Dokument protestujący
Opublikowano:
7 stycznia 2021
Od:
Do:
Początek:
Koniec:
To nie jest reporterska monografia zrealizowana z bezpiecznej pozycji neutralności. Przeciwnie. Każdy detal ma tu działać – ma być głośny, bezkompromisowy, jednoznaczny i skuteczny. Wprawione w ruch fotografie są narzędziem protestu. Stają się medium kontestacji.
Archiwum Protestów Publicznych
Od czterech lat wybitne fotografki i fotografowie związani z dokumentem, sztukami wizualnymi i środowiskiem aktywistycznym tworzą archiwum relacjonujące sytuacje społecznego sprzeciwu. Budowane przez nich Archiwum Protestów Publicznych spełnia klasyczną misję niezależnego dziennikarstwa – stanowi zapis zdarzeń, upublicznia nadużycia władzy, relacjonuje żywiołowe gesty niezgody.
Jak piszą autorzy, Archiwum:
„jest otwartą platformą dystrybucji obrazów związanych z napięciami społeczno-politycznymi w Polsce od roku 2016. Dokumentalny charakter kolekcji jest śladem aktywizacji społecznej, oddolnych inicjatyw sprzeciwu wobec decyzji politycznych, łamania zasad demokracji i praw człowieka. Archiwum formułuje również ostrzeżenie przed rosnącym populizmem, ksenofobią i szeroko rozumianą dyskryminacją”.
Te założenia były samodzielnym i wystarczającym uzasadnieniem dla istnienia archiwum. Fotograficzne relacje trafiały do sieci po to, by używali ich dziennikarze, naukowcy społeczni czy aktywiści, poddający analizie aktualne zdarzenia.
Tak było aż do 22 października tego roku. Wtedy właśnie:
„upolityczniony Trybunał Konstytucyjny orzekł niezgodność aborcji ze względu na ciężkie wady płodu z Konstytucją RP. Już tego samego dnia kobiety przyszły pod budynek sądu, by wyrazić swoje oburzenie. W kolejnych dniach protesty objęły cały kraj. Protestowali ludzie w Sejnach, Wetlinie, Ząbkowicach Śląskich, a także za granicą (łącznie w 577 miejscach na świecie). W Warszawie największa demonstracja zgromadziła ponad 100 000 osób” (Karolina Gembara, ze wstępu do „Gazety Strajkowej”).
„Gazeta Strajkowa”
Co w tej sytuacji powinno być zadaniem dokumentalisty, artystki posługującej się fotografią albo aktywistki korzystającej z aparatu fotograficznego jako narzędzia komunikacji? Jak nadawać sens reporterskiej pracy, by zachowała ona potencjał wpływania na rzeczywistość i moc kształtowania postaw? Czy dzisiaj, kiedy setki tysięcy ludzi domagają się publicznie poszanowania ich podstawowych praw, archiwizowanie relacji o tych zdarzeniach wystarczy? A jeśli nie wystarczy, czy przekroczenie granicy między dokumentowaniem i agitowaniem jest uzasadnione? A może szkoda czasu na zadawanie pytań tego rodzaju, należy po prostu działać?
„Gazeta Strajkowa” jednoznacznie takie wątpliwości ucina. Mówi wprost i zdecydowanym głosem: zdystansowana rejestracja była luksusem lepszych czasów. Tu i teraz dokumentowanie będzie mieć tyle sensu, ile wywoła skutku. „Gazeta” odwołuje się do ostrej, rewolucyjnej stylistyki: w grafice, w kontrastach zdjęć przepalonych lampą błyskową, w cytowanych wypowiedziach. Tu nie ma miejsca na szarości. Przekaz jest jednoznaczny jak hasła strajkowych bannerów.
Na tym nie koniec. „Gazeta” jest dystrybuowana za darmo, można na nią trafić na manifestacji, dostać kopię od znajomych albo pobrać z sieci i wydrukować w punkcie ksero. Łatwo daje się modyfikować w zestaw afiszy, jakich da się użyć w kolejnym proteście.
To nie jest reporterska monografia zrealizowana z bezpiecznej pozycji neutralności. Przeciwnie. Każdy detal ma tu działać – ma być głośny, bezkompromisowy, jednoznaczny i skuteczny. Wprawione w ruch fotografie są narzędziem protestu. Stają się medium kontestacji. Są bronią w tej samej walce, prowadzonej ramię w ramię z uczestniczkami strajków, sportretowanych w ikonicznych kadrach Rafała Milacha czy Agaty Kubis.
Fotografowie biorą w ten sposób pełną odpowiedzialność. Używają swoich zdjęć w performatywnej akcji kolportażu „Gazety Strajkowej”. O tym geście – wykorzystującym dokumentalną fotografię w obszarze zaangażowanego działania – z Karoliną Gembarą, autorką tekstu wprowadzającego do „Gazety Strajkowej”, oraz trojgiem autorów zdjęć – Adamem Lachem, Agatą Kubis i Michałem Adamskim, rozmawia Michał Sita.
Karolina Gembara
Michał Sita: Jaka jest podstawowe zadanie „Gazety Strajkowej”?
Karolina Gembara: „Gazeta” przetwarza fotograficzną dokumentację prodemokratycznych manifestacji, gromadzoną w Archiwum Protestów Publicznych. Samo archiwum – zbiór fotografii – ma swoją organizację i swój sens. Zachowuje dokumentalne zapisy zdarzeń. To bardzo ważne. Działa podobnie jak bazy danych śledzące wykroczenia rządzących, łamanie przez nich prawa – Archiwum Osiatyńskiego jest analogicznym przykładem. Ale w APP nie chodzi tylko o to, by na stronie internetowej lądowały zdjęcia, ale żebyśmy używali tych fotografii jako narzędzia emancypacji. Ten właśnie kontekst – działania – jest podstawowym zadaniem „Gazety”.
W grupie osób związanych z APP są nie tylko reporterzy. Są też artystki, są ludzi robiący zdjęcia, chociaż mają zupełnie inny zawód. Funkcja „Gazety”, jaką wspólnie wydaliśmy, nie jest informacyjna.
Ona jest swojego rodzaju sztandarem. Hasła są emblematami. Ta „Gazeta” wzmacnia wizualny, werbalny i performatywny przekaz protestu. Nie ukrywamy tego.
Pierwszy tysiąc gazet rozszedł się błyskawicznie. Rozesłaliśmy je po Polsce, rozdaliśmy na protestach. Ci, którzy nie mieli ze sobą żadnych transparentów, otwierali „Gazetę” i po prostu nieśli przed sobą rozkładówkę.
Chodzi tu o dołożenie się do wizualności protestu w sposób fizyczny. Chodzi o to, aby zdjęcie zostało wzięte w ręce, by hasło sprzeciwu zostało ponownie wypowiedziane – wyklejone w oknie, niesione na transparencie czy po prostu wyeksponowane w domu.
Fotografia ma to do siebie, że jest milcząca, ale przez takie gesty może zabrać głos. Ta „Gazeta” uruchamia pewne zachowania. Nie przeceniam jej oddziaływania, ale uważam, że to coś fantastycznego, co możemy robić ze zdjęciami: przestają być tylko przedmiotem kontemplacji, możemy ich do czegoś użyć.
MS: Dokumentalne zdjęcia publikowane na stronie Archiwum Protestów Publicznych, przesunięte do kontekstu „Gazety Strajkowej”, nabierają całkiem nowej właściwości. Każde z nich samo krzyczy w proteście. Nie tylko rejestrujecie więc ikonografię ruchu społecznego, ale ją tworzycie. Po prostu – kreujecie wizualny język sprzeciwu, a wasza propozycja jest w tym obszarze jedną z mocniejszych.
KG: To jest ogromny komplement. Ale zauważ, jak ten proces działa: przynosisz na protest banner, który zainteresuje fotografkę, w ten sposób powstanie zdjęcie, jakiego jesteś współtwórczynią. Stajesz się aktorką fotograficznego wydarzenia. Uczestniczysz w splocie postaci i relacji między nimi razem z autorką zdjęcia i osobą, która mu się później przygląda. I chociaż to fotografka ma za zadanie wypuszczenia zdjęcia w świat, bez wytwórców oprawy protestu – żaden komunikat by nie powstał.
Rafał Drozdowski zaproponował, żeby o ikonografii protestów mówić właśnie w kategoriach „oprawy”, tak jak w przypadku wydarzeń sportowych. Oprawa musi być głośna, zrozumiała, skuteczna jak okrzyki na stadionie. Podpatrujemy te pojawiające się w kontekście protestów techniki i je przechwytujemy. Wspólnie tworzymy symbole. Najbardziej rozpoznawalnym z nich jest moim zdaniem nie fotografia, ale błyskawica – znak stworzony przez Olę Jasionowską wykorzystywany powszechnie. Błyskawica wraca do nas w zdjęciach. Taka „oprawa” to zasób, jaki się nawzajem napędza i inspiruje. Ikony aktualnych zdarzeń tworzą się teraz, a zdjęcia są ich fragmentem.
MS: Wydobywacie pojedyncze gesty sprzeciwu i powielacie je w tysiącach egzemplarzy, za pośrednictwem obrazów stworzonych przez czołowych polskich fotografów. W ten sposób sceny indywidualnego protestu otrzymują potężne wsparcie, tubalny głos. To główna funkcja waszej publikacji?
KG: Nie myślę o tej gazecie w kategoriach nakładu, zasięgu, polubień – bo to by sugerowało, że chodzi w niej przede wszystkim o masowość. Przeciwnie – ważne są gesty ludzi, którzy nie boją się zaprotestować.
I czasami są to bardzo małe demonstracje, w mig rozganianie. Fotografowie pracują w Gliwicach, Poznaniu, Wrocławiu. Michał Adamski jeździ po mniejszych wielkopolskich miejscowościach, Marcin Kruk wybiera się na Podkarpacie. Bo tam, w małych ośrodkach, publiczna niezgoda wymaga wyjątkowej odwagi.
I jest szczególnie ważna, bo przecież nawet samotne protesty to coś, co potencjalnie może być katalizatorem szerszych działań. Bez tej jednej osoby i jej manifestacji nie byłoby naszej multiplikacji.
MS: Wydaje się, że swoją publikacją wbijacie gwóźdź do trumny koncepcji niezaangażowanego reportażu. Obalacie ostatecznie mit obiektywnego obserwatora, jakim miałby być dokumentalista. Ten ideał po prostu nie przystaje do dzisiejszych realiów?
KG: Rzeczywiście, chyba chodzi tutaj o czasy, w jakich działamy. Jestem zwolenniczką podejścia, by do rzeczywistości się dostosowywać, obserwując ją dokładnie. Dlatego definicje pewnych zawodów mogą podlegać zmianom, granice mogą się przesuwać. Dla wielu dziennikarzy i reporterek, wierzących mocno w mit obiektywizmu, to pewnie brzmi jak szarganie świętości. Ja jednak w ten mit nie wierzę, i nie chodzi tu tylko o gatunek reportażu, ale i inne sytuacje, w których postawa niezależna jest forsowana na siłę.
W dzisiejszej sytuacji polityczno-społecznej ona po prostu jest niemożliwa. Sztuczna. Naciągana. I bardzo bliska jest czegoś, co uważam za niebezpieczne – czyli symetryzmu.
Należy raczej zapytać: w jaki sposób fotografie mogą być sprawcze? Czy ich istnienie prowadzi do jakiegoś rodzaju emancypacji? Jeśli tak, to w jakich warunkach tak się dzieje?
Wiem, że pytania o etos i o etykę są istotne. Tzw. zwrot etyczny w kulturze proponuje wręcz włączanie postawy zaangażowanej w różne dziedziny. Absolutnie nie chcę mówić reporterom, co mają o sobie i o swoim zawodzie myśleć. Ich sprawa, czy chcą utrzymać skostniałą formę definicji własnej pracy. Może warto tylko zaznaczyć, że żyjąc w określonych warunkach, w danej sytuacji – dokonujemy wyboru. I warto wziąć pod uwagę fakt, że w tego rodzaju warunkach można stanąć po stronie ludzi, którzy są ewidentnie słabsi, którzy naszej sprawczości, a czasem po prostu naszej komunikacyjnej tuby, potrzebują.
Adam Lach
Michał Sita: Zdecydowałeś się na włączenie swojej dokumentalnej pracy do „Gazety Strajkowej”. Jak się odnosisz do sensu tego działania, do funkcji waszej publikacji?
Adam Lach: Tkwię głęboko w fotografii dokumentalnej, robię długoterminowe cykle, projekty artystyczne. Ale znam też swoją genezę – jest prasowa.
I ze starej etyki dziennikarskiej wynika uwaga, z jaką podchodzę do sposobu, w jaki pracuję ze swoimi bohaterami. A robię to, nie obnosząc się ze swoimi poglądami.
Z kolei „Gazeta”, jaką wydaliśmy, w oczywisty sposób ustawia nas po stronie protestujących. To wymusza pytania takie jak twoje: Jak się powinienem zachować? Czy powinienem agitować?
Ale ta publikacja, mimo że odwołuje się do estetyki dziennika, jest działaniem czysto artystycznym. I tu jest klucz, wytrych, powód, dla którego mogę się z pełną dumą pod tym wydawnictwem podpisać. Mam swoje poglądy i jeśli miałbym je gdzieś pokazywać – to właśnie tutaj.
Rozumiemy, że fotografia prasowa ma coraz mniejsze oddziaływanie w swoim naturalnym środowisku. A jednocześnie – właśnie ona najłatwiej trafia do odbiorców i najbardziej dosadnie komunikuje. Dlatego zorganizowana została ta artystyczna akcja – nie wydaliśmy gazety w klasycznym sensie – ona jedynie posługuje się cytatami z formy gazety i z estetyki dokumentalnej – ale faktycznie jest performansem. To ty możesz wprawić tę gazetę w ruch. Możesz ją wprowadzić w przestrzeń publiczną i za jej pomocą zaprotestować. Możesz ją sobie schować jako publikację artystyczną. Możesz nią okleić okna. Możesz ją spalić, chociaż pewnie byłoby szkoda. To, jak jej użyjesz, zależy od ciebie.
MS: Za pomocą zdjęć, jakie oryginalnie powstawały, by dokumentować, uruchamiacie działania w przestrzeni społecznej. Przesuwacie więc rejestrację zdarzeń gromadzoną w Archiwum Protestów Publicznych w społeczną przestrzeń. Mają tam działać, coś zmienić. Czym ta strategia różni się od strategii aktywistów używających fotografii?
AL: „Gazeta” ma mocny, aktywizujący przekaz, ale jak ją otworzysz i sprawdzisz, z czego się składa – zobaczysz zapisy aktualnych zdarzeń. Jej podstawą jest Archiwum Protestów Publicznych – archiwum dokumentacji wydarzeń dziejących się na ulicach. Selekcja tych zdjęć jest też na tyle szeroka, że nie stwarza wrażenia nagonki, jakiejś brutalnej propagandy mówiącej: masz myśleć tak, jak ci mówimy!
Opowiadamy za pomocą naszych obrazów historię o konkretnej sytuacji, opartą na zwykłej dokumentacji. Uzupełniają ją wypowiedzi protestujących, również zamieszczone tam w formie dokumentacji, i tak samo dokumentalne w swoim charakterze zapisy najjaskrawszych gestów protestu, sloganów z transparentów. Cały czas posługujemy się więc w gazecie strajkowej cytatami z tych społecznych działań, jakich sami przecież nie wywołaliśmy.
W Archiwum Protestów Publicznych znajdziesz zdjęcia klasycznych reporterów, znajdziesz prace dokumentalistów takich, jak ja czy Rafał Milach, jest tam i Chris Niedenthal.
Ale są i ludzie związani z aktywizmem. Sam do nich nie należę. Pochodzę z innej planety i mam własne zasady. Mnie na protesty pcha zew, konieczność dokumentowania. Chcę tam być, bo dzieje się tam coś niezwykle ważnego. To wielki, szeroki, żywy nurt. Muszę na taki ruch reagować niezależnie, czy się z nim zgadzam, czy nie.
Gdyby podobna fala ludzi narastała od lat, ale ja bym ich nie rozumiał i nie popierał – czy też bym chodził na ich protesty? Jasne, że bym chodził. Bo to nie zaangażowanie, ale chęć reakcji zmusza mnie do pracy. Dopóki wypowiadam się publicznie, jako Adam z legitymacją prasową, staram się zachować jakąś neutralność.
I takie podejście działa aż do momentu, kiedy znajdę się w sytuacji podbramkowej, jak na agresywnej manifestacji 11 listopada. Na to trudno mi patrzeć – kiedy jest we mnie lęk i strach, nie fotografuję, jawnie się z tą przemocą nie zgadzam, ona mi bezpośrednio zagraża i wtedy po prostu odchodzę. W kwestii podstawowych wolności, kiedy pojawia się zagrożenie dla najważniejszych wartości, jakie nas budują – nie ma dyskusji, czy ktoś jest za, czy przeciw. W takiej sytuacji nie chodzi o to, żeby na siłę szukać jakiejś mitycznej równowagi, bo jej po prostu nie ma.
I to jest właśnie moment, kiedy możemy się spotkać – chociaż aktywiści dochodzą w to miejsce inną drogą, uzasadniają swoją pozycję całkowicie inaczej, w tej gazecie dajemy radę nasze strategie połączyć.
Agata Kubis
Michał Sita: Czym dla ciebie jest gest wydania „Gazety Strajkowej”?
Agata Kubis: Ta gazeta mnie cieszy, bo zdaje sprawę z procesu dziejącego się wśród moich kolegów i koleżanek. Uświadamiają sobie, że to nie czas, by być zdystansowanym. „Gazeta” pokazuje, że nie ma już sensu włączanie się w puste dyskusje o zaangażowanie: czy nie podchodzisz za blisko, czy jako reporter nie włączasz się w zdarzenia za bardzo? Będzie jeszcze czas, żeby spojrzeć krytycznie na to, co się wokół dzieje. I na „Gazetę Strajkową”. Ale teraz jest czas, żeby działać.
MS: Uczciwy sposób bycia reporterem to w tej sytuacji opowiadanie od wewnątrz o ludziach i postawach, które są nam bliskie? Czy idę za daleko?
AK: Nie, nie idziesz za daleko. Jesteśmy w takim miejscu w świecie, że trudno jest udawać jakiegoś rodzaju neutralność – bo taką postawę można teraz tylko udawać. Droga do tego, żeby używać aparatu, wiodła w moim przypadku od aktywizmu. Aparat służył działaniu i to jest dla mnie całkowicie naturalna postawa.
Tak będę uprawiać zaangażowaną fotografię. Silenie się na jakiś dystans byłoby bardziej nieuczciwe niż proste stwierdzenie, że ta sytuacja mnie dotyczy, bo wszystko, co dziś dzieje się w Polsce, jest o mnie.
Jestem kobietą. Jestem lesbijką. Znam ludzi protestujących, ustawiających blokady. Znam ich działania, ja po prostu jestem z nimi.
MS: „Gazeta” robi na mnie takie wrażenie, bo z hukiem zrywa z mitem bezpiecznego dystansu reportera. Cytuje i wzmacnia treści przekazów, jakie wasze bohaterki przyniosły na transparentach, daje szansę ich użyć ponownie, daje im rozpęd.
AK: Nikt tego nie ukrywał w APP. Z takim założeniem zrobiliśmy „Gazetę”. Praca, którą na co dzień wykonujemy, zdjęcia, jakie sprzedajemy do gazet, fotografie, jakie umieszczamy w APP – są statycznym zasobem dla krytycznych artykułów, sztuki i badań… A tu – elo! Otworzyliśmy oczy i zauważyliśmy, w jakim miejscu się znaleźliśmy! I co możemy z tym zrobić? Wydać „Gazetę Strajkową”. Używajcie jej! Niech trafi do mniejszych ośrodków, gdzie protestowanie jest o wiele trudniejsze. Tyle możemy. Wszyscy daliśmy na to zgodę.
MS: Czy z twojej perspektywy istnieje sztywna granica między performatywną, gazetową akcją a samym archiwum zdjęć dokumentujących protesty?
AK: Tak. „Gazeta” jest w oczywisty sposób inna. Archiwum Protestów Publicznych od początku miało własne założenia – miało dokumentować. I tę funkcję spełnia nadal. „Gazeta” natomiast jest niezależnym działaniem otwierającym. Powstała jako wynik pewnej drogi, którą przebyliśmy wszyscy. Mamy już za sobą dyskusje: czy powinniśmy? Czy możemy? Czy takie zaangażowanie jest uprawnione?
Wiesz, dla mnie, jako kobiety i lesbijki, te sprawy są oczywiste. Szczególnie, że mieszkam w Warszawie, nie jestem od nikogo uzależniona ekonomicznie i rozpoznaję fakt, że jestem w uprzywilejowanej pozycji. I właśnie ta uprzywilejowana pozycja wymusza zaangażowanie. Bo kto inny, jak nie ja? Nie będę tego zaangażowania oczekiwała od osoby w trudnej sytuacji. To ja, na tyle, na ile potrafię, będę się starała dać wsparcie.
Właśnie to, że jesteś w bezpiecznej sytuacji, wymusza zaangażowanie. To właśnie my powinniśmy zabrać głos w imię osób, które nie mogą sobie na to pozwolić.
Michał Adamski
Michał Sita: Co gest publikacji Gazety Strajkowej” znaczy dla ciebie?
Michał Adamski: To jest reakcja na rzeczywistość i rodzaj wsparcia ruchu, jaki dokumentuję. I jednocześnie sposób na użycie fotografii – one działają między ludźmi – tu i teraz. Dzięki tej publikacji nasza praca zyskuje o wiele większy sens niż prosta ilustracja faktów zamieszczona w magazynie albo w cyfrowym archiwum.
Poza tym tutaj całość połączona jest z konkretną, silną ekspresją, jakiej nie trzeba ukrywać.
MS: Czujesz, że dokładanie swoich cegiełek do Archiwum Protestów Publicznych jest czymś innym niż publikacja „Gazety Strajkowej”?
MA: Nikt z fotografujących w ramach APP nie myślał, że kiedykolwiek ukaże się coś takiego. Od paru lat po prostu dokumentowaliśmy prodemokratyczne protesty. Ale kiedy ich skala urosła, manifestacje nabrał siły największej od 30 lat i rozlały się na cały kraj – trzeba było zareagować. Pewnie wszyscy to powtarzamy, ale to ważne – dzięki gazecie strajkowej dokumentacja trafiła do protestujących. Chodziło o to, żeby poczuli, że ich walka ma sens. Ten gest uzasadnia naszą obecność na protestach. Nadaje jej sens. Jedyny kłopot mam z dystrybucją.
MS: Dlaczego?
MA: „Gazeta” jako obiekt artystyczny jest oczywista, nie mam z nią żadnego problemu, z jej sensem i przekazem zgadzam się całkowicie. I kiedy między mną i odbiorcami jest jakaś instytucja – zanoszę na przykład gazety do Arsenału i to galeria przekazuje je dalej – wszystko jest w porządku.
Ale w sytuacji takiej jak dzisiaj czuję się niezręcznie: fotografowałem protest, a jednocześnie miałem ze sobą kilkanaście egzemplarzy „Gazety”. Rozdawałem je z wrażeniem, że wykraczam poza swoją rolę. To trochę jak agitacja, trochę jak sprzedaż – mam w związku z tym jakiś dyskomfort. Staję się aktywistą, którym niekoniecznie się czuję. Ale to są tylko moje prywatne wątpliwości.
MS: Performans protestowy jest jednak zupełnie innym rodzajem zaangażowania niż dokumentowanie?
MA: Tak. Wkraczam na pole, którego nie znam i które jest mi obce. Dzisiaj, kiedy rozdałem „Gazety”, cieszyłem się, że mogę wreszcie wziąć do ręki aparat.
Gazeta Strajkowa
publikacja Archiwum Protestów Publicznych
dostępna online: tutaj
autorki i autorzy zdjęć: Michał Adamski, Marcin Kruk, Agata Kubis, Adam Lach, Rafał Milach, Joanna Musiał, Chris Niedenthal, Wojtek Radwański, Bartek Sadowski, Paweł Starzec, Grzegorz Wełnicki, Dawid Zieliński
tekst: Karolina Gembara
projekt graficzny: Ania Nałęcka-Milach
hasła zapożyczone od uczestniczek i uczestników protestów