Poezja to opowieść o życiu
Opublikowano:
29 grudnia 2021
Od:
Do:
Początek:
Koniec:
O twórczości poetyckiej, inspiracjach literackich i nieliterackich, a także o planach na przyszłość - z Anną Fiałkowską rozmawia Oskar Czapiewski.
Oskar Czapiewski: W swojej nowej książce poetyckiej („gorączka”) jako motto umieściłaś tekst z utworu „Heat” PROBL3Mu. Nie przeszkadza Ci mizoginia w utworach tego zespołu?
Anna Fiałkowska: Przeszkadza mi każdy rodzaj i przejaw mizoginii – jak chociażby rozpoczynanie rozmowy z osobą AFAB i feministką od pytania nie o jej książkę, tylko o zespół złożony z dwóch typów i jego utwory. Po coś znalazł się cytat z tego kawałka w charakterze motta, zadaniem czytelnika i czytelniczki jest odnalezienie nitki łączącej „Heat” z „gorączką”.
Miałam wrażenie, że nie jest to trudne, szczególnie że „Heat” PRO8L3Mu to swego rodzaju wersja „Gorączki” (ang. „Heat”) Michaela Manna dla zapracowanych: prawie trzygodzinny film opowiedziany w pięć i pół minuty. Akurat czterowers otwierający moją „gorączkę” miał i ma wskazywać na to, co będzie wewnątrz: ocena sił, final showdown, klęska – ale czyja? Zależało mi na podkreśleniu dychotomii i jednoczesnej symetrii, które są głównymi tematami „Gorączki” Manna.
OCz: Tymczasem chciałbym jeszcze na moment zatrzymać się przy tych mottach albo – znacznie szerzej podchodząc do sprawy – odwołaniach. Mottem w Twoim debiutanckim tomie („lalka bellmera”) jest cytat z gry „Silent Hill 2”. W Twoich wierszach wspominasz takie osoby, jak m.in. Herta Müller, Zofia Nałkowska, Marta Fox, Tadeusz Różewicz, Milan Kundera, Diogenes, Pigmalion, David Bowie czy Lou Reed (nawiasem mówiąc, to sporo tu tych typów). Prawie wszyscy – wybacz kolokwializm – są trochę z innej parafii. Czy to łączenie popkultury z autorami, o których niektórzy powiedzieliby, że są przedstawicielami kultury wysokiej, wyniosłaś z popartowych inspiracji? Jak to z tym u Ciebie jest? Trochę się domyślam, ale jestem ciekaw Twojej odpowiedzi…
AF: Tą parafią, która łączy wszystkie wspomniane osoby, jestem ja – czyli moje doświadczenia i inspiracje, które udało mi się u nich albo w nich znaleźć, zarówno jeśli chodzi o historię literatury i sztuki, jak i dosłowny impuls do tworzenia, pisania.
Nie za bardzo potrafię rozróżnić, kto miałby tutaj reprezentować kulturę niską – może David Bowie, bo nagrywał pop? – i wysoką – może Herta Müller, bo otrzymała Literacką Nagrodę Nobla?
Coraz mniej posługuję się tego typu podziałami i patrzę szerzej na kulturę jako całość. Nie da się uciec od intertekstualizmu a i ja chętnie się ku niemu zwracam. Kiedy piszę, jest to totalnie moje, ale bardzo dobrze widzę, co lub kto popycha mnie do zapełnienia kartki papieru, czy raczej dokumentu w Wordzie albo notatki w telefonie. Fascynuje mnie myśl, że potencjalni odbiorcy i potencjalne odbiorczynie mojej poezji zaciekawią się wrzuconym do wiersza nazwiskiem i wyszukają je w Google.
To trochę jak z otwierającym „Closer” utworem „Atrocity Exhibition” – a co to za dziwny tytuł wymyśliło Joy Division?, można sobie pomyśleć. Odpowiedź czeka pod jednym enterem.
OCz: A kto to najczęściej bywa? Jeśli chodzi o osoby, popychające Cię do zapełnienia kartki? Herta Müller, Różewicz, a może Miron Białoszewski? O ile dobrze pamiętam, to w jednym z Twoich vlogów wspomniałaś, że kiedyś był dla Ciebie ważny. Pytam, bo jest to pisarz znany z unikalnego zapisu sytuacji prozaicznych. Niektóre z nich stają się dla Ciebie pretekstem do stworzenia wiersza. Np. w „nestbeschmutzer” wyglądasz za okno, a w utworze „ludzie” spacerujesz przez miasto z przyjaciółmi. Zaciekawił mnie też wiersz „przedsmak”, w którym przypadkowe zjedzenie kawałka folii spożywczej jest jednym z powodów do refleksji nad zanieczyszczeniem i jego ogromnie przykrej konsekwencji – krzywdzie zwierząt.
AF: Rzeczywiście moimi pierwszymi inspiracjami były wiersze Białoszewskiego i Różewicza – ale też Poświatowskiej, Herberta i, już nieco później, Świetlickiego. Moja pierwsza książka jest w bardzo dużym stopniu inspirowana Różewiczem, co zresztą podobno zostało zauważone wśród krytyków poezji współczesnej.
Swoją drogą trwa i już się niestety kończy Rok Różewicza, a ja jakoś specjalnie nie odczułam świętowania jego twórczości, co tym bardziej utwierdza mnie w przekonaniu, że obecnie poezji rzeczywiście prawie nikt już nie chce czytać.
Do pisania inspiruje mnie też w dużej mierze proza, między innymi wspomnianej już Herty Müller, ale też Nabokova, Gombrowicza, Salingera, Sylvii Plath (mam wrażenie, że z każdą kolejną lekturą „Szklanego klosza” znajduję w tej powieści coś nowego). Ze współczesnych poetów i poetek niezwykle lubię czytać Rafała Skoniecznego, Agnieszkę Wolny-Hamkało, Edwarda Pasewicza, Łukasza Kaźmierczaka/Łucję Kuttig.
Jeśli chodzi o mironowskie wykorzystywanie „zwykłych” wydarzeń jako sytuacji lirycznych to tak, myślę, że moje wiersze starają się mówić o raczej, powiedzmy, prozaicznych sprawach, ponieważ piszę o tym, co znam – a znam właśnie zwykłe życie. To też zachwyciło mnie w Różewiczu, bo w końcu w jego poezji tylko ułamek wierszy stanowią te rozliczające ludzkość z Zagłady. Reszta mówi o codziennym życiu: miłości (zarówno tej metaforycznej, jak i fizycznej), jedzeniu, bólu, smutku, radości, pracy, ładnej albo brzydkiej pogodzie. Podobnie jest u Herberta, Miłosza, Świrszczyńskiej, Barańczaka, Szymborskiej, Louise Glück…
Poezja to moim zdaniem nic innego jak opowieść o życiu z perspektywy osoby spostrzegawczej, ciekawskiej i wrażliwej.
OCz: Dla Różewicza ważne były też relacje rodzinne. Wydał przecież niezwykle intymistyczną książkę złożoną z zapisków jego matki, przeplatanych z wierszami oraz własnymi wspomnieniami z dzieciństwa („Matka odchodzi” (1999)). Wiele z jego wierszy opowiada o jego relacji z ojcem. W Twoim pierwszym tomiku pojawia się on, jako wielki nieobecny. Ktoś, kto wywiera wpływ, niebiorący jednak udziału w opisywanych wydarzeniach. W wierszu „powrót” z debiutanckiego tomu podmiot/ka wypowiada słowa: „symbol ojca odchodzi”. Czy można go rozumieć jako symbol patriarchatu? A może to superego dyktujące powinności?
AF: Ha ha, bardzo dobry trop! Pod względem mówienia o relacjach rodzinnych, „lalka bellmera” znów jest bardzo różewiczowska. Mój debiut to rzeczywiście było swego rodzaju rozliczenie z moim dorastaniem, dojrzewaniem – także pod względem podjęcia tematyki postaci mojej rodziny, w tym ojca.
Na poziomie wyznania, jakim w dużej mierze jest mój debiut, jest to zderzenie się ze smutkiem, frustracją i żalem, jakie zostały po dorastaniu.
Jednak bardzo mocno próbowałam rozbrajać tę tematykę za pomocą ciekawych narzędzi, przede wszystkim filozofii, stąd Lacan i – trochę chyba nieświadomie – Jung. W pewien sposób symbol ojca z moich wierszy jest symbolem tej figury nadrzędnej, która kontroluje, rozkazuje, opresjonuje, nawet jeśli jest pozornie nieobecna. Inspirowałam się głównie książką Lacana o tytule „Imiona-Ojca” (wiersz o podobnym tytule zresztą jest w „lalce bellmera”), którą odkryłam jeszcze na studiach.
OCz: Skoro już nawiązałaś do studiów, to muszę zadać to pytanie. Jak uważasz, czy studiowanie filologii polskiej w jakikolwiek sposób pomaga przy pisaniu wierszy? A może przeciwnie – przeszkadza? Pewien niemiecki krytyk powiedział kiedyś, że pisarz o pisaniu wie tyle, co ptak o ornitologii. Ty już nie możesz tego o sobie powiedzieć. Czy samoświadomość literacka pomaga? A może wyłączasz aparat literaturoznawczy za każdym razem, gdy sięgasz po długopis/do klawiatury?
AF: Samoświadomość rozumiana jako znajomość historii literatury, twórczości poetek i poetów piszących przede mną i współcześnie ze mną – to jednocześnie pomaga, jak i przeszkadza. Pomaga, bo mogę wskazać sobie samej swoje miejsce, a przeszkadza – bo czasami dojmująco zdaję sobie sprawę z tego, jak wiele wspaniałych rzeczy zostało już napisanych, a taka wiedza może przerażać. Jest trochę tak, jak mówisz – kiedy piszę, raczej nie myślę o tym, co już przeczytałam, co znam i co wiem, staram się kierować zupełnie własnymi myślami, słucham mojego dajmoniona.
Mam pewną łatwość w podrabianiu stylu, pisaniu pastiszy, dlatego też w momencie intensywnego pisania ograniczam czytanie tego, co mnie najbardziej inspiruje.
Stąd też na przykład jestem dopiero w połowie bibliografii Nabokova, którego proza niewątpliwie jest dla mnie jedną z największych inspiracji. Podobnie w swój styl wciąga mnie Bernhard, którego jednak niezwykle trudno mi się czyta, niestety.
Dla mnie bardzo ważna jest wiedza, to wszystko, co jest w mojej bibliotece, na zapleczu, z tyłu głowy. Myślę, że do świetnego pisania – czy to wierszy, opowiadań, powieści, czyli kreatywnych tekstów, jak i do pozornie odtwórczej pracy z językiem – takiej, jaką wykonuję na co dzień, kiedy tworzę treści copywriterskie albo na social media – totalnie niezbędne jest regularne czytanie, poszerzanie swoich horyzontów, ćwiczenie wyobraźni i samego języka w końcu.
Czy studiowanie filologii polskiej pomogło mi w tworzeniu – nie, to był raczej martwy okres dla mnie, z perspektywy czasu jestem ze studiów raczej zadowolona, ale wiem, że głównie dlatego, że miałam szczęście do 3-4 wykładowców, reszta zajęć niestety była rozczarowaniem.
Na przykład czuję, że mam ogromne braki w teorii literatury, bo w trakcie studiów skupiano się na strukturalizmie, a pominięto zupełnie tak „nowatorskie” nurty, jak feminizm, postkolonializm czy dekonstrukcjonizm.
Czytałam i czytam sporo na własną rękę i tak naprawdę teraz, kiedy pracuję na pełen etat i już od lat nie studiuję, dopiero czuję, że zarówno moja wiedza regularnie się powiększa, jak i moje pisanie staje się coraz lepsze – prawdopodobnie dlatego, że staram się wytworzyć przestrzeń na to, co chcę poznać i co chcę napisać. W tym roku skończyłam moją debiutancką książkę prozatorską i jestem w trakcie szukania wydawnictwa, pracuję już powoli nad kolejną prozą. Mam także pomysły na dalsze pisanie poezji.
OCz: Zauważyłem, że lubisz wybierać poszczególnych twórców i czerpać od nich inspiracje. Studia literaturoznawcze dają raczej wiedzę przekrojową, a kanon jest na tyle szeroki, że niestety często nie starcza czasu na indywidualną lekturę. W przypadku wielu osób właśnie taki rodzaj czytelnictwa (niewymuszony, intuicyjny pod względem wyboru książek) stymuluje najbardziej. Myślę, że to dobry czas, żeby zadać pytanie o poznańską infrastrukturę wydawniczo-literacką. Wydałaś dwie książki w WBPiCAKu (Wojewódzka Biblioteka Publiczna i Centrum Animacji Kultury). Regularnie zapraszana jesteś na wydarzenia związane z festiwalem Poznań Poetów. Możesz powiedzieć coś o tej współpracy? Jak to jest debiutować w Poznaniu? Czy Poznań rzeczywiście – choćby od czasu do czasu – jest miastem sprzyjającym poetkom i poetom?
AF: Jeśli chodzi o Poznań Poetów, to ani razu nie zostałam na niego zaproszona. Cykl Seryjni Poeci i Poetki to coś zupełnie innego, on dzieje się nie tylko w Poznaniu, ale też m.in. w Gdańsku, Lublinie, Wrocławiu. Natomiast współpraca z WBPiCAK zaczęła się nieco przypadkowo. Poznałam to wydawnictwo na studiach, czytaliśmy na zajęcia z profesorem Śliwińskim książki współczesnych poetów, m.in. Tomasza Bąka, Kiry Pietrek, Michała Czai. W ten sposób dowiedziałam się w ogóle o istnieniu tego wydawnictwa, bo wcześniej, mimo zainteresowania poezją, nigdy o nim nie słyszałam.
Debiutancką książkę złożyłam w trakcie przerwy od studiów, kiedy pojawiły się przestrzeń i oddech, a także trochę zewnętrznej motywacji – zostałam finalistką konkursu Różewicz OPEN. Z okazji finału trzeba było zaproponować szkic pierwszej książki. Nie wygrałam – na szczęście – tego konkursu, a gotowy debiut rozesłałam do kilku wydawnictw, w tym także do WBPiCAK.
Niedługo później nadeszła odpowiedź od redaktora naczelnego, Mariusza Grzebalskiego, że jest zainteresowany i chce moją książkę, „lalkę bellmera”, opublikować.
To była dla mnie ogromna radość. Później już było nieco mniej kolorowo – brak odzewu ze strony krytyków, pominięcie książki przy nominacjach do nagród literackich, spotkania autorskie dla dwóch osób. Obecnie zupełnie nie jestem zadowolona ze sposobu promocji książek, mam wrażenie, że WBPiCAK mimo wielu sukcesów (chociażby tegoroczne nominacje do Nagrody Literackiej „Nike”, dwa lata z rzędu wygrana Nagrody Literackiej Gdynia) nie jest zainteresowane pomyślnym promowaniem swoich autorów.
Moja druga książka, „gorączka”, która ukazała się pod koniec kwietnia, właściwie zupełnie przepadła wśród innych poetyckich premier. Wydawnictwo zdaje się nie nadążać za trendami rynku, nie pilnuje na przykład, aby książki trafiały do bookstagramowych influenserów, co chociażby świetnie wyczuła i wprowadziła w życie, jeszcze do niedawna całkowicie niszowa, Korporacja Ha!art.
W tym roku miałam jedynie trzy spotkania autorskie, w tym jedno online.
Wydawnictwo nie śledzi i nie wymaga recenzji nowości, książek nie ma na portalach czytelniczych takich jak lubimyczytać czy goodreads. Te tomy poetyckie przepadają, znikają, zalegają gdzieś w magazynie aż do momentu oddania na przemiał. Niektóre z książek WBPiCAKu są na lubimyczytać ocenione tylko przeze mnie i kogoś mi znajomego, komu pożyczyłam książkę z rekomendacją świetnej lektury. Nie wiem już w tym momencie, jak poszerzyć pole czytelnicze poezji, a także nie czuję, abym miała wiele wsparcia od wydawnictwa.
Bardzo dobrze zdaję sobie sprawę, że poezja ma opinię gatunku nieprzystępnego, po który lepiej nie sięgać. Przełamanie tego wrażenia to właściwie moja najważniejsza misja, dlatego też staram się regularnie czytać nowości, pokazywać je na swoim Instagramie i YouTubie, a także recenzować nowe książki poetyckie w miarę możliwości czasowych.
Jeśli chodzi o debiutowanie i pisanie poezji w Poznaniu, to w zeszłym roku stworzyłam projekt Poeci Poznania i rozmawiałam z kilkoma poetkami i poetami związanymi z Poznaniem. Prawie wszyscy stwierdzili mniej lub bardziej dobitnie, że w Poznaniu nie jest łatwo tworzyć, nie tylko poezję. Część z moich rozmówców nie mieszka już zresztą w Poznaniu. Ja także czuję nieprzyjazność tego miasta, z zazdrością obserwuję intensywny rozwój nagród i systemów stypendialnych wrocławskich, krakowskich czy warszawskich. Lubię mieszkać w Poznaniu, ale kiedy rozmowa skręca w te rejony, od razu przypomina mi się czający się gdzieś w tle plan przeprowadzki.
OCz: Tak, chodzi o cykl „Seryjni Poeci”. Przepraszam za niedopatrzenie. Jeśli przeprowadzka, to dokąd? Ciekawi mnie jeszcze Twoja twórczość oparta na innych środkach wyrazu niż słowo. W „gorączce” zamieściłaś fotografie własnego autorstwa. Masz plany wydawać prozę i kolejne tomy poezji. Czy można spodziewać się, że będą zawierały fotografie? Te fotki są w końcu niezłym sztafażem dla Twoich wierszy, w których – mam wrażenie – widoczna jest egzystencja zanurzona w miejską tkankę.
AF: Chciałabym przeprowadzić się do Berlina, jest to jakiś dalszy plan, który jednak rzeczywiście powraca. Natomiast jeśli przeprowadzka w Polsce, to albo Warszawa, albo jakieś miasto nad morzem. Na razie jednak buduję sobie perspektywę przyszłości, powiększam moje doświadczenie zawodowe i staram się obserwować zmiany na rynku pracy.
Zdaję sobie niestety bardzo dobrze sprawę z tego, że prawdopodobnie nigdy nie będę w stanie utrzymać się tylko z pisania, co wiąże się też z mniejszą ilością czasu na tworzenie – radzę sobie jednak z tym coraz lepiej i wykrawam czas na to, co lubię robić najbardziej.
Temat fotografii jest dla mnie raczej płynny – robię zdjęcia amatorsko, kiedyś czytałam o tym, jak układać kompozycję, dbać o złoty podział i tak dalej. Zdjęcia w „gorączce” zostały zrobione aparatem analogowym Holga, który dostałam na 26. urodziny od mojego partnera. Samo fotografowanie tego typu sprzętem to droga zabawa, bo klisze średnioformatowe są drogie, a ich wywoływanie jeszcze droższe. Dlatego do każdej klatki podchodzę z wielką dbałością i staram się, aby uwieczniała coś ważnego – to zupełnie inne podejście od codziennego robienia zdjęć telefonem.
Zdjęcia, które znalazły się w książce, nie były robione z myślą o towarzyszeniu wierszom, ale w trakcie redagowania całości w intuicyjny sposób odnalazły swoje miejsce. Nie wiem, czy w kolejnych książkach będą także moje zdjęcia, myślałam raczej o nawiązaniu współpracy z osobą zajmującą się grafiką, która stworzyłaby wizualną reprezentację mojego pisania i w efekcie cała książka byłaby przemyślanym konceptem – taki jest mój plan na wizualną oprawę debiutu prozatorskiego.
Jak można może zauważyć w wierszach w „gorączce”, mnie bardzo inspiruje to, co widzę.
Jestem wzrokowcem, lubię notować i pisać, zarówno ręcznie, jak i na klawiaturze, ale przede wszystkim lubię patrzeć: chodzić na spacery i obserwować przyrodę, podglądać ludzi i analizować to, jak się zachowują. Filmy, obrazy i fotografie bardzo mnie inspirują, sztuka odgrywa w moim życiu ogromną rolę.
Przyjechałam do Poznania z Torunia, mojego miasta rodzinnego, i bardzo brakuje mi tutaj ekwiwalentu Centrum Sztuki Współczesnej Znaki Czasu, gdzie spędziłam właściwie cały mój czas dorastania i do którego ciągle regularnie jeżdżę na wystawy. Chciałabym, żeby to w Poznaniu wystawiali się David Lynch, Peter Greenaway, Marina Abramovic. W tym momencie Muzeum Narodowe w Poznaniu znam już na pamięć i bardzo żałuję, że największym wydarzeniem tutaj może być malutka wystawa Magdaleny Abakanowicz.
OCz: Nie tylko średnioformatowe. Robiąc zdjęcia analogami, stwierdziłem ostatnio, że każde wciśnięcie migawki kosztuje mnie bochenek chleba z supermarketu. No cóż… od ekonomii nie uciekniemy. A co do galerii, to pozostają jeszcze te, które powstały jako efekt „oddolnych” działań, jak np. galeria DOMIE, ale to zdecydowanie nisza w Poznaniu. A gdybyś miała polecić utwory, które były dla Ciebie najważniejsze, ale nieliterackie? Masz takie? A może zmieniają się co kilka tygodni?
AF: Inspirujące nieliterackie utwory – od razu do głowy przychodzą mi filmy. Terrence’a Malicka, Jane Campion, Michaela Manna, Roberta Altmana, Davida Lyncha, Mamoru Oshiiego, Andrieja Tarkowskiego, Ildiko Enyedi. Są takie filmy, do których powracam często myślami, na przykład „Melancholia” Larsa von Triera, „Neon Demon” Nicholasa Windinga Refna, „Donnie Darko” Richarda Kelly’ego, „Climax” Gaspara Noe. To raczej taki best of, filmy, które lubię od dawna.
Śledzę premiery kinowe, z najnowszych zachwycających filmów wskazałabym „The French Dispatch” Wesa Andersona, a z najnowszych obejrzanych przeze mnie, ale nie nowych filmów – „Jackie Brown” Quentina Tarantino. Dużą rolę odgrywa – nomen omen – dla mnie muzyka, szczególnie Lou Reeda i The Velvet Underground, Davida Bowiego, Doriana Electry, Lady Gagi, Jamesa Blake’a, Vince’a Staplesa, Swans, Britney Spears; chociaż kiedy piszę, często słucham po prostu ambientu, ASMR albo muzyki klasycznej – ot coś miłego w tle.
Interesuje mnie język współczesnych mediów, zarówno tych komercyjnych (reklama, marketing, sprzedaż), jak i politycznych – z tych inspiracji powstał jeden z wierszy w „gorączce”.
Dzieła przynoszące mi natchnienie i napęd do tworzenia są raczej niezmienne, istnieją stałe punkty, tylko cały czas ich przybywa wraz z poznawaniem nowych utworów. Bardzo dbam o to, aby regularnie czytać, oglądać dobre filmy i słuchać inspirującej muzyki, bez tych aspektów mój dzień jest pusty, bo żadna ilość pracy zawodowej albo codziennych obowiązków nie jest w stanie dać mi takiej satysfakcji, co obcowanie ze sztuką.
OCz: Masz na myśli wiersz „czynu nigdy nie zastąpi”? Dla mnie to jakby-pastisz politycznej demagogii. Obok niej toczy się życie, jak piszesz — „własnym torem” (chapeau bas za ukonkretnienie tego w wersyfikacji). To może przy tej okazji podniosę temat, który wydaje mi się dla Ciebie istotny. Czy tworząc, czujesz się politycznie zaangażowana? W innym wierszu piszesz: „nie chcę się lękać o przyszłość / przyjaciół którzy nie mogą / całować się w tramwaju / obawa to kraj zawieszony i suchy” („obawa”). Myślę, że dobrze to pasuje, do Twojego sposobu pisania o sprawach politycznych. Nie jest to próba nakłonienia do zupełnej i natychmiastowej rewolucji (przynajmniej nie w powszechnym tego słowa znaczeniu), lecz zwrócenie uwagi na te problemy, które są najbliżej jednostek, a przy tym – najbardziej uwierają, krępują i ubezwłasnowolniają. Czy to, co mówię ma sens? Czy poezja byłaby dla Ciebie narzędziem, do zwrócenia uwagi na społeczne problemy? Uwrażliwiania czytelników?
AF: Tak, to właśnie o tym wierszu mówiłam. To utwór dość mocno zainspirowany twórczością Barańczaka z lat 70. Tak, Twoje obserwacje mają sens – moje wiersze w dużej mierze odnoszą się do kwestii politycznych i społecznych. W „lalce bellmera” opowiadałam więcej o doświadczeniu jednostkowym, przeżyciu, ale część książki także w moim zamierzeniu miała mówić o wykluczeniu kobiet i ich tragicznej sytuacji.
W „gorączce” znalazły się tematy trochę ogólniejsze, czyli kryzys klimatyczny, kapitalizm, praca, wyzysk, wykluczenie mniejszości.
Mam ogromną nadzieję, że moje wiersze uwrażliwiają czytelników na te tematy lub są dla nich buforem dla ich własnych uczuć, przeżyć czy emocji. Zwracam uwagę na społeczne problemy w takim zakresie, jaki jest mi dostępny: jestem wegetarianką i często jem wegańsko, staram się świadomie kupować i wykorzystywać do końca wszystkie rzeczy, które mam, planować zakupy, czytać etykiety produktów.
Śledzę wydarzenia polityczne i chodzę na protesty, podpisałam się pod projektem ustawy dotyczącej wolnej aborcji. Bardzo przejmuję się tym, co dzieje się w Polsce, dlatego czasem muszę wręcz blokować napływ informacji – zwyczajnie zdaję sobie sprawę, że mimo moich szczerych chęci nie jestem w stanie zrobić zbyt wiele.
Odkąd mam 18 lat (czyli w przyszłym roku minie dekada), głosowałam w prawie wszystkich wyborach. Niewiele to zmieniło w mojej sytuacji społecznej i ekonomicznej, czuję niestety rozczarowanie. Ujściem dla moich frustracji są często właśnie wiersze. Nie pozostaje to niezauważone i na przykład utwór z „gorączki”, „nie przyszli”, ukaże się w międzynarodowej antologii protestu, która zostanie opublikowana w przyszłym roku nakładem wydawnictwa Warstwy.
OCz: Skoro nawiązałaś już do debiutu, to może spytam jeszcze na koniec o jedno – czy zmieniłabyś w nim cokolwiek? Tak z perspektywy czasu? Jak Ci się te wiersze „uleżały” po niespełna czterech latach? I jaki jest Twój stosunek do własnej poezji? Często do niej wracasz czy może pozwalasz jej żyć własnym torem?
AF: Z perspektywy czasu nie zawierzyłabym redakcji, tylko spędziłabym nad wierszami 2-3 razy więcej czasu. Mój debiut jest niedoredagowany, zabrakło propozycji ciekawych zmian, tytuły dublują czasem pierwszy wers, bo nikt nie zdążył tego poprawić.
Jednak same wiersze z „lalki bellmera” w większości bardzo, bardzo lubię.
Pod względem dopracowania i pewności co do utworów, druga książka, „gorączka”, jest idealna. Mój stosunek do własnego pisania balansuje na granicy pomiędzy „wow ale świetnie mi to wyszło” i „ach totalnie nie umiem napisać dobrego wiersza” – w zależności od humoru, sytuacji i dnia.
Głównie jednak jestem bardzo zadowolona z moich książek, z ich odbioru i z drogi, na której teraz się znajduję. Wracam do mojej poezji w takim znaczeniu, że staram się dbać o jej obecność i stwarzać utworom przestrzeń. Moim największym pragnieniem jest dotarcie do jak największej liczby czytelników i czytelniczek. Nie tylko wierzę, ale też wiem, że moja poezja jest dobra i może oddziaływać na wyobraźnię, poszerzać pole rozumienia, rezonować z odczuciami potencjalnych odbiorców. Dalsze pisanie i wydawanie książek to moje plany na przyszłość – tę dalszą i tę bliższą.