Oczy dookoła głowy
Opublikowano:
25 sierpnia 2020
Od:
Do:
Początek:
Koniec:
„Nie jestem wielkim gierojem, ale bez pewnej odwagi i pozwolenia sobie na to, by zadziałała adrenalina, możesz raczej zapomnieć o robieniu zdjęć podczas manifestacji” – mówi Maciej Krajewski, fotograf ze Stowarzyszenia Łazęga Poznańska.
Jakub Wojtaszczyk: Czy to, co teraz się dzieje, czyli protesty osób LGBT+, są dla fotografa atrakcyjne?
Maciej Krajewski: To zależy, co fotografa interesuje naprawdę, a co tylko nieznacznie albo wcale. Każdy ma swój świat. Jedni wolą ten kreowany przez siebie samych, choćby w studio fotograficznym, w atelier, w programie komputerowym, inni wolą obserwować, zauważać, być świadkami. Interesuje ich fotografia uliczna, reporterska, fotografia dokumentalna, co nie znaczy, że wśród fotoreporterów nie ma artystów, np. świetnych portrecistów.
JW: A ciebie co interesuje?
MK: Uwielbiam fotografować miasto, ulice, ludzi, życie i jeżeli dzieje się coś ciekawego czy ważnego, a tak określiłbym wspominane przez ciebie protesty, to nie wyobrażam sobie tam nie być…
Często jest tak, że niby nic się szczególnego nie dzieje, ale jednak coś tam się wydarza i to tylko kwestia ruszenia tyłka, wyjścia na ulicę, zauważenia. Można powiedzieć, że po prostu spostrzegawczości, zainteresowania i, niech tam, niech będzie trochę górnolotnie – wrażliwości.
Jeżeli nie ma mnie na ulicy, na demonstracji, to nie ma zdjęć. A najważniejsze w fotografii to bycie tu i teraz; w tej przestrzeni, w tej atmosferze, między tymi, a nie innymi ludźmi lub w tej, a nie innej wymownej pustce, na przykład jeśli fotografujesz pustostan po czyjejś eksmisji albo wymarłe ulice podczas pandemii.
JW: Czy fotograf musi patrzeć obiektywnym okiem? Gdzie w tym wszystkim jest twój własny stosunek do obecnej sytuacji?
MK: Zdaję sobie sprawę, że to nie do końca jest zawsze tak, jak być powinno. Mam nie tylko swoje zainteresowania, ale także swoje poglądy, swoje zaangażowania, więc to raczej widać, po której jestem stronie. Zwłaszcza że zdjęcia zaopatruję we własny opis lub społeczno – polityczne komentarze. Wydaje mi się jednak, że popieranie demonstrantów czy kontrdemonstrantów nie oznacza koniecznie, że manipulujesz obrazem.
Choć to od ciebie zależy, jakie transparenty, jakie sytuacje udokumentujesz i kiedy naciśniesz spust migawki aparatu, bo jeśli chodzi o oczy, to raczej – my, fotoreporterzy – mamy je dookoła głowy.
JW: Jak wygląda twoja praca w czasie demonstracji?
MK: Kiedy demonstracja jest dynamiczna, jak marsz, i bardzo liczna, i „nabita”, co utrudnia przemieszczanie w tłumie, albo rozciągnięta na dużej długości, jak ostatnio bywało na Półwiejskiej w czasie „Poznań broni tęczy”, to pewne momenty mogą mi umknąć. Nie można być jednocześnie wszędzie.
A wracając do manipulacji, do wybiórczego fotografowania – pewnie najlepszą opcją, najbardziej etyczną, jest dokumentowanie wszystkiego, co widzisz. I tak zwykle robię. Ale… przyznam, że nie jest to dla mnie równoznaczne z publikacją wszystkich zdjęć.
Dokonuję pewnej selekcji. Ta podstawowa dotyczy tego, czy to po prostu jest dobra fota, czy nie. Znaczenie ma również to, czy fotografia oddaje to, co wówczas czułem i widziałem. Tu z pewnością znowu wkrada się subiektywizm…
JW: Kiedy fotografujesz skandujący tłum, co cię najbardziej interesuje?
MK: Zwracam uwagę na treści transparentów, symbole, wlepki, przypinki, ubiór demonstrujących. Chłonę atmosferę i staram się ją oddać, jak również pokazać emocje demonstrantów. Najprościej można to pokazać poprzez mimikę twarzy, które teraz akurat są zakryte u większości osób maseczkami.
Na szczęście nasze oczy wiele wyrażają – kiedy śmieją się, kiedy iskrzą, kiedy nieruchomieją, kiedy łzawią.
Jest jeszcze moja ulubiona część ciała, czyli dłonie, tak ważne w całej pozawerbalnej komunikacji. Na przykład kiedy trzymają transparent czy szturmówki, kiedy machają, klaszczą, kiedy wygrażają, obejmują, kiedy łączą się z dłońmi drugiego człowieka, kiedy trzymają światełko świecy czy latarki, jak podczas łańcuchów światła czy po zabójstwie prezydenta Gdańska Pawła Adamowicza.
JW: Boisz się czasami?
MK: Nie jestem szczególnie bojaźliwy, ale też nie wyrzekam się uczucia strachu, poczucia zagrożenia bezpieczeństwa, którego czasem doświadczam, jak chyba każdy z nas. Nie jestem wielkim gierojem, ale bez pewnej odwagi i pozwolenia sobie na to, by zadziałała adrenalina, możesz raczej zapomnieć o robieniu zdjęć podczas manifestacji.
Jeśli chodzi na przykład o agresywnych narodowców, to, co tu dużo ukrywać, fotografowanie zza kordonu policji albo przynajmniej, kiedy jest w pobliżu, daje poczucie, że wszystko skończy się dobrze.
Fakt, że dawno nie widziałem na żywo sytuacji, w której zagrożenie przychodzi ze strony policjantów. Dawno nie byłem świadkiem użycia siły przez policję, tak jak bywało wielokrotnie za komuny, kiedy milicja pałowała równo. Nie byłem też niestety, kiedy pacyfikowano Marsz Równości na Półwiejskiej za czasów Grobelnego, ani teraz w Warszawie, kiedy brutalnie rozprawiono się z protestującymi w sprawie obrony praw osób LGBT+.
JW: Zdarza się, że ludzie odmawiają fotografowania?
MK: Oczywiście, że tak. Często pytam o zgodę i szanuję, kiedy odmawiają. Nie zawsze. Narodowców nie pytam (śmiech). Zakładam, że są bardzo dumni z tego, co robią i trzeba pokazać, gdy mają to wypisane na twarzach. Czasem widzę, że ktoś, kogo mam ochotę „zdjąć”, wyraźnie zasłania się, opuszcza lub odwraca głowę na widok obiektywu. Wówczas, ze zwykłego szacunku, rezygnuję ze zdjęcia, odpuszczam. Nie poluję na ludzi.
JW: Czy kiedy uwieczniasz wydarzenia, z którymi sympatyzujesz, jak demonstrację Wolność dla Białorusi, traktujesz to jako swój aktywizm?
MK: Tak! Fotografując manifestację, staję się naturalnie jej aktywnym uczestnikiem. Ale jest jeszcze jedna ważna rzecz – przychodzę z aparatem, bo zdaję sobie sprawę, że to wydarzenie powinno być udokumentowane i nagłośnione. Zdjęcia z demonstracji to nie tylko pamiątkowe fotki dla jej uczestników, do pokazywania za ileś lat swoim wnukom. Przede wszystkim jest to ilustrowany przekaz dla krytykowanej władzy, dla tzw. opinii międzynarodowej, także dla tych, którzy zostali w domach, może następnym razem ruszą się, coś poprą, przeciwko czemuś zaprotestują…
JW: Podczas manifestacji fotografujesz też… innych fotografów i fotografki. Dlaczego?
MK: Trochę po to, by udokumentować ich obecność i pracę, która przecież na zdjęciach ich autorstwa nie będzie widoczna, bo nie przychodzą robić sobie selfie. Po drugie po to, by wyrazić mój podziw dla tego, co robią, zarówno pod względem artystycznym, jak i społecznym. Szacun dla was, kochani: Basia Sinica, Anna Kamińska, Grzegorz Borys, Norbert Rzepka, Tadeusz Boniecki, Dawid Majewski – trudno jednym tchem wymienić ich wszystkich.
JW: Cofnijmy się trochę w czasie. Trwa lockdown spowodowany COVID-19. Ulice są opustoszałe. Co wtedy robisz?
MK: Podczas epidemii nie potrafiłem usiedzieć na miejscu. Siedzenie dłużej w domu, w zamknięciu, to nie dla mnie.
Brałem więc aparat i zasuwałem przez miasto. Pamiętam, jak szedłem przez pusty Poznań i nagle zawisł nade mną duży policyjny dron. Przeskanował mnie i odleciał, ale to było mega dziwne uczucie, jak z filmu science fiction…
Chodziłem po mieście trochę nielegalnie, a trochę szukałem pretekstu. Przepustkę dawała mi praca w szpitalu, zanoszenie leków znajomym, ale czasem idąc po chleb, wędrowałem z nim przez pół miasta (śmiech).
JW: Czy takie postapokaliptyczne klimaty są dla ciebie artystycznie interesujące?
MK: Tak, to interesujące jak każde nowe doświadczenie, znane dotąd tylko z filmów. Chociaż powiedzmy, że jakimś przedsmakiem tego było wcześniejsze fotografowanie przestrzeni bez człowieka, ale ze śladami jego dawnej lub całkiem niedawnej obecności: pustostanów, fabryk, a czasem miasta w okresach świątecznych, które dość regularnie w niedzielny poranek, po piątkowo-sobotnich, mniej lub bardziej ostrych balangach, wygląda zupełnie inaczej; może nie jak wymarłe, nie wieje grozą, jednak jest bardzie pusto.
Podczas epidemii miałem wrażenie, że miasto zasiedlają głównie bezdomni, bo ich akurat było bardzo wielu.
Niestety, nie uwieczniłem tego na fotografii, ale bardzo znamienny i symboliczny widok utrwalił mi się w pamięci – podczas świąt wielkanocnych, idąc aleją Niepodległości, z jednej strony na przystanku autobusowym zobaczyłem bezdomnego pana z brodą, który na gazecie obierał jajko na twardo, a z drugiej zmotoryzowanych policjantów pilnujących pustego parku.
JW: Co jest dla ciebie jeszcze interesujące, jakie tematy?
MK: Mój ulubiony temat to miasto, przy czym wolę stare od tego nowego, zarówno od tego wypacykowanego, niby starego (to często pozory renowacji, tylko od frontu), jak i nowoczesnego (z nowoczesną architekturą niskich lotów mam duży problem). Pojęcie nowoczesności jest tu względne.
Często buduje się z takich materiałów i według tak marnych projektów, że już po paru latach budynek wygląda żałośnie, jeśli nie koszmarnie.
Jak to jest, że rzeczy budowane na początku zeszłego wieku starzeją się z klasą, a te, które stawiamy teraz, często wyglądają, jakby ktoś wykastrował nas z poczucia piękna i smaku? Ale miasto to nie tylko architektura. Interesuje mnie też jako przestrzeń do życia, dla ludzi i zwierząt. To samo dotyczy całej zieleni miejskiej.
Lubię zieleń zadbaną, ale cieszy mnie każdy chwaścik i polny kwiatek, który wykwita ze szczeliny w trotuarze, rozsadza ten wszechobecny beton.
JW: Co takiego jest w wildeckiej secesji?
MK: Kocham Poznań cały, różnorodny. Dostrzegam, czuję i szanuję to, że każda dzielnica naszego miasta ma swój klimat, zapachy, specyfikę, historię i piękno architektury – zarówno tej o statusie zabytku, jak i tej niewpisanej w konserwatorskie rejestry, a jednak moim zdaniem wymagającej ochrony. Wilda jest jedną z pereł Poznania, także tą secesyjną, choć czasem, nie znając poszczególnych miejsc i zabytkowych obiektów, można przejść nią, czy gorzej jeszcze – przejechać, zupełnie obojętnie, nie ulegając jej urokowi. Zawsze z radością wracam na Wildę i wciąż na nowo odkrywam jej piękno.
Maciej Krajewski, czyli Łazęga poznańska – urodził się w Poznaniu, jest fotografem samoukiem, wykonującym na co dzień profesję pielęgniarza w Wielkopolskim Centrum Onkologii. Ma na koncie ma kilkanaście indywidualnych wystaw fotograficznych o różnej tematyce, jednak najwięcej z nich poświęcił tematyce poznańskiej secesji, traconemu i ocalanemu pięknu zabytkowych kamienic.