Rozwalak, autentyczny robotnik
Opublikowano:
9 września 2020
Od:
Do:
Początek:
Koniec:
Miał za sobą legendę udanego strajku w poznańskiej Fabryce Maszyn Żniwnych. I papiery – a raczej ręce – prawdziwego robotnika. Został przywódcą, bo w 1980 roku na czele „Solidarności” musiał po prostu stanąć robotnik.
Jest takie zdjęcie z czerwca 1981 roku, z odsłonięcia Poznańskich Krzyży w 25 rocznicę Czerwca 1956. Obok siebie stoją dwaj mężczyźni w garniturach. Wyższy – w marynarce i spodniach w paski – to Zdzisław Rozwalak, robotniczy przywódca „Solidarności” w Poznaniu. Niższy, z czarnym wąsem, to Lech Wałęsa, lider związku, jedynego niezależnego i samodzielnego w całym bloku wschodnim. Rozwalak jest u siebie, czuje się jak gospodarz. To Wałęsa sprawia wrażenie speszonego, niepewnego przyjęcia.
Historia życia Zdzisława Rozwalaka przypomina drogę Wałęsy. I jeden, i drugi nie ustrzegli się chwil słabości, ale obaj potrafili z nich wybrnąć, nie dając się uwikłać komunistycznej władzy w jej niecne cele – i wykorzystać.
„Niewyparzona gęba”
Zawsze wstawiałem się za innymi ludźmi. I przez to traciłem. Bo jak w zakładzie była mowa o jakichś premiach, to mnie zawsze pomijano – opowiadał Rozwalak w filmowej rozmowie z Januszem Zemerem, nakręconej kilka lat przed śmiercią.
Słowa te mogłyby być puentą jego niełatwego życia. W 1945 roku – w wieku dwóch lat – omal nie zastrzelili go wyzwalający Poznań czerwonoarmiści, zdenerwowani tym, że jego matka nie chciała im oddać poniemieckich zapasów żywności. Jako trzynastolatek biegł obok robotniczego pochodu 28 czerwca 1956 roku, ale kiedy wojsko zaczęło strzelać do ludzi, uciekł do domu. Ministrant u Zmartwychwstańców, harcerz w drużynie, którą opiekował się wybitny profesor ortopedii Wiktor Dega. Wreszcie uczeń zawodówki, z zawodu ślusarz. To w tej profesji znalazł zatrudnienie w poznańskiej Fabryce Maszyn Żniwnych.
Wcześniej było wojsko, partia (twierdził, że wpisano go do PZPR w trakcie służby wojskowej bez jego zgody, na siłę), wreszcie ZMS. Najważniejsze jednak, że był powszechnie szanowany przez kolegów z pracy. „Bo miałem niewyparzoną gębę, potrafiłem dyrektorowi zadać trudne pytanie. Gdy do zakładu przyjeżdżał Jabłoński albo Jaroszewicz i robiono masówkę, na wszelki wypadek odsuwano mnie od tych spotkań” – opowiadał w jednej z publikacji prasowych.
Ludzie krzyknęli: Rozwalak!
Kiedy 26 sierpnia 1980 roku w solidarności ze strajkującym Wybrzeżem stanęła poznańska komunikacja miejska, Rozwalak szedł jak co dzień do pracy, nie spodziewając się, że historia jego życia gwałtownie przyspieszy. Gdy zauważył, że w zakładzie ludzie stoją po kątach, unikając pracy, obudził się w nim duch przywódcy.
„Zebrałem kilku młodszych kolegów i powiedziałem: Przekażcie po wydziałach, że spotkamy się w stołówce. Zdecydowaliśmy, że trzeba pomóc Gdańskowi; że Poznań też musi stanąć, żeby tam podpisano porozumienie”.
Kiedy powstał dylemat, kto ma być szefem komitetu strajkowego, robotnicy uznali, że najlepszy będzie Rozwalak. Odebrali władzę dyrektorowi, przejęli teleks, postawili straż w biało-czerwonych opaskach. I przesłali faks z poparciem do stoczni w Gdańsku. A potem niemal dwa tysiące pracowników Maszyn Żniwnych zapisało się do „Solidarności”. Jesienią 1980 roku Rozwalak oddał legitymację partyjną.
„Miałem stracha”
11 września 1980 roku szefowie komisji zakładowych wybrali nad Maltą Międzyzakładowy Komitet Założycielski: Rozwalak znalazł się tam obok Jerzego Jankowskiego z Cegielskiego, literata Lecha Dymarskiego, architekta dr. Aleksandra Ziemkowskiego, mecenasa Juliana Kubiaka, Romana Schefke z Akademii Rolniczej, Krzysztofa Mędrka z Przedsiębiorstwa Zadrzewiania i Zieleni oraz Olgierda Stankiewicza, przedstawiciela Stoczni Gdańskiej. Na przewodniczącego wybrano początkowo Jankowskiego. Kiedy jednak okazało się, że nie ma on poparcia delegatów z Ceglorza, padła propozycja, by szefem został Rozwalak.
„Miałem stracha, ale się zgodziłem” – wspominał po latach.
Choć robotnik, był elokwentny i łatwo nawiązywał kontakty. W grudniu 1980 roku „Solidarność” liczyła już w Poznańskiem ponad 400 tys. osób.
Związkowcy zobaczyli swojego lidera podczas uroczystości odsłonięcia Poznańskich Krzyży 28 czerwca 1981 roku – na plac Mickiewicza przyszło wtedy 100 tys. poznaniaków. Rozwalak po raz pierwszy występował przed tak licznym audytorium – w dodatku u boku Lecha Wałęsy. I dał radę.
„Aplauz dodawał sił”
W lipcu 1981 roku Zdzisław Rozwalak pofrunął w górę z ramion delegatów na pierwszy zjazd regionalny związku. W hali nr 20 na MTP po raz pierwszy demokratycznie wybrano przewodniczącego i Zarząd Regionu Wielkopolska NSZZ „Solidarność”. O fotel przewodniczącego ubiegało się aż piętnastu kandydatów. Choć Rozwalakowi wytknięto, że należał do partii, wygrał już w pierwszym głosowaniu. Poparło go 538 spośród 919 delegatów. Drugi był Jerzy Włodarczyk z zakładów Predom-Romet, trzeci Lech Dymarski.
W pierwszym zarządzie „S” znaleźli się m.in.: Andrzej Judek, Janusz Pałubicki (wówczas sekretarz), Franciszek Kuźma (skarbnik), Lech Dymarski, Roman Schefke, Michał Gerwel i Jerzy Nowacki (rzecznik).
Rozwalak opowiadał potem wielokrotnie, że awans na szefa związku zmienił jego życie osobiste, że on – człowiek bardzo rodzinny – źle odnajdywał się w sytuacjach późnych powrotów do domu.
„Moja kobieta była czarnulką, ale w stanie wojennym zrobiła się siwa. Przez to, że nie było mnie w domu, miałem też problemy wychowawcze z synem” – opowiadał w jednym z prasowych wywiadów.
Żoną Zdzisława była Janina Rozwalak, z domu Baraniak, krewna nieżyjącego już arcybiskupa Antoniego Baraniaka.
W nagranej niedługo przed śmiercią rozmowie z Januszem Zemerem, której można posłuchać na stronie Poznańskiego Archiwum Historii Mówionej Rozwalak dodał, że małżonka miała do niego żal o to, że się tak bardzo zaangażował kosztem życia domowego. Ale wyznał też, że aplauz ludzi dodawał mu sił.
Leonard Szymański, wówczas zastępca Rozwalaka:
Zdzisław był robotnikiem, co w negocjacjach przemawiało na jego korzyść. Mówił to, co myślał. Tak jak Wałęsa nie miał żadnych kompleksów.
Wiosną 1981 roku na poznańskich targach Rozwalak z zaskoczenia wręczył solidarnościowe odznaczenia i broszurę o poznańskim Czerwcu 1956 roku konsulowi ZSRR i jego współpracownikom.
„Odmówiono mi ukrycia”
12 grudnia 1981 roku był – jak wszyscy członkowie Komisji Krajowej „Solidarności” – na posiedzeniu w Gdańsku. Ponieważ następnego dnia miał uroczystość poświęcenia sztandaru związku w zakładzie, wyprosił u Wałęsy szybszy wyjazd do domu. Atmosfera była napięta, nerwowa.
O północy do mieszkania Rozwalaków ktoś zapukał. Żona szefa regionu uchyliła drzwi na łańcuchu. Przed nią stał cywil i dwóch milicjantów. Chcieli rozmawiać z mężem. Żona odpowiedziała, że mąż jest w Gdańsku.
Tej nocy, kiedy w całej Polsce Milicja Obywatelska i wojsko aresztowały tysiące działaczy „S”, Rozwalak w obawie przed podsłuchami porozumiewał się z żoną za pomocą kartki. Przed jego blokiem od rana kręcili się esbecy. Rozwalak posłał syna do kaplicy na os. Bohaterów II Wojny Światowej, gdzie mimo stanu wojennego święcono sztandary „Solidarności”. A sam jakimś cudem (nie chciał nigdy zdradzić, jak) opuścił śledzone mieszkanie. „Tam, gdzie prosiłem o ukrycie, odmówiono mi” – opowiadał 20 lat temu enigmatycznie, z goryczą w głosie.
Dziś wiadomo, że szukał schronienia u arcybiskupa Jerzego Stroby. Ale metropolita odmówił pomocy. Rozwalak przenocował więc w salce katechetycznej u ówczesnego proboszcza parafii św. Rocha, księdza Stefana Schudego.
Następnego dnia, 14 grudnia 1981 roku, poszedł rano do Fabryki Maszyn Żniwnych. „Byłem przerażony, bo nie otrzymałem pomocy tam, gdzie się jej najbardziej spodziewałem” – opowiadał. „(W zakładzie) podchodzę do serdecznych kumpli, a oni do mnie: Odejdź!”.
„Bałem się o rodzinę”
Po Rozwalaka przyjechali do zakładu esbecy, zabrali go do komendy na Kochanowskiego. Zdezorientowany, pozbawiony wsparcia kolegów, urabiany przez esbeków, zdecydował się w końcu podpisać oświadczenie, że nie będzie działał opozycyjnie w stanie wojennym. Miał nadzieję, że w ten sposób oszuka władze i nadal będzie robił swoje.
„Chciałem ratować rodzinę. Bałem się o nią” – tłumaczył.
Po złożeniu podpisu pod lojalką odwieziono go do domu.
„Oświadczam, że jestem lojalnym obywatelem PRL. Opowiadam się zdecydowanie za ustrojem socjalistycznym (…). Popieram aktualny porządek prawny określony dekretem wojennym (…). Zobowiązuję się do jego przestrzegania. Jako były przewodniczący NSZZ »S« Wielkopolska zdecydowanie oświadczam, że odcinam się od wszystkich sił, które działały w tym związku przeciw władzy. (…) Nie jestem przeciwny PZPR i w pełni godzę się z potrzebą i koniecznością jej kierowniczej roli w socjalistycznej Polsce” – takiej treści oświadczenie Rozwalaka opublikowała 18 grudnia 1981 roku „Gazeta Poznańska”, ówczesny organ partii.
Jego uwięzieni koledzy z zarządu „S” dowiedzieli się o tym z więziennych „kołchoźników” w Gębarzewie czy Białołęce. Byli zszokowani, ale też podejrzewali, że zrobił to pod presją.
„Potem ktoś mi opowiadał, że SB zagroziło Rozwalakowi wprost: 'Jeśli nie podpiszesz oświadczenia, powiesimy ci synów’. Każdy ma w końcu obowiązek chronić swoją rodzinę” – wspominał Marek Lenartowski, internowany w Gębarzewie.
„Oświadczenie na mnie wymuszono”
17 grudnia 1981 roku esbecy zawieźli Rozwalaka do Warszawy, do Urzędu Rady Ministrów. Stanisław Ciosek, minister do spraw kontaktów ze związkami zawodowymi, namawiał go, by pomógł stworzyć związki „prawdziwie robotnicze”, bez inteligentów i KOR. Odmówił.
W styczniu 1982 roku wojewoda poznański Marian Król zorganizował konferencję prasową. Chciał pokazać zagranicznym dziennikarzom, że mimo stanu wojennego Rozwalak jest na wolności i pracuje dla Polski Ludowej. Na konferencję prasową w hotelu Polonez Rozwalak poszedł z Leonardem Szymańskim.
Wojewoda chciał, byśmy zjedli w sali obiad z dziennikarzami – wspominał Szymański. – Zdzichu chciał iść. Ale ja mu na to: „Zdzichu, nie idziemy!”. Wojewoda: „Dlaczego?”. A ja: „Dopóki będzie choć jeden internowany, nie pójdziemy”. Wtedy otoczyli nas dziennikarze, zrobił się szum. Mówię do Zdzicha: „Powiedz, że to oświadczenie podpisałeś w gmachu SB”. I wtedy on to powiedział.
Rozwalak kompletnie pomieszał szyki wojewodzie.
„Wymuszono na mnie to oświadczenie. Grożono mi. Odwołuję to, co podpisałem! Jestem przeciwny stanowi wojennemu!” – oświadczył. A jego wypowiedź poszła natychmiast w Radiu Wolna Europa.
Przez następne lata nosił prasę podziemną, kolportował znaczki „Solidarności”. Pisywał w incydentalnych pisemkach artykuły pod pseudonimami „Orkan” albo „Tadeusz”. Kilkakrotnie przesłuchiwano go na Kochanowskiego, nakłaniano do współpracy. Nie dał się.
W związku znalazł się na uboczu. Po ponownej rejestracji „Solidarności” w 1989 roku został znów wybrany na przewodniczącego komisji zakładowej w Fabryce Maszyn Żniwnych. Ostatecznie wszedł w skład Zarządu Regionu. Był w nim do 1998 roku.
„Solidarność, przepraszam, fundacja”
Kiedy w 2000 roku jako dziennikarz „Wyborczej” odwiedziłem go w skromnie urządzonym pokoju w baraku na poznańskiej Starołęce (w środku stare meble, na ścianie zdjęcie z Wałęsą), siedział zgarbiony za biurkiem w roboczym drelichu – zamierzał smołować dach baraku „Filara”. Właśnie odbierał kolejny telefon w sprawie kolonii rehabilitacyjnych dla niepełnosprawnych dzieci nad morzem, które organizował. Zdarzyła mu się wtedy wymowna pomyłka.
„Solidarność”! Przepraszam, Fundacja „Filar” – powiedział do słuchawki.
A potem uśmiechnął się przepraszająco, jakby chciał dodać: Panie, z tą „Solidarnością” to stare dzieje…
Do końca życia mieszkał z żoną w spółdzielczym mieszkaniu na os. Tysiąclecia:
„Przez te lata niczego się nie dorobiłem. Taki mam charakter, że nie potrafię wykorzystać zwycięstw dla siebie” – wyjaśniał zawsze zakłopotany.
Zmarł w 2013 roku.
Piotr Bojarski – pisarz i publicysta, autor m.in. biografii „Fiedler. Głód świata” oraz powieści „Cwaniaki”, „Na całego” i „Juni”.