Jak poznańskim secesyjnym kamienicom udało się powstać i jak udało się im przetrwać
Opublikowano:
29 czerwca 2022
Od:
Do:
Początek:
Koniec:
„Do tej pory ” – chciałoby się dodać, przeczytawszy tytuł, nie omieszkam jeszcze do tego wrócić, ale najpierw o secesji w Poznaniu, bo to niezwykłe zjawisko, tym bardziej niezwykłe, że mogło się w ogóle nie wydarzyć
Jugendstil, Art Nouveau, stile floreale…
Secesja jako styl w sztuce pojawiła się w Europie w końcówce XIX wieku. To wtedy wszystkie proste linie w malarstwie, rzeźbie i sztukach dekoratorskich zaczęły się giąć, wić i kręcić. Każda szanująca się kreska wcześniej czy później zaczynała udawać wiotką łodygę, by tu i ówdzie wypuścić fantazyjne liście. Nie bez powodu styl, który w Niemczech nazywał się Jugendstil, we Francji Art Nouveau, we Włoszech nosi nazwę – stile floreale. W architekturze, bo o niej tu będzie głównie mowa, nowy prąd objawiał się przede wszystkim w dekoracji.
Fasady zdobiono w zadziwiająco wyszukany sposób, ale nie mniej uwagi poświęcano wnętrzom, nadając niezwykłe kształty schodom i poręczom. Szprosy w oknach również zaczęto giąć we wszystkich możliwych kierunkach, a żeliwne kratki osłaniające balkony zdawały się być wycięte z jakiegoś zaczarowanego ogrodu.
To wszystko możemy dziś podziwiać, spacerując uliczkami Jeżyc, Wildy czy Łazarza, i wierzyć się nie chce, że mogły wcale nie powstać. Secesja mogła ominąć Poznań szerokim łukiem. Oczywiście ten i ów miałby w domu jakąś lampkę, kałamarz, wazon czy paterę z wijącym się motywem, przywiezioną na przykład z wycieczki do Wiednia, ale poza tym nic więcej. Secesję można by było podziwiać tylko w muzeach lub antykwariatach.
Po powodzi
W XIX wieku Poznań był zapyziałym miastem na rubieżach cesarskiej Rzeszy, mógł nie doczekać się rozwoju, a co za tym idzie przegapić kilka prądów w sztuce i architekturze. Wszystko zależało od dekretów cesarzy niemieckich, a jeden z nich stanowił, że Poznań jest miastem twierdzą. Wojskowi pruscy skutecznie blokowali jakąkolwiek rozbudowę poza murami miejskimi, mając ku temu jakieś wojskowo-taktyczne powody. Efekt był taki, że miasto dusiło się w ciasnym centrum, a Jeżyce, Łazarz i Wilda były wioskami bez praw do zabudowy. Na Sołacz nie prowadziła żadna droga, a Dębiec, wiadomo, był na końcu świata. Niemieccy urzędnicy państwowi, którzy co cztery lata musieli zmieniać miejsce pracy i zamieszkania, nie chcieli do Poznania przyjeżdżać. Nie kwapili się, gdyż uważali taki przydział na zsyłkę. Stan taki mógł trwać aż do odzyskania niepodległości, gdyby nie katastrofalna powódź w 1888 roku. Powódź ta była takim nieszczęściem dla miasta, że zwróciła uwagę władz centralnych w Berlinie. Postanowiono wydać kilka dekretów, które odmieniły wygląd stolicy Wielkopolski. Powstała dzielnica cesarska, ale przede wszystkim zaczęły powstawać nowe ulice, a przy nich rzędy kamienic, których architekturą możemy cieszyć się do dziś.
I wydaje się to takie zwyczajne, że na Jeżycach, Wildzie, Łazarzu pełno jest przedwojennych kamienic. Przecież stoją i mają się całkiem dobrze. Ale nie jest to takie oczywiste. Pamiętam, jak pierwszy raz usłyszałam zdanie, że „poznańskie secesyjne kamienice są niezwykle i wyjątkowo ciekawe… – tu, nie trzeba mnie było przekonywać – … przede wszystkim dlatego, że w przeciwieństwie do wielu poznańskich zabytków są oryginalne, a nie odbudowane po wojnie” – i tu się zdziwiłam.
Dziwiłam się do momentu, w którym podczas studenckich praktyk w Ratuszu – Muzeum Poznania nie zobaczyłam planów odbudowy Starego Rynku po II wojnie światowej. Plany leżały obok zdjęć ze zbombardowanego miasta. Jedną z koncepcji było nieodbudowywanie niczego i postawienie wokoło placu jednego wielkiego BWA z jednym dużym BWA w środku. Włosy mi się zjeżyły na głowie i to nie na widok ruin powojennego miasta, a tych planów. Zapamiętałam je bardzo dobrze. Dziś wróciłam do tego wspomnienia, ale nie po to, żeby rozmyślać o modernistycznych koncepcjach, ale żeby przypomnieć sobie te zniszczenia.
Wojna
Trzydzieści lat temu nie interesowały mnie historie wojenne, było ich dużo w lekturach szkolnych, filmach i opowieściach, dziś też by mnie nie zainteresowały, gdyby nie wojna w Ukrainie i niszczenie tamtejszych miast. Obrazki, które miałam tylko w bardzo odległej pamięci, powróciły. To, że Poznań z pomocą cesarskiego dekretu przestał być miastem twierdzą, nie znaczy, że nie został nią ponownie. Wystarczył rozkaz gauleitera Arthura Greisera, namiestnika Rzeszy w Kraju Warty, by bronić miasta do ostatniego żołnierza, a praktycznie tak się stało.
Sam Greiser opuścił Poznań przed bitwą, nie pozwalając na to cywilom. Miasto zostało okrążone 25 stycznia 1945 roku. Niemcy bronili się zaciekle prawie przez miesiąc, ostatecznie zamknęli się w cytadeli, która poddała się 23 lutego. Żadna ze stron nie przypuszczała, że walki będą trwały tak długo. Dowodzący wojskami radzieckimi generał Wasilij Czujkow myślał, że weźmie miasto z marszu, ale się nie udało.
Bitwa o Poznań była jedną z najcięższych bitew na terenie miast podczas II wojny światowej. Według świadków ostrzał był tak ciężki, że nie rozróżniano pojedynczych wybuchów. Był to podobno jeden wielki huk rosyjskiej artylerii składającej się z 1400 dział. O końcu walk mieszkańcy dowiedzieli się z ciszy, która zapanowała nad miastem. Dowodzący obroną generał Ernst Gonell popełnił samobójstwo. Znaleziono go leżącego na fladze ze swastyką. Zginęło 6000 Rosjan i 5000 Niemców. Życie straciło też 650 mieszkańców Poznania i nieznana liczba zagubionych jak zwykle Węgrów, którzy w liczbie około pięciuset żołnierzy walczyli po stronie Niemców.
Najcięższe walki toczyły się w śródmieściu, płonęły całe ulice. Gdy dym opadł, ukazały się ruiny miasta. Podliczono, że 55% budynków zostało zniszczone. W centrum przestało istnieć prawie 1700 gmachów. Na Sołaczu i Winiarach około 1300. Trudno jest to sobie wyobrazić, choć dostępne są zdjęcia i filmy dokumentalne. Robią naprawdę dojmujące wrażenie.
Miasto odbudowano, niektóre budynki od piwnic po dachy. Na całe szczęście nie trzeba było odbudowywać poznańskich secesyjnych kamienic. Nie znalazły się na celowniku artylerii i dotrwały do naszych czasów. Dlatego są nie tylko piękne, ale i bardzo interesujące.
O kamienicach rozmawiam z Magdaleną Adamczewską, współautorką (z Janem Skuratowiczem i Piotrem Walichnowskim) albumu „Secesja w Poznaniu”.
Joanna Jodełka: Zrobiłaś już tysiące zdjęć poznańskim kamienicom. Zadziwiają cię jeszcze?
Magdalena Adamczewska: Największym zadziwieniem jest dla mnie to, jak one się zmieniają w zależności od pory roku i tego, jak wysoko jest słońce – lub księżyc – na niebie. Robiąc zdjęcia do pierwszej edycji albumu, rozpisaliśmy sobie ulice, numery kamienic i zaplanowaliśmy pracę bardzo dokładnie. Za chwilę musieliśmy sobie te plany nie powiem gdzie posłać. Bo okazało się, że jakaś kamienica przez większość dnia jest częściowo w cieniu, a tylko jej kawałek w ostrym słońcu, inną trzeba koniecznie fotografować w czasie, kiedy jeszcze (albo już) nie ma liści, inaczej zza drzewa wyłoni się tylko jedno groźne oko secesyjnego stwora.
Uwielbiam chodzić po secesyjnych uliczkach w nieoczywistych porach dnia. Oczywiście, potrafię snuć się nocą, wówczas stwory, smoki, twarze naprawdę ożywają, ze spowitych ciemnością fasad wyłaniają się twarze masek w miejscach, gdzie dochodzi światło latarń, poruszane wiatrem gałęzie drzew ożywiają scenę, cienie bawią się z jaszczurami, sowy, jastrzębie, smoki zerkają na przechodnia, biusty kusicielek skromnie chowają się w cieniu do chwili, gdy oświetli je bezwstydny księżyc w pełni. Te kamienice to magia, tam ciągle coś się dzieje, wszystko jest ciekawe, tajemnicze, fascynujące.
Mam oczywiście ulubione miejsca. Wszyscy znają ulicę Roosevelta z pięknymi kamienicami, które oglądamy głównie z okien tramwajów zatrzymujących się na Teatralce. Ale mało kto zapuszcza się głębiej. Mały kwartał zamknięty w granicach wyznaczonych przez ulicę Roosevelta, Dąbrowskiego, Mickiewicza i Zacisze to takie „miasteczko z bajeczki”. Kwiatowy portal kamienicy, której adres to Krasińskiego 3, jest tak piękny, że nie mogłam uwierzyć, że kryje się w miejscu zupełnie niewyeksponowanym.
Czasami udaje się wejść na klatkę schodową i tam są ławeczki, czasami też zachowane jeszcze witraże albo fragmenty płytek czy polichromii. Te ostatnie można podziwiać na ulicy Jackowskiego 38 – w tej chwili wejściowe drzwi są przeszklone, więc nieco można podejrzeć nawet z ulicy. Przepiękna sień znajduje się z kolei przy ulicy Matejki 56 – trzeba wejść do środka i objąć wzrokiem całe drzwi, by dojrzeć, że kraty układają się w piękny wizerunek sowy. Urocze klatki schodowe z ławeczkami to kamienice przy ulicy Roosevelta 9 i 10. One właśnie zdobiły dwa pierwsze wydania naszego albumu.
JJ: Czy patrząc, czujesz klimat sprzed stu lat? Ja zawszę myślę, że ktoś przecież wprawił tę szybkę, wymalował tego ptaszka…
MA: Tak! I ciągle mnie to zadziwia. Mam też małe odkrycia. Z ciekawością śledzę profile prezentujące architekturę secesyjną w innych krajach i miastach. Przez przypadek natknęłam się na zdjęcia płytek zdobiących restaurację Mutterland Cölln’s w Hamburgu. Zdobienia z tej samej serii oglądaliśmy w sieni domu na rogu ulicy Ogrodowej i Piekar. Zachowane tam przepiękne kafelki najprawdopodobniej powstały więc w fabryce Villeroy & Boch. Sprowadzić je w tamtych czasach do Poznania – żaden problem!
Inna sprawa, że wracając do kamienic, które fotografowałam już wiele razy, ciągle odkrywam coś nowego. Może poprzednio było ciemniej i nie dało się dojrzeć delfinków pod powałą dachu, może tak zaczarowały główne motywy, że na te mniej wyeksponowane nie zwróciłam uwagi. Niesamowite jest to, że ktoś z pietyzmem pracował nad elementem, którego prawie nie widać z ulicy.
I jeszcze jedno – oblicza niektórych masek są naprawdę przerażające i zawsze mnie zastanawia: dlaczego ktoś chciał mieć jakąś potworę na swoim domu? Może go miała pilnować – bo przecież chyba nie straszyć dzieci! Tutaj nie sposób pominąć kamienicy przy ulicy Kwiatowej 5 – na jej szczycie siedzi orzeł wbijający szpony w pełną dramatycznego wyrazu twarz kobiety. Przez lata ta kamienica niszczała, teraz jest po remoncie, i to dobrze przeprowadzonym. Muszę jednak przyznać, że to przedstawienie w wersji podniszczonej i odrapanej miało w sobie jeszcze więcej dramatyzmu. Nie znaczy to oczywiście, że nie należy remontować kamienic! Po prostu cieszę się, że mam zachowane zdjęcie w poprzednim stadium i mogę nim podkarmić czasami moją żądną dramatyzmu duszę…
JJ: Bardzo się cieszę ze wznowienia „Secesji w Poznaniu”, znam ją prawie na pamięć. Czy jest w niej teraz coś nowego?
MA: Aktualne wydanie „Secesji w Poznaniu” jest trzecią odsłoną naszego albumu. Pierwszy raz ukazał się nakładem Wydawnictwa Miejskiego w 2008 roku, po raz kolejny w 2016 roku dzięki wydawnictwu Media Rodzina. Obydwa nakłady dawno się wyczerpały, a ciągle dostawaliśmy pytania, gdzie można kupić nasz album, dlatego zdecydowaliśmy się na kolejną edycję. Zainteresowało się naszą pracą wydawnictwo Zysk i S-ka i tak powstała najnowsza wersja naszego albumu.
Zmieniliśmy szatę graficzną, przybyło ilustracji, zaktualizowaliśmy się informacje na temat stanu architektury secesyjnej w Poznaniu. Na prośbę naszych czytelników sprawdziliśmy to dokładnie i wiemy, że najnowsze wydanie zawiera 370 ilustracji, z czego 109 nowych – czyli takich, których nie mam w poprzednich wydaniach (uściślając: 91 nowych zdjęć i 18 grafik).
JJ: Więcej jest remontowanych kamienic?
MA: Z dużą radością możemy stwierdzić, że bardzo wiele kamienic, nawet tych w dramatycznym stanie, doczekało się remontu. Większość renowacji przeprowadzonych jest bardzo starannie, z pietyzmem, chociaż zdarzają się oczywiście wpadki, gdzie na przykład groźne jaszczury po renowacji wyglądają trochę jak spuchnięte prosiaczki, bo ktoś je obrzucił na grubo zaprawą… Ale mamy też renowacje fantastyczne, gdzie inwestor dba o każdy szczegół. Ostatnio zachwycił mnie starannie przeprowadzony remont kamienicy przy ulicy Sienkiewicza 3. Zadbano o wszystko, łącznie z otoczeniem, przedogródkami oraz oświetleniem pięknie podkreślającym fasadę kamienicy po zmroku.
JJ: Ja zawszę martwię się o sztukaterie. Czy coś znikło bezpowrotnie?
Przede wszystkim bezpowrotnie znikają sztukaterie jak ta na ulicy Mostowej 24. Spadły łabędzie ciągnące łódź prowadzoną przez mężczyznę i moja ulubiona sowa. Od lat zawaleniem grozi kamienica przy ulicy Roosevelta 8, w 2015 roku zapowiedziano jej remont, stanęły rusztowania, niestety nadal straszy zabitymi oknami i pęknięciami na elewacji. Krok po kroku odzyskują blask sąsiadujące z nią domy. Czasami remonty realizowane są etapami, zabezpieczane są główne motywy sztukateryjne, a po roku czy dwóch kończona jest renowacja całej elewacji. Mamy nadzieję, że te działania będą coraz intensywniejsze. Inwestorzy dostrzegli wartość tych obiektów, wiedzą, że nie dla każdego atrakcyjne jest mieszkanie deweloperskie, są klienci, którzy szukają czegoś z duszą.
Zaczęło się chyba od Jeżyc, w które nowe życie wtłoczyli młodzi ludzie, obierając sobie tę dzielnicę za miejsce do życia, zabawy i twórczości. W przyziemiach kamienic zaczęły pojawiać się warsztaty rzemieślnicze, kluby, bary śniadaniowe, restauracje, piekarnie. Dzielnica zaczęła żyć własnym życiem, tworząc zintegrowaną społeczność, wspierającą się i współpracującą ze sobą.
Nie uszło to uwagi inwestorów i dzisiaj efekty tego możemy oglądać, rejestrując kolejne remonty. Kamienice pięknieją, niektóre uratowane zostały w ostatniej chwili, inne jeszcze na ten ratunek czekają. Jedno jest pewne – secesyjne kamienice nie są już postrzegane jako zrujnowana struktura, którą najchętniej wyburzyłoby się, tworząc miejsce na deweloperskie inwestycje. Nie mniej ciekawe rzeczy dzieją się na Wildzie i Łazarzu, decentralizując kulturalne wrzenie miasta. I dobrze!
I coś jeszcze…
- O bumie budowlanym, architektach i ilości pozwoleń wydanych na budowę w 1908 piszę również w artykule pod tytułem „Smoczyca z wielkim biustem i inne fantastyczne stwory”. Tam można poczytać o niezwykłych sztukateriach na ścianach poznańskich kamienic i o tym, jak inspirujące mogą być te niezwykłe dekoracje.
- Dla zainteresowanych tym, jak wielki majątek można było zgromadzić, inwestując w nieruchomości na przełomie XIX i XX wieku, a co ważniejsze, na co te pieniądze wydać, zapraszam do artykułu pod tytułem „O kobiecie, która oświadczyła się własnemu ginekologowi”.
- O dzielnicy cesarskiej pisałam w tekście „Bajki na Zamku i opowieść o małym cesarzu z uschłą ręką”.