Henryk Derwich. Rysunki z życia
Opublikowano:
3 grudnia 2019
Od:
Do:
Początek:
Koniec:
Trudno w to uwierzyć, ale minęło już 36 lat, odkąd na łamach „Expressu Poznańskiego” ukazał się ostatni rysunek Henryka Derwicha. Do dziś rysownik, który postawił sobie za cel „rozśmieszać poznaniaków, znanych – no co tu dużo mówić – z niewielkiego poczucia humoru”, nie doczekał się następcy.
SZYBKO W DOROSŁOŚĆ
Urodzony w 1921 roku Henryk Derwich musiał szybko dorosnąć. Mając niespełna osiemnaście lat, jako uczeń Szkoły Podoficerskiej Piechoty dla Małoletnich w Koninie, znalazł się na froncie, został ranny, by następnie trafić na roboty przymusowe w III Rzeszy. Czas hitlerowskiej okupacji spędził w okolicach Ingolstadt, gdzie po wojnie zaangażował się w pomoc przy akcji repatriacyjnej.
Zadebiutował rysunkami satyrycznymi w „The Go Devil Weekly Pictorial” w Niemczech w 1946 roku. Te pierwsze próby odbiegają stylem od jego późniejszych prac znanych z poznańskiej prasy codziennej. Podobnie zresztą jak pierwsza powojenna historyjka obrazkowa „Tajemnice Poznania” z „Expressu Poznańskiego”. Choć ta sensacyjna historia okupacyjna osnuta wokół wątku romansowego i osadzona w stolicy Wielkopolski (pełno w niej autentycznych miejsc i faktów z lokalnej historii) oscyluje w kierunku realizmu opowieści rysunkowej, uważnemu czytelnikowi nie umkną przebitki charakterystycznej kreski Derwicha.
STUDNIA BEZ DNA
Praktykując i w „Głosie Wielkopolskim” („Na marginesie”), i przez ponad trzydzieści lat w „Expressie Poznańskim” w rubryce „À propos”, Derwich wyspecjalizował się w rysunku humorystycznym, karykaturalnie przerysowującym rzeczywistość. Jego codzienne komentarze czy felietony – jak niektórzy je nazywali – pokazywały żartobliwie dostrzeżone przez autora paradoksy, śmiesznostki, ludzkie zalety i wady.
Żarty były celne i życzliwe, dzięki czemu ludzie nie obrażali się na rysownika, dostrzegając w utrwalonych przez Derwicha scenkach siebie i, może nawet częściej, sąsiadów.
Wiara w siłę tych rysunków sprawiała, że do redakcji „Expressu” dzwoniły telefony z prośbami o interwencje, a po publikacjach – w myśl przysłowia „Uderz w stół, a nożyce się odezwą” – przychodziły listy z podziękowaniami za zwrócenie uwagi na jakiś problem i informacje, że obśmianymi usterkami już się zajęto. Spływały najczęściej nie z miejsc, które stanowiły inspirację dla danego felietonu.
PRL-owska rzeczywistość była studnią bez dna, z której Derwich czerpał pełnymi garściami. Sam powtarzał, że tematy leżą na ulicy. Inspirowało go wszystko, a szukając pomysłów, nie oszczędzał również siebie ani rodziny. Rysował wszędzie i na tym, co miał pod ręką, a gdy brakowało mu podpatrzonych modeli, sam ćwiczył w domu i w redakcji grymasy przed lustrem.
Z HUMOREM, NIEZŁOŚLIWIE
Oprócz pracy na rzecz poznańskich dzienników publikował też w innych czasopismach krajowych i zagranicznych, współtworzył tygodnik satyryczny „Kaktus”, zdarzało mu się ilustrować książki.
Od 1957 roku, czyli od samego początku, współpracował z Telewizją Poznań, nie tylko występując (choćby w „Tele złego na jednego”, „Teleskopie”, „Niedzielnej biesiadzie” czy „Co to jest?”), ale również tworząc scenografie i dostarczając krótkie historyjki obrazkowe, służące jako przerywniki w programach. Do tego występował na estradzie, jeżdżąc po Polsce, NRD i ZSRR oraz pływając „Batorym”. Pomiędzy występami znanych wokalistów z kilku kresek wyczarowywał na swojej tablicy rysunki, zaskakująco je puentując.
Uwielbiał rysować dla dzieci, odwiedzał szkoły. Angażował się w różne akcje społeczne. To on wymyślił logo akcji „Stop! Dziecko na drodze!”, przez wiele lat obecne na naszych ulicach.
Projektował też znaczki, plakaty, zakładki do książek, plany lekcji, ilustrował książeczki dotyczące bezpieczeństwa. Brał udział w programach kierowanych do dorosłych: antyalkoholowych i dotyczących spraw BHP. Wszystko z humorem, bez złośliwości, z aforystycznym zacięciem.
Nic dziwnego, że był również duszą towarzystwa, a prowadząc bogate życie towarzyskie, obdarzał przyjaciół tym, co miał najlepsze – rysunkami utrwalanymi czasem na zaskakujących materiałach, jak deseczki czy plastikowe talerzyki. Nadal co jakiś czas odnajdują się jego rysunki wydobywane z domowych archiwów. Nie tylko te satyryczne, bo redaktor „Expressu” publikował w prasie także „poważne” rysunki, był grafikiem, absolwentem Poznańskiej Wyższej Szkoły Sztuk Plastycznych (kierunek architektura wnętrz).
Sporo jego utworów znamy dzięki archiwizacyjnemu zacięciu jego żony Stefanii Danieli Cholewczyńskiej-Derwich i wysiłkom córki Małgorzaty Derwich-Paweli, niestrudzonej strażniczki pamięci o ojcu. To dzięki niej spuścizna rysownika znajduje się dziś w Bibliotece Uniwersyteckiej w Poznaniu.
Henryk Derwich rysował bardzo szybko, dążąc jednocześnie do syntezy, zżymając się na „przegadane” prace, jednak zawsze ze świadomością, że nie artyzm jest w tym przypadku najważniejszy, ale czytelnicy, którzy następnego dnia znów sięgną po ulubioną gazetę i zaczną jej lekturę od satyrycznego rysunku ukazującego w krzywym zwierciadle któryś z aspektów doskonale znanej poznańskiej codzienności.
Tekst ukazał się 30 listopada w dodatku Kultury u Podstaw do „Głosu Wielkopolskiego”, który można pobrać w zakładce naczytnik.
MICHAŁ TRACZYK – kierownik Pracowni Komiksu Biblioteki Uniwersyteckiej w Poznaniu, członek Zarządu Fundacji Instytut Kultury Popularnej, redaktor naczelny „Zeszytów Komiksowych” i „Studiów z Kultury Popularnej”, autor książek „Od Tuwima do Świetlickiego. Mechanizmy funkcjonowania poezji w piosence” i „Komiks na świecie i w Polsce”.