Winna Góra – rozdział 9
Opublikowano:
17 lipca 2020
Od:
Do:
Początek:
Koniec:
W którym pada kilka słów o pałacu.
Halszka nie wydusiła od Michalskiego nic. Zaparł się i nic nie powiedział. Kazał pytać się samej Dzięglowej. Co nie było takie łatwe. Znowu się z nią minęła. Podekscytowana kucharka zebrała zamówienia i podrygując ze szczęścia, niewiarygodnie lekko wskoczyła na rower, który głośno zatrzeszczał pod jej ciężarem. Ruszyła, podśpiewując. Postanowiła już ostatecznie spytać wieczorem.
Teoretycznie miała teraz czas wolny. Marianka pobiegła zamęczać ułana i jego klacz. Animatorka biegała. Kowalowie z piknikowym koszem na tylnym siedzeniu kabrioletu wyjechali. Pani z fundacji uciekła w najdalszy kąt parku z laptopem pod pachą i telefonem w ręku, ciągle robiąc zdjęcia. Historyk z Kolumbijczykiem zamknęli się w pokoju, a słychać było przede wszystkim Napoleona Ochockiego. Michalski kosił trawę na terenie parku. Traktorek kręcił się co prawda w tylko sobie znanych kierunkach, czasami wręcz jechał zygzakiem, ale w sumie trawa była skoszona. Poza tym nie ona odpowiadała za Michalskiego, tylko ogrodnik, którego akurat nie było. Miała się nim nie martwić, więc się nie martwiła.
Chciała się tylko przejść, dumna z siebie, że w miarę wszystko gładko poszło i całkiem nieźle się układa. Michalski hałasował z głębi parku, ruszyła zatem w przeciwnym kierunku w stronę bramy wjazdowej. Postanowiła zatrzymać się przy niewielkim stawie, na małym mostku albo usiąść na trawie pod płaczącą wierzbą.
Miała ochotę pobyć sama, ale dosyć szybko okazało się to niewykonalne. Gdy tylko podeszła do stawu, zobaczyła opartego o pień malarza. Stał w porwanych dżinsach, poplamionym podkoszulku i podrzucał kamyk w rękach. Próbowała wycofać się niezauważenie, ale się nie udało.
– Jak pięknie to wielkie drzewo pochyla się nad taflą wody, nie sądzi pani? Jakby chciało się w niej przejrzeć – odezwał się, gdy tylko ją zobaczył.
– Tak – skinęła głową. Wierzba na skraju stawu – pomyślała.
– A te gałęzie? Nurzają się w toni i wyglądają jakby razem z wiatrem łaskotały ten staw – powiedział i znowu zapatrzył się przed siebie.
– To ja nie przeszkadzam – stwierdziła Halszka i zamierzała wycofać się jak najszybciej się da.
– Niech pani nie idzie. Porozmawiajmy – zatrzymał ją malarz, odwracając się w jej kierunku. Przystanęła.
– Czy to nie dziwne? – zapytał, patrząc właściwie przez jej ramię. Odwróciła się.
– Co?! – zapytała lekko przestraszona. Za jej plecami nikogo nie było. Spojrzała zalękniona pod nogi. Tam też tylko trawa i jeden ślimak. Uspokoiła się.
– Ten pałac – stwierdził malarz. Rzeczywiście miała budynek na osi wzroku, ale nie wiedziała, o co chodzi. Nie odezwała się. – Jest olbrzymi, właściwie trzykondygnacyjny. Proszę popatrzeć. Wysoka suterena zagłębiona w ziemi, czyli tam, gdzie jemy śniadanie, gdzie jest kuchnia i sala bilardowa. Pierwsza kondygnacja reprezentacyjna, balowa i druga z pokojami. Cztery wielkie kolumny na wejściu… Nie zastanawia to pani? – Halszka nie odpowiedziała, nie miała pojęcia, do czego Mariusz Wejman zmierza, dziwiąc się pałacowi, że duży. Wiedziała, że duży. Przez pierwszy tydzień nie orientowała się, w która stronę iść. Od pokonywania dużej ilości schodów pomiędzy dwiema wysokimi kondygnacjami miała zakwasy w nogach. Teraz trochę się przyzwyczaiła albo poprawiła kondycję. – Proszę spojrzeć – nie poddawał się malarz. – Jest to trzykondygnacyjny budynek, który sprawia wrażenie parterowego.
Popatrzyła. Nie pomyślała tak, ale może rzeczywiście. Był raczej długi, z wielkim łamanym dachem.
– To chyba przez ten dach… – stwierdziła nieśmiało. Architektura, i sztuka w ogóle, to nie były jej mocne strony. Poza tym słyszała coraz mocniejszy dźwięk zbliżającego się traktorka do koszenia trawy. Jakoś bała się, że Michalski, może od niechcenia, ale skomentuje to, że stoją tu nad „taflą wody” przy płaczącej wierzbie.
– Tak, dach. Ma pani wyczucie. – Malarz pokiwał głową z uznaniem. – Ciężki, mansardowy. Mocno, zdecydowanie nakrywa całość. I proszę zauważyć, pałac sprawia wrażenie wiejskiego dworu. Czyli – popatrzył na nią, ale nic nie odpowiedziała – rozpościera się na boki, a nie pnie w górę. – Zamachał rękami zdecydowanie wszerz. – Wie pani, że to taka polska odpowiedź na pruski styl. Co ciekawe, spodobał się. W pobliskiej Chociczy niemiecki właściciel zbudował praktycznie jego replikę. Replikę pałacu w stylu dworu polskiego. Ciekawe, co? Roger Sławski i Stanisław Borecki byli architektami…
– Tak, ciekawe. Zamierza go pan malować? – zapytała szybko, chcąc trochę zmienić temat. Musi podszkolić się trochę bardziej z lokalnej architektury. Na razie to był zbyt grząski grunt.
– Nie. Choć może go naszkicuję. Ale widzę, że pani to nie interesuje?
Halszka przez chwilę nie wiedziała, jak wybrnąć. Reprezentowała przecież departament kultury, choć zdecydowanie bliżej jej było do rachunkowości i ekonomii. To przypadek, że się w nim znalazła, ale podobno tacy jak ona wszędzie się przydają. Przyszła na chwilę, została na parę lat. I bardzo jej się podobało, choć nie studiowała historii sztuki, tylko administrację.
– Interesuje mnie oczywiście – odparła, odwracając wzrok od pałacu. – Ale zaprząta mi głowę inna kwestia. – Postanowiła zmienić temat, choć niezbyt odbiegając.
– A mianowicie? – zainteresował się Mariusz Wejman, bacznie się jej przyglądając.
– Ten obraz, który jest teraz w pokoju pani Koralii. Uprzedzano mnie, że nie ma w pałacu żadnych cennych dzieł sztuki. Po wojnie został on przejęty przez Instytut Ochrony Roślin. Nic nie zostało ze starego wyposażenia. Podobno te obrazy to kopie. Czy to prawda?
– Tak. Zdecydowanie – potwierdził malarz.
– To dlaczego niektórzy się tak tym jednym interesują?
– Też próbuję się tego dowiedzieć – oznajmił Mariusz Wejman.
– Myślałam, że pan też się nim interesował?
– Tak. I myślałem, że tylko ja się będę chciał przyjrzeć mu z bliska. Nie pod kątem oryginalności, a raczej tematyki. Już pani mówiłem. Dialog z malarstwem historycznym. Dla wielu niezbyt pociągający temat. A tu się okazuję, że mam konkurencję.
– A rzeczywiście! Przecież to konkurs – stwierdziła i postukała się lekko w głowę. Stąd ta podejrzliwość wszystkich wobec siebie nawzajem. Może dlatego Napoleon Ochocki jest zazdrosny, że w pokoju animatorki wisi obraz z jego generałem. A w jego pokoju, z tego co pamiętała, nic nie ma na ścianach. Żadnych pamiątek. A przecież bardziej by się cieszył i bardziej by mu to pasowało do koncepcji nowej funkcji starej siedziby Jana Henryka Dąbrowskiego. Kobieta z fundacji też nieufnie odniosła się do obrazu, ale przecież nie mniej niż do wszystkich innych uczestników. Płótno nie podobało się jej, podobnie jak inni startujący w projekcie. To wiele wyjaśniało.
– Tak, konkurs – zaśmiał się malarz. – Każdy ma pomysł, jak się tu urządzić, ale swoją drogą to też ciekawy obraz. Namalował go Feliks Sypniewski. Wie pani coś o nim?
Teraz to Halszka ucieszyła się z tego, że Michalski, zygzakiem, bo zygzakiem, ale nieubłaganie zbliża się do nich. Zamierzała już definitywnie wymigać się od dalszej rozmowy. Nie wiedziała nic o żadnym Sypniewskim, a nie była pewna, czy powinna wiedzieć, czy nie. Czy to jakaś elementarna wiedza? Czy tylko dla miłośników epoki? Spojrzała na Michalskiego lekko błagalnym wzrokiem. Nawet machnęła ręką. Chciała, żeby podjechał jak najszybciej, ale on postanowił zrobić jeszcze jakieś kółko wokoło drzewa.
– To barwna postać swoich czasów – opowiadał malarz. – Był niezwykle popularny i rozchwytywany przez kobiety. Nasz Marco Rafael de Gloria de Brigard mógłby mu pozazdrościć udokumentowanych podbojów – zaśmiał się szczerze i rzucił kamykiem w wodę, puszczając kaczkę. Halszka również się rozchmurzyła. Ulżyło jej, że nie jest przepytywana. Odetchnęła głośno i nawet się roześmiała. Mariusz Wejman podniósł kolejny kamyk i opowiadał dalej. – Był nie tylko płodnym artystą, ale i mężczyzną. Choć nie był Latynosem, to nie odpuścił żadnej okazji do romansu.
– Naprawdę?
– Tak. Jego pierwszy, nieślubny oczywiście syn, rodził się w Warszawie, i to dokładnie wtedy, gdy on brał ślub w Poznaniu z pewną szlachcianką. I to również z brzemienną.
– Lubił kłopoty?
– Chyba kłopoty, kobiety i dzieci, bo dorobił się ich kilkoro z różnych matek rozsianych po Rosji i Niemczech.
– Wesoła gromadka.
– Chyba nie do końca. Cóż, życie artysty. Zmarł samotnie w Paryżu. Dopiero po kilku dniach znaleziono jego zwłoki – powiedział i ponownie schylił się i podniósł kamyk. Popatrzył w staw i rzucił nim. Kamyk odbił się kilka razy od wody. Traktorek podjechał i zatrzymał się obok nich.
– Pani Halszka. Pani mnie wołała?
– Nie, nie – zaprzeczyła.
– A… – zamyślił się Michalski. – A to zrobię sobie przerwę – oświadczył i zgramolił się z siedzenia. – O, pan malarz? – dodał. Zgasił silnik, wyciągnął z kieszeni buteleczkę i wypił mały łyczek, oblizując się. – Taki malarz to ma dobrze – westchnął głośno. – Słyszałem, że im więcej tacy wypiją, tym lepiej malują.
– Co pan powie – uśmiechnął się Mariusz Wejman.
– Słyszałem, że muszą pić, bo inaczej to się do malarstwa nie nadają. Jak nie piją, to wariują – westchnął głośno. – Ciężki zawód.
– Panu też, zdaje się, koszenie lepiej idzie po łyku – odparował malarz.
– A, ten syrop? – Michalski spojrzał na buteleczkę. – E tam, może i tak. Ale w związku z tym nikt mi więcej za skoszony trawnik nie zapłaci. A taki malarz im więcej pije, to mu więcej płacą.
– Ja tyle nie piję.
– To albo pan nie zarabia, albo pan nie malarz. Tak od początku myślałem.
Halszka już zamierzała otworzyć usta, by jakoś uciąć tę wymianę zdań, gdy usłyszała głos Marianki.
– Ciociuuuuuu! Przyjdź tuuuuu!
– Przepraszam – powiedziała w kierunku malarza. Nie zamierzała reagować na każde wołanie Marianki, ale teraz postanowiła pójść do niej i to jak najszybciej się da. Przede wszystkim, żeby powiedzieć jej, by się tak nie wydzierała, bo nie są tu już same. Była pewna, że Elżbieta Dębuś-Bajsert też to słyszy i nie omieszka skomentować.
Udało się jej zrobić kilka kroków w kierunku pałacu, ominąć duży kamień, gdy runęła jak długa. Jedna noga wpadła jej do połowy łydki w świeżo wykopany dołek.
Dziadek Michalski stał i kiwał głową.
Wszystkie rozdziały książki Joanny Jodełki pt. „Winna Góra” znajdziecie: tutaj