Testament, rękopisy i duch pisarki
Opublikowano:
26 stycznia 2021
Od:
Do:
Początek:
Koniec:
"Myślenie o czymś poza czubkiem własnego nosa sprawia, że pewne rzeczy zaczynają się same kreować. Jeżeli ma się otwarty umysł, to prowadzi się otwarte miejsce. Jeżeli miejsce jest otwarte, to przyciąga ludzi." - z Ewą Gaj, konińską artystką - malarką i animatorką kultury rozmawia Monika Marciniak.
Monika Marciniak: Znajdujemy się w miejscu, które jest Twoją pracownią malarską, ale jest też punktem spotkań, działań artystycznych i kulturalnych w naszym mieście. Są to wydarzenia całkowicie oddolne, które sama inicjujesz. Natomiast budynek, w którym się znajdujemy dostałaś w opiekę od władz miasta Konina. Opowiedz o tym, jak to funkcjonuje na co dzień.
Ewa Gaj: Szukając miejsca na swoją pracownię malarską, złożyłam podanie do Urzędu Miejskiego w Koninie o jej przydział. Obejrzałam kilka budynków wspólnie z wiceprezydentem Witoldem Nowakiem i wybór padł na dom pisarki, Janiny Wenedy Perathoner.
W tym samym czasie o pracownie ubiegała się jeszcze inna artystka, Katarzyna Mijakowska. W konsekwencji wspólnie podpisałyśmy umowę w lipcu 2019 roku i trafiłyśmy do tego samego budynku. Jednak w sierpniu Kasia się wycofała, ale już we wrześniu wolne miejsce zapełnił Jacek Rządzicki, zajmujący się renowacją mebli. Podzieliliśmy się domem, ja zajęłam piętro, a Jacek parter.
Warunkiem umowy pomiędzy nami a miastem jest to, żeby w ramach naszej obecności tutaj zrobić parę rzeczy związanych z kulturą, dla mieszkańców Konina. Janina Weneda Perathoner przepisała swój dom w spadku miastu, właśnie z taką klauzulą.
Zaznaczyła, że muszą się tu odbywać działania kulturalne. Wypełniając tą wolę, organizujemy wydarzenia związane zarówno z samą Janiną Wenedą, takie jak „Urodziny Janiny”, które odbyły się 26 czerwca tego roku, jak i wydarzenia wokół literatury, czy malarstwa.
Ostatnia rzecz jaka tu miała miejsce w ostatnich dniach sierpnia to kompletnie pokręcony temat z recyklingowym ogrodem magicznym, w którym udział brali artyści spoza Konina.
MM: Czy dla Ciebie jest ważne to, że „odziedziczyłaś” ten dom po Janinie Perathoner? Po pisarce, osobie istotnej dla życia kulturalnego Konina, która jest znana jego mieszkańcom?
EG: Przede wszystkim ja pamiętam, jakie były dzieje tego domu po śmierci Janiny Perathoner, w 2014 roku. Latami świecił pustkami. Kiedyś przyjechałam tu na rowerze i długo rozmawiałam z sąsiadem, bo z pewnego artykułu dowiedziałam się, że ten dom jest w pasie drogowym i jednak należy go zburzyć. Działka jest dosyć atrakcyjna, więc dla miasta jest to jakaś wartość dodana, jeśli chodzi o majątek miejski. Ostatecznie na szczęście nie doszło do wyburzenia i ten dom udało się zaanektować na pracownie artystyczne.
Myślę, że Janina Perathoner jest bytem, który się z tego cieszy, bo przychodzą tu jej przyjaciele, jak na przykład Pani Danuta Olczak. Są zachwyceni tym, że ten dom nie stoi pusty i nie niszczeje.
Na tyle na ile mogliśmy go „ogarnąć”, to ogarnęliśmy. Jest oczywiście jeszcze wiele do zrobienia, ale chciałabym też, żeby było tu trochę literatury i samej Janiny Wenedy. Zaczęliśmy kolekcjonować jej książki. Trochę dostaliśmy od biblioteki, niektóre udało się kupić.
Moim marzeniem jest utworzenie Izby Pamięci Janiny Wenedy. Na ulicy Staszica 7 mieści się nasza pracownia, natomiast tę ulicę kończy rondo imienia Janiny Perathoner, według mnie jest to pewne symboliczne umiejscowienie tego domu.
Chciałabym żeby taka Izba Pamięci tutaj była, ale muszę to rozegrać trochę poza tym domem. Bo tutaj nie ma takich warunków, aby ludzie mogli przyjść zwiedzać czy przyjść w większej grupie. To już przećwiczyliśmy na imprezach plenerowych, na których ludzie wchodzili do domu.
Ale w związku z tym, że to był dom mieszkalny, nie spełnia on standardów bezpieczeństwa, dotyczących między innymi wyjść ewakuacyjnych. Dom wspaniale spełnia funkcje pracowni, ale wydarzenia organizujemy w ogrodzie, bo tam jest po prostu bezpiecznie.
MM: Z Waszym wejściem tutaj i przejęciem tego domu wiąże się też ciekawa historia. Pamiątek po samej Janinie już tu nie było. Tak jak mówiłaś, ten dom stał pusty przez kilka lat. Natomiast zupełnie przez przypadek odkryliście w piwnicy rękopisy Janiny.
EG: Tak, w piwnicy były rękopisy Janiny w stanie skandalicznym. Zaopiekowała się nimi teraz Miejska Biblioteka Publiczna w Koninie, która wzięła je do prac konserwatorskich. Piwnica jest miejscem ciepłym, ale oczywiście wilgotnym, co wiadomo jak wpływa na kartki papieru.
Natomiast w domu rzeczywiście nie było nic. Szafa w pokoju na górze to był jedyny mebel. Nie było tu nawet kranów w ścianach. Dom Janina Weneda zostawiła w pełni wyposażony, zarówno z kranami, jak i z meblami, dywanami, czy ceramiką. Próbowaliśmy znaleźć te rzeczy, ale odpowiedziano nam w biurze w Wydziale Gospodarki Nieruchomościami, że te rzeczy zostały zniszczone i pokazano protokół zniszczenia.
MM: Wydaje mi się, że od kiedy tutaj jesteś w oczywisty sposób zaczęłaś się bardziej interesować życiem Janiny. Jej postać towarzyszyła kilku imprezom, organizowaliście jej urodziny. Czy łatwo jest dotrzeć do informacji na jej temat, do pamiątek? Czy jeśli ktoś chciałby dowiedzieć się czegoś więcej na temat jej życia, ma obecnie taką możliwość?
EG: Trafiłam na bardzo ciekawy artykuł autorstwa Roberta Olejnika o Janinie Perathoner, która była kobietą bardzo niezależną i o jej małżeństwie z Perathonerem, o powrocie do Konina i jej dzieciństwie tutaj.
Z biblioteki udało mi się uzyskać trochę zdjęć, na których jest pokazane jej dzieciństwo, czy miejsca których już nie ma, jak lodowisko obok obecnej szkoły CKU. Fajnie rysuje się Stary Konin tymi wspomnieniami, na podstawie zdjęć Janiny, bo tego Konina ja nie znam. Wyglądał on zupełnie inaczej, nie było bulwaru, był inny most, zresztą nie było również tego domu, bo była wtedy tutaj woda.
Również w kontekście sąsiedniej kamienicy należącej niegdyś do innej ciekawej koninianki Stefanii Esse, którą nazywamy naszą sąsiadką.
Często o tym rozmyślam, jak mógł wyglądać ten Konin w obrębie Placu Zamkowego i ulicy Staszica, która jest bardzo starą ulicą. I to jest niesamowite, odkrywanie tego na zdjęciach.
Co do mentalności, to jest to o tyle trudne, że sama jestem z Nowego Konina i dla mnie Stary Konin jest dość zagadkowy.
To, że pisarka mieszkała w tym domu jest nobilitujące i zachęcające do tego, by też tą twórczość odkrywać. Jesteśmy na ulicy Staszica, Janina Perathoner napisała o Staszicu powieść pt. „Mocarz”, bardzo rewolucyjną, w której jest dużo zachęty do buntu, więc fantastycznie się to czyta.
Ona zaczęła pisać książki dopiero po tym, jak poszła na emeryturę. Długo pracowała w Szkole Górniczej (Zespół Szkół Górniczo-Energetycznych w Koninie), była wicedyrektorem, pracowała również w bibliotece.
Ludzie ją pamiętają jako surową osobę, na przykład mój były teść wyleciał „dzięki niej” ze szkoły i przez to wspomina ją jako ostrą kobietę.
Natomiast jej przyjaciele mówią o niej zupełnie coś przeciwnego. Twierdzą, że była to osoba „do rany przyłóż”, nikogo nie wypuściła głodnego, wszystkich musiała nakarmić ciasteczkami i napoić herbatą. Miała wielu przyjaciół i właśnie ci przyjaciele, którzy tu przychodzą są żywym wspomnieniem o niej i to od nich dużo w takich pogaduchach na ogrodzie się dowiaduję. Myślę, że to jest ciekawy życiorys, w ogóle jedna z ciekawszych osób jakie mieszkały w Koninie.
MM: Wracając do waszej działalności tutaj, co przez to półtora roku bytowania w tym miejscu udało wam się zrobić w ramach działań kulturowych dla mieszkańców. Co szczególnie zapadło w Twojej pamięci?
EG: Pamiętam porządkowanie ogrodu, walkę z chwastami, to było coś. Dom był bardzo zapuszczony, ogród również. Trzeba było uporządkować jakoś to wszystko.
Odmalowaliśmy ściany, usuwałam grzyb ze ścian w górnej części domu. Zrobiliśmy tyle w środku, ile mogliśmy zrobić własnymi rękoma i przy takim nakładzie środków, na jaki nam pozwalały nasze prywatne kieszenie.
Staraliśmy się ten dom odbrzydzić.
Oczywiście elewacja też pozostawia wiele do życzenia, ale nie są to moje kompetencje, a nawet jeżeli są, to musiałabym na to pozyskać jakieś środki i nie skupiam się na razie na tym. Dlatego, że skupiam się na malarstwie, które tu uprawiam. Co za tym idzie, na tej kanwie rodzą się wszystkie działania. Przez to, że maluję, funkcjonuję również w środowisku artystycznym i mam przyjaciół, którzy są artystami. Zapraszam ich tutaj i oni korzystają z tego zaproszenia, chcą tu przebywać.
W ubiegłym roku zrealizowaliśmy kilka wydarzeń. Między innymi „Urodziny Janiny”, które odbyły się dwudziestego szóstego czerwca, ponieważ Janina urodziła się 26.06.26 roku. W ubiegłym roku przypadły jej dziewięćdziesiąte czwarte urodziny.
Myślę, że udało nam się stworzyć miłą atmosferę, właśnie wtedy poznałam przyjaciół Janki. Między innymi Danutę Olczak, której bardzo chciałabym zorganizować w tym roku wieczór autorski. Jest ona czynną poetką, odnoszącą sukcesy.
Miesiąc po urodzinach, zorganizowaliśmy moją wystawę. Chciałam pokazać, co dzieje się w pracowni na piętrze. W związku z tym, że nie mogę zaprosić dużej grupy ludzi do pracowni, powiesiliśmy obrazy w ogrodzie, a dom można było zwiedzać w mniejszych grupach.
Na tę wystawę przyszli poznani przez mnie dosłownie dwa tygodnie wcześniej w górach artyści. Już od dawna obserwowałam ich w mediach społecznościowych, ich pojawienie się w Koninie odebrałam jako zrządzenie losu. W busie mieli trochę swoich prac, więc udostępniłam im część ogrodu.
Okazało się, że moja wystawa malarstwa byłem tłem dla prac gości, ale to było fantastyczne.
Świat sztuki powinien się przenikać, tutaj nie ma miejsca na zazdrość, czy autonomię. Sam ogród jest dla mnie miejscem magicznym, tam spotykają się różne dziedziny sztuki. Dzięki tej sytuacji, już miesiąc później zorganizowaliśmy trzydniowe wydarzenie recyklingowe pt. „Ogród Magiczny”, wspólnie z tymi samymi artystami, czyli z Marcinem Urzędowskim i Kasią Miko.
To były trzy dni działań, które polegały również na tym, że wyszliśmy w Starówkę. A działy się rzeczy niesamowite, kto to śledził ten wie co to były za historie. Opakowaliśmy cały dom tkaniną, robiliśmy działania recyklingowe, Marcin prowadził warsztaty na ogrodzie. Przyszło mnóstwo ludzi, dzieciaków. Zdjęcia Kasi Miko do tej pory wiszą na Placu Wolności, a nam zostały obecnie już trochę podupadające manekiny autorstwa Marcina Urzędowskiego, które prezentowały postaci Pleśniaków.
Zostały wszystkie w ogrodzie, stoją pod drzewem i czekają na lepsze czasy. Ogród w tej chwili śpi, bo swoje wypracował latem. Teraz wszyscy odpoczywamy, ale mamy już plany na kolejne działania. Odwiedza mnie też szkoła Montessori. Umówiliśmy się, że dzieciaki założą sobie tutaj ogródek warzywny na wiosnę.
MM: Szukałaś pracowni, a zyskałaś coś więcej. Działa to jak galeria, jak miejsce kulturotwórcze. Czy te dwie rzeczy, czyli pracownia i działania skierowane w stronę mieszkańców są dla Ciebie równie ważne, czy którąś z nich traktujesz priorytetowo?
EG: To są dwie równie ważne rzeczy. Ja bardzo lubię być sama i pracować w spokoju, ale na to przeznaczam jesień i zimę. Ale jak przychodzi wiosna i lato, ogród woła towarzystwa.
Mam też taką teorię, że artysta, który przebywa tylko ze sobą, może się nie rozwijać. Dopuszczanie innych artystów, świeżej krwi napędza to wszystko.
Bardzo się cieszę, że tego lata zaczęli tu przychodzić młodzi ludzie, licealiści. Wiem, że oni czekają na to, żeby znów ten ogród otworzyć i żeby mogli mieć swoje miejsce. Takie miejsce powoduje, że zaczynają spotykać się ludzie, których interesuje po prostu sztuka, bo nikt inny tu nie przyjdzie. Tutaj takie osoby spotykają innych ludzi, poetów, malarzy czy rzeźbiarzy. Twórczość musi się przenikać, w ten sposób miejsce ożywa.
W lipcu tego roku na pewno odbędzie się spotkanie autorskie z powieściopisarką i historyczką sztuki Martą Motyl, która wydała książkę „Sztuka podglądania”. Opowiada ona o dziełach sztuki, w których są śmiałe sceny oraz erotyzm. Chcemy, aby to spotkanie miało klimat lat 20. Pracujemy już nad scenariuszem tego wydarzenia, które będzie wykraczało poza ramy klasycznego wieczorku autorskiego.
Oczywiście zorganizujemy ponownie urodziny Janiny, jak i wieczory poetyckie, bo jednak dom pisarki literaturą stać musi.
Marzy mi się również wystawa rzeźby w ogrodzie i mam nadzieję na koncert. Wszystkie te rzeczy organizujemy oddolnie, często robią to moi znajomi, którzy nie chcą honorariów lub są one nieduże. W czasie pandemii jest szczególnie trudno pozyskać środki finansowe na realizację podobnych działań, ale trzeba działać, bo ogród może być otwarty trzy lub cztery miesiące. Możemy być aktywni dla mieszkańców tylko wtedy, dlatego nie mogę niczego odkładać na później.
MM: Atmosfera tego miejsca, mam takie wrażenie, sama prowokuje do tego że coś tu się nagle wydarza niespodziewanie. Oczywiście to jest też Twoja praca i zasługa, ale sama wspominasz, że nagle przyjechali artyści, których poznałaś, mówisz o zrządzeniu losu. Ta atmosfera sama w sobie jest kulturotwórcza. Czy ona Cię w jakiś sposób nakręca, żeby myśleć o projektach, działaniach o których wcześniej byś nie pomyślała. Czy czujesz, że to miejsce Cię rozwija?
EG: Jasne, że tak. Myślenie o czymś poza czubkiem własnego nosa sprawia, że pewne rzeczy zaczynają się same kreować. Jeżeli ma się otwarty umysł to prowadzi się otwarte miejsce. Jeżeli miejsce jest otwarte to przyciąga ludzi. Udaje mi się działać tak, aby byli to Ci właściwi ludzie, których ja chcę przyciągnąć. Są miejsca w mieście, które przyciągają innych ludzi.
Wokół Willi Weneda generuje się społeczność, która przychodzi po prostu tutaj. Niekoniecznie dla znanych nazwisk, a z ciekawości. Chciałabym, aby Willa Weneda, oprócz nazwisk które są już znane, prezentowała ludzi, którzy chcieliby coś wartościowego pokazać.
Fajnie doceniać ludzi, którzy tworzą i dać im miejsce. Będę szczęśliwa, jeśli wygeneruje się tu społeczność zainteresowana sztuką, to będzie sukces tego miejsca, taki ludzki. Zawarty w ludzkim potencjale. To nie betony, czy remonty generują zainteresowanie miejscem, tylko ludzie.
MM: Nawiedza Cię duch Janki?
EG: Mnie nie, ale to dlatego że nie wierzę w duchy. Natomiast nawiedza Jacka i nawiedził Kasię Miko. Byli bardzo poruszeni tym faktem. Ja prowadzę dużo wewnętrznych dialogów z Janką. Jeżeli nie mogę sobie z czymś poradzić, mówię „Janka pomóż, no zrób coś” i wtedy mi się udaje.
MM: Jaka będzie przyszłość tego domu i Twoja w nim?
EG: Mam marzenia związane z tym miejscem. Na razie jestem tutaj do końca 2021 roku i chciałabym założyć Instytut Pamięci Janiny Wenedy. Teraz już byłoby mi ciężko odpuścić ten temat i to zostawić, ale na takie przedsięwzięcie potrzebuję nakładów finansować. Myślę, że warto, bo jedna postać, taka jak Janina Weneda potrafi wygenerować niesamowitą energię w twórczości i w życiu.
Życie tej kobiety jest tematem na książkę.
Na pewno będę musiała podjąć pewne decyzje, jeszcze nie wiem jak to wszystko się skończy. Chcę być dobrej myśli i mam nadzieję, że będzie się pojawiać coraz więcej dobrych postaci wokół tego miejsca, bo potrzebujemy wsparcia. Cały czas pojawiają się osoby, które chcą nam pomagać, ale ostatnio mam katastroficzne sny. Nie wiem czy jestem wystarczająco poprawna. I czy w ogóle warto takim być, by utrzymać swoją pozycje.
Mam na myśli swobodę wypowiedzi, to że może nie wolno się wypowiadać krytycznie na różne tematy.
Nie wymagajmy tego od artystów, bo to są zawsze ludzie na wskroś wywrotowi. Plany mam, ale nie chcę o nich szczegółowo opowiadać, bo po prostu nie chcę ich spalić. Chciałabym, aby to wszystko rozwiązało się pozytywnie, żeby Janina Weneda miała swoją Izbę Pamięci, żeby wszyscy w Koninie wiedzieli kto to był, żeby szkoły w tym mieście miały jakiś blok edukacji poświęcony tej osobie.
Starówka jest pełna bardzo ciekawych ludzi, zaczynam ich odkrywać jednego po drugim i to jest historia tego miasta, ci ludzie. Nie wiem jak to się wszystko skończy, ale ogród musi być miejscem kulturotwórczym. Na szczęście jest testament Janiny, w którym jest to zapisane i myślę, że powinniśmy się tego trzymać.