Siksa. Nie jesteśmy po to, żeby spełniać oczekiwania
Opublikowano:
12 października 2020
Od:
Do:
Początek:
Koniec:
Z Alex Freiheit i Piotrem „Burim” Buratyńskim - tworzącymi performatywno-muzyczny duet Siksa oraz animującymi społeczno-kulturalne życie w Gnieźnie - rozmawia Kamila Kasprzak-Bartkowiak.
Kamila Kasprzak-Bartkowiak: Jak to jest z tą Siksą, która działa już mniej więcej 6 lat, podczas gdy w waszym opisie na Facebooku można przeczytać, że Siksa to córka Ciarki i Porażki, która umarła w 2019 roku w Czechach?
Alex Freiheit: Stworzyliśmy ten opis, ponieważ co jakiś czas gramy sezony (tak nazywamy swoje materiały) i ostatnim sezonem, który graliśmy na żywo przed „Szmerami w sercu” było „Poskromienie złośnicy”.
Był to materiał o zmęczeniu czy wręcz wypaleniu spowodowanym mówieniem publicznie o przemocy, zmęczeniu walką oraz aktywizmem.
Ostatni koncert, który graliśmy z „Poskromieniem złośnicy” wydarzył się w Czechach na festiwalu Fluff, gdzie wystąpiliśmy podczas hardcore’owej burzy i deszczu. Opis na Facebooku powstał kilka tygodni później do kolejnego materiału o tytule „Szmery w sercu”.
Jest to set inny od poprzednich – bardziej piosenkowy. Nie podejmuję tekstowo tematów związanych tak dosłownie z polityką czy z prawami kobiet jak wcześniej. Jest to z jednej strony subtelne, a z drugiej bardzo mocne wsłuchiwanie się w swoje serce – po prostu.
To nasz najbardziej intymny materiał.
Po raz pierwszy jest o naszej dwójce i bliskości, która jest między nami, ale jednocześnie zawiera motyw terrorystyczny. W ostatniej piosence śpiewamy wspólnie, co jest wyjątkowe, bo nigdy wcześniej tego nie robiliśmy:
„Jeśli jest tak jak mówią, to nie zawaham się wysadzić się gdzieś daleko w Czechach”.
Te frazy mają podwójne znaczenie. Mowa tu o wyjeździe do Czech albo po prostu wysadzeniu się w nich. Siksa to pewne narzędzie w naszych rękach, metaforyczna broń, którą możemy odpalić w każdym momencie. Mimo że teraz jest ona delikatniejsza, to nie zmienia faktu, że jest bestią, która może w każdej chwili się obudzić.
Gdy graliśmy „Szmery” jeszcze przed lockdownem w Krośnie, jakiś pan zapytał, dlaczego już nie śpiewamy o polityce, a my mu odpowiedzieliśmy, że jest to decyzja w pewien sposób polityczna. Nasz obecny stan, który przekazujemy ludziom podczas koncertów, ma dawać ludziom bardziej taniec niż katharsis. Bardziej wytchnienie i nadzieję.
Dlatego w jakimś sensie Siksa umarła, a obecnie pokazujemy jej życie po śmierci.
Piotr „Buri” Buratyński: Można powiedzieć, że Siksa umierała wielokrotnie, bo „Poskromienie złośnicy” czy „Zemsta na wroga” były tak wyczerpujące, że musieliśmy dokonać również zmartwychwstania, by kontynuować pracę i życie.
Oprócz tego w naszym filmie „Stabat Mater Dolorosa” zostaliśmy zamordowani, w słuchowisku „Piosenkarka” bohaterka ginie w wypadku samochodowym już w pierwszym odcinku, więc tak, fantazje na temat śmierci są u nas obecne.
Teraz też pracujemy nad czymś z tym związanym, ale na razie nie mogę nic więcej powiedzieć. Warto również wspomnieć, dlaczego tej polityki teraz jest rzekomo mniej. „Śmierć w Czechach” i „wysadzenie się”, które kończy „Szmery w sercu”, to jest jasna deklaracja tego, że będziemy się „detonować” wtedy, kiedy uznamy taką akcję za słuszną. Nie jesteśmy po to, żeby spełniać jakiekolwiek oczekiwania.
KKB: Pod publiczkę?
PB: Może pod publiczkę to nie jest dobre słowo, bo oznacza dostosowanie czy zaniżanie swojego poziomu do wymagań szerszej grupy odbiorców. Tymczasem ludzie po takich materiałach koncertowych jak „Punk is tot” czy „Stabat Mater Dolorosa” oczekiwali jeszcze większego napierdalania stricte politycznego i podejmowali z nami współpracę tylko po to, by uzyskać ten gniew i wykorzystać go do swoich partykularnych interesów politycznych czy konwencji.
A Siksa wypowiadała się zawsze i wyłącznie za siebie, nawet jeśli łatwo się z nią zidentyfikować, by odnaleźć wspólne emocje i przemyślenia.
Bycie głosem kogoś czy większej społeczności jest jak najbardziej OK, ale nigdy nie uzurpowaliśmy sobie prawa do wypowiadania się w czyimś imieniu. Mieliśmy wiele różnych mniej lub bardziej niemiłych przygód z ludźmi, którzy czegoś od nas oczekiwali i później przerabialiśmy je twórczo w swoim życiu. Chodzi o to, by być w porządku ze sobą, wtedy będzie się w porządku z innymi.
KKB: Jak w takim razie patrzycie na swoją przeszłość? Czy czegoś się wstydzicie albo pewne sprawy są dziś mniej ważne?
AF: Ponieważ zawsze robimy bardzo osobiste i mocno wynikające z nas rzeczy bez oglądania się na to, co wypada, to nie można powiedzieć, że działamy na zamówienie. To dzięki tej wolności w sztuce, którą tak sobie cenimy, udało nam się wytworzyć coś prawdziwego, co jest także dostrzegalne przez publiczność.
Nie wstydzimy się tego, co było kiedyś. Ja na przykład nie wstydzę się swojego okresu dojrzewania, z którego uczyniłam akt sztuki.
Oczywiście, kiedyś robiło się głupie akcje albo raniło ludzi i tego żałuję. Jednak to dzięki temu, kim byłam jako nastolatka, teraz jestem tą osobą, którą jestem.
Nie wstydzę się także tego, co zrobiliśmy jako Siksa. Często śmiejemy się, że jest to nasze dziecko, więc wybaczamy, podziwiamy, ośmielamy, traktujemy równo. Bardzo ciepło patrzymy na naszą wspólną przeszłość.
Nigdy nie gramy starszych materiałów, nie zagramy na przykład piosenek z 2017 roku. Podejmujemy zawsze wspólną decyzję, że kończymy coś grać, gdy czujemy, że już nic nowego nie dodamy.
Dajemy Siksie dojrzewać czy wręcz starzeć się.
Byłam wielokrotnie pytana:
„Czy jak będziesz miała trzydziestkę na karku, to będziesz nadal Siksą, co popierdala po scenie jak pojebana?”.
Nasze starzenie będziemy tematyzować, co już trochę robimy w „Szmerach w sercu”. Bardzo lubię czytać biografie artystek i artystów, którzy korzystają w sztuce ze swojej starości. Sama jestem ciekawa, co będę miała w głowie w wieku 40 czy 50 lat, jeśli dożyję.
Myślę, że to będzie nowa rola – być Siksą dla czterdziestolatków.
PB: Ja również niczego się nie wstydzę. A kwestia chronologii w przypadku Siksy nie jest oczywista, bo nie ma jasnej teraźniejszości, przeszłości i planów na przyszłość. Zaczynamy myśleć o Siksie bardziej jak o działaniu interdyscyplinarnym albo konceptualnym, nie tylko jako wydarzeniu sceniczno-muzycznym, choć to ono jest flagowe i najbardziej spektakularne.
Jako zespół muzyczny działamy niestandardowo, bo tradycyjnie zespół nagrywa płytę i jedzie w trasę, żeby ją promować.
My z kolei gramy przed publicznością materiał, który w momencie osiągnięcia pełni i perfekcji jest nagrywany i nigdy do niego nie wracamy, od tej chwili funkcjonuje tylko jako gotowa płyta.
Gdy w 2017 roku ukazała się dzięki Antenie Krzyku nasza pierwsza duża płyta „Stabat Mater Dolorosa”, to rok później zrobiliśmy z Piotrem Machą film pełnometrażowy. Oczywiste było, że po roku „spojrzenie filmu” na ten materiał przedefiniowało go, bo byliśmy już na innym etapie, grając na przykład na żywo „Poskromienie złośnicy”.
A wracając do tematu wstydu, to Siksa od początku zbudowana jest na kategorii błędu, pomyłki i rympału. I to tak naprawdę pchnęło wszystko do przodu.
AF: Siksa robi rzeczy, które wielu nie mieszczą się w głowie. Zbudowana jest ze wstydu, żenady, porażki. Pokazujemy ją ze wszystkimi jej wadami i zaletami i to czyni ją tak realną. Nie pokazujemy ideału.
KKB: A jak postrzegacie odbiór tego, co robicie przez fanów i recenzentów?
AF: Nasza publiczność jest bardzo różna. To są zarówno bardzo młodzi ludzie, w naszym wieku, jak i starsi. Po OFF FESTIVALU ludzie chcieli sprawdzić, jak sobie dalej radzimy. Wtedy zaczęliśmy grać materiał „Zemsta na wroga”, który był o gwałcie i przemocy. Niektórzy myśleli, że będziemy cały czas wyrażać się ironicznie, zabawnie komentując sytuacje w Polsce związane z polityką i Kościołem.
Natomiast po OFFIE jebnęliśmy ludziom na ryj materiał o gwałcie, który był mega poważny i osobisty.
To też sprawiło na pewno, że publiczność nam się wymieniła. Po koncertach z „Zemstą” zawsze zostawaliśmy dwie godziny dłużej w danym miejscu, by móc porozmawiać ze wszystkimi, którzy odczuli taką potrzebę. Przytulić się, wysłuchać, wspólnie zapłakać.
Pewnie nasz obecny materiał dla niektórych jest rozczarowujący, bo uważają, że nie jest taki ostry jak dotychczas. Z kolei inni odbierają go jako mocny, choć dla nas jest on raczej spokojny.
Jeśli chodzi o opinie recenzenckie, to z tym było bardzo różnie od początku.
Jak pierwszy raz zagrałam w repertuarowym teatrze w spektaklu „Kordian”, to niektórzy stwierdzili, że to jest prymitywne – mowa tu o opiniach ze środowiska, bo wielu ludzi miało zupełnie inne odczucia. Niektóre recenzje mnie trochę oburzają – szczególnie te, w których dziennikarze tłumaczą, jak według nich powinna wyglądać od strony formalnej opowieść o gwałcie. Osoba, która mówi o swoim doświadczeniu przemocy, doskonale wie, w jaką formę to ubrać.
PB: Niemal od początku to, co robiliśmy, w opinii niektórych było „too much” albo po prostu żenujące. Nauczyliśmy się dosyć szybko odparowywać ciosy, bo byliśmy w stanie przewidzieć większość zarzutów, więc doskonale się nimi bawiliśmy.
Coś takiego jak opinia ekspercka w dobie internetu nic nie znaczy, wszystko się totalnie rozmyło.
Szanuję ostatki solidnej publicystyki artystyczno-filmowej czy teatralnej i chciałbym, żeby mimo wszystko debata stała na wysokim poziomie literackim i merytorycznym. Jest wielu autorów, których bardzo lubię czytać, nawet jeśli nie zgadzam się z ich sądami na temat naszej sztuki.
Kiedyś mieliśmy taką sytuację z Bartoszem Chacińskim, który o płycie „Patriotyzm jutra” napisał ciepło, ale z dystansem, a my w żartobliwy sposób odnieśliśmy się do tego w poście na Instagramie i wspólnie doświadczyliśmy jakiegoś transgresywnego żartu i konsensusu.
KKB: Czy muzycznie Siksa też się zmienia? Jej bas zdaje się pewnym rozpoznawalnym i niezmiennym elementem…
PB: Ja się nad tym nie zastanawiam. Eksploatuję instrument na tyle, na ile mam ochotę i często słyszę na przykład pytania o to, czy czegoś nie można dodać. Oczywiście się da, jest wielu wspaniałych basistów, takich jak Małgorzata Tekiel albo Artur Rumiński, którzy solowo na basie potrafią zrobić niesamowite cuda.
Ja jestem samoukiem i wypracowałem sobie pewne brzmienie, dostosowane do naszego sposobu koncertowania.
Wiem, o jaki efekt nam chodzi, niekoniecznie ważne jest, jaki to dźwięk. Zdaję sobie sprawę, w jak brutalny i wulgarny sposób posługuję się instrumentem, ale też jestem zadowolony z tego, co przez lata jako basista wypracowałem.
Mimo że nie mam problemu, by nazywać siebie muzykiem, doszedłem do wniosku, że takiej muzyki jak Siksa nie robi się uchem, tylko rękoma i mózgiem. Do każdego materiału musi się dostosować moje ciało. Wypracowaliśmy sobie z Alex pewnego rodzaju model pracy. Można zapytać, jak długo to będzie trwać w takiej formie, ale jest to pytanie podszyte kapitalistycznym terminem zużycia.
AF: Nie uważamy, że coś ma swoje pięć minut i jest w stanie się zużyć. Nie lubię tego konceptu, bo jest obciążony presją oraz jest formą ageizmu. Poza tym bas Buriego się bardzo zmienia. W „Poskromieniu złośnicy” Buri grał przez cały koncert bez przerwy przez godzinę.
Nasze materiały powstają tak, że to Buri jest pierwszy ze swoją muzyką, do której ja układam tekst.
Jesteśmy bardzo zgrani na scenie i słuchamy siebie mocno, więc pozostawiamy sobie pole do improwizowania na żywo zarówno muzycznie, jak i tekstowo. Gramy mnóstwo koncertów za granicą, gdzie – inaczej niż w Polsce – na pierwszym miejscu jest muzyka, nasze wspólne brzmienie i ekspresja, a dopiero dalej tekst, o który po występach ludzie pytają.
Te zagraniczne występy są bardzo otwierające, bo nie jesteśmy ograniczani do mojego przekazu, wtedy Buri jest równie ważny, co ja. Coraz częściej teraz idziemy w jakąś abstrakcję i formę wykrzywionej piosenki.
KKB: A jak powstała muzyka do „Kaspara Hausera”, czyli spektaklu z waszym udziałem w reżyserii Jakuba Skrzywanka, który można było zobaczyć w Teatrze Współczesnym w Szczecinie?
AF: Do spektaklu „Kaspar Hauser” stworzyliśmy wspólnie z Konstantym Usenko muzykę, która została wydana na płycie i jest ogólnie dostępna i darmowa do odsłuchania. Zdecydowaliśmy się tym razem na coś wyjątkowego, czyli zrobienie muzyki prawie wyłącznie instrumentalnej. Buri przygotował kompozycje, Konstanty robił aranżacje z wiolonczelą, a ja wplatałam tam swoje wokalizy.
Kaspar Hauser jest niezwykłą postacią, której mogliśmy praktycznie wszystko „włożyć w usta”.
Jednak zdecydowaliśmy, że językiem Kaspara w tej sztuce będzie muzyka bez słownej treści. Chcieliśmy, by ta postać, którą również razem z Burim gramy na scenie, porozumiewała się ze światem mieszczan z Norymbergi. Czasami „kasparowe brzmienia” tej społeczności przeszkadzają, czasami ich zagłuszają i drażnią, a czasem też współgrają z nimi i są podkładem, który pomaga im wypowiadać jakieś kwestie.
KKB: Siksa to także animowanie kultury w Gnieźnie i społeczny aktywizm.
AF: Wydaje mi się, że jest to działalność równoważna. Dzięki temu, że działamy artystycznie, możemy tworzyć Latarnię na Wenei w Gnieźnie – to wolontariat, na który nie każdy może sobie pozwolić. Mniej więcej od dwóch lat mamy w wakacje trochę więcej czasu, więc możemy się angażować z animowanie kultury.
Jako Siksa poznajemy różnych ludzi, których następnie możemy sprowadzić do Latarni i pokazać lokalsom.
Wybieramy rzeczy, które są teraz ważne w naszym kraju z zakresu muzyki, a właściwie ogólnie sztuki. Program latarniowy co roku jest trochę inny. Naszą zasadą w Stowarzyszeniu Ośla Ławka jest to, że Latarnia nie ma być hardcore’em, to znaczy nie chcemy tam pokazywać bardzo trudnych i niezrozumiałych rzeczy.
Mamy świadomość miejsca, w którym jesteśmy oraz tego, że zaglądają do niego różne osoby, a naszym celem jest to, by zostały na dłużej. To się raczej udaje i z roku na rok jest coraz większe zainteresowanie Latarnią.
Fajne jest też, to, że na niektóre rzeczy przyjeżdżają ludzie spoza Gniezna.
Moim największym celem w tym roku jest wprowadzanie nowych, młodszych osób do ekipy tworzącej Latarnię, po to żeby co roku było nowe tchnienie i jeszcze większa różnorodność. Dzięki warsztatom z Justyną Sobczyk, czyli współtwórczynią Teatru 21, udało nam się zapoznać z ekipą Środowiskowego Domu Samopomocy „Tęcza” i super jest to, że ci ludzie przychodzą nie tylko na dedykowane im wydarzenia.
Natomiast jeśli chodzi o pozakulturalny aktywizm, to jesteśmy bardziej osobami wspierającymi inicjatywy.
Współpracujemy na przykład z organizatorami Marszu Równości w Gnieźnie.
Dotyczy to wszystkich działań równościowych także poza granicami Gniezna.
PB: Teraz głównie definiujemy się jako artyści, ale widzieliśmy wiele różnych miejsc i społeczności w całej Europie, więc posiadamy pewne kompetencje i doświadczenie, które czasami mogą być przydatne tutaj w Gnieźnie. Poza tym mamy łatwiejszy dostęp do mediów i staramy się tym służyć, choć nie jesteśmy w stanie pomóc każdemu.
KKB: Co wam szmera w sercu?
PB: Ponieważ świat tak zwanego obiegu artystycznego z powodu pandemii stoi, niewielu organizatorów planuje wydarzenia z udziałem publiczności. Staramy się myśleć na temat jesiennych koncertów, ale to wszystko jest jedną wielką niewiadomą. Udało nam się w te wakacje zagrać kilka koncertów i było super.
AF: Mamy też inne plany. Na przykład byliśmy w Białymstoku i zagraliśmy koncert w rocznicę tamtejszego Marszu Równości w puszczy, z czego powstanie film „Wabik” kręcony przez lokalny kolektyw, który ma być trochę taką tragedią grecką.
Myślę, że to będzie niesamowite, słodko-gorzkie przeżycie i wspomnienie, szczególnie dla tych, którzy uczestniczyli w tym okropnym Marszu w zeszłym roku.
Właśnie wydaliśmy nakładem Anteny Krzyku płytę „Zemsta na wroga”, która już jest dostępna na winylach, CD, ale także za darmo do odsłuchu w serwisach muzycznych. Do tej płyty powstanie także film, którzy współtworzymy z artystą interdyscyplinarnym Piotrem Machą.
Mam za sobą współpracę z Wacławem Zimplem, z którym stworzyliśmy poemat muzyczny „PROGROM”, który też można już oglądać i słuchać w internecie. Pracuję nad spektaklem w Komunie Warszawa, który będzie miał swą premierę w październiku. Zrobimy również coś wspólnie po raz kolejny z jednym z naszych ulubionych artystów – Tomaszem Armadą.