Oglądać, nie oglądać: „Pingwin”
Opublikowano:
4 października 2024
Od:
Do:
Początek:
Koniec:
Nierozpoznawalny Colin Farell wraca jako czarny charakter z uniwersum Batmana. Tym razem jednak bardziej od zemsty interesuje go… zdrowie psychiczne. Nuda!
W „Powrocie Batmana”, kultowym gotyckim sequelu równie kultowego „Batmana” Tima Burtona, Pingwin Danny’ego DeVito jest pokrzywdzonym przez los, otyłym spotworzałym odrzutkiem. Nosi się niczym lord, w cylindrze i płaszczu, czym próbuje zakryć swoje ułomności – kaczy chód i deformację ciała. W przerwie podjada surowe ryby. Jego najlepszymi przyjaciółmi są… pingwiny z zoo w Gotham City. Postać w filmie Burtona jednocześnie bawi i wprawia w przerażenie. Słusznie.
W filmie i serialu
W kolejnych odsłonach przygód Batmana – czy to w reżyserii Schumachera, czy Nolana – Pingwin się nie pojawia. Z jakich przyczyn? Można tylko gdybać. Dlatego wejście na scenę DC Matta Reevesa i jego „The Batman” z 2022 roku było wydarzeniem. Obok Kobiety-Kota (Zoë Kravitz), Człowieka-Zagadki (Paul Dano) i przede wszystkim NOWEGO Batmana (Robert Pattinson) pojawił się on, sam Pingwin, a właściwie Oswald Cobblepot, w skrócie Oz, bo tak do niego wszyscy się zwracają.
W tej roli… Colin Farrell o aparycji hollywoodzkiego amanta, nijak pasującej do potworzaka z kanałów DeVito.
Przydał się sławny, podobno ważący ponad 20 kg lateksowy kostium, dzięki któremu przystojny aktor stał się nierozpoznawalny. Jedynie chybotliwy chód (przez od urodzenia zdeformowaną stopę) przypominał w nim Pingwina. W filmie postać była jedną z najciekawszych, stała się balansem między byciem ludzkim a komiksowym, „przebranym”.
Collin Farell i jego lateksowy kostium wracają w 8-odcinkowym „Pingwinie”, za którym stoi Lauren LeFranc (twórczyni m.in. Marvelowskich „Agentów T.A.R.C.Z.Y.”), Matt Reeves jest jednym z producentów. Serial zaczyna się tam, gdzie kończy film. Gotham City tonie w chaosie po serii wybuchów Człowieka-Zagadki, którego Batman wsadził za kratki Arkham, ginie też czołowy mafioso, Carmine Falcone.
W tym świecie Oz jest mafijnym pośrednikiem, robolem niższego szczebla, ale z ambicjami.
Dlatego gdy nadarza się okazja (choć moglibyśmy powiedzieć: puszczają mu nerwy), zabija swojego nowego szefa Alberto Falcone, spadkobiercę Carmine’a. Teraz Oz, tuszując zbrodnię i machlując na wszystkie sposoby, stara się wedrzeć na mafijny szczyt Gotham jako dealer nowego, eksperymentalnego narkotyku.
Nie jest w tym osamotniony. Wchodzi w konszachty z córką bossa, Sofią (Cristin Milioti), właśnie wypuszczoną z Arkham, gdzie siedziała przez własne „wariactwo”, a teraz chce udowodnić, że nadaje się do przewodzenia rodzinie, mimo że jest kobietą. Pojawia się jeszcze około dwudziestoletni Victor (Rhenzy Feliz), migrant z ubogiej dzielnicy Gotham, którego Oz darzy ojcowskim (sic!) uczuciem, a który chce piąć się po drabinie społecznej przy jednoczesnym zachowaniu niewinności.
Recykling
Streszczenie fabuły na pewno nie brzmi innowacyjnie. Scenariusz nie musi taki być, wystarczy, że z precyzją wykorzysta znane tropy i zapewni rozrywkę. Przecież już sam Farrell to wiele, by przyciągnąć odbiorców i odbiorczynie (wyniki oglądalności wskazują, że się udało). Niestety to, co przesądziło o sukcesie postaci w filmie z 2022 roku, w „Pingwinie” wypada niewiarygodnie. Teraz to Oz jest dziwakiem w morzu normiaków. Jego ściemy i nieudolne próby mafijnych rozgrywek można łatwo rozszyfrować (np. podkładanie noża w czasie szarpaniny, diamentów w samochodzie, gdy inni akurat odwracają wzrok).
Na pewno nie jest najmądrzejszą osobą, dlaczego zatem nikt nie rozpracuje jego planu? A nikt nie gra tu na śmieszno.
Sam aktor nie pozwala nam też uwierzyć w odgrywaną postać. To recykling – raz wyjdzie z niego De Niro, raz Pacino, innym razem Tony Soprano i Chris Moltisanti z „Rodziny Soprano”, a nawet… Donald Trump. Pingwin staje się absurdalnym zlepkiem aktorskich trików, idealnych na skecz „Saturday Night Live”. Jakby tego było mało – jest maminsynkiem, ciągle przez rodzicielkę (Deirdre O’Connell leci na oparach Livii Soprano aż niemiło patrzeć) poniżanym.
Nietrafiony jest casting Cristin Milioti („Palm Springs”). Sofia każdorazowo rozmawiając z Ozem, na twarzy ma drwiący uśmieszek. Dlaczego zatem mu ufa? Dlaczego wchodzi z nim w konszachty? Scenarzyści podrzucają trop deprecjonowania przez bycie kobietą z depresją/inną chorobą psychiczną. Rozumiecie: odmieniec i kobieta! „Pokażemy, na co nas stać!”, „Chcemy równości!”. „Pingwin” przedstawia fikcyjny świat z komiksu, dlaczego zamiast rozwiązywać problemy dręczące prawdziwe społeczeństwa nie możemy pójść krok dalej?
Największym grzechem jest jednak relacja między Victorem a Ozem. Zaczyna się w momencie, gdy ten pierwszy chce buchnąć samochód temu drugiemu. Początkowo Pingwin zaczyna wykorzystywać urwisa, by niezwłocznie „dostrzec w nim siebie” i mianować go swoim kierowcą (bo… uwaga!… sam kiedyś zaczynał od tej fuchy). Drugoplanowe narracje coming-of-age są inkorporowane w fabułę dla czystego zarobku, byleby tylko przyciągnąć młodszą widownię. Zbędne i nieciekawe.
Świat bez Batmana
„Pingwin” to monstrum zlepione z najróżniejszych, tylko na pierwszy rzut oka pasujących do siebie elementów. Gdzieś już to widzieliśmy, ale nie do końca wiemy gdzie. Brakuje tylko, by w finałowej scenie, Farrell uwalony kokainą wyskoczył z kałachami i ryknął: „Say Hello To My Little Fish”. Chociaż może byłoby autoironicznie, kampowo i… świeżo? W serialowym świecie nie ma na to miejsca. Przecież mówimy o PRAWDZIWEJ mafii. Nie ma tu też miejsca na Batmana. Ten, bez żadnego wyjaśnienia, wyparował po finale swojego filmu. Czyżby nie uważał poczynań Oza za groźne dla ludu Gotham? A może uznał, że to gra niewarta świeczki? Widownia powinna iść za jego przykładem.