Goście Radziwiłłów: Małgorzata Jańczak
Opublikowano:
3 lipca 2024
Od:
Do:
Początek:
Koniec:
Na przełomie lipca i sierpnia 2023, w ramach programu pt. "Goście Radziwiłłów", odbyła się trwająca 3 tygodnie rezydencja literacka. W jej trakcie, pięć osób pracowało nad swoimi autorskimi utworami.
Program „Goście Radziwiłłów” został zainicjowany przez Samorząd Województwa Wielkopolskiego w roku 2020.
Rezydentów zaprasza Pałac Myśliwski Książąt Radziwiłłów w Antoninie – Dom Pracy Twórczej.
Jedną z uczestniczek programu „Goście Radziwiłłów” w roku 2023 była Małgorzata Jańczak, która pracowała nad książką pt. „ReHabilitacja”. Jej fragment prezentujemy poniżej.
Kto?, co? – rehabilitacja, dopełniacz – rehabilitacji. Dalej rytm silnika wybija kolejne przypadki – rehabilitacji, rehabilitację, rehabilitacją. Miejscownik zgadza się idealnie, w końcu: o kim?, o czym? mówię, o rehabilitacji. Dojeżdżam, ze złością kończę rozmowę z przypadkami – o, rehabilitacjo ty moja!
Całe życie nie najlepiej kojarzy mi się to słowo. Najpierw likwidacja przykurczy, a potem odzyskanie sprawności po wstawieniu endoprotezy. Znowu przykurcze i kolejna endoproteza. Robiłam wszystko, by nie znaleźć się w sanatorium. Jak tylko mogłam sama poruszać się po domu, zapał do rehabilitacji spadał do zera. Gdy próbowałam trochę ponarzekać, słyszałam od znajomych: „sanatorium!”. Nie było wyjścia, postanowiłam skorzystać z przymusowej rehabilitacji. W końcu są prawdziwe nieszczęścia, no i na pewno to nie jest kilkutygodniowy pobyt w Domu Rehabilitacyjnym w Górznie koło Leszna. Wiem przecież, że jak dostanę plan ćwiczeń, to go zrealizuję.
Portiernia, meldunek, lekarz, zakwaterowanie. Czteroosobowy pokój, łazienki na końcu korytarza. Panie są już w tym przybytku od kilku dni, jednej z nich pozostał tylko tydzień. Szybko przychodzi wieczór, staram się przystosować. Jednak…
Wieczorem odbywały się głośne telefoniczne rozmowy na tematy, które mało interesują osoby postronne. Nawet słuchawki, a w nich muzyka, nie pomagały w zagłuszaniu rzeczywistości komuś przyzwyczajonemu do dzielenia mieszkania tylko z psem. Przez pierwsze trzy dni myślałam, że jeżeli nie ucieknę, to oszaleję. Nadchodziły wspierające esemesy od znajomych: „ćwicz, bo to jest ważne”, „smutki utop w basenie i pocie” czy „traktuj pobyt jak badania statystyczne. Zapisuj zdania o największej liczbie słów p……ę lub licz, ile razy w ciągu godziny pada słowo k….a”. Były również i komentarze prześmiewcze: „tak jest z ludźmi, którzy żyją na kulturowej wyspie. Nie mają kontaktu ze światem, bo nawet tramwajem nie jeżdżą i myślą, że są tacy lepszejsi”.
Nic nie pomagało.
Gdy w piątek schodziłam na masaż, byłam przekonana, że w sobotę wsiądę do samochodu i zniknę z pałacu w Górznie. Leżałam na stole do masażu i bezwiednie wpatrywałam się w sufit. Zaczęłam liczyć powtarzające się elementy zdobnicze w starym gzymsie.
– Oczywiście ktoś musiał zaburzyć bieg ozdobnego gzymsu, stawiając ściankę działową – nieświadomie powiedziałam głośno.
– Tak tu było zawsze – usłyszałam odpowiedź pani masażystki.
– Zawsze, czyli od czasu, kiedy pani tu pracuje – zła na wszystko i wszystkich odpowiedziałam w dość niemiłym tonie.
– Jeżeli panią interesuje historia, to proszę iść do naszej bibliotekarki, ona wiele wie o pałacu i jego właścicielce.
– A macie tu bibliotekę? – spytałam ze zdziwieniem. – Przecież przeszłam wszystkie korytarze i nic takiego nie znalazłam.
– Biblioteka jest poza pałacem, w części magazynowej. Pani bibliotekarka przychodzi na godzinę w poniedziałki i piątki.
Masażystka dokładnie wyjaśniła mi, jak trafić do biblioteki. Spojrzałam na zegarek: jeszcze godzina do otwarcia, więc powinnam znaleźć to tajne miejsce. Z plecakiem wyładowanym ręcznikiem i mokrym strojem kąpielowym, a w bocznej kieszeni czytnikiem i telefonem wyszłam do pałacowego parku. O dziwo nagle i on zyskał barwy, wydał mi się ładniejszy. Ktoś pomyślał o ustawieniu tabliczek informujących o różnych gatunkach nasadzonych tam drzew. Rozejrzałam się i doszłam do wniosku, że właściciele musieli się bardzo starać i mieli pomysł na stworzenie tego ogrodu.
Po kilku minutach przechadzania się parkowymi alejkami dotarłam do parterowego budynku, w którym znajdowały się garaże, pomieszczenie portiera i poszukiwane przeze mnie miejsce. Na białych drzwiach widniał nieduży napis: BIBLIOTEKA, a pod nim laminowana karteczka z godzinami otwarcia: poniedziałek 12.00– 13.00, piątek 12.00–13.00.
Chwytam za klamkę, nie puszcza. Ponawiam próbę – zamknięte, nie da się ukryć. Patrzę na zegarek 11.50, jestem za wcześnie. Siadam na ławce przy trzech sosenkach z pewnością niepamiętających właścicieli, bo tak na oko nasadzenia nie mają więcej niż dziesięć lat.
Po chwili do drzwi podchodzi kilka pań, karnie ustawiają się w kolejce. Nie będę nucić słów piosenki „…za czym kolejka ta stoi…”, bo doskonale widać, że panie dzierżą w rękach jakieś sanatoryjno-wakacyjne tomy. Gdy podeszłam bliżej, zauważyłam, że tu i ówdzie pod pachą dzielnie trzymana jest mniej zaczytana książka Olgi Tokarczuk. Patrzę na blok książki i ewidentnie około jednej trzeciej maluje się znak, dokąd dociera w lekturze większość czytelników wypożyczających noblistkę.
Jest i bibliotekarka. Pani w średnim wieku o gładko zaczesanych ciemnych włosach spiętych niebieską gumką. Wchodzimy. Na biurku leżą okulary, których wcześniej brakowało mi na nosie kobiety. Pani siada przy biurkowym kontuarze, zakłada okulary i rozpoczyna pracę. Podświadomie się uśmiecham, bo wszystko już się zgadza z moją stereotypową wizją pracownicy takiego przybytku.
Wymiana książek idzie szybko. Celowo wybrałam ostatnie miejsce w ogonku, by nie blokować kolejki. Pytam o pałac i właścicieli. Pani z radością otwiera szufladę i wyciąga teczkę, w której znajdowało się kilka foliowych koszulek.
– Tu ma pani wszystko, co udało mi się znaleźć o historii okolicy, czyli wsi Górzno, pałacu i ostatniej dziedziczce. Jest jeszcze książka z jej wspomnieniami, ale nakład był tak mały, że można było ją czytać tylko w bibliotece w Lesznie. Po znajomości udało mi się skserować fragmenty. Są w ostatniej teczce.