Ci ludzie byli jakimś rozwiązaniem
Opublikowano:
12 czerwca 2020
Od:
Do:
Początek:
Koniec:
W wierszu „Czekając na barbarzyńców” Konstandinos Kawafis przywołuje obraz ludzi niecierpliwych w oczekiwaniu zmiany. Sami z siebie nie mogą już nic stworzyć, ich siły, wyobraźnia, inwencja wyczerpały się. Słyszą pogłoski o nadchodzących barbarzyńcach i gromadzą się, by ich podjąć – olśnić przepychem, a jednocześnie obdarzyć godnościami.
Rezygnują też z jakichkolwiek zmian, barbarzyńcy bowiem ustanowią świat na nowo. Gdy dochodzą pogłoski, że nie nadejdą, są gdzie indziej, poniechali marszu, obywatele są rozczarowani, zawiedzeni, bo „ci ludzie byli jakimś rozwiązaniem”.
Barbarzyńcy jako możliwość
Ten wiersz wybitnego poety nowogreckiego w przekładzie Zygmunta Kubiaka (niegdyś wyłącznego niemal tłumacza Kawafisa; dzisiaj główny korpus jego wierszy dostępny jest w przynajmniej czterech różnych tłumaczeniach) rozbrzmiał mi w pamięci, gdy oglądałem udostępnioną na stronie Muzeum Archeologicznego w Poznaniu wystawę „Barbarzyńskie tsunami. Okres Wędrówek Ludów w dorzeczu Odry i Wisły”. Burzy on, podobnie jak wystawa, pewien utrwalony obraz.
Przyzwyczajeni jesteśmy wciąż myśleć o okresie obejmującym schyłek starożytności i początek średniowiecza jako o czasie rujnowania wspaniałego świata grecko-rzymskiego. Hordy niecywilizowanych najeźdźców miały wtedy burzyć mury wspaniałych miast i pogrążać świat w ruinie. Eponim przecież „wandal”, bardzo utrwalony w polszczyźnie, jest określeniem osoby umyślnie niszczącej czyjeś dobra (w szczególności kulturalne), a pochodzi od nazwy własnej jednego z wielu ludów wędrujących przez Europę tamtego czasu, by w efekcie stworzyć efemeryczne państwo w Afryce Północnej.
Jak uproszczony jest to obraz i jak złożona jest to historia można dowiedzieć się chociażby z klasycznych już prac poznańskiego historyka, Jerzego Strzelczyka. Stereotypy i uproszczenia nie dadzą się wyeliminować z naszego życia, warto je jednak czasami konfrontować z faktami, próbować wyobrazić sobie świat w inny niż podsuwany przez nie sposób. Kawafis daje taką możliwość – świat wyczerpał swój potencjał, pogrążył się w marazmie i wypatruje zmian.
Barbarzyńcy są ich możliwością. Niosą ze sobą nowe pomysły, nowe wizje. Przeobrażenie ma swoją cenę, zmiany jednak nie da się zatrzymać. Zmiana jest zasadą świata.
Poeta zarysowuje scenę, na której za chwilę pojawią się nowi aktorzy – oczekiwani i niezbędni. Świat stałej zmiany i mieszania się kulturowych doświadczeń, że jeszcze jeden wtręt poczynię, jest niewyczerpanym tematem twórczości wybitnego i nieco zapomnianego polskiego pisarza historycznego (którego rodzina skądinąd pochodziła z okolic Gorzowa Wielkopolskiego), Teodora Parnickiego.
Na gruzach Imperium Romanum wyrósł nasz świat – wszyscy dla Rzymian bylibyśmy barbarzyńcami. Współczesna Europa w jej różnorodności to nie kontynuacja (jak często się to ujmuje) wcześniejszych form, a nowe otwarcie (nieco już dzisiaj postarzałe). I ten dla nas zwyczajny świat nie pozostaje w miejscu. Zmiany obserwujemy „na gorąco”. Boimy się ich i czekamy na barbarzyńców.
Nowy obraz przeszłości
Wystawa „Barbarzyńskie tsunami” dotyka tych tematów, koncentrując się na obszarze dzisiejszej Polski. Mimowolnie chociażby wchodząc w spór – zaznaczając kolejny możliwy kontekst – z zyskującymi w ostatnich latach dużą popularność teoriami o Wielkiej Lechii, trwającym od zamierzchłych czasów państwie słowiańskim zwycięskim w potyczkach z Rzymem.
Polemika z turbolechitami ma charakter oczywiście wyobrażony, ponieważ tworzą oni swój własny, samowystarczalny świat odporny na krytykę i argumenty z zewnątrz. Przy okazji, co wyraźnie pobrzmiewa w katalogu dostępnym jako plik do pobrania, jest to też polemika z mniej współczesnymi, ale w jakimś stopniu wpływającymi na ukształtowanie się turbolechickich fantazji historycznych, ideologicznie podbudowanymi twierdzeniami o długim, datującym się aż na epokę brązu, rodowodzie Słowian na terytorium Polski.
Czy ktoś mógłby powątpiewać, że w Biskupinie zamieszkiwali nasi (słowiańscy) przodkowie? Dzisiaj te narodowo-państwowe mity już nie istnieją, przedzierzgnęły się w popkulturowe sny o potędze, jednak prace naukowe stwierdzające, że obecność Słowian na ziemiach polskich można datować na czas wczesnego średniowiecza – jak na przykład Andrzeja Kokowskiego „Starożytna Polska” – wciąż wzbudzają kontrowersje.
Poprzez dobór eksponatów i starannie zredagowany katalog wystawa spełnia więc istotną funkcję w kształtowaniu nowego obrazu przeszłości ziem teraz przez nas zamieszkiwanych. Owo „teraz” zasługuje na większą uwagę.
W efekcie bowiem to nie tylko wystawa o przeszłości konkretnego terytorium, a o procesie historycznych przemieszczeń. Powolnym, lecz nieustającym – przed ludami germańskimi, które wyruszyły stąd na podbój Imperium Romanum, tereny dzisiejszej Polski zamieszkiwali Celtowie. Po Germanach nadszedł czas Słowian, ale historia nie skończyła się przecież.
Złożone były uwarunkowania Okresu Wędrówek Ludów. Miały one charakter nie tylko kulturowy, ale były wynikiem nacisków środowiskowych, klimatycznych. Dzięki interdyscyplinarnemu zespołowi badaczy udało się je uszczegółowić i interesująco ukazać. Dodatkowo zdołano ustalić, że nie wszyscy dotychczasowi mieszkańcy ziem między Odrą a Wisłą ruszyli na zachód. Część z nich pozostała w swoich osadach i witała nadchodzących Słowian.
To wyjaśnia zagadkę wielu nazw własnych, których etymologii nie sposób było ustalić w kontekście języków słowiańskich. Przy założeniu, że zasiedlali oni puste przestrzenie, stanowiły tajemnicę – miejsca i rzeczy nie mają swoich nazw, trzeba je im nadać. Uwzględniając ustalenie o obecności niewielkiej nawet liczby Germanów, można uznać, że nowi osadnicy przejęli je od swoich poprzedników.
Zmiana: dobro czy zło?
Jesteśmy przyzwyczajeni myśleć o świecie w kategoriach stałości, a zmianę często uznawać za zło – od kiedy to utyskuje się o tempora, o mores na upadek kultury i obyczajów. Tymczasem można też starać się zobaczyć zmianę jako niepowstrzymany i stały proces przekształceń teraźniejszości. Jeśli nie jesteśmy w stanie go uchwycić, to z racji naszych ograniczonych możliwości – zmiany zachodzą często niedostrzegalnie w perspektywie naszego życia, ujawniają się nieoczekiwanie.
Stajemy wobec czegoś, co narastało powoli, a dostrzeżone zostało jak nagły rozbłysk.
Rzymianie i kronikarze rzymskiej kultury, olśnieni blaskiem bijącym z jej instytucji i najświetniejszych dzieł, mogli nie dostrzegać zmurszałych korzeni, które lada co było w stanie zniszczyć. Przybyszy z daleka zbrojnie wkraczających w granice imperium skłonni byli postrzegać jako barbarzyńców – ludzi bez kultury, brutalnych, żądnych krwi i zniszczenia. Nie dostrzegali tego, co ze sobą nieśli i kim byli.
Skądinąd już przynajmniej od III w. n.e. coraz większe znaczenie zaczęli odgrywać germańscy (i nie tylko) przybysze w rzymskim świecie. Imperium niejednokrotnie korzystało z ich usług w prowadzonych przez siebie wojnach i wewnętrznych rozgrywkach. Zwycięzca Attyli na Polach Katalaunijskich w 451 r. n.e., Aecjusz zwany nawet „ostatnim Rzymianinem” (walczący tam przeciw Hunom w sojuszu z Wizygotami), to przecież po ojcu potomek nękających Rzym Scytów.
Świat przerasta za każdym razem upraszczające schematy myślowe. Okres Wędrówek Ludów tylko w takim upraszczającym przybliżeniu to pochód barbarzyńców niszczących wszystko, co dobre na swojej drodze – a ze świata, który stworzyli wykształcił się dzisiejszy.
Można też w kontekście wystawy pomyśleć o współczesności. Wielką migrację schyłku starożytności i początków średniowiecza powodowały, jak wspominałem, między innymi naciski środowiskowe. Dzisiaj sami jesteśmy coraz bardziej świadomi zmian klimatycznych wpływających we wciąż wzrastającym stopniu na życie w różnych regionach planety. Ruchy migracyjne falami docierają także do Europy. To, w jaki sposób są opisywane, jak postrzegani są przybysze, dobrze zapewne oddaje ducha wcześniejszych epok.
Faktycznie jednak udział cudzoziemców z dalekich krajów bardziej niż rujnujący, ma wpływ odświeżający. W świecie mieszania się kultur widać wyraźnie, jaką siłę stanowi zdolność spoglądania na rzeczywistość z odmiennych perspektyw. Zamknięcie w przestrzeni własnych wyobrażeń i wizji szybko doprowadza do ich wyczerpania. Może warto pomyśleć, kim bylibyśmy, gdyby nie wszyscy przybysze tworzący naszą historię. Może warto pomyśleć, kim będziemy, jeśli zamkniemy się przed nimi.