fot. Krystian Daszkowski

Odgrywanie patriotyzmu, czyli „Historia Polski” w pigułce

„Przesączanie się jednoznacznej wizji przeszłości do codziennego życia ma największy potencjał kształtowania postaw. Może przeniknąć do krwioobiegu, zacznie tworzyć naszą tożsamość” – mówi fotograf i antropolog Michał Sita, autor wystawy i książki „Historia Polski”.

Jakub Wojtaszczyk: Jak trafiłeś na widowisko historyczne „Orzeł i Krzyż” w Murowanej Goślinie?

Michał Sita: Już wcześniej pracowałem z tematami dotyczącymi społecznych sposobów używania przeszłości, jej mitologizowania czy fabularyzowania. Wraz z Anią Pilawską-Sitą stworzyliśmy książkę „Củ Chi Tunnels Restoration Report”, w której podążaliśmy za legendami miejskimi, które dotyczą sieci podziemnych tuneli Củ Chi pod Sajgonem w Wietnamie.

 

Same tunele funkcjonują już raczej w wyobraźni niż jako fizyczny obiekt.

Michał Sita, fot. Krystian Daszkowski

Kiedy pojawiłem się w Murowanej Goślinie na próbie do widowiska „Orzeł i Krzyż”, wiedziałem, że funkcjonuje ono na granicy oddolnej, lokalnej inicjatywy, rekonstrukcji historycznej, wielkiego plenerowego show i, ostatecznie, pewnego rodzaju patriotycznej i katolickiej celebracji. Nie wiedziałem natomiast, jak i gdzie te granice się rysują. Nie chodziło tu tylko o opowieść o polskich dziejach, od narodzin Chrystusa po pontyfikat Jana Pawła II. Fascynujący był dla mnie jej kontekst i zaplecze. Była to dla mnie sytuacja kompletnie niesamowita.

 

JW: Co cię zaskoczyło?

MS: Wyobraź sobie, że znajdujesz się na przepięknym terenie tuż przy Puszczy Zielonce, nieopodal podmokłych obszarów, z mnóstwem ptaków. Pośrodku ogromna trybuna i wielka trawiasta scena, na której w maju i czerwcu 300 wolontariuszy_ek ćwiczy swoje sceny, ruchy, gesty. Dopiero później te próby zostaną złożone w całość, czyli przedstawienie składające się z cytatów z malarstwa historycznego, m.in. Jana Matejki i Jacka Malczewskiego. Dla mnie to była kopalnia wiedzy o tym, czym jest przeszłość, ale rozumiana oddolnie, ludowo, w takiej bardzo wesołej, afirmującej wersji, w którą włączani są mieszkańcy i mieszkanki Murowanej Gośliny i okolic. Bo to oni i one właśnie spędzają tutaj czas, opalają się, wyprowadzają psa, przychodzą z dziećmi. Starszy pan powiedział mi, że to dla niego najbardziej aktywny czas, kiedy w mieście coś się dzieje. Ćwiczy swoje sceny odsieczy wiedeńskiej czy chrztu Polski, ale faktycznie dla niego liczy się to, że jest między ludźmi.

 

Ten styk narodowej historii i lokalnych realiów mnie fascynuje.

Nie wiedziałem, czy podczas gry w spektaklu będzie inaczej, czy wtedy następuje jakieś spięcie i czuć patos, może nadal przeważa zabawa, a może są to sytuacje ze sobą splecione? Kiedy dołączyłem do „Orła…”, już jako wolontariusz, na scenie mordowałem biskupa Stanisława, by później, w kulisach, wrócić do wesołego współdziałania. Nie wiedziałem, jak mam tę sytuację zrozumieć.

 

JW: Jak sobie poradziłeś?

Michał Sita, fot. Krystian Daszkowski

MS: Zacząłem używać różnych narzędzi, żeby tę rzeczywistość rozmontować, sproblematyzować wesołe i całkowicie włączające momenty. Między grającymi właściwie nie było napięć, przynajmniej na takim poziomie, na jakim spodziewałbym się tego po wielkim patriotyczno-katolickim widowisku, którego nadrzędnym celem jest gruntować wyznawane wartości. Rzadko toczyły się rozmowy o historii, o wartościach czy polityce. Zatem jak przełamać tę bezproblemową akceptację panującą wśród ludzi biorących udział w widowisku? Jak sprawić, że zacznę się zbliżać do odpowiedzi na pytania, które mnie interesowały: w jaki sposób dzięki widowisku zmieniamy swoje usytuowanie w czasie? Jak rozumiemy przeszłość i przyszłość i nas na tej linii czasu?

 

W jaki sposób, może nie do końca świadomie, replikujemy te same romantyczne mity, które wytworzył Jan Matejko? Czy determinują one rodzaj wyobraźni, ustalają raz na zawsze obraz przeszłości i wymarzoną przyszłość?

Widziałem tam dwa obszary – właśnie tej zabawy i współdziałania oraz problem transmisji wartości. Zastanawiałem się początkowo: czy widowisko to obszar manipulacji i indoktrynacji? Większość uczestników by się nie zgodziła z samą próbą zadania takiego pytania, ale ja musiałem to zrobić. Gdy krytycznie spojrzysz na przekaz widowiska, taka wątpliwość staje się uzasadniona.

 

JW: Kim są osoby, które grają w „Orle i Krzyżu”?

MS: To duża grupa ludzi, ich motywacje są bardzo różne, niełatwo nadać im wszystkim wspólną łatkę. Wolontariusze pochodzą głównie z Murowanej Gośliny, są spleceni ze sobą osobiście, przyjacielsko, zawodowo, działają razem na rzecz miasta, niektórzy angażują się w lokalną politykę. Są też osoby z zewnątrz, które przyjechały na show i to ich przekonało – chciały wziąć udział w czymś spektakularnym. Są też ci, którzy interesują się historią, albo ważny jest dla nich patriotyzm. Wiesz, granie w widowisku jest hipnotyczne, w jakiś sposób ucieleśnia się relacja z przeszłością. Stąd też znajdują się tu również miłośnicy rekonstrukcji historycznych, cosplayowcy.

 

Chociaż w przypadku „Orła…” detale nie mają tak dużego znaczenia, to jedynie rekwizyty sceniczne.

Michał Sita, fot. Krystian Daszkowski

Są też tu ci, którzy nawiązali przyjaźnie, zaprosił ich znajomy, towarzyszą dzieciom, które w ten sposób spędzają wakacje. Wydaje mi się, że w tym przypadku inercja jest największa. Bo spotkałem ludzi niezgadzających się z konserwatywnym przekazem widowiska, a mimo to od lat biorących w nim udział.

 

JW: Mieszanina postaw?

MS: Powinno być oczywiste, że w tak wielkiej grupie postawy będą różne. Zanim zacząłem pracę naukową w Instytucie Antropologii w Poznaniu, pojechałem na widowisko jako fotograf dokumentalista pełen uprzedzeń. W głowie pojawiły się pytania: „Czy to jakiś rodzaj ultrakonserwatywnego sabatu?”, „Czy to jest sekta?”. Obawiałem się, że jak zacznę robić zdjęcia i zacznę kwestionować zastałą sytuację, złamię jakieś tabu. Czy wtedy ludzie się na mnie obrażą? Robiłem małe kroczki, trochę po omacku. Z czasem przesuwałem granicę, wchodziłem w nowe interakcje z osobami i stawało się jasne, że te stereotypy i obawy, z którymi zaczynałem pracę, nie pomogą zrozumieć, co się tu dzieje, tworzą całkowicie fałszywy obraz. Coraz bardziej włączałem się też w próby, brałem udział w prywatnych sytuacjach, angażujących aktorów.

 

I okazało się, że dla mnie też, z moim analitycznym podejściem, znajdzie się tam miejsce.

Rzeczywistość tego partycypacyjnego działania zaczęła odkrywać swój ewangelizacyjny potencjał. Mówi ci: z czymkolwiek do nas przychodzisz, o ile nie jesteś wrogo nastawiony, to my cię przygarniemy; cokolwiek chciałbyś z tego wziąć dla siebie, my ci to umożliwimy. Gramy do jednej bramki, jest nią przyszłość Polski i przekazywana z pokolenia na pokolenie historia kraju. Nieważne jak, ważne, że uczestniczysz w tym wielkim dziele razem z nami.

 

JW: Czyli twoje subwersywne działania spełzły na niczym?

Michał Sita, fot. Krystian Daszkowski

MS: To pytanie, na które sam musisz sobie odpowiedzieć. Może podważam przekaz „Orła i Krzyża”? A może niezależnie od tego, co mi się wydaje, i tak zostałem do końca wchłonięty i biorę udział w kreowaniu mitów narodowych? Dla mnie subwersywne strategie, jakich używałem w książkach fotograficznych i działaniach artystycznych, przede wszystkim służyły do tego, żeby właściwie sformułować pytania na temat tej sytuacji.

 

JW: Postawy osób wolontariackich to jedno. Ale czy organizator ma jasno wyznaczony cel?

MS: Tak, zadaniem „Orła…” jest tworzenie warunków do tego, abyśmy razem mogli poczuć się dumni z narodowej przynależności, ma też być przestrzenią, w której będą mogły wybrzmieć religijne wartości. Nikt tego nie ukrywa, wystarczy przyjrzeć się tytułowi albo obecności na trybunach prymasa Polski, polityków różnych frakcji, czy wsparciu największych spółek skarbu państwa.

 

Przedstawienie ma wyrażać dumę z bycia Polakami, a jednocześnie stara się to robić w sposób masowy, który będzie akceptowalny dla jak najszerszej publiczności – stara się odwoływać do takich wydarzeń i symboli, które nie będą budziły jawnego sprzeciwu u większości odbiorców.

Jednocześnie jako wolontariusz wiesz, że możesz, ale nie musisz zgadzać się ze światopoglądem i celami organizatorów. Nie ma przymusu brania udziału w nabożeństwach. Ale może dzięki udziałowi w widowisku poczujesz, że za tym wszystkim stoi jednak siła wyższa?

 

JW: Czy organizatorzy w jakiś sposób radzą wolontariuszom_kom, jak tworzyć postaci?

Michał Sita, fot. Krystian Daszkowski

MS: Masz ogromną swobodę działania. Postać to kontener, który wypełniasz swoim zaangażowaniem. Większość moich ról, jak ta rosyjskiego żołnierza aresztującego Rejtana czy księdza święcącego koszyczki wielkanocne, w scenariuszu oznaczono szkicowo. Tak naprawdę polegały one na tym, by znaleźć się w odpowiednim czasie we właściwym miejscu sceny i zrobić jakiś gest czy ruch.

 

Nie potrzeba do tego wybitnych aktorskich umiejętności, a uwagi organizatorów sprowadzają się do kwestii choreograficznych.

Natomiast są aktorzy, jak chłopak grający w scenie rozstrzelania w Katyniu, który by głęboko wejść w postać, używał metod niczym u Stanisławskiego. Gdy strzelono mu w tył głowy, padł, w agonii drgał mu tylko paluszek. Widownia oddalona o 30 metrów starań aktora nie dostrzeże, ale on po swojemu wypełnia ramy postaci.

 

Jednak możesz też przejść przez rolę zupełnie bezrefleksyjnie, kiedy jesteś zmęczony albo masz 6 lat i nie masz ochoty na występy – czy przeciwnie, świetnie się bawisz ze znajomymi, a odgrywana rola jest daleko w tyle za innymi atrakcjami. Możesz przejść z punktu A do B, zatańczyć, pomachać szablą i wrócić za kulisy. Często na tym polega twoje zadanie, ono w żaden sposób nie jest manipulowane przez organizatorów. Jednak już sam twój udział jest istotny. Stajesz się kolejną osobą, która wciela się w tę samą opowieść, uwiarygadnia ją i komunikuje – zobaczcie, za tą historią stoją prawdziwi ludzie, którzy w nią wierzą. Taki przekaz jest bardzo silny, niezależnie od tego, co myśli i czuje na scenie ta czy inna osoba.

 

 

Oczywiście są też role, jak Stańczyk czy kobieta przy studni z obrazu Malczewskiego, którzy są na scenie cały czas, są dyrygentami sytuacji realizujących się pomiędzy wolontariuszami. To są ludzie, którzy mają doświadczenie i przygotowanie aktorskie.

fot. Krystian Daszkowski

Pojawia się też miejsce na improwizowanie. W trakcie sceny święcenia koszyczków ministrant pyta, czy będzie mógł za chwilę użyć wody święconej do tego, żeby oblać dziewczyny w scenie śmigusa-dyngusa. Przesuwają się znaczenia obiektów i osób, które jednocześnie w danej scenie są sobą i postaciami z historii czy polskiej mitologii. Ludzie we wręcz hipnotycznym pląsie zmieniają swoje ustawienia w czasie. Raz ktoś jest księdzem, raz kelnerem, później Szwedem w czasie potopu, jednocześnie nadal pozostaje uwikłany w całą sieć prawdziwych, pozascenicznych relacji z pozostałymi aktorami_kami. Rzeczywistości w nieprzewidywalny sposób nieustannie ze sobą się mieszają.

 

JW: Grasz też Żyda w Auschwitz, jak i strażnika w tym obozie zagłady. Inne osoby także wcielają się w moralnie sprzeczne postaci, by zaraz zagrać zwyczajnych mieszkańców_ki. Czy ta „dwoistość natury ludzkiej” była ważna podczas prób?

MS: Amatorzy nie mają narzędzi do tego, by rozbroić emocje, jakie się z tym wiążą. Każdy sobie radzi, jak umie. Dostajesz listę ról SMS-em. Jesteś wrzucony w różne momenty czasowe i ilustrujesz pewien mit, w który twoje postaci ostatecznie się sklejają. Jeśli w danym roku jesteś dobry w jakichś rolach, w kolejnym najprawdopodobniej również je dostaniesz. Tak jak ja spodobałem się we wspomnianej roli księdza święcącego koszyczki wielkanocne.

 

JW: Co najbardziej interesowało cię w fotografowaniu „Orła i Krzyża”?

MS: Były dwa etapy. Na samym początku dokumentowałem próby na trawiastej scenie, co skończyło się pierwszą artystyczną publikacją. Opowiadała ona historię Polski poprzez gesty i pozy ludzi, którzy wcielają się w kolejne kanoniczne postaci, jak Rejtan, ksiądz Skorupko, Jan III Sobieski pod Wiedniem itd. Wizualne referencje, które znamy z kanonu polskiego malarstwa historycznego, były wplecione w codzienność Murowanej Gośliny. Aktorzy nosili cywilne ciuchy. Powstały zdjęcia pełne ironii, dystansu. Pojawił się potencjał zdestabilizowania powagi tej sytuacji. Liczyłem na to, że humor ułatwi rozmowę o wartościach stojących za widowiskiem. Była to też wprawka do tego, by wejść w dialog z malarskimi kompozycjami, o które oparty jest scenariusz. Czyli tak jak Matejko bawił się swoim wyobrażeniem na temat tego, jak zachował się Rejtan, tak ja znajdowałem możliwości wejścia w interakcję z tym samym Rejtanem, tyle że odgrywanym w klapkach i szortach.

 

 

Później pozbyłem się już dystansu, bo zacząłem grać w widowisku i szukać takich sposobów obrazowania, które z jednej strony będą wciągały, a z drugiej będą krytycznym komentarzem. W trakcie widowiska miałem na szyi zawieszony mały aparat. Co sekundę automatycznie robił jedno zdjęcie. Później z tych automatycznych rejestracji wspólnie z Łukaszem Rusznicą [kurator wystawy – red.] ułożyliśmy opowieść.

fot. Krystian Daszkowski

Na tym etapie interesowała mnie możliwość użycia powstałych obrazów w kilku porządkach znaczeń jednocześnie. Nie są na tyle jasne, by potraktować je jako policyjną inwigilację tego, co się dzieje na tej scenie; gdy wejdziemy w poetykę rekonstrukcji, możemy je odebrać jako wgląd w to, co rzeczywiście działo się w czasie chrztu Mieszka I; albo komentarz dotyczący tego, jakich narzędzi estetycznych i narracyjnych dzisiaj używamy do konstruowania wyobrażonej przeszłości. Albo też, na co zwróciła mi uwagę jedna z wolontariuszek na wystawie w Zamku, możemy przypomnieć sobie rosę, którą czuje się między palcami, kiedy gramy na trawiastej scenie w środku nocy. Bo te zdjęcia rzeczywiście są zrobione z bliskiej odległości. Rejestrują pewien rodzaj doświadczenia, który faktycznie jest udziałem osoby grającej określone role.

 

JW: Nie masz wrażenia, że w opowieściach w „Orle i Krzyżu” brakuje zwykłego życia? Jakby patriotyzm w tym wydaniu narodowo-katolickim składał się tylko z patosu i podniosłych chwil…

MS: Tak, jasne. W podstawówce kazano nam stać na baczność podczas akademii upamiętniających bitwy i powstania. Mamy wszelkie podstawy do tego, żeby mieć wdrukowany opór wobec romantycznego, patriotycznego zadęcia. Taki rodzaj opowieści nijak ma się do normalnego świata, który był bardziej dwuznaczny, skomplikowany. Treść widowiska w Murowanej Goślinie jest jak podręcznik do historii, jak wystawa muzealna, powinna budzić wątpliwości. Ale jednocześnie to, co mnie w nim zafascynowało, to to, że używa tych samych uproszczeń co podręczniki szkolne, ale prowadzi cię w stronę, gdzie przestaje mieć to znaczenie. Te narracje zaczynają funkcjonować gdzieś w tle. Zwykłe życie, o którym mówisz, toczy się pomiędzy wolontariuszami. Tutaj kończy się patos, a zaczyna codzienność. Stańczyk przestaje być postacią z obrazu, tylko zaczyna być chłopakiem w czerwonych trampkach, by później zamienić się w kolejną figurę z polskiej historii, a następnie w kogoś jeszcze innego, by znowu wrócić do „normalnej” wersji siebie…W tym procesie jest mnóstwo frajdy dla ludzi, którzy biorą w nim udział. 

 

W takim sensie ten chłopak wchodzi w dialog z wartościami, które symbolizują odgrywane przez niego postaci.

fot. Krystian Daszkowski

Właśnie to przesączanie się jednoznacznej wizji przeszłości do codziennego życia ma największy potencjał kształtowania postaw. Może przeniknąć do krwioobiegu, zacznie tworzyć naszą tożsamość niezależnie od tego, jakie wartości stoją za taką opowieścią. To samo dzieje się w ramach publicznych obchodów, celebracji, imprez rocznicowych. Jedni nazwą ten mechanizm transformacyjnym albo edukacyjnym, inni określą go mianem indoktrynacji.

 

JW: Czy to nie hipokryzja osób wolontariackich, którzy sprzeciwiają się polityce narodowo-katolickiej, a biorą udział w widowisku?

MS: Warto przesunąć to pytanie na poziom osobistych relacji z ludźmi, którzy stanowią twoje najbliższe otoczenie. Nie da się narysować sztywnej granicy pomiędzy osobą o lewicowych poglądach a jej babcią, głosującą na PiS, prawda? To oczywiście stereotyp, ale jeśli przyjrzeć się z bliska temu, jakie ludzie faktycznie budują relacje, okaże się, że liczą się zupełnie inne rzeczy, które sprawiają, że żyje się nam dobrze lub źle. Na przykład może być ważne, czy ktoś sprawczy, charyzmatyczny i potrafiący porwać za sobą tłum zaproponuje, że powstanie ogromne i spektakularne wydarzenie, przyciągające do Murowanej Gośliny dwadzieścia tysięcy widzów rocznie. Jesteśmy w stanie zgodzić się na pewne treści, bo dostajemy w zamian coś, co jest dla nas wartościowe, czyli np. poczucie wspólnotowości i radości, albo poczucie dumy z udziału w czymś niezwykłym.

 

JW: Piszesz, że we francuskim parku rozrywki Puy du Fou, który jest pierwowzorem „Orła i Krzyża”, historia znajduje się w ciągłym ruchu, przybiera nowe formy i kształty. Czy podobnie jest u nas?

MS: Zarówno w Puy du Fou, jak w Murowanej Goślinie historia zmienia się w warstwie rozwiązań formalnych. Tutaj rzeczywiście toczą się dyskusje, jak poprawiać widowisko. Tyle że te modyfikacje nie służą temu, by podważyć ustaloną perspektywę, tylko by lepiej komunikować to, co już i tak wiemy. Widowisko konsekwentnie głosi, że prawda na temat przeszłości jest jedna, i my ją znamy. Może zmieniają się dekoracje, treści i sposoby jej opowiadania, ale jednocześnie sens pozostaje taki sam. Tak, jak ksiądz, którego gram, po wsze czasy będzie święcić wielkanocne koszyki, tak przekazywane narodowo-katolickie wartości pozostaną niezmienne i przekonują, że były takie same od zawsze.

 

MICHAŁ SITA (ur. 1985) – fotograf, kurator, absolwent ITF w Opawie i antropologii na UAM w Poznaniu, gdzie obecnie pracuje nad doktoratem dotyczącym społecznych sposobów używania przeszłości we współczesnej Polsce. Kurator wystaw m.in. Małgorzaty Lebdy i Rafała Siderskiego, Mayumi Suzuki, Jana Kurka. Autor publikacji artystycznych „Historia Polski” vol. 1 i 2. Wykładowca na Uniwersytecie Artystycznym im. Magdaleny Abakanowicz w Poznaniu.

 

Wystawa „Historia Polski” do zobaczenia Galerii Fotografii pf w Centrum Kultury Zamek w Poznaniu, 14.06‒8.09.2024

współpraca kuratorska w trakcie realizacji projektu i opracowanie kuratorskie pierwotnej wersji wystawy: Łukasz Rusznica; aranżacja: Anna Pilawska-Sita; opracowanie graficzne: Agata Bartkowiak

 

Książka „Historia Polski” vol. 2

fotografie i teksty: Michał Sita; praca kuratorska: Łukasz Rusznica; projekt: Agata Bartkowiak; przygotowanie do druku: Krzysztof Krzysztofiak; korekta: Justyna Knieć; tłumaczenie wersji angielskiej: Agata Lewandowska

Podziel się kulturą!
What’s your Reaction?
Ciekawe
Ciekawe
0
Świetne
Świetne
0
Smutne
Smutne
0
Komiczne
Komiczne
1
Oburzające
Oburzające
0
Dziwne
Dziwne
0