Tajemnice PRL. Dorwać Foucault
Opublikowano:
18 lipca 2017
Od:
Do:
Początek:
Koniec:
Z dnia na dzień Michel Foucault z pierwszego dyrektora Ośrodka Kultury Francuskiej stał się persona non grata. Dlaczego? Zabrałem się do zbierania materiałów. Szukałem i szukałem i długo nic nie mogłem znaleźć. Momentem przełomowym było odkrycie przeze mnie teczek SB na osoby „z kategorii homo” – opowiada Remigiusz Ryziński, autor książki „Foucault w Warszawie”.
KUBA WOJTASZCZYK: Skąd pomysł na książkę, której głównym bohaterem jest Michel Foucault, a centralnym wydarzeniem jego wizyta w Warszawie?
REMIGIUSZ RYZIŃSKI: Pomysł pojawił się w wyniku niezgody na to, że takiej książki jeszcze nie ma. Interesowało mnie to, co Foucault robił w Warszawie, dlaczego tu w ogóle zamieszkał, kogo znał i oczywiście, jak to było z jego wyjazdem. Nie było takiej książki, nikt nic nie wiedział, IPN nie miał żadnych informacji, tak samo UW czy Ambasada Francji, więc się zawziąłem, postanowiłem poszukać i sam o tym napisać.
Wizyta Foucault uchodzi niemal za mit, urban legend. Co wiedziałeś o niej od początku?
To jest ciekawe, bo fakt, że Foucault mieszkał w Warszawie jest właściwie mniej ważny od tego, w jaki sposób z niej wyjechał. I to przede wszystkim wiedziałem. O zasadzce SB, podstawionym kochanku, intrydze i jakiejś kuriozalnej przecież decyzji, bo z dnia na dzień Michel Foucault z pierwszego dyrektora Ośrodka Kultury Francuskiej stał się persona non grata. Zabrałem się do zbierania materiałów. Szukałem i szukałem i długo nic nie mogłem znaleźć.
Kiedy praca przyśpieszyła?
Momentem przełomowym było odkrycie przeze mnie teczek SB na osoby „z kategorii homo”. Samo istnienie tych teczek miało dla mnie ogromne znaczenie, ale na początku nie wiedziałem, że pośród setek osób w nich opisywanych, znajdę też Michela Foucault. Aż pewnego dnia zadzwonił do mnie człowiek z IPN-u, który nadzorował moje badania i powiedział: „Trafił pan właściwą sygnaturę”. To był przełom. Pobiegłem do IPN-u i zacząłem czytać. W końcu trafiłem na Foucault i osoby, które go znały. W ten sposób po nitce do kłębka udało mi się znaleźć żywych świadków pobytu Foucault w Warszawie i wtedy wiedziałem już, że książka powstanie. Bez nich ten reportaż nie byłby pewnie możliwy.
Obsesja, przygoda, śledztwo? Jak określasz swoją pracę nad „Foucault w Warszawie”?
Z pewnością było w tym coś z obsesji. Duża ciekawość, ale też jakieś zobowiązanie. Wobec Foucault i wobec ludzi z teczek. Poza tym też jednak duża przyjemność. Nauczyłem się inaczej niż dotychczas opisywać świat, rozmawiać z ludźmi, poznawać ich. Cała robota zajęła mi prawie trzy lata, czyli niemalże tyle, co mój doktorat. Wiedziałem, że nie robię tego „na tytuł”, że to wynika z mojej wewnętrznej potrzeby. Koniec końców, to było bardzo przyjemne. Trochę ciężko było mi się rozstawać z tym światem. Chociaż z drugiej strony, przyznam, że byłem nim też już zmęczony. Każdy dzień był pod znakiem Foucault. Niepewność, czy się uda. Lęk, że ktoś inny odnajdzie te teczki. Jakaś troska o moich bohaterów. Wiele emocji.
Twój reportaż to nie tylko książka o pobycie filozofa w naszym kraju. To opowieść o gejowskiej stronie Warszawy czasów PRL-u. Miałeś taki zamiar już przy konstruowaniu konceptu książki?
Sam nie wiem. Wiedziałem oczywiście, że Foucault był gejem i domyślałem się, że ten wątek może się w książce pojawić. Dopiero jednak po odkryciu teczek SB opowieść sama potoczyła się w tym kierunku. To też było swoją drogą fascynujące. Odkrywanie zaginionego świata warszawskich ciot, które z naszej historii są przecież wykluczone. Trochę przywracanie im życia. I niezła zabawa jednak. Wiesz, to było trochę jak praca archeologa. Albo jak mówił Foucault: genealoga.
Jak wyglądała gejowska strona stolicy? I jak Foucault się w niej odnalazł?
Gejowska Warszawa lat 50. i 60. była tak samo kolorowa, o ile nie bardziej, jak dziś. Z jednej strony geje przemykali niezauważeni, bali się, chowali, nie mówiło się o nich. Ale z drugiej żyli pełnią życia. Umawiali się w knajpach, czy na domówkach, bawili się, kochali i porzucali, szukali swojego miejsca i szczęścia. Jak każdy. A Foucault jakoś się w tym odnalazł. Poznawał chłopaków, lubił ich, a oni jego.
Mógł sobie na więcej pozwolić?
Pewnie tak. Był przybyszem z lepszego świata, był interesujący, miał kasę. Nie przejawiał żadnych uprzedzeń wobec Polaków, dobrze się tu czuł, pracował i balował. I z pewnością dobrze było go znać. Dobre jedzenie, wódeczka, imprezy, ale też interesujące rozmowy, opowieści ze świata, to wszystko czyniło go interesującym. To była trochę transakcja wymienna. Każdy był zadowolony, nikt nie czuł się gorszy, wszyscy mieli ubaw i spędzali miło czas.
Twoimi rozmówcami byli mężczyźni, z którymi Foucault wówczas, podczas wizyty w Warszawie, przebywał. Byli chętni do rozmowy?
Tak. To mnie trochę zdziwiło, ale rzeczywiście nie było z ich strony żadnego oporu żeby opowiadać o tamtej Warszawie i o Michelu Foucault.
Jak reagowali na Foucault? Był dla nich ciekawostką?
Był kosmitą. Przyjechał tu, skąd każdy chciał wyjechać. Przywiózł ze sobą wielki świat, inny język, inną kulturę, sposób bycia, ubiór, maniery. Ale był też swój. Przecież – jak mówi jeden z bohaterów mojej książki – „człowiek ciągnie do człowieka”. I Michel Foucault też chciał być blisko. A chłopcy z miasta chętnie mu to umożliwiali. Myślę, że po dniu spędzonym w pracy, między intelektualistami, ludźmi kultury, myślicielami, Foucault odpoczywał wśród swoich. A poza tym był gwiazdą. Kto nie lubi być gwiazdą? Słuchali go, zachwycali się nim, jedli go łyżkami. I jakoś dawało się żyć.
Prywatność z łatwością wykorzystywali agenci SB, którzy, posługując się szantażem, zmuszali homoseksualistów do donoszenia na siebie nawzajem…
Szantażem albo zastraszeniem. Różne były metody. Wiesz, to też jest bardzo w zgodzie z filozofią Foucault. Wystarczy stworzyć pewien mit, wykreować lęk, zastawić pułapkę i człowiek z samego tego lęku, z samej możliwości poniesienia konsekwencji podda się. Nie każdy oczywiście, ale wielu.
Ludzie boją się wolności, boją się samodzielności i odpowiedzialności. Mam wrażenie, że wtedy – ale i dziś – łatwo jest sterować ludźmi poprzez lęk właśnie.
W środowisku gejów wystarczyło zagrozić utratą pracy, albo tym, że ktoś, na przykład rodzina, dowie się o jego „zboczeniu”. Nic wielkiego by się nie stało, ale lęk jest zawsze większy niż jego spełnienie. Dużą odwagą wykazuje się człowiek, który powie sobie: ok, spełniło się, idę dalej. A przecież karmy nie zatrzymasz, los się dopełni chociażbyś wierzgał kopytami, zaklinał los, co ma być, to będzie. To jest może trochę buddyjskie, ale wydaje mi się, że prawdziwa wolność wynika właśnie z przyzwolenia na siebie i na los. Bunt jest jak najbardziej ważny, ale na ten bunt też trzeba się zgodzić, z samym sobą zawrzeć umowę, że będzie, co ma być. I iść w to. Odważnie, z podniesionym czołem. Co się może takiego stać? Nic. W rezultacie nic wielkiego.
Co znalazłeś w teczkach SB? I co cię najbardziej w zdobytych informacjach zdziwiło?
To są cztery teczki po kilkadziesiąt stron każda. Zgromadzono tam nazwiska kilkuset mężczyzn i kilku dosłownie kobiet. Najbardziej niekiedy groteskowe przewiny, jak na przykład to, że ktoś miał w domu herbatę, albo to, że umawia się z żołnierzami. Agenci SB podejrzewali, że to może być działanie dywersyjne, że to jest jakiś szpieg. A to chodziło o coś zupełnie innego.
Zapiski z teczek były często groteskowe. Opisywano, mówiąc ogólnie, sposób życia gejów. Tylko, że opisywali to ludzie spoza środowiska, więc tacy, którzy nie bardzo potrafili się w nim odnaleźć. I to było zabawne. A zdziwiło mnie, zaskoczyło – po pewnym czasie – moje podejście do tych teczek. Z zaciekawienia, poprzez rozbawienie, doszedłem do jakiegoś takiego przekonania, czy niemiłego odczucia, że jestem jednym z tych agentów. W końcu czytałem o życiu prywatnym i interesowało mnie to. A przecież powinno oburzać. Żal mi tych ludzi, a jednak dzięki nim mogłem odkryć historię Foucault, poznać tamten świat, może nieco lepiej go zrozumieć.
Konfrontowałeś wiedzę zdobytą z teczek ze swoimi rozmówcami? Jak na to reagowali?
W większości nie byli zdziwieni. Przyjmowali to spokojnie. No tak, oczywiście – mówili. Nie było jakiegoś oburzenia, czy deklaracji, że pójdzie do sądu. Nie. Taki był świat i takie było życie. Nawet ci, którzy donosili nie reagowali zaprzeczeniem, nie próbowali się tłumaczyć. Na wszystko była jedna odpowiedź: taki był PRL.
To właśnie inwigilacja i ustawka SB przyczyniła się do wyrzucenia Foucault z Polski…
Tak. To też było dla mnie oczywiste, że Foucault był śledzony. Dziwne natomiast to, że nie ma na to dokumentów. Potem wszystko stało się bardziej zrozumiałe. To nie był normalny świat, bo nie może być normalny świat podejrzeń, podstępów, jakiś domysłów i zastraszania.
Foucault jakoś się w tym jednak odnalazł. Później, o czym powiedział mi Daniel Defert, jego wieloletni partner, Foucault żartował z tego stanu rzeczy, mówił o tym nawet z sympatią. Bo przecież, oprócz tego że to jest oczywiście straszne i ohydne, to jednak jest też groteskowe. Co kogo obchodzi z kim idę na wódkę? Co może wynikać z tego, że podobają mi się mundury? Ale SB jednak to interesowało. I dlatego zrobili na Foucault zasadzkę, podstawili mu chłopaka i „przyłapali” z nim in flagranti. A potem z Polski wyrzucili.
Czy przez to wydarzenie stosunek Francuza do Polski i Polaków uległ zmianie?
Michel Foucault był zawsze bardzo przyjacielsko nastawiony do Polski i Polaków. Po wyjeździe z Warszawy z sympatią opowiadał o Polsce. W latach 80. wspierał Solidarność, to on wyprowadził ludzi w Paryżu na znak poparcia dla idei polskiej wolności i niezależności od dominacji radzieckiej. Przyjechał znów do Warszawy. Chciał spotkać się z internowanym wówczas Wałęsą, ale mu zabronili. I to on pierwszy wiedział, że wykluczenie zawsze zwraca się wobec wykluczających.
Nie chcę tu przeceniać mojej książki, ale „Foucault w Warszawie” jest takim hołdem dla Michela Foucault. W przyszłym roku działający przy Uniwersytecie Warszawskim Ośrodek Kultury Francuskiej organizuje obchody swojego 60-lecia. Andrzej Titkow chce nakręcić film o Foucault w Polsce. Historia zatoczyła koło. I myślę, że Michel Foucault byłby zadowolony. Ma u nas swoje miejsce.
Remigiusz Ryziński, „Foucault w Warszawie”, Wydawnictwo Dowody na Istnienie, 2017.
REMIGIUSZ RYZIŃSKI – filozof, kulturoznawca, pisarz, wykładowca akademicki. Absolwent Uniwersytetu Jagiellońskiego, studiował też na Sorbonie. Stypendysta m.in. rządu francuskiego, Polskiej Fundacji im. Roberta Schumana, Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego i Miasta Stołecznego Warszawy. Zajmuje się gender i queer. Wydał trzy książki akademickie. „Foucault w Warszawie” jest jego debiutem reporterskim.