybyciu na miejsce udało się rzeczywiście Dr. Rakowskiemu odebrać czaszkę z odłamanemi w czasie wydobywania łopatami, lecz bez szczęk dolnych, które w międzyczasie niestety gdzieś zgubiono. Następnie Dr. Rakowski udał się na miejsce znaleziska i rozpoczął poszukiwania. Miejsce to znajduje się w nieckowatem bagnistem zagłębieniu około 60 m szerokiem, dla osuszenia którego przeprowadzono rów, przy której to sposobności natrafiono na kości. Co do pokładów w tem miejscu, to pod bagnistem humusem znajduje się na 350 cm gruby pokład marglu jeziornego z muszelkami, pod nim zaś żwir. Łoś znajdował się tutaj w takiem położeniu widocznie jak utonął, z głową ku górze wzniesioną a kończynami w dół skierowanymi”
(„Dawny Łoś Wielkopolski”, „Rocznik Nauk Rolniczych i Leśnych”, tom XXI, Poznań 1929).
Pozyskane eksponaty: sześć kręgów szyjnych, dwa piersiowe i 20 żeber. Kości napięstka, kości śródręcza i kości palców kończyny przedniej prawej, kość skokowa, piętowa, śródstopia i kości palców strony prawej, kość piętowa wraz z członkami palca zewnętrznego strony lewej.
Chociaż coś więcej wiadomo o momencie wydobycia kości tura z torfowiska pod Iwnem, losy większości eksponatów giną gdzieś w mroku: kopalne czaszki turów, żubra stepowego, rogi renifera, diorama ze stadkiem wypchanych krukowatych – nie mamy pojęcia, jak pojawiły się w muzeum.
Beznożny koń urodził się w Napachaniu i padł w wieku 5 miesięcy, tyle wynika z opisu na szklanym negatywie i z krótkiej wzmianki w „Kronice Miasta Poznania”.
Szczęka rekina. Wypchana foka szara – na chwilę konieczną do zrobienia zdjęcia spoczywająca na drewnianej planszy leżącej na oparciu dwóch krzeseł. W tle napięta tkanina trzymana przez któregoś z pracowników muzeum. Kolejna czaszka tura, z postacią w tle w szekspirowskiej pozie. Studium żywego myszołowa w dwóch ustawieniach głowy.
Większość eksponatów pozbawiona jest kontekstu. Nie wiemy, czy służyły badaniom porównawczym, czy na ich podstawie profesor Edward Lubicz–Niezabitowski starał się odtworzyć proces udomowienia bydła.
Czy muzealne artefakty miały się stać ilustracją popularnego artykułu opisującego aktualne zdarzenia w ogrodzie zoologicznym? Wiemy tylko tyle, że z jakiegoś powodu warte były uwagi. Wiemy to, bo znalazły się na zdjęciach Wiesława Rakowskiego.
WIESŁAW RAKOWSKI
Bohater tej kolekcji – kustosz Oddziału Przyrodniczego Muzeum Wielkopolskiego, późniejszy dyrektor poznańskiego zoo – od 1924 roku, kiedy tylko objął stanowisko asystenta naukowego w muzeum, odpowiadał za bieżące działania tej instytucji.
Muzeum w tym czasie ściśle związane było z zoo, nie tylko działając w jego obrębie, ale i przez to, że zarządzane było przez ten sam zespół. Było też instytucją naukową – koordynowało najważniejsze w Wielkopolsce badania paleozoologiczne w tym czasie.
Wiesław Rakowski katalogował zbiory, mierzył i opisywał eksponaty, koordynował przygotowanie preparatów – wypchanych ptaków, ssaków i gadów, oczyszczonych szkieletów padłych w zoo zwierząt, układał scenki z życia poszczególnych gatunków, używając do tego taksodermicznych okazów, prowadził porównawcze studia wśród tych martwych przyrodniczych obiektów; robił analizy kształtów dziobów ptaków egzotycznych, szkieletów turów, korali kopalnych i amonitów.
Budował wielowątkową kolekcję. I co ważne – dokumentował te prace fotograficznie. To istotne, bo ślad po fascynacjach badawczych, po pytaniach, które nie dawały spać przyrodnikom związanym z międzywojennym zoo, pozostał właśnie na jego zdjęciach.
Gdy w 2012 roku dr Maria Szyszkiewicz-Golis natknęła się na kolekcję szklanych negatywów w piwnicy Zakładu Biologii Środowiska IŚRL PAN – najtrudniejszym pytaniem okazał się właśnie kontekst.
Opatrzone lapidarnymi opisami negatywy: „profil czaszki konia”, „zajączek zrośnięty zbiór anomalny”, „miecznik z Dolackim” – nie dawały się łatwo przypisać do kanonów naukowych badań, nie dawały też prostych tropów na temat tego, dlaczego powstały.
INNE CZASY, INNE ZWYCZAJE
Wydawałoby się, że międzywojenne zainteresowania przyrodników związanych z zoo i muzeum były już niemal współczesne – dotyczyły skamielin znajdowanych w Wielkopolsce, udomowienia zwierząt, anatomii. Przeszły przecież daleką drogę od wcześniejszych o 30 lat jarmarcznych norm działalności ogrodu zoologicznego, organizującego pod koniec XIX wieku „koncerty monstrualne” na sześć orkiestr wojskowych grających jednocześnie czy proponującego karawany sprowadzonych zza morza Nubijczyków i Zulusów, eksponowanych na równi z przyrodniczymi ciekawostkami.
Dwudziestolecie w historii poznańskiego zoo jest nieco bliższe dzisiejszym standardom i wrażliwości. Jednak mimo to, oglądając zdjęcia Wiesława Rakowskiego – te ze zbioru okazów teratologicznych: zrośniętych jerzyków, zajączka syjamskiego sprawiającego wrażenie makabrycznej iluzji czy beznogiego konia spreparowanego w dwóch wersjach (wypchanego eksponatu i nagiego szkieletu) – trudno pozbyć się wrażenia chaotycznego gabinetu osobliwości, kolekcji napędzanej potrzebą uzupełniania niekończącego się zbioru okazów, nie tak znów dalekiej od cyrkowego szaleństwa poprzedniej epoki.
To dążenie do katalogowania świata za pomocą wycinków rzeczywistości, trafiających do przyrodniczej kolekcji, hipnotyczna fascynacja ciekawostkami wydobytymi ze świata natury – to wszystko bywa z dystansu 90 lat nieoczywiste.
SMOCZE JAMY
Granica między uzasadnioną naukową ciekawością a kolekcją osobliwości okazuje się płynna, jeśli ocenia się ją z dystansu. Co kierowało Wiesławem Rakowskim? Jakie zainteresowania kazały próbować wyjaśnić złożoność przyrody za pomocą taksydermicznych eksponatów? Jak rozumiał sens przyrodniczej kolekcji? Na jakie pytania szukał odpowiedzi? Jakie były powszechne w tym czasie wyobrażenia na temat przyrody?
To wszystko okazuje się dalekie od intuicji. Profesor Niezabitowski, szef Wiesława Rakowskiego, w jednym ze swoich tekstów zmuszony był przecież prostować wyobrażenia na temat pochodzenia smoków:
„Tak, jak u wielu narodów, tak i u nas od niepamiętnych czasów istnieją podania o nadzwyczajnych potworach zwanych smokami, których siedzibą miały być podziemne pieczary. Z nich wypadały one na świat, niosąc zgubę ludziom i ich dobytkowi. […] Należałoby się więc zapytać, skąd wzięły te opowieści swój początek i dlaczego związano istnienie smoków, najczęściej właśnie z podziemnymi pieczarami. Te ostatnie, ukrywając swe wnętrze wśród wiecznych ciemności, budziły wprawdzie zawsze zgrozę w ludziach przesądnych i z natury rzeczy, wydawały się najodpowiedniejszemi siedzibami dla istot nadprzyrodzonych tego rodzaju co smoki; lecz podobnie jak w każdej niemal baśni tkwi jakieś jądro prawdy, podania te mają pewien podkład rzeczywisty, a powstały jedynie przez mylne tłumaczenie rzeczy istotnie obserwowanych. Wiemy, że podania o olbrzymach powstały na podstawie wykopywanych ogromnych kości, należących do wymarłych dawno mastodontów, mamutów itp. (Edward Lubicz-Niezabitowski; „Smoki karpackie i smocze jamy”, „Kosmos. Czasopismo Polskiego Towarzystwa Przyrodników im. Kopernika”, XLIX z III, Lwów 1924).
KOLEKCJA BEZ KONTEKSTU
To (między innymi) z powodu nieprzystających do współczesności kontekstów i rewolucyjnych zmian w naukowych paradygmatach naukowcy, którzy odkryli zdjęcia Wiesława Rakowskiego w 2012 roku, zdecydowali się poddać je powtórnej analizie.
Przyglądając się historii swoich własnych dyscyplin, zastanawiali się, które z zainteresowań badawczych zarejestrowanych na zdjęciach Rakowskiego przetrwały próbę czasu, a które są raczej zapisem zdyskredytowanych teorii, ślepych uliczek, porzuconych w kolejnych dziesięcioleciach.
Część zdjęć Wiesława Rakowskiego pozostała w wyniku tej analizy tym, czym jest dla laika takiego jak ja – poetycką opowieścią o odległej od naszej strategii budowania relacji między badaczami przyrody a samą przyrodą. Niezrozumiała na pierwszy rzut oka, egzotyczna, niepokojąca.
Pozbawiony oryginalnego kontekstu zbiór zdjęć, służących pierwotnie dokumentacji prostych faktów przyrodniczych, okazał się więc historią opisującą badaczy przyrody – bardziej niż samą przyrodę.
Jednak część fotografii, ta która lepiej poddała się współczesnej naukowej analizie, odkryła nowe wątki. Pojawiły się analogie z dzisiejszymi ambicjami, równie szalonymi na pozór, pochodzącymi wprost od tych międzywojennych.
Nowego blasku nabrała dzięki temu choćby historia prób odtworzenia wymarłych turów, w której pośrednio uczestniczyło w latach 30. poznańskie muzeum, budując obszerną kolekcję kości tych zwierząt. Profesor Hieronim Frąckowiak, ekspert anatomii bydła z Uniwersytetu Przyrodniczego w Poznaniu, wyjaśniał:
„Okres świetności takich kolekcji przyrodniczych minął, ale są one nadal cenne i unikatowe, i są nadal źródłem oryginalnych informacji. […] W momencie gdy pojawiły się nowe metody badawcze umożliwiające identyfikację DNA, niby-niepotrzebne zbiory zyskały drugą młodość – można z nich pobrać materiał do badań genetycznych […] i dzisiaj te same szczątki tura [które gromadził Rakowski] bardzo się przydają. […] Mając dzisiejsze możliwości techniczne i naukowe, takie jak transplantację zarodków, klonowanie dużych zwierząt – idea [wskrzeszenie tura] nie jest aż tak szalona, jakby się wydawało. Mimo że mamy tylko materiał kostny, udało się odtworzyć fragment łańcucha DNA u tura. A skoro kawałek mamy, może resztę się też znajdzie? […] Fragmenty DNA metodami biotechnologicznymi zostały wprowadzone do genomu myszy i królika, i tam jest ich rezerwuar. Kawałek nici DNA tura więc już jest w genomie tych zwierząt. Dalszy etap musi być taki, że korzystając z możliwości klonowania dużych ssaków takich jak bydło, trzeba usunąć z ich komórki jajowej jądro komórkowe zawierające ich własny materiał genetyczny, a w to miejsce wprowadzić DNA tura. Doprowadzić do rozwoju zygoty, a przez kolejne podziały komórek uzyskać zarodek, z którego rozwinie się osobnik legitymujący się genomem tura. Słynna owieczka Dolly otworzyła tę furtkę. Wcześniej udawało się klonować tylko małe ssaki, np. myszy. Pojawienie się Dolly zapoczątkowało epokę klonowania dużych ssaków. I dzisiaj jest to prawie rutynowa metoda, w której upatrywana jest droga do ewentualnego sukcesu”.
Fotografie prezentujemy dzięki uprzejmości Instytutu Środowiska Rolniczego i Leśnego Polskiej Akademii Nauk, właściciela praw do tej fotograficznej kolekcji i spadkobiercy międzywojennego Oddziału Przyrodniczego Muzeum Wielkopolskiego.
WIESŁAW RAKOWSKI (18.04.1903–17.08.1948) był paleontologiem, zoologiem, kustoszem Muzeum Przyrodniczego w Poznaniu, po II wojnie światowej dyrektorem poznańskiego zoo. W muzeum pracował od 1924 roku, początkowo na stanowisku asystenta prof. Edwarda Lubicza‐Niezabitowskiego, prowadził też własne badania. W 1928 roku na Uniwersytecie Poznańskim obronił pracę doktorską: „Narzutowe Głowonogi Wielkopolski”.
Cytat z wypowiedzi prof. Hieronima Frąckowiaka pochodzi z książki „Wiesław Rakowski. Fotografie 1924–1939” wydanej przez IŚRL PAN w Poznaniu w 2013 roku. Współczesnymi komentarzami zdjęcia Wiesława Rakowskiego opatrzyli: prof. dr hab. Jerzy Karg, dr hab. Krzysztof Kujawa, dr Marta Osypińska, dr Jan Śmiełowski oraz dr Maria Szyszkiewicz-Golis, która odnalazła szklane negatywy i jako pierwsza rozpoznała ich historyczną wartość.
Całość kolekcji zdjęć z przedwojennego Muzeum Przyrodniczego dostępna jest w poznańskim Muzeum Wiedzy o Środowisku w formie książki i multimedialnej ekspozycji. Muzeum czynne jest od poniedziałku do piątku w godzinach 9.00–17.00.