Dziś są twoje urodziny
Opublikowano:
2 lutego 2024
Od:
Do:
Początek:
Koniec:
„Nie pokładam wiary w naszą inteligencję, bo jest ona pełna hipokryzji, a przy tym nieszczera, histeryczna, niekulturalna i leniwa. Nie wierzę jej nawet wtedy, gdy twierdzi, że cierpi i protestuje, bo jej ciemiężcy zostali przez nią samą zrodzeni. Wierzę w jednostki. To w nich doszukuję się ocalenia – zarówno w inteligentach, jak i chłopach, co są rozrzuceni po całej Rosji. Choć zdaje się być ich niewielu, to posiadają prawdziwą siłę (...)".
Prorok nie jest ceniony we własnym kraju, a indywidualności, o których mówię, odgrywają prawie że niezauważalną rolę w naszym społeczeństwie. Choć nie dominują, to ich czyny są widoczne. Nieważne, co się powie czy zrobi – nauka stale idzie naprzód, świadomość społeczna rośnie, kwestie moralne stają się coraz bardziej alarmujące itd. To wszystko ma miejsce niezależnie od prokuratorów, inżynierów, zarządców, niezależnie od inteligencji en masse, i na przekór wszystkiemu.
Tak kąśliwie napisał Anton Czechow w liście do Iwana Orłowa z 22 lutego 1899 roku. Tę szczerą, acz pewnie dla ówczesnej inteligencji nieprzyjemną wypowiedź, można odnieść również i do jego dramatu „Trzy siostry”, który miał premierę dwanaście lat później. I coś z tą złośliwością literata jest na rzeczy, bo tytułowych bohaterek sztuki nie odbiera się jako jednostki, a raczej typy ludzkie. Reprezentują one kobiety znajdujące się (czy może: uwięzione) w modelowych sytuacjach i relacjach z mężczyznami, takimi jak: brat, mąż, przyjaciel, adorator, kochanek etc.
Nie oszukujmy się – niby jest im dość wygodnie, ale w życiu mają raczej niewesoło.
Najstarsza, niezamężna nauczycielka Olga, zdaje się skazana na zostanie starą panną i sfrustrowaną pedagożką, która będzie wyładowywać złość na wrednych dziewuchach (tak postrzega niestety swoje uczennice). Środkowa to nieszczęśliwa w małżeństwie Masza; rozczarowana głupim mężem marzy o wielkiej miłości i wikła się w niefortunny romans. Z kolei w przypadku właśnie świętującej 20. urodziny najmłodszej Iriny – „wszystko jeszcze przed nią”, i stąd być może tak irytuje czytelników nieuroczo naiwnymi wypowiedziami, a mężczyznom toczącym o jej rękę boje pozostaje chyba tylko współczuć. Ma się przy tym dziwne wrażenie, że kobiety – choć urodziły się w zaledwie czteroletnich odstępach czasu – dzieli spora różnica wieku i stąd mogłyby zostać sportretowane na alegorycznym obrazie pokroju „Skąd przyszliśmy? Kim jesteśmy? Dokąd idziemy?” Gauguina. A że nic im się w życiu nie posuwa do przodu i jakby trwają w połowie gestu, to faktycznie wyglądają, jakby zostały wyjęte z przykrej, ponurej sceny zbiorowej pt. „Zabrakło tatusia”.
W sztuce obserwujemy, jak bohaterki mierzą się z pułapkami uprzywilejowania klasowego, rosnącym wyalienowaniem społecznym po śmierci ojca oficera i jak, w rzeczywistości rosyjskiej prowincji przełomu XIX i XX wieku, idzie im (bądź: nie idzie) z życiem i feminizmem. W klasycznej interpretacji tekst oferuje doskonały, wyrazisty przykład apatycznego trwania w sytuacji nieznośnej, osładzanej co jakiś czas pustymi westchnieniami za wyjazdem do stolicy, mającym zapewnić wyzwolenie i wolność. A jednak bohaterki tkwią w swoich niewygodnych rolach, męcząc się bezpieczną, acz zgoła nijaką monotonią dnia codziennego.
Godny pożałowania byt z dramatu Czechowa odniosą do swoich prywatnych losów zwłaszcza ci czytelnicy, którzy utknęli na prowincji bądź ją opuścili.
Pochodząc z małej miejscowości, czasem zastanawiałem się, kto z osób poznanych przeze mnie w szkole i na kółku plastycznym odgrywa jaką rolę spośród trzech modelowych sióstr i otaczającego je wieńca pogubionych, niezbyt interesujących mężczyzn. Krótko mówiąc: dla wielu czytelników „Trzy siostry” to taka nieśmiertelna, acz cuchnąca trupem obezwładniającego marazmu, klasyka. W kilku autorytetach i jakiejś klasyce trzeba przecież pokładać nadzieję. A że Czechow jako egzystencjalista wydaje się uniwersalny i bezpieczny (zwłaszcza że martwy i nie napisze niczego głupiego w mediach społecznościowych), to lubienia „Trzech sióstr” nie będę się chyba wstydzić. Tak kiedyś, trochę naiwnie, sobie myślałem.
„Russkij mir” a Czechow
Po rosyjskiej inwazji na Ukrainę w lutym 2022 roku rozpoczęto w tym kraju bojkot kultury agresora. W czerwcu tamtego roku ukraiński parlament przegłosował ustawę zakazującą wydawania i dystrybucji książek autorstwa pisarzy rosyjskich i białoruskich. Podobny los spotkał także muzykę. Z kolei w sierpniu tamtego roku Ministerstwo Oświaty Ukrainy zdecydowało się na usunięcie rosyjskich książek z listy szkolnych lektur z wyjątkiem autorów piszących po rosyjsku, których życie i twórczość pozostaje w ścisłym związku z Ukrainą. Ostał się Nikołaj Gogol, Michaił Bułhakow, Ilja Ilf i Jewgienij Pietrowicz Pietrow.
W październiku 2022 roku na stronie Instytutu Książki ukazała się rozmowa z poetą Serhijem Żadanem, który stwierdził:
Kultura nie jest zamkniętą strukturą, jest żywa i ma moc oddziaływania dopóty, dopóki są ludzie, którzy ją przeżywają i interpretują. W ostateczności to od nich zależy jej los. Ale w obecnej Rosji, co jest chyba dla każdego zupełnie jasne, kultura została podporządkowana państwowej ideologii. Możemy nad tym ubolewać, ale tak jest: kultura rosyjska jest częścią szowinistycznej maszyny imperialnej Rosji. Próby oddzielenia kultury od polityki są w tej chwili raczej daremne. „Russkij mir” ma dzisiaj nie tylko twarz Putina, Piotra I czy Stalina, ale także Dostojewskiego i Czechowa. Nie chodzi przy tym oczywiście o literacką wartość dzieła Dostojewskiego – można go lubić lub nie – rzecz w tym, że w społeczeństwie, które jest tak bezforemne, bezwolne i pozbawione podmiotowości, wszystko, choćby najwznioślejsze ideały humanizmu i najwspanialsze osiągnięcia kultury, można wykorzystać jako narzędzie w arsenale totalitarnego państwa. Trzecia Rzesza zrobiła to samo z Wagnerem. Wagner był genialnym kompozytorem, ale jego obecność w hitlerowskiej propagandzie naznaczyła go na stałe skojarzeniem z estetyką i etyką nazizmu. Myślę, że to samo czeka Puszkina, Tołstoja czy Dostojewskiego – ich imiona nie będą w przyszłości kojarzyć się z humanizmem i subtelnością sztuki, tylko z gwałtem, przemocą i grabieżą.
Zważywszy na antysemickie poglądy, publikacje (niesławne „Żydostwo w muzyce”) i działania Wagnera, porównanie użycia jego twórczości przez nazistów do wydawania i popularyzowania literatury rosyjskiej autorstwa osób o bardzo różnych poglądach, wydaje mi się manipulacją i przejawem populizmu. Zapewne przy współczesnej lekturze może razić u Dostojewskiego upiorna wizja imperialnej, Nowej Rosji, która miałaby jednoczyć wszystkich Słowian. Czy jednak zestawianie go z unikającym polityki Czechowem nie jest aby sporym nadużyciem?
Zapewne powyższe uwagi brzmią trochę tak, jakbym próbował bronić kultury rosyjskiej przed bojkotem. Bynajmniej. Żeby było przy tym zabawniej – okazało się, że autor „Trzech sióstr” posiadał ukraińskie korzenie. O tym fakcie przypomniała Agnieszka Lubomira Piotrowska, oddając w 2022 roku w ręce polskich czytelników swoje nowe tłumaczenie „Jednoaktówek”. Jak podaje Jacek Cieślak:
W wydanym we Lwowie za życia Czechowa pierwszym ukraińskojęzycznym zbiorze dzieł napisano, że pisarz urodził się w Ukrainie w Taganrogu (sto kilometrów na wschód od Mariupola), na etnicznym terytorium ukraińskim. Nawet po rewolucji miasto znajdowało się w ukraińskiej republice radzieckiej. Włączono je do ZSSR w 1925 r. (…)
Piotrowska cytuje Czechowa, który w 1902 r. powiedział: „Jestem prawdziwy Małorus, w dzieciństwie nie mówiłem inaczej niż po małorosyjsku”, to znaczy, że przedstawiał się jako Ukrainiec, także w spisie powszechnym. W szkolnym teatrze grał w ukraińskiej sztuce po ukraińsku. Później, mówiąc o sobie, nie używał już na określenie swojego pochodzenia oficjalnego rosyjskiego terminu „Małorus”, lecz „Chochoł” – od nazwy fryzury ukraińskiej, zwanej u nas czubem. Nie stosował też kolonizacyjnej formy „na Ukrainie”, tylko tak jak my teraz „w Ukrainie”. Deklarował: „Ukraina jest droga i miła mojemu sercu (…) kocham naród ukraiński, który dał światu tytana, jakim jest Taras Szewczenko”.
Ukraińskie korzenie Czechowa pozostają w Rosji tematem tabu. Wypadnięcie z narodowego zbioru twórczości „ich” najbardziej popularnego pisarza byłoby bardzo bolesnym ciosem. Kłamstwo o jego pochodzeniu więc trwa, póki jest ono możliwe do utrzymania.
Wątła siła sióstr
W uwspółcześnionej interpretacji Piotra Kruszczyńskiego zatytułowanej „Siostry!” wyraźnie zaktualizowany został aspekt klasowy i feministyczny dramatu. Reżyser zwraca uwagę odbiorcy na ambiwalentną pozycję sióstr względem otoczenia, niezdolność do samodzielnego życia, czy ich nieukończoną, nieudaną emancypację. Co z tym postępem? Bo paradoksalnie znacznie lepiej od tej trójki radzi sobie „kontrrewolucyjna” Natasza (Oliwia Nazimek) – pragmatyczna narzeczona, a później żona ich brata Andrieja (tragikomiczny Łukasz Schmidt), która szybko rodzi mu dzieci i z łatwością stopniowo przejmuje kontrolę nad domem.
Każdemu, kto te trzy nieszczęśnice z „Trzech sióstr” widział jako reprezentantki różnych etapów w życiu człowieka, przypadnie do gustu dobór obsady i zabieg kostiumowy (za ubiory i zniuansowaną pracę ze światłem należą się brawa dla Justyny Łagowskiej). Aktorki zdają się symbolizować różne fale i drogi feminizmu, ilustrując losy kobiet w świecie nieudanej rewolucji. W przedstawieniu ten feminizm jawi się jako ruch białych, uprzywilejowanych i pokłóconych ze sobą kobiet, raczej obojętnych na takie zjawiska, jak kobietyzm i nierówności ekonomiczne.
Edyta Łukaszewska jako Olga jest ubrana w długą, szarą, ukrywającą kształt ciała suknię, ma siwiejące włosy i nosi przydające jej powagi okulary. To przedwcześnie zmęczona i podstarzała pracą nauczycielka – sufrażystka, która zawód podjęła chyba dla idei społecznictwa, by ostro się na niej przejechać. Kontekst lokalny nie został przeoczony – Olgi trudno nie uznać za wycieńczoną, wielkopolską Siłaczkę, która z chęcią by opuściła ten „ponury” Konin czy „zgrzebny” Ostrów Wielkopolski i udała się do Posen albo i jeszcze dalej. Nic dziwnego, że potrafi ni z tego, ni z owego głośno krzyczeć.
Natomiast Marta Herman jako Masza to figura uczennicy uwiedzionej za młodu przez nauczyciela. Podszyta nierównymi relacjami płciowymi, różnica wieku w związkach miłosnych z uporem się za nią ciągnie. Poznajemy ją, gdy zakochuje się w Wierszyninie – w oryginale czterdziestokilkulatku, a w spektaklu siwym panu, odgrywanym przez Zbigniewa Grochala jako uprzejmy boomer i dziaders. Burza loków, czarna bluzka z dekoltem, spódnica w pionowe, czarno-białe paski – ten wygląd pokroju dawnej gwiazdy filmowej i zestawienie ze znacznie starszym mężczyzną przywodzi na myśl trochę groteskowych, kinowych partnerów Audrey Hepburn, a bliżej współczesności – prywatne doświadczenia Sophie Marceau z Żuławskim czy Maïwenn z Lucem Bessonem.
Z kolei Malina Goehs jako Irina w sugerujących oczytanie (zaczytanie) okularkach, niebieskiej czapeczce i czarnej koszulce z białymi krzyżykami na wysokości piersi, sprawia wrażenie zbuntowanej, zafascynowanej feminizmem studentki, która wybrała jakiś niezapewniający pracy, acz intelektualnie stymulujący kierunek humanistyczny z przeładowanymi listami lektur – taka filozofia, kulturoznawstwo czy filmoznawstwo. Stosy książek pojawiają się zresztą na scenie jako rekwizyty.
W stosunku do postaci starszych sióstr, których partie dialogowe Kruszczyński dość wiernie zachował, pod względem wypowiedzi Irina została najsilniej przeobrażona. Wygłasza zgoła współczesne teksty o charakterze feministycznym, odnoszące się do zagadnień aktualnie obecnych w dyskursie – a więc mizogninizmu, kancelowania uznanych za seksistowskie tekstów kultury, czy kwestii LGBT. Spędzą czas z osobą niebinarną. Nika, Niks, „preferuje zaimki żeńskie bądź neutralne” i jest barwną figurą o zmiennej identyfikacji, doskonale graną przez Huberta Miłkowskiego.
Nie marznijże, bejbi!
Jednym z problemów podjętych w „Siostrach!” przez Irinę jest stara piosenka „Baby, It’s Cold Outside”, która została napisana w 1944 przez Franka Loessera, a w XXI wieku treść obecnego w niej dialogu została uznana za przejaw molestowania seksualnego. Irina i Nika próbują wyjaśnić problematyczną treść utworu zdezorientowanemu Wierszyninowi. Kruszczyńskiemu krytyka amerykańskiej piosenki posłużyła za przykład sytuacji, gdy feminizm „na oślep” rozprawia się ze starymi tekstami kultury, oceniając je jedynie ze współczesnej perspektywy, przez co po drodze zostają zagubione historyczne konteksty, czy zmiany znaczeń poszczególnych sformułowań. Ta ahistoryczna perspektywa ośmiesza Irinę, pospiesznie ferującą wyroki.
Nikt jej w przedstawieniu rzecz jasna nie rozlicza z nieuważnych lektur, intelektualnej naiwności czy ślepego przejmowania feministycznych interpretacji świata przeszłości. Ale gdyby miał się odbyć takowy dialog, pewnie zabrzmiałby podobnie, jak w finale filmu „Alkibiades”, etiudy ze Szkoły Filmowej w Łodzi. W czasie zajęć z filozofii zapalczywa feministka Hanna dość prostacko interpretuje „Ucztę” Platona, dopisując do niej treści homoerotyczne, a nowo przybyła Lidia wytyka jej ignorancję:
Lidia: Ty narzucasz interpretację na jeden szczegół, zamiast się skupić na ogólnym przekazie.
Hanna: Próbuję ci pomóc.
Lidia: Nie, ty starasz się przekazać swoją teorię. Przedstawiasz luźną interpretację jednego z założycielskich tekstów zachodniej kultury, zamiast się w niego wgłębiać. Co z drabiną miłości na przykład? Co ze stopniami do kontemplacji wiecznych form?
Hanna: To nie ma z tym nic wspólnego. Tutaj chodzi o rozumowanie, a nie wiarę w wyuczone formułki.
Lidia: Wiara nie ma z tym nic wspólnego.
Hanna: Chyba ma, bo wierzysz w to, co mówisz.
Lidia: Czyli nie znasz stopni do kontemplacji wiecznych idei.
Hanna: Znam. To jest część tego, jak chciałam przedstawić problem, tylko że w dalszej części referatu.
Wykładowca: Pani Hanno, czy byłaby pani skłonna przedstawić nam stopnie do kontemplacji wiecznych idei?
Hanna: Chodzi o to, że Sokrates Platona nie był położną, tylko sam chciał zapładniać wszystkich wokół siebie.
Wykładowca: Proszę się zatrzymać tutaj. Niech pani wstanie. Teraz proszę podejść do tablicy i opisać nam stopnie wznoszenia się do kontemplacji wiecznych idei Platona w „Uczcie”. Byłem cierpliwy od ponad godziny. Nadszedł czas, żeby przekazała nami pani coś, co zabrzmi mniej jak niedoszła feministyczna rewolucja, a bardziej jak rzetelna nauka. A może nie chce pani niczego wartościowego przekazać koleżankom, kolegom?
Moc służącej?
Kruszczyński narratorką „Sióstr!” uczynił służącą Anfisę. W oryginale ta staruszka ma niewiele do powiedzenia, a za to wiele do wykonania, by zadowolić swoje udręczone panie. W tej interpretacji zyskuje wyrazistość i podmiotowość jako reprezentantka warstw ludowych. Proponuje odbiorcom alternatywną wizję świata, widzianą oczami „ludowej feministki” i trochę krotochwilnej, szyderczej myślicielki. Jej monologi, podparte zdroworozsądkowymi dumaniami, stoją w wyraźnej sprzeczności z niepoważnymi marzeniami sióstr o wyzwoleniu się z marazmu, opuszczeniu prowincji i wyjeździe do stolicy. Przedstawienie otwiera wypowiadany do kamery monolog:
Na początku Bóg ulepił mężczyznę i tchnął przez nos tchnienie życia. A jak mężczyzna pogrążył się we śnie, Bóg wyjął mu jedno z żeber, a miejsce po nim wypełnił ciałem. A potem z żebra tego zbudował niewiastę. A kiedy mężczyzna ją zobaczył, powiedział: „Ta dopiero jest kością z kości mojej i ciałem z mego ciała”. I odtąd każdy mężczyzna opuszcza ojca swego i matkę swoją i łączy się z żoną tak ściśle, że stają się jednym ciałem. I chociaż są nadzy, nie czują wstydu względem siebie.
A Anfisa to myśli sobie, że na początku jednak była baba. Bo ktoś chłopa musiał na świat wypierdnąć. Chłop z chłopa nie wyskoczy przecie, no bo jak? Skąd się więc ważność chłopa wzięła taka, że nawet Bóg płeć męską ma? Nie Anfisie tego dochodzić – służącej, co miała osiemdziesiąt lat na prapremierze „Trzech sióstr” sto dwadzieścia lat temu. To teraz ma ze dwieście. I jest to zadanie aktorskie przekraczające wszelkie granice ludzkiej wyobraźni.
Kruszczyński postać Anfisy stworzył na nowo, przydając jej cech Domenica Scandellego, zwanego Menocchiem. Był to włoski młynarz żyjący w XVI wieku, który za swoje poglądy religijne i krytykę Kościoła katolickiego został spalony na stosie. Alberto Fasulo w filmie „Menocchio” prezentuje przebieg procesu kościelnego – uwięzienie, tortury fizyczne i psychiczne mężczyzny. W czasie kolejnego posiedzenia sądu udręczony Menocchio, o napuchniętej od bicia twarzy, jest znów przesłuchiwany:
Prokurator: Młynarzu, jesteś chłopem i analfabetą. Kto nauczył cię tych kłamstw?
Menocchio: Pochodzą z moich rozmyślan, obserwowania natury.
Prokurator: Głosisz herezje. Ktoś musiał cię zainspirować. Czy był to Zły? A może inni heretycy? Kto?
Menocchio: Nikt, kogo znam, nie potrafi dać mi odpowiedzi. Rozmawiam z wiatrem, ze światłem…
Prokurator: [złośliwie]: A, marzyciel.
Ksiądz: Czy wiatr odpowiada?
Prokurator: Pomnij, że przez trzydzieści lat głosiłeś takie rzeczy. Przekonywałeś delikatne, słabe umysły.
Menocchio: To wy tak czynicie!
Ksiądz: Za kogo się masz? Boga? Słuchaj, najcięższą karą jest spłonięcie żywcem i bycie skazanym na wieczny ogień.
Menocchio: Więc to wasz Bóg, ten Bóg nawołuje was do tego, aby moje dzieci musiały zobaczyć moją krew. Właśnie do tego nawołuje?
W „Siostrach!” reżyser w postaci służącej Anfisy, zmuszonej do ciągłego odgrywania tej samej roli od ponad stu lat, dotyka też koncepcji filozoficznej wiecznego powrotu, uwikłania w nieskończony cykl powtórzeń świata. Ideowo zbliża to poznańskie przedstawienie do formalnie jakże jednak różnej od niego monachijskiej interpretacji z 2019 roku. W „Drei Schwestern” Susanne Kennedy strzępy tekstu i drobne gesty ulegają cięciom i powtórzeniom, role są wymienne, a przestrzeń sceniczna została oderwana od fizyczności i przeniesiona w świat wirtualny. Jedna z sióstr, których twarze pokrywają czarne maski (podobnie jak męskich aktorów – anonimowe maski gumowe w kolorze cielistym), oznajmia: „Wypiję teraz mały kieliszek wina. Życie jest słodkie, dzieci, żyje się tylko raz”, po czym głos z offu cytuje „Wiedzę radosną” Nietzschego:
A gdyby tak pewnego dnia lub nocy jakiś demon wpełznął za tobą w twą najsamotniejszą samotność i rzekł ci: „Życie to, tak jak je teraz przeżywasz i przeżywałeś, będziesz musiał przeżywać raz jeszcze i niezliczone jeszcze razy; i nie będzie nic w niem nowego, tylko każdy ból i każda rozkosz i każda myśl i westchnienie i wszystko niewymownie małe i wielkie twego życia wrócić ci musi, i wszystko w tym samym porządku i następstwie – tak samo ten pająk i ten blask miesiąca pośród drzew i tak samo ta chwila i ja sam. Wieczna klepsydra istnienia odwraca się jeno – a ty z nią, pyłku z pyłu!« – Czy nie padłbyś na ziemię i nie zgrzytał zębami i nie przeklął demona, któryby tak mówił ? Lub czy przeżyłeś kiedy ogromną chwilę, w którejbyś był mu rzekł: »Bogiem jesteś i nigdy nie słyszałem nic bardziej boskiego!«
Reżyserka przyznała, że do sztuki przyciągnęła ją idei pętli. W rozmowie z Grace Powell wyjaśniła:
W teatrze klasykę oglądamy raz za razem. Podobnie jest w przypadku „Trzech sióstr”. Od czasu, gdy [Czechow] napisał sztukę, była ona wystawiana na całym świecie! Dla mnie interesujące było przyjęcie perspektywy nie tylko Trzech Sióstr, ale i publiczności. Zdajemy sobie przecież sprawę z tego, że [na koniec] zobaczymy, że wcale nie wyjadą do Moskwy. I będziemy na nie patrzeć, jak tkwią w wiecznej pętli. Zafascynowało mnie to z powodu Nietzschego i jego idei wiecznego powrotu.
U Kennedy i Kruszczyńskiego podobnie jest też potraktowana przestrzeń sceniczna. Bohaterki i bohaterowie zostają umieszczeni w ascetycznej, ograniczonej przestrzeni prostopadłościennej skrzynki. To klatka – eleganckie więzienie z krzesełkami. Kennedy zawiesza tę sterylną skrzynkę o białych ścianach i zimnym, górnym świetle „w powietrzu” (przez co przypomina tę z finału filmu Kubricka „2001: Odyseja kosmiczna”), przenosząc ją w coraz to inne rzeczywistości za pomocą projekcji cyfrowych. Z kolei Kruszczyński za pomocą żółtego i złotego podświetlenia boków akcentuje charakter tej przestrzeni jako złotej klatki.
Obramowanie pokoju-posiadłości w „Siostrach!” nadaje dziwnej majestatyczności adaptowanemu tekstowi. Choć w poznańskiej adaptacji rekwizytów jest jak na lekarstwo, to paradoksalnie posiada ona aurę przepychu i bogactwa, zapewnionego jej przez sam, jakże doskonały, tekst. Jest przy tym coś perfidnego w użytej przez Piotra Kruszczyńskiego złotej ramie. Literalnie bierze ona w nawias sceniczną rzeczywistość – trochę tak, jak to miało miejsce w lalkowej animacji „Czajkowski”. Barry Purves zbudował w niej, obramowany dekoracyjną ramą, błękitny pokój, puszczając oko do widza, że oto komponuje patetyczny, elegijny obraz, tworząc rodzaj wzniosłej laurki dla swojego bohatera. I jest to wciąż poruszająca i szczera animacja, choć nie mógł podjąć w niej tematu homoseksualnej orientacji kompozytora, bo film ten zrealizował u jakże homofobicznych, nietolerancyjnych, mizoginistycznych (proszę wyliczać swobodnie dalej) Rosjan.
Myliłby się przy tym ten, kto odebrałby mniej i bardziej drastyczne zmiany tekstu jako przejaw topornych przeróbek klasyki, siłowo dopasowywanej do ducha współczesnych czasów. Operacje Kruszczyńskiego czy Kennedy na pierwowzorze literackim to nie tylko chęć oddania sprawiedliwości duchowi i ideom dostrzeżonym przez nich w dziele, ale i tak naprawdę realizacja wskazówek samego Czechowa. W liście do brata Aleksandra z 4 stycznia 1886 roku radził on:
Im bardziej skracasz, tym częściej twoje opowiadania będą publikowane… Ale najważniejszą sprawą ze wszystkich jest to, by pozostawać ostrym, uważnym i poświęconym swojemu zadaniu, przepisując i po pięć razy, jeśli zajdzie potrzeba, tnąc itd., i mając przy tym w pamięci, że cały Petersburg ogląda twórczość braci Czechow.
„Siostry!”, tekst, przestrzeń i reż. Piotr Kruszczyński, na podstawie „Trzech sióstr”, Teatr Nowy w Poznaniu, premiera 18 grudnia 2021
Bibliografia
„Alkibiades”, reż. Robert Kwilman, scen. Robert Kwilman i Jakub Kozieł, Polska 2022
Cieślak, „Anton Czechow był Ukraińcem. Nowe tłumaczenie «Jednoaktówek»”, „Rzeczpospolita” 23.12.2022, https://www.rp.pl/literatura/art37662181-anton-czechow-byl-ukraincem-nowe-tlumaczenie-jednoaktowek
„Czajkowski”, reż. B. Purves, Rosja 2011
„Drei Schwestern”, reż. S. Kennedy, wideo R. Biersteker, Münchner Kammerspiele, premiera 27 kwietnia 2019
„How to write like Chekhov: advice and inspiration, straight from his own letters and
work”, red. P. Brunello i L. Lenček, tłum. Lena Lenček, Da Capo Press 2008
„Menocchio”, reż. Alberto Fasulo, scen. Enrico Vecchi i Alberto Fasulo, Włochy 2018
Nietzsche, „Wiedza radosna (»La Gaya Scienza«)”, przeł. L. Staff, Nakład Jakóba Mortkowicza, Warszawa 1906–1907
Powell, „In conversation with Susanne Kennedy”, „Glamcult”, https://www.glamcult.com/articles/in-conversation-with-susanne-kennedy/
Rajkowski, „Serhij Żadan: kultura rosyjska jest częścią szowinistycznej maszyny imperialnej Rosji”, Instytut Książki, 18.10.2022, https://instytutksiazki.pl/aktualnosci,2,serhij-zadan-kultura-rosyjska-jest-czescia-szowinistycznej-maszyny-imperialnej-rosji,8283.html