Wrzaski wolności
Opublikowano:
20 października 2020
Od:
Do:
Początek:
Koniec:
czyli wyprawa na festiwal w Jarocinie
— Pchełko, nudzę się… — jęknął Arbuz po raz czterdziesty czwarty. — Zupełnie nie rozumiem, dlaczego zostaliśmy dzisiaj w domu.
Pchełka od dłuższej chwili nie zwracała na przyjaciela uwagi. Pochylała się w skupieniu nad białą kopertą i raz po raz potrząsała kudłatym łbem. Robi tak zawsze, gdy ma coś ważnego do przemyślenia. Arbuz otwierał i zamykał drzwiczki swojego drewnianego domku. Trzask-trzask-trzask-trzask. Robi tak zawsze, gdy bardzo się nudzi.
— Pchełko! Pcheeełkooooo! Ty wcale mnie nie słuchasz, no. Halo?! Głucha jesteś, czy co?
— Bynajmniej. Słuch mam doskonały — mruknęła w zamyśleniu moja suczka.
— Przecież ja zaraz umrę z nudów — zamarudził znowu Arbuz — Poróbmy coś, błagam… Pobawmy się… Pograjmy w coś…
— Pogramy. — Pchełka wstała gwałtownie. — Pogramy, ale na czymś.
— Ja umiem na nerwach — stwierdził Arbuz, ale pełen nadziei, że w końcu coś się wydarzy, przytruchtał do przyjaciółki.
— Tak, tam gdzie się wybieramy, granie na nerwach ma długą tradycję — rzekła Pchełka i rzuciła Arbuzowi jego zielony plecaczek. — Pakuj się, jedziemy do Jarocina.
Arbuz wytrzeszczył ze zdziwienia czarne ślepka. Wiedział doskonale, że Jarocin dla Pchełki to nie jest po prostu zwykłe wielkopolskie miasto. Jarocin dla Pchełki to legenda. Ileż to on się nasłuchał historii o tym, jak za młodu Pchełka i ja jeździłyśmy do Jarocina na festiwal, spałyśmy w namiocie na skraju pola namiotowego, taplałyśmy się w błocku, a przede wszystkim podskakiwałyśmy w rytm rockowej i punkrockowej muzyki…
Dawno temu bywałam na jarocińskim festiwalu co roku, jednak — no właśnie — to było dawno temu. Dziś i ja, i Pchełka czujemy się nieco za stare (choć Pchełka woli używać słowa — dojrzałe) na takie festiwalowe szaleństwa. Miałam nawet wrażenie, że mój pies obraził się nieco na całą tę imprezę. Czasem słyszałam, jak Pchełka warczy pod nosem: „Ech, ta dzisiejsza młodzież, za grosz zrozumienia dla dobrej muzyki…”. Arbuz słuchał naszych opowieści z zachwytem i zazdrością, jednak ani ja, ani Pchełka nie dałyśmy się namówić na powrót do Jarocina w czas festiwalu. Aż do dzisiaj! Dzisiaj bowiem moja suczka dostała list od przyjaciółki z tamtych lat. List, w którym Kira Kret, liderka podziemnego (fachowo mówi się „undergroundowego”) zespołu prosi Pchełkę o pomoc.
— Kira jest wokalistką grupy Gleba. Za moich czasów nazywali się Czarnoziem. — W drodze do Jarocina (oczywiście pociągiem na gapę) Pchełka opowiadała Arbuzowi o dawnej znajomej. — Czasem z nimi grywałam…
— Na czym? — spytał podekscytowany Arbuz.
— Na perce. — Tak Pchełka nazywa perkusję. — Kira pisze, że ona i zespół wracają do grania po latach. Chcieli dać koncert tam, gdzie zaczęła się ich historia, na legendarnej jarocińskiej scenie, ale zdaje się, że mają jakieś problemy.
— Jakie?
— O tym już Kira nie napisała. — Pchełka podała Arbuzowi list. — Sam zobacz.
— Ale tutaj są tylko jakieś wierszyki — zdziwił się Arbuz. — „Gdzie oni są, gdzie wszyscy moi przyjaciele, ele, ele, ele, ele…”, co to znaczy? Czy Kira się jąka? A potem drugi wierszyk: „Chcemy być sobą, chcemy być sobą jeszcze, chcemy być sobą, chcemy być sobą wreszcie”… To kim oni są, jak nie sobą? Jak można nie być sobą? — zastanawiał się wpatrzony w list Arbuz. Pchełka nic mu jednak nie odpowiedziała, uśmiechnęła się tylko do siebie.
Jarocin przywitał ich cichym słonecznym porankiem. Opromieniony słońcem barokowy ratusz wyglądał, jak gdyby drzemał w środku niemal pustego rynku. Wszystko dookoła wydawało się leniwe i uśpione, jakby zbliżający się wielkimi krokami festiwal miał nigdy się nie odbyć.
— To na pewno tutaj? — spytał Arbuz.
— Nie daj się zwieść pozorom — rzekła Pchełka. — To miasto ma dwa oblicza. Festiwal rusza jutro, zobaczysz, jakie będzie szaleństwo. Chodźmy pod glana.
— Pod… co? — zapytał Arbuz i pognał pędem za Pchełką, która chyba poczuła zapach wspomnień, bo ruszyła przed siebie tak szybko, że niemal zniknęła mu z oczu.
Arbuz dogonił ją dopiero nieopodal małego skwerku, pośrodku którego stał olbrzymi na ponad dwa metry… but ozdobiony czerwonymi i białymi sznurówkami. To bardzo nietypowy pomnik — pomnik glana, czyli obuwia, które noszą punkrockowcy i fani ostrej muzyki. To także symbol wolności w trudnych czasach, ale o tym już być może opowie Kira Kret, bo zdaje się, że właśnie wychodzi z podziemia…
— Ziemia przy tym bucie się rusza… — szepnął lekko zaniepokojony Arbuzik.
Rzeczywiście, ziemia zadrżała, wybrzuszyła się i po chwili stanęła przed nimi Kira Kret we własnej osobie. Ubrana była w czarną skórzaną kamizelkę, na szyi miała kolczatkę, czyli rodzaj obroży z ćwiekami, którą często noszą punkowcy. Nad długim krecim nosem Kiry błyszczały przenikliwe, jakby złośliwe czarne oczka. Najbardziej efektowna była jednak fryzura — jaskrawoniebieski czub, trochę jak ośla grzywa, stojący na sztorc od czubka głowy po kark.
— Nic się nie zmieniłaś — Pchełka uśmiechnęła się szeroko na widok starej przyjaciółki.
— Gdzie twoja czerwona grzywka, siostro? — spytała ochryple Kira.
Dziewczyny mierzyły się chwilę wzrokiem, po czym rzuciły się sobie w objęcia. Arbuz kręcił się niespokojnie obok, aż w końcu nie wytrzymał:
— Miałaś czerwoną grzywkę i ja nic o tym nie wiem?! — wrzasnął, gdy tylko Kira i Pchełka przestały się obejmować. Kira parsknęła.
— Wielu rzeczy o niej nie wiesz, mała świnko — powiedziała.
— Jestem Arbuz — przedstawił się Arbuz.
— Kira Kret, formacja Gleba, total underground — przedstawiła się Kira w nieco dziwaczny sposób. — Chodźcie do amfiteatru, reszta tam czeka.
Ruszyli, zahaczając po drodze o aleję murali. Arbuz przystawał przy każdym i nie chciał iść dalej. Najbardziej przypadła mu do gustu starsza pani z gitarą. Kira powiedziała, że w Jarocinie takich olbrzymich murali jest prawie trzydzieści i jeśli będą zatrzymywać się przy każdym, nigdy nie dojdą pod scenę. Gdy zatoczyli koło i ponownie przeszli przez rynek, a potem przez park przy pałacu Radolińskich, nieliczne spotkane na ulicy zwierzęta witały się z Kirą, machały jej z daleka, przybijały piątkę, żółwika lub po prostu wołały bardzo głośno „Glebaaaaa!”.
— Wszyscy ją tu znają! — szepnął Arbuz do Pchełki.
— Kira Kret to żywa legenda. Sama pisze wszystkie teksty piosenek, a w dawnych czasach dobre teksty były bronią.
— Bronią? — Arbuz nic z tego nie rozumiał — Jak słowo może być bronią?
W rozmowę włączyła się sama Kira.
— Widzisz, mała świnko, kiedyś ludziom i zwierzętom nie wszystko było wolno. Władza mówiła nam, jak i gdzie mamy pracować, o czym rozmawiać, a o czym milczeć, jakie książki mamy czytać, jakie filmy oglądać… — tłumaczyła Kira.
— Ktoś wam mówił, co macie czytać i oglądać, i to nie była wasza mamusia ani tatuś?! — Arbuzowi, który był dużo młodszy niż Pchełka i Kira, trudno było to sobie wyobrazić.
— Tak, mała świnko. Mówili nam też, czego mamy słuchać. W radiu leciały piosenki o tym, że chłopak i dziewczyna idą razem do kina, albo o tym, że ktoś się boi myszy, że biedroneczki są w kropeczki i żeby się razem bawić w ciuciubabkę…
— Brzmi to wszystko bardzo sympatycznie — zauważył nieśmiało Arbuz.
— Tak, o ile wszystko dookoła też jest sympatyczne. — Kira nagle podniosła głos. — Ale gdy ktoś cię ciągle robi w balona, zmusza do robienia rzeczy, których nie chcesz, i kłamie w żywe oczy, to nie będziesz śpiewać o biedroneczkach! Będziesz wrzeszczeć prawdę!
Kira wskoczyła na parkową ławkę (choć pewnie dobrze wiedziała, że nie powinno się wskakiwać na parkowe ławki) i zaczęła wrzeszczeć (ona sama nazywa to śpiewaniem).
Na to, co jest czarne, oni mówią „białe”
Na to, co jest wielkie, oni mówią „małe”
Mieli dać ci wszystko, a guzik dostałeś
Zaczynasz się bać, choć nigdy się nie bałeś
Masz się nie bać
Gleba, gleba!
Masz się nie dać!
Gleba, gleba!
Nie ma chleba!
Gleba! Gleba!
Nie ma nieba!
Gleba! Gleba!
Do refrenu dołączyła Pchełka, która swój „śpiew” zakończyła przeciągłym wyciem. Ona też wskoczyła na ławkę. Arbuz patrzył na przyjaciółkę w osłupieniu. Najwyraźniej ona także — jak Jarocin — miała drugie oblicze.
— Kim są „Oni”? — spytał zdezorientowany Arbuz, gdy Pchełka i Kira zeszły z ławeczki.
— Oni są tymi, z którymi trzeba walczyć — odparła tajemniczo Kira i dodała: — Oni to system.
— System… — powtórzył Arbuz bez zrozumienia.
Pchełka zlitowała się nad przyjacielem i wyjaśniła:
— Kiedyś Polską rządzili troszkę inni ludzie niż dzisiaj. Panował inny system, ludzie mieli wszystkiego mniej, a najmniej mieli wolności. Było naprawdę ciężko, a Kira dobrze pamięta tamte czasy. Aż przyszły lata osiemdziesiąte, a z nimi festiwal w Jarocinie.
— To był czerwiec, tysiąc dziewięćset osiemdziesiąty… Pierwszy Ogólnopolski Festiwal Muzyki Młodej Generacji, tak się nazywał… — Kira rozmarzyła się. — Zagraliśmy wtedy pierwszy koncert, jeszcze jako Czarnoziem.
— To ty jesteś aż taka stara?! — zawołał zszokowany Arbuz.
— Arbuz! — skarciła go Pchełka, jednak Kira mówiła dalej, jakby w ogóle nie usłyszała pytania.
— Graliśmy na Scenie Zwierzęcej, zaraz po grupie Szczury z Rury… Po nas była zdaje się Borsuka, a po Borsuce Nie To Nie To Perze. A na dużej scenie też gwiazdy — Maanam, Kasa Chorych, Porter Band, Exodus, Dżem…
— Lubię dżem! — ucieszył się Arbuz, który chyba zaczynał coś z tego rozumieć.
— Ten festiwal to przez wiele lat była nasza wolność. Tutaj mogliśmy być sobą i wrzeszczeć prawdę, mała świnko. — Kira uśmiechnęła się szeroko. — A teraz, po latach, Gleba wraca, żeby zagrać na jubileuszowej edycji. I dlatego, że w Polsce znowu nie dzieje się najlepiej. Ale nas nie uciszą. Pchełko. Dobrze, że jesteś.
Moi przyjaciele i Kira dotarli już pod amfiteatr. Czekała tam na nich cała banda: Hey Dżdżo — dżdżownica basistka, Alex Padalec, czyli główna gitarzystka Gleby oraz Dziki, czyli dzik, druga gitara. (Musicie wiedzieć, że Gleba to jedyny zespół na świecie, w którym struny — poza Dzikim — szarpią muzycy bez kończyn). Przywitali się z Pchełką jak ze starą przyjaciółką. Wszyscy pytali, gdzie jej czerwona grzywka. Gdy skończyli radosne przywitanie, Pchełka rozejrzała się dookoła.
— A gdzie Rysiek? — spytała.
Zwierzęta posmutniały, Kira pokręciła głową.
— Rychu odszedł — odparła smutno. — Burzy system tam na górze. Albo na dole, kto go wie.
Rysiek, czyli ryś, był perkusistą Gleby. Najstarszy ze wszystkich, serdeczny przyjaciel Kiry. Właściwie we dwoje stworzyli ten zespół.
— Dlatego do ciebie napisaliśmy, Kudła — powiedział Dziki. — Tylko ty znasz wszystkie numery.
— Miałaś ksywę Kudła?! — zapytał z niedowierzaniem Arbuz. To nowe oblicze Pchełki było coraz bardziej fascynujące.
— Chcecie, żebym z wami zagrała? — Pchełka, to znaczy Kudła, machnęła ogonem.
— Bez ciebie nie damy rady — przyznała Kira.
— A nie jesteśmy jednak odrobinkę… za starzy? — spytała Pchełka.
— Nie! — Arbuz aż podskoczył. — Jesteście w sam raz! Jeju, ojeju, Pchełko, znaczy Kudło, musisz zagrać! Musisz! Błagam, zrób to, bo jak nie, to do końca życia będę grał ci na nerwach!
Pchełka spojrzała Kirze w oczy, a potem westchnęła.
— No dobra. To gdzie macie tę perkę?
Koncert reaktywowanej po latach grupy punk-zwierzęcej Gleba był, jak mówiło potem wielu, petardą. Zagrali swoje najważniejsze kawałki, w tym Nie mów mi, jak mam ryć, Kły, Tęcza bez burzy czy Stary niedźwiedź już nie śpi. Publika pod Sceną Zwierzęcą szalała, a wraz z nią Arbuz, który odkrył i pokochał muzykę punkrockową od pierwszej nuty. Niestety nie wiem, gdzie dokładnie mieści się Scena Zwierzęca, bo nas, ludzi, nie dopuszczają do takich informacji. My mamy swoje sceny, swoje gwiazdy i swoje legendy jarocińskiego festiwalu. Mamy też wszyscy piękną historię — o muzyce, która daje wolność. O słowach, które są bronią. Warto wybrać się do Jarocina i posłuchać wrzasku wolności, bo dla wielu — starszych od was — tym właśnie jest Jarocin Festival.
Dodam jeszcze tylko, że od pamiętnego koncertu Gleby z Pchełką na perce mój Arbuzik nie ustaje w graniu na nerwach — średnio dziesięć razy dziennie prosi Pchełkę, by zrobiła sobie czerwoną grzywkę.