fot. redakcja

Jeremi pomaga nam trwać

Robert Rient w swojej najnowszej powieści pt. „Duchy Jeremiego” nie dość, że żeni ze sobą raka i Holocaust, to jeszcze prowadzi narrację z punktu widzenia dziecka. Za dużo? Na pierwszy rzut oka tak, ale podobnie jak nie można oceniać książki po okładce, tak i – tym razem – nie powinniśmy tego robić po tym krótkim streszczeniu fabuły. Inaczej ominie nas znakomita literacka uczta.

Dwunastoletni Jeremi dowiaduje się, że jego mama ma raka, co więcej, przez utratę pracy i brak pieniędzy, muszą wyprowadzić się na wieś, do dziadka. Dziadek choruje na alzheimera (lub, jak mówi Jeri: „alshajmera”), a w czasie II wojny światowej został wywieziony na Syberię. Przez chorobę czasami wie, co się wokół niego dzieje, a czasami nie (Jeremi sprawdza to, przeprowadzając test syberyjski: dziadek jest świadomy wtedy, gdy wie, jaka temperatura była w czasie wywózki). Jest też siostra mamy – Estera, którą „czasami ciężko lubić, bo Bóg ją opętał”, pani Maria – sąsiadka dziadka z wytatuowanym numerem obozowym, a także August, przyjaciel ze szkoły. To z nim Jeri wagaruje, pije piwo, pali papierosy, rozmawia o dziewczynach i sprzedaje marihuanę, aby zarobić na powrót do starego mieszkania w mieście.

Mało? Rient dokłada jeszcze Jeremiemu żydowskie pochodzenie, a chłopiec dowiaduje się też, że jego rodzina została naznaczona przez Zagładę. Poznaje też historię babci Elzy, żony dziadka, która „była pełna duchów i dlatego musiała umrzeć, bo już nie miała siły na ich głosy”. Duchy przyjdą też do głównego bohatera. 

„Nikomu nie powiedziałem, że jestem Żydem, nawet Augustowi. Upewniłem się u mamy jeszcze, czy tata mój też był Żydem. Kiedy się okazało, że nie był, to pomyślałem, że może dlatego nas zostawił, mnie i mamę, i wybrał sobie nową rodzinę, bo jesteśmy Żydami. Ale na szczęście to nie tak, po prostu zakochał się na nowo, bo był nieczuły” – stwierdza Jeremi, zmagając się z nowo odkrytym własny pochodzeniem na równi z chorobą matki. Chłopiec ma wrażenie, że od teraz wszystko jego w jego rękach. Musi pomóc matce, dziadkowi, a także sobie, by uporać się z duchami babci. Jednak nie jest sam, a gdy to zrozumie – dojrzeje. 

Rober Rient podjął się trudnego zadania, ponieważ z łatwością mógł otrzeć się o ckliwość, patetyczność, powtarzalność… Nic z tego! „Duchy Jeremiego” to powieść ze wszech miar rewelacyjna. Pełna ciepła, humoru i mądrości (brzmi okropnie, wiem). Wydaje mi się, że śmiało można ją nazwać dydaktyczną, bo w dzisiejszym, pełnym uprzedzeń i podsycanej nienawiści świecie potrzebujemy takich książek, aby się w tym świecie nie zgubić, żeby w nim wytrwać i nie zwariować, a co więcej nauczyć siebie i innych tolerancji i akceptacji. 
 

Robert Rient, „Duchy Jeremiego”, Wielka Litera, 2017 r.

Podziel się kulturą!
What’s your Reaction?
Ciekawe
Ciekawe
0
Świetne
Świetne
0
Smutne
Smutne
0
Komiczne
Komiczne
0
Oburzające
Oburzające
0
Dziwne
Dziwne
0