Winna Góra – rozdział 17
Opublikowano:
7 sierpnia 2020
Od:
Do:
Początek:
Koniec:
W którym mowa jest o samobójcach na drodze.
Nim Halszka Nowicka zdołała dotrzeć do pałacu, z drugiej strony zajechał rower. Krysia Dzięglowa nawet nie zdążyła oprzeć go o ścianę, tylko rzuciła na trawę i bez oglądania się za siebie wparowała do środka z krzykiem na ustach.
Halszka szła powoli, podpierając się kulami. Była jeszcze kawałek od drzwi, ale słyszała wszystko doskonale. Słyszeli też policjanci, którzy podążali za nią. Najpierw mniejszy, gadatliwy komisarz Bobko, a za nim dużo większy, milczący jak kamień aspirant Śmierzchalski.
– Wypadek! Wypadek był! Mówią, że ktoś z pałacu! Gdzie jest pani Halszka?! Marianka! Widział ją kto?
– Jaki wypadek?!
– Gdzie?
– Kto? – pytało kilka głosów naraz.
– Kogo nie ma?! Kto pojechał? – Nawet z zewnątrz słychać było roztrzęsiony głos kucharki. – Samochód! W drzewo! Na śmierć!
– Niech się pani uspokoi – dobiegł ją głos malarza. – Wszyscy są na miejscu.
– Ułana nie ma z wierną klaczą… – zapiszczała Marianka prawie z płaczem.
– Konia tam nie było – uspokoiła ją Dzięglowa.
– A jeszcze ta z fundacji rano wyjechała – dodała Marianka już bez emocji.
– Tej to najmniej żal – powoli uspokajała się też kucharka.
– Co też pani mówi? – zareagowała Halszka, wparowując do środka i przesadnie głośno stukając kulami. Chciała jak najszybciej ją uciszyć. Tak niespodziewanie przyspieszyła, że zostawiła policjantów daleko w tyle.
– Mówię, co słyszałam. Na śmierć! Na drzewo! Dziesięć kilometrów stąd. Na śmierć – powtarzała Dzięglowa, zobaczywszy Halszkę. – Trup na miejscu – dodała i widząc wchodzących policjantów, automatycznie zakryła dłonią usta. Drugą ręką chwyciła się filara.
– Pani Dzięglowa, słyszę, że jest pani dobrze poinformowana – stwierdził komisarz Bobko.
– Ja nic nie mówiłam. Ja nic nie wiem – tłumaczyła się kucharka, próbując jednocześnie schować się za filar, który mógł co najwyżej zakryć połowę jej ciała.
– To się okaże – stwierdził policjant, rozglądając się po wszystkich zgromadzonych. – Z panią już się znamy – powiedział wyraźnie w kierunku Krysi Dzięglowej. – Chętnie też porozmawiam z resztą – oświadczył, patrząc w kierunku pozostałych.
Pod ścianą stał osłupiały Roman Kowal, Marco Rafael de Gloria de Brigard wymachiwał trzymanymi w ręku okularami słonecznymi i szarpał za rękaw Napoleona Ochockiego, dopytując, czy aby dobrze wszystko zrozumiał. Malarz Mariusz Wejman kręcił z niedowierzaniem głową, Izabella Kowal schodziła ze schodów. Szła z prawie zamkniętymi oczami. Powłóczysta suknia ciągnęła się po ziemi, prawie tak samo szal, który spływał jej z ramion.
– A co to za krzyki? – zapytała, jeszcze ziewając. – Przecież to nie pora na takie emocje. Jest przed południem.
– Izabello – wyszedł jej naprzeciw Roman Kowal. – Ta kobieta z fundacji, Dębuś-Bajsert, właśnie miała wypadek samochodowy. Tragiczny – dodał, ocierając chustką pot z czoła.
– Śmiertelny? – dopytała się.
– Tak – odpowiedział jej i zaczął wachlować się trzymanym w ręku słomkowym kapeluszem.
– Romanie, nie przypuszczałam, że jesteś tak skuteczny – oświadczyła Izabella Kowal, kręcąc z niedowierzaniem głową.
– Izabello – jęknął małżonek.
– Mogą państwo wyjaśnić, o co chodzi? – wtrącił się komisarz Bobko i prężąc się, wkroczył pomiędzy małżonków.
– Izabello, proszę – Roman Kowal próbował powstrzymać żonę błagalnym spojrzeniem.
– Cóż. – Izabella nie zwracała na niego uwagi. – Mój mąż wyjątkowo rzadko doprowadza sprawy do ostatecznego końca. Chociaż od czasu do czasu mu się udaje. Poślubił mnie i pozbył się tej jak jej tam Dębuś… coś. Mogę być zdziwiona.
– Izabello!
– Bez względy na to, ile wyrazów współczucia tu padnie, wszyscy wiemy, że bez niej pobyt tutaj będzie znacznie przyjemniejszy. Niech ktoś mi zaprzeczy – stwierdziła, rozglądając się po wszystkich. – Resztę, zdaje się, wyjaśni pan władza – zwróciła się w kierunku policjantów. – Pan to mi wygląda na takiego mężczyznę, co to wszystko wyjaśni w mig – powiedziała już bezpośrednio do komisarza Bobka, nachylając się w jego kierunku. Komisarz z wrażenia aż zatrząsł się cały i zatrzepotał rzęsami.
– Postaram się – wydukał.
– Nie wątpię – oświadczyła Izabella Kowal. Odwróciła się, rzucając uśmiech przez lewe ramię.
Halszka miała wrażenie, że komisarz Bobko lekko uniósł się w powietrzu. Roman Kowal cały się już spocił i ocierał czoło nie tylko chustką, ale całą ręką. Malarz przyglądał się tej scenie z zainteresowaniem. Krysia Dzięglowa wciąż chowała się za filarem, ściskając ją z wrażenia Mariankę za ramiona. Marianka lekko się krzywiła, ale wyraźnie próbowała osłonić kucharkę.
Zdenerwowany historyk z Kolumbijczykiem szeptali coś do siebie, oparci o kominek, przy czym de Brigard kręcił w palcach zausznik od okularów słonecznych i co chwilę zerkał na Halszkę, czego ona starała się nie zauważać. Dziadek Michalski również wszedł do środka. Nim go Halszka zobaczyła, poczuła unoszący się w powietrzu zapach cytrynówki. Za nim zjawiła się animatorka, której już musiał coś powiedzieć o wypadku, bo od wejścia krzyczała.
– Co się stało? Jakiś pirat drogowy? Deszcz? Ale przecież nie padało? Jak to możliwe? Jak!? – pytając, podbiegła do Romana Kowala, który stał najbliżej drzwi i patrzył na schody, po których weszła Izabella.
– Proszę się uspokoić – odezwała się w końcu Halszka. – Policja wyjaśni okoliczności tego wypadku. Chcą panowie zobaczyć pokój pani Elżbiety? – zwróciła się do policjantów. Wiedziała, że temat nie ucichnie nagle, ale miała nadzieję, że rozejdzie się to zbiegowisko i wszyscy powoli ochłoną.
– Tak! Oczywiście. Idziemy – podchwycił komisarz Bobko, powracając do rzeczywistości. Halszka pokazała ręką schody. Komisarz znalazł się na nich błyskawicznie i zaczął pokonywać niemal po dwa schodki naraz. Za nim bez słowa ruszył młodszy aspirant Śmierzchalski. Równocześnie rozglądał się wokół, jakby kogoś szukał. Podążyła za nim wzrokiem. Po sekundzie stało się jasne, że wypatruje on ułana Zbyszka Wieczorka, którego nie było w pałacu. Halszka uprzytomniła sobie, że o świcie słyszała rżącą klacz. Od tego momentu nie widziała ani ułana, ani konia, a bombardier zapewne liczył na spotkanie z nim, chociaż nie wyobrażała sobie, jak oni rozmawiają. Do tej pory aspirant nie odezwał się jednym słowem. Stał zawsze za komisarzem i wyglądał jak jego ochroniarz.
Pokój Elżbiety Dębuś-Bajsert prezentował się tak, iż stało się jasne, że przedstawicielka fundacji zamierzała wrócić i to szybko. Na biurku pośrodku leżał notes i ułożone obok niego pióro. Na rogu, pod ścianą, plik równiutko ułożonych kartek. Komisarz błyskawiczne przerzucił strony notesu, ale widocznie były puste, bo odłożył go zawiedziony. Przejrzał też plik papierów, które po chwili przeglądania odłożył znudzony.
– Samobójstwo możemy chyba wykluczyć – stwierdził, mówiąc do aspiranta z wyjątkowo poważną miną.
– Jak samobójstwo? Jak wykluczyć? – zdziwiła się Halszka. To była ostatnia rzecz, o jaką by posądzała Elżbietę Dębuś-Bajsert.
– Nie ma listu pożegnalnego – oświadczył komisarz Bobko. – Nie zawsze oczywiście samobójca taki list zostawia – instruował stojącego za plecami aspiranta.
– Tak czy inaczej, nie sądzę, żeby to mogło być samobójstwo – stwierdziła Halszka.
– Nie ma pani pojęcia, ile osób uderza w drzewo nie dlatego, że je spotkało na drodze – powiedział, podchodząc do Halszki z wyciągniętymi rękami. – Albo wjeżdża pod prąd i uderza z całej siły w samochód z naprzeciwka i… – Klasnął głośno dłońmi tuż przez jej nosem. Kobieta podskoczyła z wrażenia. – I bam, jak to się mówi – dodał znowu do aspiranta. – Drogowe harakiri to poważny problem – kontynuował, rozglądając się po pokoju.
– Nie wydaje mi się – próbowała ochłonąć, stając na wszelki wypadek po drugiej stronie pomieszczenia. – Na wieszaku jest jej apaszka, w szafie ubrania, na biurku papiery, wszystko w idealnym porządku.
– Może chciała zostawić po sobie porządek – wzruszył ramionami komisarz i zajrzał do łazienki. Halszka ruszyła za nim. Na zlewie stał kubek z pastą i szczoteczką. Obok leżały chusteczki do demakijażu, na wieszaku zwisała koszula nocna. Komisarz Bobko, rozglądając się, podszedł do kabiny prysznica.
– Myła się przed śmiercią – stwierdził, przesuwając palcem po szybie prysznicowej. – Zobacz, Śmierzchalski. – Przełożony chciał pokazać wilgotny palec młodszemu aspirantowi, który usiłował wejść do łazienki i zatarasował wejście. W małej łazience zrobił się tłok.
Halszka uznała, że tego już za wiele. Za ciasno i za wiele.
– Przepraszam! Nie znam się na tym, co trzeba robić w takiej sytuacji. Ale uważam, że sensowniej by było szukać świadków przy drodze… Czy tam badać jakieś ślady na asfalcie, a nie tu grzebać w jej rzeczach!
– Wykonujemy naszą pracę.
– I bardzo dobrze. Ale zapewniam pana, że pani Elżbieta Dębuś-Bajsert była w doskonałej formie fizycznej i psychicznej. Rozmawiałam z nią – oświadczyła Halszka, próbując znaleźć sobie miejsce do stania między zlewem a sedesem, tak by zachować jakiś dystans od panoszącego się komisarza.
– Rozmawiała pani z nią jako ostatnia? – Polcjant spojrzał na nią podejrzliwie. – Była pani ostatnią osobą, która widziała ją żywą?
– Tego nie mogę wiedzieć na pewno – zaczęła Halszka, próbując złapać równowagę w rozmowie i nie powiedzieć czegoś, co pozwoliłoby zadawać komisarzowi podchwytliwe pytania. – Ale widziałam ją tuż przed jej wyjazdem z Winnej Góry, tu z pałacu. I proszę mi wierzyć, nie była ani pijana, ani w depresji.
– A jak ta rozmowa przebiegała? Życzyła jej pani szerokiej drogi?
Halszka znowu zamilkła, zbierając myśli. Nie zamierzała mówić, że Dębuś-Bajsert straszyła ją jakimiś bliżej niesprecyzowanymi konsekwencjami.
– Powiedziałabym, że pani Elżbieta Dębuś-Bajsert była gotowa do działania i ciekawa efektów swojej pracy – stwierdziła oględnie. – A panom też proponuję zająć się czymś konkretniejszym niż woda w prysznicu. Na przykład zbadać jakieś inne ślady.
– O to chodzi, że mamy inne ślady – naburmuszył się komisarz Bobko. – Na przykład taki ślad hamowania – oświadczył, mocno mrużąc oczy i wymierzając palec wskazujący w jej stronę – ale bardzo, bardzo dziwny…
Wszystkie rozdziały książki Joanny Jodełki pt. „Winna Góra” znajdziecie: tutaj