Goście Radziwiłłów. Elżbieta Zdrojowa-Krawiec
Opublikowano:
5 lutego 2021
Od:
Do:
Początek:
Koniec:
Latem ubiegłego roku, w ramach programu pt. "Goście Radziwiłłów", odbyła się sześciotygodniowa rezydencja literacka. W jej trakcie, pięć osób związanych z Wielkopolską i aktywnych w dziedzinie literatury, pracowało nad swoimi autorskimi utworami.
Program „Goście Radziwiłłów” został zainicjowany przez Samorząd Województwa Wielkopolskiego. W roku 2020 odbyła się jego pilotażowa edycja.
Rezydentów zaprosił Pałac Myśliwski Książąt Radziwiłłów w Antoninie – Dom Pracy Twórczej.
Jednym z gości pałacu była pisarka Elżbieta Zdrojowa-Krawiec. Prezentujemy fragmenty powieści pt. „Taniec na pustym moście”, która powstała w trakcie jej antonińskiej rezydencji.
Rozdział 1
JEDNO SPOJRZENIE
− Życie zaczyna się po pięćdziesiątce − tak mówią ci, którzy wcześniej twierdzili, że po trzydziestce lub po czterdziestce. Twierdzą tak, aby przykryć swój strach przed starością i samotnością. Powtarzają to głośno śmiejąc się, aby jak najwięcej osób usłyszało, że nie są niewidzialni i jeszcze młodzi. Przypomniałam sobie słowa koleżanki opowiadającej w kółko, że strach przed pięćdziesiątką jest przereklamowany. Dziś, w kolejce do myjni samochodowej, zabijałam czas myśleniem o tym, co już było. I nie były to kojące myśli. Wiedziałam, że lęk przed starością to strach przed samotnością. A ta towarzyszyła mi zawsze, bez względu na wiek. Lubiłam rytuał mycia auta aktywną pianą. Energiczne, koliste ruchy długą szczotką, gdy biała, pachnąca beza zamieniała się w szarą ociekającą maź uspokajały mnie. Spłukiwanie, gdy auto odzyskiwało kształt i połysk, a gorący wosk pod sam koniec mycia wytwarzał przyjemne ciepło stały się symbolem porządkowania życia. Skoro można, wkładając trochę wysiłku, ruszyć w drogę czystym samochodem, to w życiu też można doprowadzić się do porządku. Dla mnie oznaczało to tyle, by móc wykonywać podstawowe czynności – jeść, spać, rozmawiać, zadbać o wygląd, zrobić zakupy, posprzątać. Jeszcze do niedawna nawet zwykła radość z kawałka siebie nie istniała w moich myślach. A teraz auto umyte, bluzka wyprasowana, opięte dżinsy z podwyższonym stanem, nawet zamszowe botki wyczyszczone czerstwą skórką od chleba, czekały przygotowane na jutro. Wieczorem jechałam na spotkanie z Adamem, dawnym znajomym, z którym nie widziałam się trzydzieści lat. Kiedyś stał się obiektem mojego platonicznego zainteresowania. Serce często waliło na jego widok, ale unikałam spotkań. Nigdy nie rozmawialiśmy sami, choć należał do grona znajomych, z którymi się spotykałam. I choć znajomości z chłopakami w moim wieku czasami nazywałam miłością, to nigdy nie czułam ciągłego stanu uniesienia ponad ziemią. Piotr, Kropa, Karol to były po prostu źle ulokowane uczucia. Wspólne spędzanie czasu, wyjazd pod namiot, szkoła, słuchanie muzyki, dyskusje o życiu – to łączyło, ale nijak się miało do narkotycznego stanu prawdziwej miłości. To przy Adamie dorastałam marząc o jednej chwili sam na sam. (…)
− Co się tak szykujesz, prawie jak na randkę − następnego dnia Paweł przyglądał mi się, nie odrywając wzroku od układanego pasjansa. − Ale pamiętaj, że nigdy więcej się nie spotkacie. Wiem jak to jest. Każdy jest ciekawy siebie. A już balsamować się naprawdę nie musisz. Czuć ten twój kokos w całym domu. Kupię ci coś lepszego − dodał z uśmiechem, który oznaczał – ,,Szykuj się, balsamuj byle jakim kremem, zakrywaj zmarszczki najgrubszym pudrem, a i tak nic dobrego cię nie spotka. Jesteś kobietą po pięćdziesiątce, pamiętaj’’. Nie odezwałam się, a pomimo to mówił dalej siedząc nieruchomo, raz po raz klikając w klawiaturę. Kolorowe prostokąty kart z gry przeskakiwały z góry do dołu i znów z dołu do góry. I naprawdę nic nie będziesz pić? Nawet lampki wina? Ale jak chcesz tak jechać, to jedź, przecież ci nie zabronię. Ale mogę po ciebie przyjechać przed dziesiątą. No bo chyba na dłużej się nie zanosi. Co ty będziesz tam z nim robić pięć godzin, skoro nie możesz wytrzymać w jednym miejscu kilkunastu minut? Ale z tego co pamiętam, to straszny nudziarz. − Co nic nie mówisz? − mówił dalej patrząc wciąż w ten sam migający punkt na ekranie. Nie widziałam jego twarzy. Mogłam przypuszczać, że w tej chwili siedział nieruchomo, ledwie otwierał usta, a cały monolog wygłaszał spokojnym głosem, w równym tempie. Zawsze mówił bez modulacji. Nie krzyczał, nie ściszał głosu, hipnotyzował rozmówcę. A w kącikach ust zawsze miał dyskretny uśmiech zadowolenia z wypowiadania własnych prawd. Wczoraj rozpoznawałam swój stan ducha i ciała. Ciało wypadało gorzej. Wyostrzone rysy twarzy, która z okrągłej stała się pociągła nadawały jej surowości. Podobno według Pawła lęk czaił się w moich oczach i powinnam coś z tym zrobić. Robiłam, łykając tabletki i wchodząc na terapii w zakamarki dotąd mi nieznane. Teraz jednak, gdy stanęłam przy dużym lustrze nawet nie drgnęła mi powieka. Oczy błyszczały, delikatny makijaż i świeżo umyte włosy sprawiły, że czułam się pewnie. Ucieszyłam się, że nie wyglądam tak, jakbym włożyła w swój wygląd dużo wysiłku. (…)
Usiedliśmy naprzeciw siebie. Miałam na sobie białą bluzkę, lekko rozpiętą pod szyją. Na nią narzuciłam żakiet koloru miejskiego gołębia, obszyty tkaniną udającą futerko. Strój może nie był odpowiedni na letnią porę. Uznałam jednak, że nie jest to tradycyjna marynarka, w której na pewno wyglądałabym poważnie. Adam od razu zauważył ten nonszalancki akcent stroju. Skupił wzrok na broszce – dużym kolorowym motylu wysadzanym świecącymi szkiełkami, zdobiącym szarą narzutkę i uśmiechnął się. − Ten piękny motyl podziałał mi na wyobraźnię − powiedział splatając ręce na szarej serwecie. − Pewnie zastanawiałaś się, w co się ubrać. Przymierzałaś różne stroje, może nawet motyl jest kupiony specjalnie na tę okazję − powiedział z rozbawieniem. Pomyślałam, że to zbyt śmiała uwaga z jego strony. Nie znał mnie. On sam zdecydował się na dżinsy, różową koszulę i beżową marynarkę. Chyba uznał róż za mniej tradycyjny, nawet odważny. Może chciał być odważny. Nie wiedziałam, jak się zachowa. Początkowa uwaga sprawiła, że poczułam, że najprawdopodobniej rozmowa utknie na mieliźnie nic nieznaczących komunikatów, głupich żartów, hałaśliwego śmiechu i potoku słów. Wtedy sprawdzi się powiedzenie, że z okruchów przeszłości można jedynie zebrać garść popiołu. (…)
Elżbieta Zdrojowa-Krawiec ukończyła Akademię Ekonomiczną w Poznaniu oraz matematykę na Uniwersytecie Adama Mickiewicza w Poznaniu. Pracowała jako nauczycielka matematyki w gimnazjum. W roku 2005 zdobyła wyróżnienie w konkursie gazety ,, Wysokie Obcasy’’ na opowiadanie o pierwszej miłości. Jej lata studenckie przypadły na czas strajków studenckich i wprowadzenia stanu wojennego. Jako obserwatorka i uczestniczka tych wydarzeń w swoim debiucie literackim z 2016 roku, „Nie machaj do mnie czerwoną chorągiewką’’ ukazuje świat uczuć tych, którzy w roku 1980 mieli osiemnaście lat. W trakcie rezydencji literackiej w Antoninie, pracowała nad drugą częścią książki. Jej bohaterką jest Ewa z części pierwszej – kobieta nieobojętna na świat i ludzi, szukająca drogi do życia w zgodzie z własnymi uczuciami.