Pieśń miłosna dla Wielkopolski
Opublikowano:
2 lipca 2021
Od:
Do:
Początek:
Koniec:
Powieści historyczne Elżbiety Cherezińskiej mają swoich wiernych czytelników. Sięgając do średniowiecznych kronik, podań, odkryć archeologicznych i współczesnych dokumentów autorka snuje opowieści, które dowodzą, że historia może być fascynująca. Z laureatką nagrody Marszałka Województwa Wielkopolskiego rozmawia Barbara Kowalewska.
Barbara Kowalewska: Jak się zaczęła pani przygoda z historią? Czy od zawsze panią fascynowała?
Elżbieta Cherezińska: Historią interesowałam się zawsze, to była dla mnie rzecz naturalna. Ale też prowadziłam długi czas spotkania autorskie i poznałam w ten sposób byłego ambasadora Izraela Szewacha Weissa. Dobrze nam się współpracowało, dużo razem podróżowaliśmy, rozmawialiśmy o historii i to właśnie kontakt z nim sprowokował mnie do pisania.
Najważniejsze było dla mnie to, że zaczynał swoje opowieści prywatne tam, gdzie je skończył na spotkaniu z publicznością. Mówił mi o rzeczach, których nie był w stanie przekazać dużej grupie ludzi. Intymność tych opowieści, z Holocaustem w tle, była przejmująca.
Pomyślałam sobie, że zasługuje na fabułę, książkę, która nie byłaby kolejną publicystyką, ale przekazałaby więcej o samym bohaterze. I tak urodziła się moja pierwsza książka. Pozwoliłam sobie być jego głosem.
BK: Czy w przypadku tej książki można powiedzieć, że to „forma panią znalazła”?
ECH: Tak, to trafne określenie. W kontakcie z nim to forma mnie znalazła. Nie chciałam roztrząsać kwestii politycznych czy społecznych, bo takich śladów Szewach Weiss zostawił wiele. Chciałam w lakonicznej, fabularyzowanej formie, inspirowanej jego doświadczeniami opisać go jakby „fleszem”, „migawką”. I to się sprawdziło – Weiss poczuł się dobrze jako bohater tych opowieści, poczuł, że dając mi głos, pozwolił powiedzieć to, co być może było zbyt intymne, żeby ujawnić to przed publicznością. Gdyby nie Szewach Weiss, nie ośmieliłabym się rozpocząć pisania tak szybko, to było jak wyzwolenie energii. Czułam, że mam jakieś zadanie do wykonania związane z jego osobą.
BK: Styl pani książek jest potoczysty, dobrze się je czyta. Czy samo snucie opowieści było od zawsze pani bliskie czy pojawiło się wraz z pisaniem?
ECH: Wcześniej dużo pracowałam ze słowem mówionym jako recytatorka, a potem przez lata, jako instruktorka, z innymi recytatorami. W pewnym momencie sztukę mówienia przełożyłam na pisanie. Sztuki opowiadania poprzez pisanie wciąż jednak się uczę i każda książka to nowe wyzwanie. Pomysł na książkę jest równoległy do sposobu opowiadania. Zajęło mi to kilka lat, zanim wykształciłam najbliższy sobie sposób wypowiedzi, tzn. narrację rozpisaną na głosy.
Operuję narratorem osobistym, pojedynczym, każdy z nich relacjonuje wydarzenia ze swojego punktu widzenia i dopiero z tego wielogłosu tworzy się złożoność historii.
W „Północnej drodze” historia jest rozpisana na sześć postaci, każda mówi sama za siebie i żadna z nich nie zna całej prawdy o swoich najbliższych. Całościowy obraz zna tylko czytelnik i to mi się wydało fascynujące – że jej narratorem pozostaje odbiorca, a nie bohater. Z kolei w „Odrodzonym Królestwie” czy „Legionie” wydarzenia ukazane są przez pryzmat bohatera, ale nie w pierwszej osobie. Składanie wizji świata „z ułamków” ubogaca obraz i jest mi najbliższe. Ale to nie znaczy, że przy kolejnej książce nie spróbuję innego sposobu opowiadania.
BK: W przygotowaniu każdej kolejnej powieści, jak przebiegała wewnętrzna dyskusja w pani o tym, ile dokumentu, a ile fabuły? Na ile wykorzystywała pani źródła, a na ile były one tylko drogowskazami?
ECH: Balans jest najważniejszy, bo przecież piszę powieść i moim bożkiem jest „bożek fabuły”. W przypadku powieści średniowiecznych mamy tyle luk, jeśli chodzi o dokumenty, że można to wykorzystać, rozpinając fabułę na białych plamach i nie tracąc niczego z prawdziwej historii. Zazwyczaj zaczynam od schematu historycznego, gromadzę wszystkie możliwe fakty a potem zestawiam historie opowiedziane przez różnych kronikarzy i patrzę, gdzie się zgadzają, a gdzie są sprzeczne. Z wczesnego średniowiecza nie mamy własnych kronik, wydarzenia tego okresu były opisane później.
Relacje z czasów Chrobrego, Świętosławy znajdujemy u obcych kronikarzy – w kronice Thietmara (Cesarstwa), w „Latopisie Ruskim” czy w sagach skandynawskich. Te ostatnie także opisują rządy Chrobrego, Mieszka czy Świętosławy, ale zaprawione są sporą dawką fantastyki, przepuszczone przez tradycję ustną. Zbieram to wszystko i muszę wybrać, której prawdy będę się trzymać.
Decyzję podejmuję po długim czasie składania puzzli, kierując się tym, by dana wersja była wiarygodna psychologicznie i ciekawa dla czytelnika. Największą frajdę mam wtedy, gdy czytają to historycy specjalizujący się w danym okresie, bo tylko oni są w stanie docenić, ile udało mi się przemycić do książki faktów kronikarskich. Na początku mojej twórczości, gdy ktoś chciał się przyczepić, to się przyczepił i często okazywało się, że błędnie, bo czasami ludziom nie przychodziło do głowy, że takie cuda naprawdę były zapisane w kronikach. W przypadku średniowiecza, zwłaszcza wczesnego, w sukurs przychodzi także archeologia. To fascynujące, że czasem z książki na książkę pojawia się nowe odkrycie archeologiczne, które może przebudować myślenie o epoce, władcach czy jakimś zagadnieniu historycznym.
BK: Czy zawsze w tworzeniu powieści najważniejsze były procesy historyczne czy bywało, że najpierw inspirowali panią indywidualni bohaterowie?
ECH: Tak, czasami pierwszy jest bohater lub bohaterka – w przypadku „Hardej” i „Królowej” Świętosława towarzyszy mi od czasów liceum. Cieszę się jednak, że napisałam tę powieść tak późno, bo w międzyczasie wyszło kilka książek historycznych, które ubogaciły moje myślenie o niej.
Czasem powieść już się ukazuje, gdy pojawia się kolejne odkrycie. Było tak w przypadku „Hardej” i wiąże się to z Wielkopolską. Pani Dorota Lorkiewicz, z Zakładu Medycyny Sądowej Katedry Antropologii UAM została poproszona przez Ukraińców, by odtworzyła rysy twarzy Ingegerdy Szwedzkiej.
Mieli jej kości a potrzebowali wizerunku do historycznego dokumentu filmowego. Ingegerda (na Rusi znana jako Anna) była w prostej linii wnuczką Świętosławy, Pani Dorota dostała skany kości i odkryła, że wnuczka Świętosławy była niczym walkiria – potężną, postawną kobietą. Przypomnę, że w Latopisie Ruskim Chrobrego opisywano jako olbrzyma. W mojej powieści Świętosława jest filigranową kobietą, a może było zupełnie inaczej? Może pierwsi Piastowie rzeczywiście byli ponad przeciętną postawni? To fascynujące, że tam, gdzie brakuje źródeł, może nam pomóc kość, grób albo śmietnisko sprzed setek lat.
BK: Wróćmy do pani fascynacji Świętosławą jeszcze w czasach liceum.
ECH: Samo przedstawienie postaci brzmi imponująco – córka Mieszka poślubia króla Szwecji, Erika, po śmierci męża wychodzi za mąż za jego przeciwnika i zostaje królową Danii. W roku 1000 przyczynia się do wojny skandynawskich królów i śmierci trzeciego z nich, króla Norewgii, Olava, którego – jak mówią legendy – kochała. Pomyślałam sobie, że gdy popłynęła za morze do obcej sobie kultury, miała jakieś 14-16 lat, była w moim ówczesnym wieku.
Potrafiła w świecie groźnych wikingów zapewnić sobie taką pozycję, że nazwano ją tam Storradą – Hardą. Przydomek zaś dostała po tym, gdy kazała spalić w łaźni dwóch zalotników, bo uwłaczało jej, że ośmielali się iść do niej w konkury. Stało za tym na pewno coś więcej, niż urażona duma, ale możemy z tego wnioskować, że poddani darzyli ją dużym szacunkiem, może zaprawionym odrobiną grozy.
Zafascynowała mnie podróż przez życie tej kobiety. Kilka lat później wraca do Polski i towarzyszy Chrobremu w najciekawszym okresie jego panowania. Po śmierci drugiego męża wraca do Danii, by pomóc synom ustanowić porządek w Danii. Co to nam mówi o Swiętosławie? Że prawdopodobnie nie haftowała serwetek, ale podczas wygnania, przez kilka dobrych lat, zajmowała się polityką. Potem pomogła najsłynniejszemu ze swych synów zdobyć tron Anglii i co najważniejsze, czerpiąc z własnych doświadczeń, pomogła mu go utrzymać. Wiking z Danii zamienił się z najeźdźcy w króla, który przeszedł do historii jako Knut Wielki. Trudno, żeby taka bohaterka nie zafascynowała. Teraz wyruszyła w swoją podróż amerykańską.
BK: Podróż amerykańską, czyli?
ECH: Szóstego kwietnia miała miejsce premiera „The Widow Queen” czyli „Hardej” na rynku amerykańskim. Amerykanie położyli nacisk na to, że dzieje Świętosławy to historia kobiety, której imię zniknęło z kart kronik. W polskim wydaniu dedykowałam tę książkę wszystkim księżniczkom piastowskim, dziewczynom których imion nie zapisano. A wydawczyni amerykańska zapytała mnie, czy możemy zadedykować ją wszystkim kobietom zapomnianym przez historię.
BK: Czy zaczynała pani od podejścia, nazwijmy to feministycznego, chcąc świadomie wydobyć z cienia historii postacie kobiece, czy odkrywała je pani w trakcie pracy nad książkami?
ECH: Jedno i drugie. W przypadku „Hardej” pomysł na powieść opierał się na opowieści o kobiecie ważnej, a zapomnianej. W przypadku innych kobiet, odkrywałam je przypadkiem, jak Rikissę (polska Ryksa Elżbieta), pierwszą Piastównę, której datę urodzenia znamy (1 września 1288 roku). Książę Przemysł czekał na męskiego potomka, ale gdy urodziła mu się córka, zapisano tę datę urodzin. Rykissa była wybitną postacią, przerastająca swoją epokę skalą i odwagą osobistą. Gdyby żyła dzisiaj, nie schodziłaby z okładek gazet. Smutne, że bardziej się ją pamięta i docenia w Czechach, chociaż nosiła też tytuł polskiej królowej, a przed śmiercią nie zapomniała o Polsce, ujmując w testamencie fundacje poznańskie.
W „Odrodzonym Królestwie” wydobyłam też z niepamięci inne Piastówny i żony Piastów, które przyjeżdżały z różnych krajów, bywały często lepiej wykształcone od swoich mężów, m.in. księżna krakowska Kinga, Jadwiga Śląska, Jadwiga Bolesławówna, żona Łokietka czy ich córka Elżbieta, królowa Węgier, wybitna władczyni. Po męskich wojnach dziś nie ma śladu, a fundowane przez kobiety klasztory i księgi zostały.
W kształtowaniu się ówczesnej Europy, duży udział miały kobiety. Nie musimy dopisywać im wymyślonych ról, wystarczy, że wreszcie uczciwie powiemy, jak ważną pełniły rolę. Często mówi się, że o żonach królów nie pamięta historia, bo one tylko rodziły dzieci. Tylko??? W średniowieczu graniczyło z cudem, żeby je zdrowo urodzić , odchować i samej przeżyć. Zresztą najmocniej i najlepiej zapisały się w historii te władczynie, które wykształciły swój własny styl pełnienia władzy, a jednocześnie pozostały kobietami. Przegrywały te, które konkurowały z mężczyznami naśladując ich.
BK: Wśród książek z średniowieczem w tle, pojawia się dwudziestowieczny „Legion”, którego warstwa dokumentalna jest bogatsza.
ECH: Po prostu w XX wieku, w przeciwieństwie do średniowiecza, dokumentów mamy bez liku. W tej powieści oparłam się na wspomnieniach różnych bohaterów, publikowanych w różnych miejscach. Zajęcie się Legionem było powrotem do tematu II wojny światowej, który jest mi bardzo bliski. Wcześniej, oprócz książki o Weissie, napisałam powieść o getcie łódzkim. Szczegóły historii Brygady Świętokrzyskiej, jej marszu na Zachód, spotkania z armią Pattona, znane były przedtem tylko historykom i pasjonatom. Główną ideą „Legionu” jest opowiadanie historii podziemia z punktu widzenia różnych ugrupowań. Przed wojną polska scena polityczna była rozdrobniona i w 1939 każda formacja chciała mieć własną bojówkę. Chcielibyśmy myśleć, że była AK i że mieliśmy jednolity front walki z faszystami i sowietami, ale tak nie było. Ścierało się wówczas wiele różnych koncepcji.
BK: Dla jednych nagroda jest rodzajem podsumowania jakiegoś etapu działań, dla innych to rodzaj wyzwania, traktują nagrodę jak paliwo do dalszej pracy. Czym dla Pani są nagrody?
ECH: Nagrody to przyjemność, ale mam w sobie tak dużo paliwa, że dbać muszę raczej o system chłodzenia. Swoistą formą nagrody, taką doświadczaną codziennie, są kontakty z czytelnikami, ich radość z lektury, fascynacja historią. Ale ta nagroda jest szczególnie ważna. Jesienią ubiegłego roku ukazał się finałowy tom „Odrodzonego Królestwa”.
Historia opowiedziana w tym cyklu zaczyna się w Wielkopolsce i chociaż kończy się w Krakowie, opowiada o momencie przemiany, o tym, jakie procesy do tego doprowadziły. Cała Starsza Polska jest tak mocno reprezentowana w „Odrodzonym Królestwie”, że nie umiem tej nagrody oderwać od tego cyklu, który jest moją pieśnią miłosną dla Wielkopolski.
Elżbieta Cherezińska – pisarka specjalizująca się głównie w powieści historycznej. Urodziła się w roku 1972 w Pile, od lat mieszka i pracuje w Kołobrzegu. Ukończyła studia na Wydziale Wiedzy o Teatrze w Akademii Teatralnej imienia Aleksandra Zelwerowicza w Warszawie.
Debiutowała w roku 2005 napisaną wspólnie z Szewachem Weissem jego biografią zatytułowaną „Z jednej strony, z drugiej strony”.
Jest autorką kilku cykli powieściowych: „Północna droga” (Saga Sigrun,, 2009, Ja jestem Halderd, 2010, Pasja według Einara, 2011, Trzy młode pieśni, 2012), „Odrodzone królestwo” (Korona śniegu i krwi, 2012, Niewidzialna korona, 2014, Płomienna korona, 2017, Wojenna korona, 2019, Odrodzone królestwo, 2020), „Harda królowa” (Harda, 2016, Królowa, 2016), a także kilku innych książek: Byłam sekretarką Rumkowskiego. Dzienniki Etki Daum, 2008, Gra w kości, 2010, Legion, 2013, Turniej cieni, 2015.