Opowiadać sobą świat
Opublikowano:
7 stycznia 2022
Od:
Do:
Początek:
Koniec:
O tym, ile żab waży księżyc - z dramatopisarką i pisarką Maliną Prześlugą rozmawia Joanna Ostrowska.
Joanna Ostrowska: Na początku października ogłoszono, że Twój tekst „Kluk” zrealizowany w poznańskim Teatrze Animacji znalazł się w finale Konkursu na Wystawienie Polskiej Sztuki Współczesnej, kilka dni później otrzymałaś dyplom POLUNIMY za „dramaturgię wyzwalającą możliwości kreacyjne sztuki lalkarskiej”. Pomiędzy tymi wydarzeniami odbył się XXX Ogólnopolski Festiwal Teatrów Lalek w Opolu na którym dwa spektakle powstałe na Twoich tekstach: „Ja, Bałwan” z Teatru Animacji i „Ile żab waży księżyc” z Wrocławskiego Teatru Lalek w sumie zdobyły aż 12 nagród, a Ty sama za oba te dramaty jako „wykraczające poza wąskie kategorie wiekowe i uruchamiające w ich realizatorach i odbiorcach nowatorskie ścieżki wyobraźni”. Malino, jak czuje się osoba, która w tak krótkim czasie zdobyła tyle nagród?
Malina Prześluga: Czuję radość oczywiście, bo to potwierdza przypuszczenia, że zajmuję się tym, czym powinnam. Lecz wygrywanie wywołuje we mnie też coś w rodzaju presji, bądź lęku. Jeśli napiszę dramat, z którego jestem zadowolona i który potem doceniony jest przez innych i np. dobrze zrealizowany na scenie, zwykle budzi się we mnie niepokój, że oto już jest to słynne „dzieło życia”, ten szczyt w karierze, po którym jest tylko gorzej.
Mam ogromną presję rozwoju, chcę pisać lepiej i lepiej, przekraczać własne bariery, stawiam sobie nowe wyzwania i boję się, że to właśnie teraz jestem w szczytowym momencie intelektualnym, po którym będę już tylko powielać to, co wyszło mi najlepiej, coraz bardziej rozpaczliwie szukając dla siebie miejsca w zmieniającym się świecie.
J.O.: Nagrodzone zostały nie tylko Twoje dramaty, ale też ich inscenizacje. Jakim jesteś dramaturgiem, jak wygląda Twoja współpraca z reżyserami, scenografami, pozostałymi twórcami? Pytają Cię o jakieś rady? A może powstają takie spektakle do Twoich tekstów, które pierwszy raz widzisz na premierze?
M.P.: Wszystko zależy od tego, kto reżyseruje. Bywa, że wchodzę w ścisłą współpracę – jestem na prawie wszystkich próbach i na bieżąco pracuję na tekście, dostosowując go do potrzeb konkretnej sceny, a także czuwam nad sensami i rytmami spektaklu. Bywa też, że pojawiam się tylko na początku – na pierwszych próbach stolikowych, by wyjaśnić niuanse dramatu i pogadać o pomysłach inscenizacyjnych czy obsadowych.
Zdarza się, że współpracuję na odległość, to znaczy: na przykład otrzymuję na maila dostosowany do potrzeb inscenizacyjnych materiał i go zatwierdzam, lub nie.
Czasem przepisuję w ten sposób sama całe sceny albo dopisuję piosenki – wszystko zdalnie i w porozumieniu z reżyserem. A bywa też i tak, że po raz pierwszy mam kontakt z czyjąś pracą na moim tekście właśnie w dniu premiery – takie sytuacje są oczywiście najbardziej ekscytujące, choć nierzadko i rozczarowujące. Największe szaleństwo twórcze odbywa się oczywiście wtedy, gdy w pełni uczestniczę w procesie powstawania spektaklu. To zwykle przygoda, wyzwanie, a i lekcja pokory.
J.O.: A jak było w przypadku nagrodzonych spektakli z Animacji i Wrocławskiego Teatru Lalek?
M.P.: To dwa skrajnie różne przypadki. Nad „Ja, Bałwan” czuwałam dramaturgicznie cały czas – to produkcja teatru, w którym jestem zatrudniona, w realizacji Artura Romańskiego, z którym stale współpracujemy, dobrze się znamy i rozumiemy. Byłam obecna na większości prób.
Choć Artur dziś żartobliwie twierdzi, że zamęczałam go walką o sensy, to wiem, że wszystkim nam wyszło to na dobre i że on także tę współpracę docenia.
W stałym gronie twórców pracuje się z dużą dozą luzu i zaufania, i tak też jest w przypadku pracy w Teatrze Animacji. Zwykle przebiega w dobrej atmosferze, bo nikt nikomu nie musi już niczego udowadniać, wszyscy pracujemy na efekt, nie na ego. Takie współdziałanie lubię najbardziej.
W przypadku zaś WTL-u i „Ile żab waży księżyc” nie brałam udziału w próbach, choć pewnie gdybym zadeklarowała gotowość, nie byłoby problemu. Znamy się z Agatą Kucińską z kilku realizacji i mam do niej zaufanie. Spotkałyśmy się przed próbami, by obgadać całą koncepcję i jej pomysły. Wszystkie z marszu kupiłam. Są tacy twórcy, za którymi idę w ciemno. Obie premiery – „Ja, Bałwan” i „Ile żab…” – przyjęłam z podobnym poruszeniem i radością.
J.O.: Tej jesieni nie był to koniec nagród dla spektakli opartych na Twoich tekstach. Na festiwalu Rzeczywistość przedstawiona w Zabrzu nagrodę zdobył „Debil” z Teatru im. Słowackiego z Krakowa. Rok temu ten tekst zdobył Gdyńską Nagrodę Dramatrgiczną. Kiedy pisałaś „Debila” o kim myślałaś jako o odbiorcach tej historii – o dzieciach/młodzieży czy o dorosłych?
M.P.: Od początku do końca o dorosłych. To tekst o dorosłym i dla dorosłych, i myślę, że to dość jasne. Tak też został zrealizowany w Teatrze Słowackiego. Kuba – główny bohater w rozwoju intelektualnym zatrzymał się na poziomie pięciolatka. Postać Kubusia Puchatka wydała mi się najlepsza jako rama tej opowieści z paru powodów – ten najbardziej czytelny, to oczywiście wiek odbiorców książki Milnego.
Mój Kuba w Stumilowym Lesie czuł się bezpiecznie i jakby u siebie.
Kolejna ważną dla mnie sprawą jest to sformułowanie „miś o bardzo małym rozumku” i krzywdzące, gettoizujące nazywanie osób z Zespołem Downa – „Muminkami” (w dodatku w środowiskach zaangażowanych społecznie).
W „Kubusiu Puchatku” potrzebowałam punktu odniesienia umieszczonego poza realizmem, by złapać dystans i poszukać metafor uniwersalizujących przypadek Kuby. Poza tym, często zdarza mi się w moim pisaniu sięgać po takie chwyty, jak choćby w „Garniturze Prezydenta” [realizacja: Wrocławski Teatr Współczesny, reż. Cezary Iber] mamy postaci z wierszy Juliana Tuwima, zdziecinniałe symbole narodowe, czy duet naszych polskich wieszczy.
J.O.: No właśnie. W ostatnich latach, częściej niż wcześniej, piszesz teksty, których adresatem jest dorosły. Wcześniej, choć pojawiały się one w Twojej twórczości, to istniały między nimi dłuższe przerwy, wypełniane twórczością dla dzieci. Teraz w latach 2019-21 co roku pojawia się Twój dramat dla dorosłego widza: „Wszystko dobrze, jesteśmy szczęśliwi”, „Debil” i „Kobieta i życie”. Co spowodowało tę zmianę?
M.P.: Bawi mnie przekonanie, że ostatnio zaczęłam częściej pisać dla dorosłych. Pierwsza premiera mojej sztuki dla dzieci była w 2010 r. („Najmniejszy Bal Świata”, Teatr Animacji w Poznaniu, reż. Janusz Ryl-Krystianowski), pierwsza premiera dramatu dla dorosłych w 2011 („Stephanie Moles dziś rano zabiła swojego męża, a potem odpiłowała mu prawą dłoń”, Laboratorium Dramatu w Warszawie, reż. Kuba Kowalski). Mam wrażenie, że są takie obszary teatralnej działalności, które zbyt łatwo szufladkujemy.
Śmieszy mnie to częste zdziwko, że „Prześludze udało się wyjść z kojca i napisać coś na serio”.
Choć faktycznie ilościowo tekstów napisanych dla dzieci mam w swojej karierze więcej, to ja od początku konsekwentnie prowadzę obie te narracje – dla małych i dużych. Co więcej – i tu i tu w równym stopniu zdarza mi się cieszyć wystawieniami, przekładami, nagrodami, czy publikacjami.
No i co to jest za interesujące nazewnictwo: „dramatopisarz dziecięcy”, „dramatopisarz dorosły”. To są przecież nic nie wnoszące podziały. Przy czym faktem jest, że dla dzieci pisze mi się szybciej, zwłaszcza po kilku latach doświadczeń w pracy na scenie lalkowej – pewne rzeczy po prostu już „się wie”. Pisanie dla dorosłych jest o tyle większym wyzwaniem, że przy każdym kolejnym moim tekście próbuję totalnie czegoś – w moim mniemaniu i doświadczeniu – nowego. To zawsze pole do eksperymentów, zarówno tych formalnych (i mam nadzieję, że te poszukiwania widać w moich „dorosłych” dramatach), jak i eksperymentów na sobie, na własnej duszy.
To takie tarzanie się we własnym brudzie i zamęcie, wydobywanie prawd bardzo niewygodnych, granie z własnymi granicami.
Lubię to, potrzebuję tego; czuję, że wciąż rozwijam się dzięki temu jako człowiek. Pisanie dla dzieci jest za to dziką przyjemnością. Tutaj też się tarzam, ale w happy endach. Tu też bawię się formą, ale właśnie słowo „bawię się” jest tu kluczem. Wygłupiam się jak dzieciak, sprawdzam ile mogę, na co mi scena pozwoli, a kiedy grozi palcem. To po prostu frajda. I jedno, i drugie pisanie działa jak terapia, tyle że w skrajnie innym nurcie. Obu ich po prostu potrzebuję, by opowiadać sobą świat.
J.O.: Ostatnia Twoja premiera to „Kobieta i życie” we wrocławskim Teatrze Współczesnym. Można o Twoim tekście przeczytać, że powstał „na wkurwie”. Czy pierwszy raz pisaniu towarzyszyły Ci takie emocje?
M.P.: Czy pierwszy raz – nie wiem. Pierwszy raz była to emocja dominująca i warunkująca samo pisanie. W ryzach trzymała mnie forma – rytmizowana i rymowana, dzięki niej – mam nadzieję – treść nakryła się jakimś takim (znów!) uniwersalizującym płaszczem. Nie wyobrażam sobie takiego poziomu niewygodnych emocji ulokowanego w innej – bardziej udającej życie – formie, np. wewnętrznego monologu, czy realnych dialogów w „z życia wziętych” sytuacjach.
Ten ładunek potrzebował w moim odczuciu takiej właśnie porządkującej formy, dzięki której staje się strawny.
I choć w większości dramatów dotykam kwestii wrażliwych społecznie, pisałam i o uchodźcach, i o wojnie, i o molestowaniu seksualnym, o dysfunkcyjnych rodzinach, czy niepełnosprawności, jednak „Kobieta i życie” to dramat bardzo osobisty, choć utkany nie wyłącznie z moich doświadczeń.
To kumulacja opowieści kobiet, które znam bądź znałam, o których słyszałam, to splecione w jedno losy kilku pokoleń, które w jakiś stopniu wpłynęły na mnie i moje życie, to także codzienność, która byłaby mi pisana w tym kraju, gdyby nie kilka zbiegów okoliczności, czy mądrzej dokonanych wyborów osobistych. Postać z „Kobiety i życia” jest trochę jak współczesna Hiobka, można pomyśleć „to nie ma prawa przydarzyć się jednej osobie”, ale ten dramat miał być taką syntezą doświadczeń.
I był pisany na smutku i wkurwie, już nie boję się tego słowa.
J.O.: A co odpowiedziałabyś tym, którzy by Ci zarzucali, że tekst o życiu kobiety, napisany przez kobietę wyreżyserował mężczyzna?
M.P.: Ale dlaczego mieliby to zarzucać mnie? Teatr Współczesny na prawach konkursu miał prawo do pierwszego wystawienia, to Teatr dokonał wyboru, nie ja. Warte zauważenia jest jednak to, że lada dzień będzie drugie wystawienie tej sztuki – także w męskiej reżyserii, a w planach jest kolejne i tu także mężczyzna zainteresował się realizacją.
Oczywiście, że byłoby fajnie, gdyby ten tekst został zrealizowany przez kobietę, wtedy dopisałby się do niego jakiś dodatkowy rozdział i wszystko byłoby od początku do końca budowane na siostrzanej sile i girl power.
No ale co ja poradzę, że ten dramat przypadł do gustu w pierwszej kolejności panom reżyserom? Co być może jest znamienne, a na pewno interesujące w szerszym, społeczno-kulturalnym kontekście. Dużo chyba też mówi o samym polskim teatrze. Na szczęście prapremiera „Kobiety i życia” zrealizowana jest bez najmniejszych prób mansplainingu (czego się ciut obawiałam, gdy pisałam ten dramat), a sam spektakl jest po prostu świetny. I też umówmy się – nie chodziło mi o robienie z facetów wrogów, to przecież nie o tym. Realizacja wrocławska jest ponad takimi antagonizmami.
J.O.: Zebrałaś już tyle doświadczeń teatralnych. Nie kusi Cię by zacząć samej reżyserować?
M.P: Ciekawe, że to pytanie ostatnio słyszałam już kilkukrotnie. Nigdy nie mówię nigdy. Pytanie, czy mam na to wewnętrzne zasoby. Myślę, że jeśli kiedyś napiszę tekst, o którym od początku do końca będę wiedziała, jak musi wyglądać w teatrze, to może podejmę ryzyko. Na ten moment wystarczającym wyzwaniem jest pisanie (i znalezienie na to czasu!) oraz poszukiwanie nowych środków wyrazu w tym obszarze.
Jeśli kiedyś miałabym coś wyreżyserować, to raczej na zasadzie przygody, bo ja bardzo lubię w życiu mierzyć się z nowymi rzeczami, sprawdzać jak to jest. Lubię przygody. Ale wydaje mi się, że reżyserem mogę być marnym, za bardzo lubię miłą atmosferę w pracy. Kolektyw – to słowo bardziej mi leży.
Malina Prześluga – twórczyni dramatów dla dzieci i dorosłych, autorka książek dla dzieci. Przez całe swoje twórcze życie związana z Poznaniem. Tu ukończyła studia na kierunku kulturoznawstwo, zadebiutowała jako dramatopisarka w Teatrze Animacji, gdzie obecnie pracuje jako dramaturżka i kierowniczka literacka. Laureatka Medalu Młodej Sztuki, zdobywczyni wielu nagród i wyróżnień, m.in w Konkursach na Sztukę Teatralną dla Dzieci i Młodzieży oraz Nagrody Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego za dokonania w dziedzinie literatury i dramaturgii dla dzieci.