(Nie) zwyczajne miasto, czyli Kolekcja Wrzesińska 2023 autorstwa Wojciecha Wilczyka
Opublikowano:
25 lipca 2024
Od:
Do:
Początek:
Koniec:
Od 2009 roku w 30-tysięcznej Wrześni położonej nad rzeką Wrześnicą, około 50 km na wschód od Poznania, dzieją się przysłowiowe cuda – burmistrz miasta i gminy zaprasza artystki i artystów na rezydencję, której efektem jest zestaw fotografii, wystawa oraz publikacja. To ewenement na skalę ogólnopolską. Dzięki temu rokrocznie budowane jest archiwum, które może jeszcze nie teraz, ale za parę lat będzie bardzo wartościowym zapisem miejsca, czasu i codzienności wrzesińskiej społeczności.
Kolekcja Wrzesińska
Pierwszym kuratorem i pomysłodawcą kolekcji był Waldemar Śliwczyński, którego w 2015 roku w tej roli zastąpił Karol Szymkowiak. Jak dotąd KW współtworzyli między innymi Bogdan Konopka, Andrzej Jerzy Lech, Mariusz Forecki, Rafał Milach czy Adam Lach, ale także Katarzyna Majak, Zuza Krajewska i Karolina Jonderko.
To niezwykle pojemny i różnorodny zestaw podejść zarówno do samej fotografii, jak i do realizowania opowieści na niej bazujących.
Od piętnastu lat powstają zatem fotografie intymne i subiektywne, ale także klasycznie dokumentalne. Zdarzały się też opowieści poszukujące i badające granice medium. Zazwyczaj punktem wspólnym było jednak poszukiwanie niecodzienności i wyjątkowości Wrześni – jako miejsca i wrześnian – jako społeczności.
Hiperrealizm
Do realizacji Kolekcji Wrzesińskiej A.D. 2023 zaproszono Wojciecha Wilczyka. To znany i doświadczony twórca, który w fotografii ceni sobie jej rolę dokumentalną. Nie estetyzuje swoich zdjęć, przedstawia za ich pomocą rzeczywistość z dużą dawką precyzji.
To podejście znane z malarstwa, nazywane hiperrealizmem.
Nurt ten powstał około 1965 roku w Stanach Zjednoczonych, charakteryzował się gloryfikacją nieprzekłamanej rzeczywistości, a szczytowym momentem jego popularności była piąta odsłona wystawy „documenta” w niemieckim Kassel w 1972 roku. To właśnie wtedy amerykańscy hiperrealiści po raz pierwszy zaprezentowali swoją twórczość w Europie.
f/64
Wracając jednak do fotografii, warto cofnąć się nieco w czasie i odnotować powstałą w latach 30. XX wieku grupę f/64, założoną m.in. przez Ansela Adamsa, która zrodziła się w opozycji do piktorializmu – czyli nurtu ubóstwiającego indywidualność procesu i ingerencję twórczą. Członkowie f/64 chcieli promować nową, modernistyczną estetykę opartą na precyzyjnie naświetlonych i skomponowanych obrazach.
W sensie literalnym termin f/64 odnosi się do małego otworu przysłony w aparacie wielkoformatowym, który zapewnia dużą głębię ostrości – wykonane w ten sposób zdjęcia są ostre na wszystkich planach – i tych bliskich, i tych dalekich.
Tak mały otwór przysłony wymaga jednak odpowiednio długiego czasu naświetlania, a co za tym idzie, wyboru nieruchomych obiektów, takich jak krajobrazy i martwa natura. To w dużej mierze determinowało zakres tematyczny zdjęć członków grupy.
New Topographics – Nowe Topografie
Wydaje się jednak, że najbardziej trafnym odniesieniem do twórczości Wilczyka jest wystawa „New Topographics: Photographs of a Man-Altered Landscape” kuratorowana przez Williama Jenkinsa, która eksponowana była na przełomie 1975 i 1976 roku w Międzynarodowym Muzeum Fotografii w nowojorskim George Eastman House. Ekspozycja ta miała ogromny wpływ na estetykę i postrzeganie amerykańskiej i światowej fotografii krajobrazu.
Osoby związane z nurtem New Topographics (m.in. Robert Adams, Bernd i Hilla Becher, Nicholas Nixon i Stephen Shore) dokumentowały industrialne lub postindustrialne przestrzenie – w tym parkingi, zasobne przedmieścia, ale także podupadające zakłady przemysłowe i kopalnie węgla.
W ich pracach widać skupienie na namacalnym napięciu pomiędzy człowiekiem, jego wytworami, a naturalnym pejzażem powojennej Ameryki. Prezentowane zdjęcia były surowe w formie, dokumentalne, ale też otwarte, wielowątkowe i krytycznie analizujące zastaną rzeczywistość – tym różniły się od prac wymienionej wcześniej grupy f/64, która stawiała głównie na czystość formy fotograficznej. Z drugiej strony widać w nurcie New Topographics wyraźne związki z malarskim hiperrealizmem – chodzi mi głównie o analityczne i krytyczne podejście do poruszanych i przedstawianych za pomocą medium tematów, co miało dawać do myślenia i pobudzać dyskusję o zachodzących zmianach.
Niewinne oko nie istnieje
Jedną z ciekawszych prac Wilczka jest projekt artystyczno-badawczy „Niewinne oko nie istnieje”. To fotografie zachowanych (i często zaadaptowanych na inne cele) budynków dawnych synagog i żydowskich domów modlitwy, którym towarzyszą opisy ich historii oraz zapisy rozmów, jakie fotograf przeprowadził z mieszkańcami odwiedzanych miejsc. W książce tej zdecydowanie czujemy przywołane wcześniej napięcie pomiędzy zastanym krajobrazem, historią a nowymi funkcjami dokumentowanej przestrzeni. Autor zauważył ważny temat, przebadał problem i wykonał fotografie. Całość zwieńczyła bardzo dobra publikacja i szereg wystaw.
Września – zwyczajne miasto?
Kurator Kolekcji Wrzesińskiej Karol Szymkowiak we wstępie do książki pisze:
„We Wrześni Wilczyk podejmuje temat, który jak się wydaje nie ma ani ciężaru tematycznego czy wizualnego, a już na pewno próżno w nim szukać metaforycznych znaczeń. «Zwyczajne miasto» to metodyczna i surowa dokumentacja sieciowych i lokalnych punktów handlowych i usługowych. […] Niektóre miejsca są bardzo charakterystyczne dla mieszkańców Wrześni, choć – jak sugeruje tytuł «Zwyczajne miasto» – intencją autora było poszukiwanie obiektów typowych dla całego kraju”.
Szymkowiak zwraca również uwagę na to, że lokalni fotografowie często pomijają te z pozoru banalne miejsca i nie interesuje ich taki sposób dokumentowania. Czy aby na pewno? Sam Wilczyk wspomina spotkanie z wrzesińskim fotografem Ireneuszem Zjeżdżałką, którego prace chciał pokazać na wystawie „Fotorealizm” (ekspozycja została zaprezentowana w krakowskiej galerii ZDERZAK w 1993 roku).
„[…] Września na zdjęciach Eryka (Ireneusza) sprawiała senne wrażenie. Oczywiście dałoby się też tu i ówdzie wypatrzyć palimpsestowy charakter miejskiej zabudowy, choć monochromatyczna technika rejestracji obrazu wydatnie spłaszcza te różnice, odsyłając widza do bliżej nieokreślonego «kiedyś» z nutką nostalgii na finiszu”.
W latach kolejnych Wilczyk był kilkukrotnie w Wielkopolsce podczas realizacji projektu „Słownik polsko-polski”, który polegał na dokumentacji murali patriotycznych. Zauważa, że we Wrześni (pewnie podobnie jak w innych miejscowościach w tym regionie) powstały warstwy spowodowane położeniem geograficznym i skomplikowaną historią – widać tutaj odciśnięte powidoki czasów I RP, zaborów, dwudziestolecia międzywojennego, wojny, a potem komunizmu. Ten wątek warstwowości, czy może nostalgicznego zatrzymania pomiędzy warstwami byłby jednak bardziej charakterystyczny dla twórczości Zjeżdżałki. Wilczyk natomiast poszedł w inną stronę – nazwijmy ją stroną „zwyczajnie brutalną”. Postawił tezę, że obiekty handlowe – czy to małe osiedlowe sklepy, czy to duże markety lub stacje benzynowe – są jak plaster sklejający krajobraz. Obiekty te podobnie wyglądają wszędzie, przez co czujemy się we Wrześni jak u siebie. Próbując odczytać zamiary autora, dojedziemy do wniosku, że bardzo zależało mu na uniwersalności przekazu, która zresztą podkreśla kurator kolekcji. Przy tym założeniu pojawia się jednak pytanie: co z lokalnością (rozumianą jako unikatowość) oraz wagą i rolą tego zbioru zdjęć dla społeczności wrzesińskiej?
Zdjęcia
Przyjrzyjmy się jednej z fotografii z nowej Kolekcji Wrzesińskiej wykonanej przez Wojciecha Wilczyka.
Na kolorowym zdjęciu na pierwszy rzut oka widzimy dwa budynki. Odrestaurowaną, prawie perfekcyjną wieżę kościoła oraz dom, a właściwie jego boczną ścianę. Tuż przed nim znak naszych czasów – paczkomat oraz osoba odbierająca z niego paczkę.
Na pierwszym półplanie trzy auta – dwa porządne, produkcji niemieckiej i jedno nieco odjechane – szwedzkie, czyli pewnie drogie w naprawie. Wszystko w tej scenie jest dość szare – oprócz nowiutkiej, brązowej wieży i dachówki domu. Mamy na tej fotografii i warstwy, choć zanonimizowane – w podpisie pod zdjęciem nie znajdziemy historii tego miejsca, jedynie adres (ul. 3 Maja) i uniwersalność – taki obraz można zarejestrować w wielu polskich miejscowościach. Gdy jednak wysilimy nasz zmysł wzroku i otworzymy się na głębszą analizę, to dostrzeżemy historię zamkniętą w oknach, a właściwie w ich braku – widzimy niezagospodarowane otwory okienne, co może sugerować, że na pustym placu sąsiadującym z domem stał lub miał stanąć kolejny budynek. Właściciele na własną rękę wykorzystali jednak kolejne wnęki. I tak mamy oto brązowy, uroczo nieforemny lufcik, okno bezpieczne – zasłonięte lekko zardzewiałą kratą i wreszcie białe – takie schludne okienko z dzielącym je na pół szprosem. Pełna inwencja twórcza.
Po chwili uwagę zwraca również tajemniczy budynek z podwójnym kominem po prawej. Zastanawiamy się, co to jest.
Pytanie jednak brzmi: ilu odbiorców w ten sposób będzie analizować te fotografie?
Czerwona nitka
Za projekt odpowiadał Honza Zamojski. Książka na pierwszy rzut oka przypomina pionowy folder reklamowy formatu zbliżonego do a4 – kojarzy się z czymś nietrwałym, ulotnym. To zupełne przeciwieństwo formy poprzednich publikacji Wilczyka czy klasycznych wydań albumowych prezentujących fotografię krajobrazową lub architekturę (pozioma lub kwadratowa publikacja, papier kredowy). Okładka jest miękka, projektant dobrał na nią inny rodzaj papieru niż ten użyty w środku – ma cieplejszy odcień i jest nieco grubszy.
Wolumin ma otwarty grzbiet, widzimy czerwoną nitkę, która jest elementem konstrukcyjnym, ale też ważnym zabiegiem estetyzującym – co oczywiste, pojawia się ona na łączeniu niektórych rozkładówek i jest na swój sposób symboliczna – kontrastowo świeci na czerwono na tle białych stron.
Typografia jest prosta, oszczędna i czytelna. Zdjęcie okładkowe doskonale dobrane – wieloznaczne, estetyczne, wprowadzające w całą historię. Z tyłu jest gorzej – nie jestem wielkim fanem zdjęcia MAST KEBAB. Uważam, że pustka połączona z wyjętą na zewnątrz stopką lepiej by tutaj zagrała. W środku znajdziemy śnieżnobiały, lekko połyskujący i niezbyt gruby papier. Dobrze wydrukowane, kolorowe fotografie nieco przebijają na kolejne strony. Honza gra też pustką i to bardzo pomaga. Co jakiś czas pojawiają się rozkładówki bez zdjęć, które przerywają narrację fotograficzną. To zdecydowanie ułatwia odbiór całości – fotografie Wilczyka są nasycone szczegółami, a taki zabieg umożliwia nam przejście przez rozbudowaną opowieść. Mamy wrażenie, że otacza nas biel i pewnego rodzaju czystość – to też oddanie pola fotografiom, a są one bardzo często samotne, umieszczone na jednej stronie rozkładówki. Czasem widzimy zestawienia, ale raczej w momentach, gdy fotografie się uzupełniają.
Nie mamy natomiast sytuacji, gdy pojedyncze zdjęcie złamane jest na całej rozkładówce – to ciekawy zabieg. Wyjątkiem są teksty – łamane po polsku i angielsku bez zbędnych odstępów.
Drobną niekonsekwencją, wynikającą zapewne z ograniczeń technologicznych, jest umieszczenie tekstu kuratorskiego na ciepłym, grubszym papierze wewnętrznej okładki, w przeciwieństwie do tekstu odautorskiego, który wydrukowany jest w środku publikacji na papierze tym samym, na którym pierwsze skrzypce gra narracja fotograficzna. Wolałbym go przeczytać również na ciepłym papierze okładkowym – taki zabieg pogłębiłby przerwanie opowieści i dałby mocniejszy głos autorowi. Całość projektu jest oryginalna i ciekawa. Na początku miałem wrażenie, że fotografii jest zbyt wiele, ale potem pomyślałem o aspekcie dokumentacyjnym – w tym kontekście jest ich wystarczająco dużo, ale nie za dużo.
Na sam koniec
Projekt Wojciecha Wilczyka jest w założeniu przemyślany i prosty, w dobrym tego słowa znaczeniu. Zdjęcia są ostre, dobrze naświetlone, konsekwentne (w większości). Prezentują uniwersalne miejsca i sytuacje. Temat może nie jest koncepcyjnie wysublimowany, ale przebija się wyraźnie w ułożonej narracji fotograficznej. Czasem chciałoby się zajrzeć na zaplecza tych domów, paczkomatów, sklepów i sklepików, spotkać oraz poznać ludzi, którzy tam pracują i mieszkają, ale nie o to w tym chodzi – przynajmniej Wilczykowi. Dostajemy dokumentalną opowieść o fasadzie, którą oglądamy i czujemy się jak na swoim osiedlu.
Co jednak z odbiorcą? Takim ustandaryzowanym, który nie zwykł czytać obrazów, zagłębiać się w teksty kuratorskie i odautorskie oraz poświęcać więcej niż 5 sekund swojego życia na oglądanie pojedynczego kadru?
Obawiam się, że „tu i teraz” publikacji Wilczyka rzeczony odbiorca nie zrozumie. Powierzchowna warstwa będzie mu się kojarzyć z dokumentacją wykonywaną na potrzeby Google Maps, z tym że twarze i numery rejestracyjnie nie są zamazane.
Należy jednak przy tej odsłonie Kolekcji Wrzesińskiej odsunąć na bok to przysłowiowe „tu i teraz”.
Zdjęcia Wojciecha Wilczyka za lat 10, 15 lub 30 będą miały inną wartość. Miejsca będą wyglądały inaczej, samochody już nie będą takie porządne, niemieckie. Jedni wrócą do tych fotografii, może nawet na ich podstawie coś odtworzą albo zdekonstruują. Inni będą badać. Tak działa hiperrealizm i fotorelizm – nic nie dzieje się szybko i efektownie. Raczej subtelnie rezonuje.