Ogrom kobiecego wsparcia
Opublikowano:
10 stycznia 2022
Od:
Do:
Początek:
Koniec:
Z Anną Tabołą - właścicielką marki odzieżowej, której pracownia krawiecka mieści się w Wielkopolsce - rozmawia Karolina Król.
Karolina Król: Skąd wzięła się u Pani miłość do mody retro? Czy najpierw zajmowała się Pani szyciem, a później pojawiło się zamiłowanie do tego stylu, czy raczej było odwrotnie?
Anna Taboła: Wydaje mi się, że u mnie to ewoluowało równocześnie. Zaczęłam od kupienia roweru, którym jeździłam do pracy. Te siedem, czy osiem lat temu, w sklepach nie było zbyt wielu sukienek o długości innej niż mini. Zaczęłam szyć dla siebie dłuższe ubrania, takie za kolano, które były dużo bardziej praktyczne. Sięgnęłam po styl z lat pięćdziesiątych i wpadłam w niego na dobre.
KK: Na swojej stronie internetowej wspomina Pani o stylu pin-up jako swojej inspiracji. Czy dzisiejsze ubrania nawiązujące do tego stylu mocno różnią się od pierwowzoru? Początku pin-upu są przecież dosyć seksistowskie…
AT: Tak, początkowo się nim inspirowałam, choć w ostatnim czasie coraz częściej idę w stronę klasyki niż takiego typowego pin-upu. Jego początki rzeczywiście były bardzo seksistowskie.
Pin-up pojawił się w latach wojny, gdy żołnierze w koszarach, samolotach i tak dalej przypinali karteczki z wizerunkami kobiet w seksownych, kuszących pozach. Od tamtego czasu wiele się zmieniło.
Współcześnie według mnie w Polsce są dwa rodzaje nawiązań do tamtego stylu. Pierwszy to dosyć dokładne odwzorowanie dawnych ubrań, fryzur, makijażu. Ta odnoga jest dużo bardziej wierna pierwowzorowi. Istnieje jeszcze pewne nieco bardziej ogólne wyobrażenie dotyczące tego, czym jest pin-up. Osoby wybierające taki styl sięgają na przykład po krótkie spodenki, kraciastą koszulę zawiązaną na brzuchu, bandanki…
Pojawia się oczywiście makijaż – kreska na oku, czerwone usta. To raczej forma pewnej zabawy, lekkiej inspiracji dawnymi czasami, jednak bez dokładnego wnikania w konkrety. Często z rzeczywistym pin-upem takie stylizacje nie mają zbyt wiele wspólnego, są po prostu odwzorowaniem pewnego wyobrażenia o tej konwencji.
Obecnie na polskim rynku pin-up i scena retro to przede wszystkim ogrom kobiecego wsparcia.
To różnego rodzaju wydarzenia, na których spotykają się kobiety i wymieniają się nie tylko wiedzą o stylu retro, ale również życiowym doświadczeniem. Styl został przejęty z dawnych czasów, ale obecne nastawienie jest zupełnie inne. Pin-upki, jeśli można tak nazwać miłośniczki tego stylu, bardzo często wręcz stoją za sobą murem i pomagają sobie nawzajem. To pewien girl power.
KK: Czy takie kontakty są istotną motywacją do uczestnictwa w różnorodnych festiwalach? W ostatnich latach tego typu wydarzeń jest całkiem sporo. Ciekawy jest na przykład Polish Boogie Festiwal, czy odbywający się w październiku Retro Festiwal w wielkopolskim Dopiewie.
AT: Boogie Festiwal prężnie funkcjonuje już od lat. Byłam tam już bodajże szósty raz. To prawdziwe królestwo pin-upu. Można tutaj znaleźć ciekawe warsztaty – pozowania, fryzur, makijażu… Na festiwalu mam również swoje stoisko z ubraniami.
Z racji tego, że byłam tam już kilka razy, z dumą mogę powiedzieć, że wiele kobiet przyjeżdża na wydarzenie w moich ubraniach. Gdy patrzę na polanę festiwalową, moje oko co rusz wyłapuje znajome kroje i tkaniny. To naprawdę świetne uczucie!
Z tego, co kojarzę, festiwal w Dopiewie był głównie związany z rowerami, choć pojawił się tam również pokaz mody.
Warto natomiast wspomnieć o Retro Festiwalu w Krakowie organizowanym przez Agnieszkę de Neve, znaną również jako Cherry Bee. Gdy jeszcze pozwalała na to sytuacja epidemiczna, oprócz festiwalu odbywały się także targi z ubraniami i dodatkami. W ramach festiwalu są przeróżne warsztaty, np. burleska, koncerty. Oprócz wielkich wydarzeń, takie jak na przykład to, organizowane są również mniejsze, lokalne festiwale. Każda taka impreza ma swój klimat.
KK: Kiedyś na Instagramie Agnieszki de Neve widziałam post wspierający kobiecą solidarność, podpisany ,,Retro styl, ale nie retro wartości”. Czy często spotyka się Pani z takim domyślnym utożsamieniem wyglądu i poglądów?
AT: Szczerze mówiąc, nie miałam nigdy takich sytuacji. Nawet jeśli ktoś nawiązuje do mody pin-up, funkcjonuje już w innej rzeczywistości niż tamta – rola kobiety bardzo się zmieniła. Ubieramy się w taki, a nie inny sposób, co nie znaczy, że utożsamiamy się z danym systemem wartości. Często spotykam się z zainteresowaniem, ale to bardzo miłe. Wielokrotnie starsi panowie komplementowali mój wygląd, mówiąc, że przypominam jego żonę z młodości.
KK: Czy festiwale pin-up mogą być formą samorozwoju? Podejrzewam, że można spotkać się z takimi opiniami, że nauka upinania włosów i wykonywania makijażu jest stratą czasu, bo dotyczy wyglądu i w pewnym sensie jakoś wiąże się z wyobrażeniem o kobiecie jako osobie skupionej na własnym wizerunku.
AT: Jeśli ktoś nie widzi dodatkowej wartości w umiejętności malowania się, czy czesania, jak najbardziej ma do tego prawo – takie podejście również jest w porządku, nie wszystko musi się wszystkim podobać. Według mnie uczestnictwo w takich warsztatach nie jest wpasowywaniem się w stereotypowo postrzeganą kobiecość, czy próbą sprostania wymogom stawianym wobec kobiet w kwestii ich wyglądu.
Brałam udział w kilku warsztatach i naprawdę miło spędziłam tam czas, poznając bardzo ciekawe osoby.
Dodatkowo, mam poczucie, że warsztaty podczas każdego festiwalu to pewnego rodzaju wioska kobieca.
Kiedyś na wsiach kobiety zbierały się i wspólnie gotowały, haftowały… Obecnie taką rolę mogą spełniać różnego rodzaju wydarzenia – w kobiecym gronie miło spędzamy czas. Dodatkowo, uczymy się czegoś, co nam się podoba.
KK: Czy w festiwalach retro biorą udział również mężczyźni? Na ile popularny jest taki styl wśród panów?
AT: Zależy, o jaki festiwal chodzi. W Polish Boogie Festiwalu zawsze bierze udział wielu mężczyzn. Odbywają się na przykład wyścigi motocyklowe, pojawia się również barber ze swoim stoiskiem. Trzeba jednak przyznać, że ubrania czy buty w stylu retro dla mężczyzn nie stanowią zbyt obszernego rynku. Kobiece środowisko retro jest niszą, ale mężczyzn lubiących ten styl jest jeszcze mniej.
KK: Czy udało się Pani nawiązać kontakty, które przetrwały także w prywatnym życiu, a nie jedynie zawodowym, związanym z własną marką odzieżową?
AT: Tak, z niektórymi osobami jestem dosyć blisko, na przykład z Agnieszką de Neve, którą najpierw poznałam jako swoją klientkę. Z wieloma dziewczynami zaprzyjaźniłam się podczas warsztatów. Moje życie zawodowe i prywatne bardzo się przenika. Często myślę, że jestem szczęściarą, bo dzięki swojej pracy poznałam naprawdę fantastycznych ludzi.
Właściwie od dziecka robiłam różne manualne rzeczy i bardzo to lubiłam. O dziwo, nie lubiłam szyć. To wcale nie jest tak, że bierze się potrzebne materiały i od razu szyje. Produkcja ubrania w może dwudziestu procentach składa się z samego szycia – reszta to inne czynności, których kiedyś nie lubiłam.
Zaczęłam robić ubrania dla siebie, spodobało mi się to. Wracałam z pracy i siadałam do maszyny, przy której spędzałam całe wieczory. W pewnym momencie poczułam, że chcę temu poświęcać więcej czasu i pasja stała się pracą.
Dodatkowo, mam ogromną satysfakcję. Szycie daje namacalne efekty, których nie miałam, gdy pracowałam w biurze. Jasne, coś się sprzedało, coś przyjechało, kwoty się zmieniały, ale brakowało mi poczucia, że coś stwarzam. Obecnie szybko widzę efekty swojej pracy i bardzo mnie to cieszy.
KK: A skąd taka popularność stylu retro? Czy jest podyktowana jakimiś względami praktycznymi, tak jak to było na przykład w Pani przypadku, to znaczy chęcią komfortowego jeżdżenia na rowerze w sukience czy spódnicy? A może u Pani klientek pojawia się jakiś sentyment związany z minionymi czasami?
AT: Jeśli chodzi o zainteresowanie moimi ubraniami, to, wbrew temu, co zakładałam na początku, moimi klientkami są przede wszystkim kobiety, które z retro tak naprawdę nie mają nic wspólnego. Po prostu lubią nosić sukienki i chcą się czuć komfortowo. Kroje z lat pięćdziesiątych są bardzo kobiece, a przy tym wygodne. To nie są fasony aktualnie modne, rozchwytywane, znajdujące się w sieciówkach – lata pięćdziesiąte to po prostu klasyka, która jest ponadczasowa.
Na szczęście w dzisiejszych czasach można zakładać na siebie to, na co ma się ochotę i bawić się stylem.
Bardzo często od swoich klientek słyszę, że potrzebują sukienki na wesele, ale jednocześnie chciałyby mieć takie ubranie, które można założyć również na przykład na wyjście do kawiarni z koleżanką, czy na randkę z mężem. Uniwersalność jest bardzo ceniona. To także element pewnego ekologicznego i świadomego kupowania – po co kupować sukienkę na jedną okazję, skoro można kupić ubranie, które założy się również na co dzień?
KK: Skoro mowa o ekologicznym podejściu – czy dużo kobiet zwraca uwagę na to, z czego wykonane są ubrania? Coraz częściej widzę różne dyskusje na temat szkodliwości poliestru. Choć trzeba przyznać, że nawet jeśli ma się w szafie ubrania z naturalnych materiałów, to i tak trudno by było mówić o jakimś ekologicznym podejściu, jeśli tych ubrań jest dużo, więcej niż potrzeba.
AT: Funkcjonuję w pewnego rodzaju bańce. Tworzę ubrania z naturalnych materiałów, więc, siłą rzeczy, kupują u mnie kobiety, które o to dbają i dla których jest to ważne. W tej chwili u mnie nie ma poliestru poza jedną welurową bluzką – takiej dzianiny nie produkuje się z naturalnych materiałów. Bardzo dbam o to, żeby tkaniny i dzianiny miały naturalne pochodzenie. Dają dużo ciepła, są oddychające i przyjemniejsze dla skóry. Myślę, że coraz bardziej rośnie świadomość, jakie to ważne – nawet sieciówki rezygnują z poliestru na rzecz bawełny czy wiskozy.
KK: Co może być określane jako „retro” za 50 czy 100 lat?
AT: Bardzo trudno by było przewidzieć, co będzie modne w przyszłości. Obecnie wraca moda na lata osiemdziesiąte i dziewięćdziesiąte. Pamiętam te ubrania ze swojej młodości, a teraz widzę taki styl na ulicach.
Dla mnie retro to przede wszystkim lata pięćdziesiąte i sześćdziesiąte, ale tym terminem można określić styl wielu dekad.
Myślę, że tak będzie cały czas – moda będzie powracać, nawiązywać do poprzednich epok, zataczać koło. Trudno powiedzieć, jakie za te 50 czy 100 lat będą technologie produkcji ubrań. Rynek bardzo idzie do przodu, więc wiele może się zmienić.
KK: A jakie są Pani plany na przyszłość?
AT: Mam bardzo dużo pomysłów. Może jakieś uwspółcześnione kroje? Zawsze mówię, że tworzę najpierw dla siebie. Wymyślam krój, testuję go na sobie i jeśli się sprawdzi, wprowadzam go do swojej oferty. Ostatnio w sklepie pojawiły się na przykład wełniane spodnie, które okazały się prawdziwym bestsellerem. Może pomyślę o innych krojach spodni? Lub o żakietach? Zobaczymy, gdzie poniesie mnie wyobraźnia.