Raj głupców?
Opublikowano:
1 grudnia 2021
Od:
Do:
Początek:
Koniec:
Wydana przed kilkoma tygodniami „Krótka historia postępu” Ronalda Wrighta realizuje tytułową zapowiedź na dwa sposoby.
Po pierwsze, na 180 stronach głównego tekstu autor pomieścił rozważania podejmujące zasadnicze problemy naszego czasu – skrótowo, lecz bez uproszczeń. To o tyle istotne, że w dzisiejszych niecierpliwych czasach domagających się rzeczy do natychmiastowego spożycia, da się ta książka przeczytać w niedługim czasie, co zwiększa jej szanse dotarcia ze swoim przesłaniem do szerszego grona czytelników, niżby to było w przypadku pracy wzbudzającej rezerwę swoją obszernością.
Krótka jest ta historia na jeszcze jeden sposób: dzieje ludzkich cywilizacji, od ich pierwszych zapowiedzi do współczesnej postaci, to ledwie 10 tysięcy lat. Ledwie 10 tysięcy, biorąc pod uwagę nie tylko wiek Ziemi, życia na niej, ale nawet pojawienie się pierwszych przedstawicieli homo sapiens około 50 tysięcy lat temu.
Jest obrazowe porównanie sytuujące kolejne części historii naszego globu na tarczy zegarowej. Człowiek ze swoją cywilizacją to kilka minut przed północą – nasza historia jest rzeczywiście krótka.
Opowieść wielkanocna
Chociaż wydawałoby się, że Ronald Wright napisał książkę historyczną, to w istocie jej podstawowe pytanie przewijające się od początku – wzięte z obrazu Paula Gaugina – brzmi: dokąd zmierzamy? Sięgając głęboko w przeszłość – do początków rodzaju ludzkiego, do kopalnych szczątków innych gatunków z rodzaju homo, do zagadki zniknięcia homo neanterthaliensis, homo longi, homo floresiensis – autor wciąż ma na względzie jak najbardziej współczesne bolączki.
Opowieścią, która jest i bardzo wymowna i dobrze oddaje podejście autora do materii ludzkich cywilizacji, jest historia Wyspy Wielkanocnej i jej mieszkańców.
Dzisiejszy krajobraz wyspy to tufowe posągi moai skierowane twarzami w bezmiar oceanu i niska roślinność porastająca wzniesienia. Trudno sobie wyobrazić, że jeszcze w V wieku naszej ery, gdy polinezyjscy osadnicy na nią dotarli, zarośnięta była lasem i były na niej jeziora z wodą pitną. Teraz nie ma tego śladu. Co się zdarzyło, że w ciągu dwóch stuleci, do przybycia pierwszych Europejczyków krajobraz tak radykalnie się zmienił?
Odpowiedź jest trudna do przyjęcia i pouczająca. Osadnicy zaczęli wycinać lasy nie tylko pod pola uprawne, ale również po to, by móc transportować na wybrzeże rzeźbione przez siebie ze skały wulkanicznej w kraterze wyspy posągi. To angażowało siły i doprowadzało stopniowo do jałowienia dość cienkiej warstwy gleby. Niechroniona i utrzymywana w spoistości przez korzenie drzew, spłukiwana opadami, traciła żyzność.
Drzewa nie mały jak odrastać, bowiem szczury zjadały nasiona i sadzonki. Z dekady na dekadę problemy narastały. Około roku 1400 zniknęło z powierzchni wyspy ostatnie drzewo.
Coraz mniej plonów, coraz trudniejsze warunki życia, walki o zmniejszające się zasoby pożywienia, nie spowodowały zmiany działania. Przeciwnie, wykuwano posągi większe niż wcześniej. Nawet kiedy nie można ich było przetransportować na wybrzeże z braku drewna. Największy z posągów pozostały na miejscu swojego powstania jest ponad dwukrotnie większy i cięższy niż te usytuowane na brzegach wyspy.
Do końca być może więcej wiary pokładano w zbawienną interwencję zewnętrznych, boskich sił, niż próbowano oszczędniej i rozważniej gospodarować zasobami. To może nieco anachroniczne spostrzeżenie, jednak zapewne w którymś momencie mieszkańcy wyspy musieli zauważyć, że problemy osiągnęły punkt krytyczny i ich odpowiedź – samobójcza w istocie – może być jednak pouczająca.
Mieszkańcy Wyspy Wielkanocnej nie mieli być może wiedzy pozwalającej dostrzec związek własnych działań ze stanem ich małego świata, a być może nie chcieli uznać istnienia tej relacji, zaprzeczali jej. W efekcie, kiedy pierwsi Europejczycy zawitali na wyspę w roku 1722, zastali na niej garstkę mieszkańców, wynędzniałe pozostałości dziesięciotysięcznej w chwili rozkwitu populacji.
To przypomina – we wcale niemałym stopniu – naszą sytuację: wiemy już przecież, że doprowadziliśmy świat na skraj przepaści swoją ekspansywnością; wiemy, że jeśli nic nie zmienimy wkrótce będzie za późno na jakiekolwiek działania, za późno na ratunek.
A jednak często zaprzeczamy, by problem z klimatem był czymkolwiek więcej niż naturalnym procesem obserwowanym na przestrzeni wieków. Nie chcemy dostrzec, że sami sprowadzamy na siebie niebezpieczeństwo, ale też, że sami (i tylko my) możemy je odsunąć. Zakończona niedawno konferencja w Glasgow pokazuje, że wciąż nie możemy się wyrwać z impasu. Słowa, jałowe spory nadal i niezmiennie zastępują działania.
No więc…, dokąd zmierzamy?
Historia Wyspy Wielkanocnej pokazuje, że w gruncie rzeczy największymi przegranymi byli jej mieszkańcy. Ziemia trwa. Krajobraz za kilka albo kilkanaście wieków i tam ulegnie zmianie – wiatry przywieją nasiona roślin, przybędą ptaki. Po nas także mogą pozostać tylko materialne ślady zarastane sukcesywnie zielenią.
Różnica będzie taka, że być może nie będzie komu zastanawiać się nad ich pochodzeniem i dociekać przyczyn zniknięcia ich twórców.
Perspektywa Wrighta, jak widać, odległa jest od analizy politycznych przyczyn upadków imperiów i cywilizacji. Gdy pisze o losach Cesarstwa Rzymskiego, cywilizacji Majów, o starożytnych Sumerach, zwraca uwagę na sposób gospodarowania zasobem naturalnym, jakim jest ziemia. I w zachwianiu równowagi ekologicznej widzi podstawowe przyczyny upadków historycznych cywilizacji. Nie lekceważy przez to innych uwarunkowań, tworzy jednak dla nich podstawę. Znajduje też przy tym te, które w zmieniających się okolicznościach trwały przez wieki i nadal trwają, jak cywilizacja egipska i chińska, których znakiem była równowaga.
Każdy z przykładów służy odpowiedzi na podstawowe pytanie: dokąd zmierzamy? Ta historia postępu może być krótka na jeszcze jeden sposób: jeśli będziemy unikać odpowiedzi na to pytanie, jeśli będziemy zaprzeczać wadze problemów przed którymi stajemy i możliwości podjęcia działań by je rozwiązać, może po prostu dobiec końca.
Grimmowska wersja baśni o rybaku i rybce pokazuje narastające wzburzenie morza wraz z każdą kolejną prośbą o więcej (choć chce żona, to rybak prosi – nie ma niewinnych). Morze burzy się, przybiera kolor niemal czarny, aż zachłanni ludzie zostają przy tej biedzie, którą wcześniej cierpieli. Ziemia powiedziała „nie” ludzkiej chciwości.
Wiele jest tego rodzaju przestróg przed ludzką nieposkromioną pożądliwością. Były one dotychczas moralitetami, mającymi sprowadzić na dobrą drogę umiarkowania. Teraz, jak widać z „Krótkiej historii postępu”, sprawa ma nie tylko moralny wymiar. Chodzi o życie w jego najbardziej fizycznym wymiarze.
Książka w oryginale wydana została w 2004 roku, w innej niejako rzeczywistości. Obecne w niej problemy i pytania mogły się wówczas większości odbiorców wydawać tyleż interesującymi, co ekscentrycznymi i dalekimi od codzienności. Dzisiaj przebiły się do powszechnej świadomości, zyskały nazwę kryzysu klimatycznego i antropocenu.
Słowa Wrighta brzmią już nie jak Kassandryczne wieszczby, a zyskały wagę rzeczowych pytań, z tym głównym: dokąd zmierzamy?
Chociaż polskie wydanie zostało wzbogacone przedmową z 2021 roku, napisaną specjalnie do tej edycji, to mamy tam jedynie odesłanie do tego, co pomiędzy datą publikacji a kolejnego tłumaczenia się zadziało, a nie rewizję poczynionych wówczas spostrzeżeń – te nie straciły na wadze i aktualności. Stały się nawet – niestety – jeszcze bardziej palące.
W większej może też mierze podkreśla Wright dzisiaj polityczny wymiar problemu. To państwa mają w dużej mierze moc sprawczą i nie podejmują żadnych działań. Nie sposób też uniknąć wejścia w dyskusję na temat konsekwencji wypływających z dominacji jednego, kapitalistycznego modelu gospodarowania. Doprowadził on do niespotykanych wcześniej dysproporcji w stanie posiadania, zepchnął rzesze ludzi w skrajną nędzę i wciąż głosi swą słuszność. Wiodąc ludzkość na skraj przepaści.
Książka Ronalda Wrighta ukazała się w małym poznańskim wydawnictwie Pogotowie Kazikowe, będącym inicjatywą Łukasza Wierzbickiego, także tłumacza „Krótkiej historii postępu” – znanego podróżnika, mającego na swoim koncie kilka znanych książek, w tym opracowanie zapisków Kazimierza Nowaka z jego podróży rowerowej po Afryce.