Drag jest jak peleryna superbohatera
Opublikowano:
28 marca 2022
Od:
Do:
Początek:
Koniec:
„Często na imprezach rodzinnych kuzynka przebierała mnie w swoje ubrania. Ubóstwiałem te chwile, ale niestety przebieranki nie spotykały się z aprobatą innych członków rodziny, a nawet czasami kończyły się karą” - opowiada drag queen Lelita Petit.
Jakub Wojtaszczyk: Pamiętasz, kiedy Lelita po raz pierwszy pojawiła się na scenie?
Lelita Petit: Jasne! Wyszłam na scenę podczas koncertu „Miłość – to niby takie proste”, który w ramach poznańskiego Pride Weeku współorganizowałam wraz z Grupą Stonewall. W dragu zaśpiewałam „Mam chłopczyka na Kopernika” oraz „Gigi L’amoroso” w wersji Joanny Kurowskiej. Reżyser koncertu Andrzej Nowakowski uznał, że świetnie mi poszło, sama też byłam bardzo zadowolona. Uznałem, że trzeba Lelitę wypuścić, dać jej skrzydła…
JW: Czyli była w tobie już wcześniej?
LP: Tak, pierwsze dragowanie uskuteczniałem już chyba w wieku 8 lat! Często na imprezach rodzinnych kuzynka przebierała mnie w swoje ubrania. Ubóstwiałem te chwile, ale niestety przebieranki nie spotykały się z aprobatą innych członków rodziny, a nawet czasami kończyły się karą. Od najmłodszych lat udzielałem się artystycznie, brałem udział w konkursach recytatorskich i kółkach teatralnych…
To doświadczenie sprawiło, że wtedy, po koncercie „Miłość – to niby takie proste”, wiedziałam już, iż na spokojnie mogę dragowaniem się zajmować.
Nie tylko od strony artystycznej, bo jestem wyedukowaną wokalistką, ale też takiej życiowej – drag po prostu pozwalał mi się wyżyć, dać ujście artystycznej pasji. Wtedy również zorientowałem się, że w społeczności LGBT+ jest po prostu przestrzeń na bycie drag queen.
JW: Dlaczego wcześniej myślałeś inaczej?
LP: Wszystko przez to, jak wyglądał polski drag w mediach i w klubach – był przaśny, archaiczny. „RuPaul’s Drag Race” gdzieś świecił w tle, ale nie był jeszcze obecny w mainstreamie. Pamiętam, że w internecie oglądałam szósty sezon tego reality show, ponieważ występowała w nim Adore Delano. Już wcześniej śledziłam tę osobę, kiedy jeszcze była uczestniczką programu „Idol”. Wiedziałem, że robi dragowy performance i śpiewa, nie z playbacku, tylko własnym głosem.
Uznałam to za świetny pomysł, bo – bez urazy – nie miałem konkurencji na polskim rynku – żadna rodzima drag queen nie śpiewała, a także nie celebrowała kobiecości w taki sposób jak ja.
„Dziewczyny” skupiały się na lip syncu i pastiszu kobiety. Wiesz, takie klasyczne podejście – „facet przebrany za babę”. Oczywiście w tamtych latach powstały też wspaniałe laski, które były i nadal są świetne. Ale zainteresowanie, jak i dostęp do wiedzy – w porównaniu do obecnych czasów – na temat dragu był znikomy.
JW: Z czego złożyłeś Lelitę Petit?
LP: Inspirowałem się życiorysem musicalowego „Pippina”, czyli młodego księcia, który szukał szczęścia. Próbował odnaleźć je w różnych aspektach życia. Wreszcie uznał, że lepiej niż na dworze będzie mu wśród bohemy. Jednak kiedy stracił pieniądze, skończył marnie. To poszukiwanie szczęścia połączyłem z „każdą historią uczestników i uczestniczek, którą słyszysz w programach typu »Mam Talent«”. Historia Lelity wygląda następująco: „Pewnego dnia zwykła dziewczyna z górniczego miasta postanawia wziąć sprawy w swoje ręce. Bierze szpilki, lokówkę oraz najpiękniejszą kieckę i ze 100 złotymi w kieszeni wyjeżdża z nadzieją, że zostanie gwiazdą”.
JW: Jak zatem wyglądało twoje dorastanie w górniczej miejscowości?
LP: Wychowałem się osiemdziesięciotysięcznym Lubinie, więc, jak sobie pewnie możesz wyobrazić, nie było ono kolorowe. Przez wszechobecne blokowiska było przygnębiająco. Pamiętam, że latem z czwartego piętra obserwowałem pola rzepaku, przez które woda w kałużach zawsze była żółta.
W czasie dorastania czułem się inny niż wszyscy i jednocześnie tęskniłem za czymś, czego nie potrafiłem nazwać.
Słuchałem „Naprawdę chcę” z „Małej Syrenki” Disneya i mówiłem: „Arielko, dziewczyno, wiem, co czujesz!”. Kiedy moi koledzy interesowali się sportem, ja lubiłem kwiatuszki, wróżki, ubranka, dodatki… Bardzo często brałem udział w różnego rodzaju apelach szkolnych i przedstawieniach, aby dać upust moim artystycznym ciągotom. Z drugiej strony jednak czułem się jak kula u nogi moich kolegów, dlatego zacząłem się dopasowywać. Im mocniej tłamsiłem swoje prawdziwe ja, tym bardziej byłem akceptowany przez grupę. Czułem okropną niesprawiedliwość. Nie chciałem wtapiać się w tło! W pewnym momencie coś we mnie pękło…
JW: Co zrobiłeś?
LP: W wieku 15 lat pijany przelizałem się z kolesiem na sylwestra! Ktoś to nagrał i wrzucił do internetu. Następnego dnia na Gadu-Gadu dostałem wiele wiadomości o treści: „Jesteś pedałem!”. Przeraziłem się, ale za radą mamy postanowiłem nigdy więcej nie udawać kogoś, kim nie jestem. Działałem na zasadzie zdziwienia. Kiedy, ktoś pytał: „Marcel, ty jesteś gejem?!”. Odpowiadałem: „Stary, nie wiedziałeś?!”. Odwracałem sytuację na moją korzyść, nawet wtedy, gdy stykałem się z homofobią. Któregoś razu szedłem szkolnym korytarzem i nagle jeden chłopak ryknął: „Jak to jest w dupę?”. Odwróciłem się na pięcie i wykrzyknąłem, żeby zapytał swojego ojca, bo to on mi płaci. Skończyło się na tym, że prawie mnie pobił. Na szczęście wiele osób się z tego chłopaka śmiało.
JW: Kiedy odkryłeś swoją niebinarność?
LP: Pamiętam taką sytuację, kiedy miałem może 10 lat i pojechałem z rodzicami nad morze. Poznałem tam trochę starszą dziewczynę, z którą spędzałem bardzo dużo czasu. Pozwalałem sobie tam na ekspresję, której unikałem w Lubinie. Koleżanka okazała się bardzo otwarta. Zapytała: „Ty to chyba chciałbyś być dziewczynką, co?”. Byłem lekko speszony, ale też zaintrygowany; to był ten pstryczek, dzięki któremu poczułem, jakbym coś odkrył. Ktoś zadał odpowiednie pytanie. Jeszcze jednak do końca nie wiedziałem, czym dokładnie jest to odkrycie. Dlatego odpowiedziałem: „Czasami”. Od tego wypadu nad Bałtyk długo myślałem o mojej tożsamości.
Dopiero na studiach, kiedy poznałem Grupę Stonewall i studiowałem filozofię, zrozumiałem, że najbardziej interesuje mnie płynność i nieprzypisywanie do jednej strony binarnego spektrum.
Teraz, kiedy wspominam dzieciństwo, już wiem, dlaczego moją ulubioną osobą bohaterką była Kłopotowski, czyli Double Trouble z animacji „She-Ra i księżniczki”. Pełnię odnalazłem dopiero wtedy, gdy uwolniłem Lelitę Petit.
JW: Co się wydarzyło od czasu twojego debiutu scenicznego?
LP: Lelita organizowała ze mną imprezy, koordynowała grupy artystyczne; jak kończyłem związki, to ona zawsze była przy mnie. Poza tym pokochałem występowanie i odbiór społeczności był również bardzo pozytywny. Działałam też jako aktywistka, bo drag idealnie wpasował się w estetykę Marszów Równości. Jest jak peleryna superbohatera – dodaje sił. Postanowiłem też dzielić się swoim doświadczeniem. Dlatego założyłem House of Utopia, którego jestem dragową matką i który współtworzę z Alą Express, Airą, Temidą 69 i Flame Supreme.
W końcu mam poczucie przynależności do grupy.
Wspieramy się, zwierzamy, razem tworzymy różne wydarzenia. Może też włączył mi się instynkt macierzyński? Ha, ha. Wspólnie pokazujemy, że mamy pełne prawo do naszych żyć i nikomu ich nie oddamy! Dodatkowo wraz z Mewa Topolska, Karolem Piotrowskim i Mieszkiem Łowżyłem współtworzę kolektyw „Brokatowe damy”. Jeden z naszych utworów, „Dwa razy sukienka, dwa razy spodnie”, jest dostępny w sieci. Na początku marca wchodzimy do studia. Życzcie nam powodzenia!