Oglądać, nie oglądać: „The Bear”
Opublikowano:
17 lipca 2024
Od:
Do:
Początek:
Koniec:
Trzeci sezon wielbionego serialu o chicagowskiej knajpie zawodzi. Jest jak menu w knajpie przy drodze szybkiego ruchu – chaotyczne, średnio smaczne i ciężkostrawne. Jesz z głodu, nie z potrzeby kulinarnych uniesień. Choć reklama obiecywała inaczej.
Z ekranu słychać: „Czy wszystko w porządku?”. Pytanie zadawane jest tak często, jakby bohaterowie i bohaterki nie tylko martwili się o siebie nawzajem, ale i dobro całego serialu. Odpowiedź w obu przypadkach jest przecząca. Mogłoby być inaczej, przecież Carmy Berzatto (Jeremy Allen White) wreszcie otworzył swoją wymarzoną fine diningową knajpę, tytułowego Miśka, którą w poprzedniej wersji, kanapkowni dla ludzi pracy, odziedziczył po swoim zmarłym (samobójczą śmiercią) bracie Mickey’m (Jon Bernthal).
W czasie trwania wybitnego drugiego sezonu, Carmy wraz z grupą kulinarnych zapaleńców z rozpadającej się budy stworzyli restaurację serwującą wybitne mikrodania. Nasz główny bohater nie mógł jednak zasmakować swojego sukcesu, bo podczas otwarcia zatrzasnął się w lodówce.
W tej, też metaforycznej przestrzeni, eksplodowały traumy, których zarzewia należy szukać w (oczywiście!) dysfunkcyjnej rodzinie, jak i w całej branży kulinarnej (zamiast motywujących gadek – mobbing i gnębienie). Otwarcie wymarzonej restauracji, prócz pojawienia się dawnych, nieprzepracowanych urazów, kosztowało Carmy’ego związek z Claire (Molly Gordon) i zniszczenie świeżo odbudowanej relacji z „Kuzynem” Richiem (Ebon Moss-Bachrach).
Fabularne opary
Choć nie tak, jakby bohater sobie tego wymarzył, jego Misiek się otworzył. Wraz z tym dwa sezony dobiły do brzegu. Decyzja o przedłużeniu serialu postawiła trzeci w dość niezręcznej sytuacji. Gdzie opowieść ma dalej podążyć? Produkcja nie do końca znajduje na to odpowiedź. Stawka jest po prostu za niska. Co prawda w tle pojawiają się problemy finansowe (mimo popularności, używane do gotowania produkty są za drogie, bo ekskluzywne), a Carmy, kąpany w gorącej wodzie i wiecznie niezaspokojony, pragnie zdobyć gwiazdkę Michelina, w związku z tym zmienia menu każdego wieczora. To budzi frustrację wszystkich (m.in. Richiego i zarządzanego przez niego zespołu kelnerów i kelnerek, niepotrafiących spamiętać kolejnych dań, czy pełniącej funkcję sous-chefa Sydney, która nie może przebić się przez egocentryzm przełożonego).
I właśnie to zacietrzewienie Carmy’ego jest słońcem, wokół którego krążą pozostałe postaci. Trzeci sezon leci na fabularnych oparach.
Twórca „Miśka”, Christopher Storer, jak Carmy z menu, eksperymentuje ze scenariuszem każdego z 10 odcinków. W dużej mierze jednak odgrzewa te pomysły, które najlepiej sprawdziły się w poprzednim sezonie. Teraz powtykane na chybił trafił do akcji sprawiają wrażenie desperackich prób dosięgnięcia wysoko ustawionej poprzeczki. W drugiej odsłonie odcinki „Ryby” i „Widelce”, zaskoczyły nie tylko precyzją storytellingu, ale wyśmienitych epizodów aktorskich (by wymienić tylko Olivię Colman, Jamie Lee Curtis czy Johna Mulaneya). Również teraz się one pojawiają (niektóre osoby powracają). Tym razem jednak się ich oczekuje. Mamy na przykład wątek poboczny ciężarnej siostry Carmy’ego, Sugar (Abby Elliott), która obawia się przenieść na dziecko neurozy swojej toksycznej matki, Donny. Wcielająca się w nią Jamie Lee Curtis powraca w odcinku specjalnym.
Aktorka niestety gra na zupełnie innych tonach, jest przesadnie ekspresyjna, jak gdyby za wszelką cenę chciała zaznaczyć swoją obecność. Skutkuje to męczącym 40-minutowym seansem.
„Więcej, mocniej i hałaśliwiej” to zresztą słowa klucze tego sezonu. W poprzednich dwóch comic reliefem był Neil Fak (Matty Matheson), do którego później dołączył brat Theodore (Ricky Staffieri) – prości, acz dobroduszni kuzyni Carmy’ego, złote rączki szybko stali się ulubieńcami widowni. Teraz ich nieustanna głośna obecność tylko zawadza, a przerzucanie się żartami niczemu nie służy.
Postaci tkwiące w miejscu
Strorer nie widzi całego sezonu, tylko spontanicznie dopisuje kolejne sceny, nawet nie z funkcjonowania knajpy, ale tworzone na poczekaniu urywki z życia (np. w jednym z odcinków Carmy z Richiem przez 5 minut przerzucają się wyzwiskami, co nie prowadzi do niczego). Fascynuje brak rozwoju postaci, tylko ciągłe wracanie do punktu wyjścia – dogłębnego, patetycznego smutku wpisanego w ich codzienność. Chyba że za głębię uznamy smętne patrzenie w dal Carmy’ego, jak gdyby był jedną z bohaterek „Prawdziwych kłamstewek”. Czy twórca każe nam wierzyć, że oto przed sobą mamy niezrozumiałego kulinarnego geniusza, któremu w drodze do wielkości los rzuca kłody pod nogi?
Takie portretowanie „skomplikowanych” białych mężczyzn hetero naprawdę już dawno przestało być interesujące. Zresztą trudno uwierzyć w to mistrzostwo Carmy’ego, bo przez większość odcinków pincetą dekoruje kolejne dnia (żadne z nich nie wygląda apetycznie) lub wzdycha do wspomnianej Claire, postaci równie nieciekawej jak hot dog z Żabki.
Z najnowszej odsłony „The Bear” zwycięską ręką wychodzi jedynie Ayo Edebiri, ale nie dzięki postaci Sydney, którą gra (także i ona nie ma do tego za wiele materiału), tylko przez wyreżyserowany przez siebie odcinek pt. „Serwetki”. To historia o tym, jak kucharka Tina (wspaniała Liza Colón-Zayas) znalazła się w knajpie, najpierw prowadzonej przez Mickey’ego, a teraz jego brata. Majstersztyk, tak fabularny, jak i reżyserski. Szkoda, że to wyjątek.
Mimo wielu przewinień trudno zupełnie przekreślić „The Bear”.
W trakcie 10 odcinków pojawiają się świetne sceny, które przypominają o jeszcze niedawnej świetności produkcji. Podobno każdy trwający serial musi zaliczyć dno, aby na powrót od niego się odbić. Ten omawiany ma przed sobą jeszcze jeden sezon. Miejmy nadzieję, że satysfakcjonujący.
Premiera na platformie Disney+ 17 lipca