Byłam i jestem
Opublikowano:
30 czerwca 2020
Od:
Do:
Początek:
Koniec:
Wystawa Ewy Gaj w konińskiej galerii „Wieża Ciśnień” została współtworzona przez wirusa – SARS-CoV-2. Nie tylko dlatego, że wpłynęła na nietypowy kształt samego wernisażu (w formie online), a następnie z zachowaniem siedmioosobowych grup uczestników. Wirus, a właściwie lęk przed nim, jak stwierdzili zgodnie artystka oraz kurator wystawy Robert Brzęcki zdecydował nawet o powstaniu ekspozycji.
Nie tyko utrata
Gdyby nie koronawirus, część prac Ewy Gaj I was pretty (prezentowanych w dniach 5–26 czerwca 2020) mogłaby się wpisać w klasyczny schemat rozpamiętywania przeszłości i utraty. Refleksji nad przemijaniem młodości, piękna, zmianami, które odciska życie. Witalne, cielesne malarstwo Ewy Gaj może sugerować odczytanie go w takich rejestrach.
Jednak – jak zauważyła malarka – strach przed wirusem silnie wpłynął na kształt wystawy. To dzięki pandemii pojawił się m.in. „kamień odkrywkowo-nagrobno-upamiętniający” z odlewu.
Przyśpieszona przez COVID-19 wizja nieuchronnego przeminięcia jest też przyczyną umieszczenia pokrytych solą i cukrem odlewów piersi. Niech zostanie choć odlew, gdy mnie już nie będzie, mówi artystka, niech wabi swoją dwuznaczną słodkością.
COVID-19 spowodował zmianę optyki, starzejące się ciało przestało być umieszczane w optyce utraty, a stało się momentem afirmacji. Cielesny wymiar wystawy Ewy Gaj pokazuje tę szybką ewolucję, od uchwytywania ciała jako rozpadu po przyśpieszony kurs jego afirmacji.
Wszechobecność motywu piersi podkreśla takie właśnie czytanie tej ekspozycji. Owszem, jesteśmy z mięsa, tak, było ono kiedyś ładniejsze, smuklejsze, młodsze. Ale przecież, chciałoby się krzyknąć, nie mamy nic innego niż nasze oswojone (choć może odrobinę znoszone) cielesne bycie w świecie.
Cielesność to nie tylko nagość czy ciężar piersi. Ważnym elementem wystawy jest jej oprawa dźwiękowa. Zapętlony głos artystki, powtarzający
„byłam piękna, I was pretty”,
dudniący w specyficznej akustyce wieży ciśnień, dobrze oddaje ów proces oswajania się z sobą, ze swym ciałem. Głos, którego, jak sama Ewa Gaj przyznaje, nie lubiła, nagrany i przetworzony przez Łukasza Zaparta, powtórzony po wielokroć, ulega oswojeniu, pojawia się zgoda na to, że to mój głos, przecież innego nie ma.
Owa sztuczność, przetworzenie głosu, pozwala go zaakceptować, dopiero medium, zapośredniczenie sprawiło, że głos przestał być czymś obcym.
Ta gra między sztucznym a naturalnym, docieranie do naturalnego ciała poprzez jego zapośredniczenie, widoczne jest też w instalacji złożonej z kosmetyków, pianki do golenia i tipsów. Pianka stanowiąca część instalacji wciąż „rośnie”, podkreślając autonomiczny, pozaludzki charakter tego, co czyni kobiece ciała społecznie akceptowalnymi w swojej cielesności.
Technologia kobiecości, brutalniej jeszcze wydobyta niż w słynnym filmie „Jak tresuje się dziewczynki” Zbigniewa Libery, pokazuje, że tytułowe „bycie piękną” to także przymus produkcji owego piękna, wraz z całym jego przemysłem. Ewa Gaj nie udaje, że jest awangardowa, jest postfeministyczna – czerpie i zawdzięcza wiele przeszłym już walkom, pokazując, że choć wydają się one przeszłością, nie wabią nowością, transgresją, to wciąż muszą być toczone.
Trochę starego, trochę nowego…
Zaprezentowane obrazy nie są równe. Wynika to między innymi z faktu, że wystawa jest w części retrospektywna, a w części składa się z prac przygotowanych specjalnie na nią. Szczególnie w tym drugim cyklu widać wyraźnie, jak artystka nabiera głosu, uświadamia sobie, co chciała powiedzieć w swym I was pretty.
To cenny wymiar tej ekspozycji, „czarna skrzynka” twórczości pozostaje niedomknięta, pozwala obserwować efekt (prawie końcowy) i drogę, pracę potrzebną do jego stworzenia. Ów zapis drogi, kalibrowania się artystki, pokazuje dobrze owo przejście od melancholijnego zmęczenia do paradoksalnie otwierającego doświadczenia pandemii.
Ewa Gaj we właściwie naszkicowanej pracy – nagim autoportrecie na kartonie – ma odwagę wypowiedzieć afirmatywne „TAK” dla ciała w jego mięsnym pięknie, bez żadnych zasłon czy uników. To, TAK jest wypowiedzią, uświadomienia sobie, że może miejsce, z którego mówimy, nie jest najdoskonalsze, że nasze ciała są „z mięsa”, ale że to dokładnie to miejsce, z którego możemy cokolwiek powiedzieć.
Owo TAK wykracza także poza cielesność, to równocześnie uświadomienie sobie, że sploty naszych biografii mogłyby być inne. Ale mamy, to co mamy i utrata tego unicestwia wszystko.
Wystawa Ewy Gaj w swoim szybkim przeskoku – od godzenia się ze starzeniem (autoportret z córką), instalacji z kosmetyków ukazującej „laboratoryjne” zaplecze podtrzymywania dla społecznego (i własnego oka) urody, wreszcie po cielesne miniatury afirmujące ciało – pokazuje, jak łatwo można przeoczyć to coś kluczowego. Zgodę na przemijanie, ale nie po to, aby zapamiętywać się w żałobie, ale żeby afirmować to, co (jeszcze) mamy do dyspozycji.