Zbąszyński przedsmak wojny
Opublikowano:
28 października 2020
Od:
Do:
Początek:
Koniec:
Niespełna rok przed wybuchem II wojny światowej przygraniczny Zbąszyń przeżył najazd żydowskich wygnańców z III Rzeszy. Rządzone przez endeków miasteczko zdało egzamin z empatii.
„Po polskiej stronie stał samotny strażnik z zardzewiałym karabinem. Nie chciał nikogo przepuścić. Niemcy jednak pchali z tyłu, szturchali (…)” – wspominali żydowscy małżonkowie z Hamburga.
,,Na koniec kilkoro młodych ludzi stworzyło łańcuch, przeszli pod szlabanem, wołając do Polaka: strzelaj do nas! Z polskiej strony wystrzelono parę razy w powietrze, ale tłum napierał i zaledwie szlaban podniósł się w górę, cały pochód przedostał się na polską stronę”.
28 października 1938 r. w odległości kilometra od polsko-niemieckiej granicy pod Zbąszyniem patrolujący teren polscy policjanci natknęli się na ponad 650-osobową grupę osób przekraczających ,,zieloną granicę”: przerażonych, zmęczonych ludzi z walizkami i małymi dziećmi na rękach.
Zaskoczeni policjanci zameldowali do Warszawy, że setki (a wkrótce tysiące) ludzi przywożą z III Rzeszy nad samą granicę specjalne pociągi, które kończą swój bieg w Neubentschen (dziś Zbąszynek), na ostatniej stacji po niemieckiej stronie. Tam wypędzanym z Niemiec zabierane są pieniądze i kosztowności, a sami wygnańcy pędzeni są – i szczuci psami – przez niemieckich żołnierzy. Wszystko po to, by poszli w stronę polskiej granicy.
„Polenaktion”, czyli podrzucanie Żydów
Na przełomie października i listopada 1938 r. z hitlerowskich Niemiec do Polski wypędzono ok. 17 tysięcy obywateli polskich pochodzenia żydowskiego. Były to najczęściej osoby mieszkające od lat w Niemczech, często tam urodzone. Fakt ten totalnie zaskoczył polskie władze, straż graniczną i kolejarzy.
Polski rząd nie był bez winy. Kiedy pod wpływem nazistowskich prześladowań wielu Żydów – obywateli polskich – przenosiło się z III Rzeszy do Polski, nasi ministrowie niepokoili się, że Żydzi z Niemiec zwiększą pulę najbiedniejszych mieszkańców II RP.
Polski MSZ postanowił więc pozbawić obywatelstwa polskiego osoby przebywające poza krajem, które rzekomo „utraciły więź z państwowością polską”. Sejm uchwalił ustawę wiosną 1938 r.
„Decyzje podejmowane w Warszawie stały się dogodnym pretekstem dla III Rzeszy, by wygnać tych obywateli polskich”– napisał prof. Jerzy Tomaszewski, historyk z Żydowskiego Instytutu Historycznego, w tekście opublikowanym na łamach „Polityki”.
Niemcy nie dali się bowiem zaskoczyć. W połowie października 1938 r., kiedy rząd polski nakazał obywatelom polskim przebywającym za granicą oddanie paszportów do kontroli w konsulatach (konsulom polecono, by zatrzymali „do sprawdzenia” paszporty tym osobom, którym zamierzano odebrać obywatelstwo – bez stempla konsulatu pasporty traciły ważność 30 października), hitlerowcy odpowiedzieli „Polenaktion” („Akcją polską”).
27 października 1938 r. pierwsi obywatele polscy pochodzenia żydowskiego otrzymali nakazy opuszczenia Rzeszy. Następnego dnia ku granicom Polski jechały już pociągi z kilkoma tysiącami polskich Żydów. Polskie władze nie uprzedziły jednak straży granicznej i kolejarzy. Stąd wzięło się ogromne zaskoczenie na granicy.
Pierwsza pomoc
Przedwojenny Zbąszyń – nieduże, prowincjonalne miasto, znane jako pierwsza polska stacja kolejowa na trasie z Berlina do Warszawy – liczył nieco ponad 5 tys. mieszkańców. Mieszkało w nim nie więcej niż dziesięć żydowskich rodzin, a ponad 300 mieszkańców miało niemieckie pochodzenie.
W końcu października 1938 r., kiedy do spokojnego miasteczka dotarli wymęczeni Żydzi z Hamburga, Berlina, Lipska, Düsseldorfu czy Kolonii, stosunki narodowościowe zmieniły się błyskawicznie, w ciągu kilku dni.
Przybyłych z nagła Żydów było w sumie ok. 9 tysięcy, niemal dwukrotnie więcej niż mieszkańców Zbąszynia! Dwa tysiące z nich zdołało wyjechać w głąb Polski, zanim zabroniła tego policja.
Wygnańcy koczowali początkowo pod gołym niebem, ale gdy Warszawa zezwoliła na wpuszczenie niespodziewanych wygnańców do miasta, władze Zbąszynia rozlokowały ich w dawnych koszarach. Kiedy starosta wezwał mieszkańców do okazania pomocy, w koszarach pojawili miejscowi piekarze i rzeźnicy oraz mieszkańcy z ciepłą wodą lub kawą czy herbatą, którą – jak donosiła prasa – sprzedawali „po cenach przystępnych”. Tym, którzy ulokowali się na dworcu kolejowym, pomagali kolejarze.
29 i 30 października Bernard Skórzewski, właściciel pobliskich folwarków, dostarczył nieszczęśnikom 350 litrów zupy. Na zarządzenie starosty z Nowego Tomyśla przywieziono wygnańcom 200 bochenków chleba. 30 października chleb i masło dowiózł im komitet żydowski z Warszawy. Wygnańców wspierali też polscy intelektualiści – m.in. prof. Tadeusz Kotarbiński, Maria Kuncewiczowa, Zofia Nałkowska czy hrabia Jan Tarnowski.
Walka z zimnem i apatią
31 października 1938 r. władze w Warszawie zdecydowały, że Żydom nie wolno opuszczać Zbąszynia. Joseph Cysner, wygnaniec z Hamburga, wspominał: „Spaliśmy w opuszczonych koszarach jak zwierzęta, stłoczeni w końskich boksach, leżąc na słomie, jedząc odrobiny chleba z masłem. Przechadzałem się po obozie, przesuwając leżące ciała, potykając się o kufry. Zaczerpnąłem nieco świeżego powietrza i przechodziłem obok dworca, gdzie tłumy Żydów starały się ogrzać, leżąc w jego salach. Trudno było przejść przez dworzec, tak ciasno ci nieszczęśnicy byli stłoczeni”.
Jesień była zimna i mglista, w samych koszarach nie było lepiej. Kiedy stare zabudowania okazały się trudne do ogrzania, mieszkańcy Zbąszynia zorganizowali noclegi w nieczynnym młynie braci Grzybowskich.
Nie dla wszystkich wystarczyło tam jednak miejsca – Żydzi zostali więc w koszarach do wiosny 1939 r. Co trzeci z nich znalazł się w mieszkaniu prywatnym. Wynajmowali odpłatnie pokoje, a czasem – mieszkali w nich za darmo. Część dzieci wygnańców wyjechała w listopadzie 1938 r. do sanatorium w Miedzeszynie pod Warszawą.
Mieszkańcy koszar i młyna mogli liczyć na kuchnie polowe – podczas mrozów ciepły posiłek był na wagę złota. Jedli pod gołym niebem, na prowizorycznie zbitych stołach.
Aby nie dać się apatii, Żydzi zorganizowali własne miasteczko, a w nim – warsztaty szewskie, ciesielskie, krawieckie, fryzjerskie. Działała również ich własna poczta i biuro emigracji. A ponadto: komisja porządkowa, służba sanitarna i biuro udzielające porad prawnych.
Przybysze zorganizowali też własną czytelnię, bibliotekę, religijną szkołę Talmudu i Tory. A żydowskie dzieci rozgrywały z miejscowymi chłopakami mecze piłki nożnej.
Zdany egzamin z człowieczeństwa
Wiosną 1939 r. wygnańcy zaczęli wyjeżdżać ze Zbąszynia – zwłaszcza ci, którzy mogli zamieszkać u krewnych w Polsce. Niektórym udało się zdobyć wizy na wyjazd do innych krajów. W maju 1939 r. w Zbąszyniu przebywało jeszcze około 3,5 tysiąca uchodźców.
Kiedy hitlerowskie władze nakazały ostatnim mieszkającym w III Rzeszy polskim Żydom opuszczenie Niemiec, polskie władze dały wygnańcom w Zbąszyniu wolną rękę: kto posiadał wizę emigracyjną lub mógł zapewnić sobie pracę w Polsce, miał prawo opuścić graniczne miasto.
Większość wygnanych z III Rzeszy Żydów pozostała w Polsce. Obóz dla wysiedlonych w Zbąszyniu został rozwiązany kilka dni przed napaścią Niemiec na Polskę. Wiele żydowskich rodzin, które hitlerowcy deportowali do Polski jesienią 1938 r., padło później ofiarą Holocaustu.
Wydarzenia tzw. Polenaktion zapowiadały zorganizowane prześladowania i zagładę Żydów przez nazistów. Były pierwszą wielką deportacją, skoordynowaną ze strony niemieckiej policji, kolei, dyplomacji i organów finansowych. Nie ulega wątpliwości, że Polacy ze Zbąszynia – na co dzień głosujący w większości na endeków – zdali wówczas celująco egzamin z empatii i współczucia.
„Jestem przekonany, że obywatele Zbąszynia ratowali wówczas honor Polaków, a zarazem znaleźli jedyną przyzwoitą drogę postępowania w sytuacji wówczas niezwykłej, coraz częstszej w następnych dziesięcioleciach” – napisał prof. Jerzy Tomaszewski.
Piotr Bojarski – pisarz i publicysta, autor m.in. biografii „Fiedler. Głód świata”. Wydarzenia z 1938 r. stanowią tło jego powieści „Pętla”.