fot. S. Bober

Czarnobyl i trauma kulturowa

„Kiedy dochodzi do katastrofy i w powietrzu unosi się radioaktywna chmura, zawiera ona nie tylko skażenie, ale też elementy polityki, przemocy” – o katastrofie jako zjawisku spektralnym mówią Agnieszka Jelewska i Michał Krawczak.

 

Barbara Kowalewska: Od czasu, kiedy zaplanowaliście wykład w ramach cyklu wydarzeń pod hasłem „Euroremont” w poznańskim Pawilonie, zaszły zmiany w związku z wojną w Ukrainie. Czy to zmieniło także wasze myślenie o tym, jak ten wykład poprowadzicie?

Michał Krawczak: Od kilku lat intensywnie zajmujemy się badaniem wpływu katastrofy w Czarnobylu na rozmaite obszary życia, analizujemy to wydarzenie w różnych aspektach, np. w związku z procesami ekologicznymi, ale też z tym, co nazywamy traumą kulturową. Był taki okres szczególny, 30 lat od katastrofy, gdy minął okres połowicznego rozpadu cezu, i właśnie wtedy zaczęły się pojawiać narracje kulturowe i naukowe w sposób bezpośredni i pośredni powiązane z katastrofami jądrowymi i ich długofalowymi konsekwencjami.

 

fot. S. Bober

fot. S. Bober

Prowadzono wiele projektów badawczych, pojawiły się filmy o  tematyce związanej z energią atomową, Swietłanie Aleksijewicz wręczono Nobla. Widać było, że te lęki w kulturze nadal są przetwarzane. Kultura funkcjonuje bowiem jak papierek lakmusowy – jeśli zaczynamy eksplorować jakieś jej elementy i analizować je z różnych perspektyw, to często oznacza, że wzrastają niepokoje z tym związane.

Dlatego też surrealistycznym i okrutnym wydarzeniem było to, że wojska rosyjskie właśnie teraz zajęły elektrownię w Czarnobylu, tylko po to, by siać niepokój, wzbudzać strach i lęk, nie dopuścić społeczności międzynarodowej do monitorowania sytuacji. Więc tak, zmieniło się wszystko, bo temat, który podjęliśmy, przestaje być związany wyłącznie z badaniami nad kulturą i traumami, które mieszczą się w obszarze postpamięcii i historii, a staje się związany z bezpośrednią tragedią i istniejącym zagrożeniem. To nas zaskoczyło.

 

BK: Musi to być duże wyzwanie. Jak się w tym państwo odnajdujecie?

Agnieszka Jelewska: Wojna toczy się na różnych poziomach: w cyberprzestrzeni jako dezinformacja, realnie, tam, gdzie spadają pociski, czy na arenie politycznej. Ale dla Europy wojna trwa także w sferze traumy kulturowej. Europę zjednoczyła trauma różnych pokoleń, bo w tym doświadczeniu zaczynają powracać wspomnienia naszych dziadków i rodziców. Zaczyna to przepływać międzypokoleniowo. Trauma jest bolesna, ale to właśnie ona połączyła kraje UE.

 

BK: Wykład nosi tytuł „Katastrofa spektralna”. Dlaczego „spektralna”?

AJ: Katastrofa w Czarnobylu ma charakter spektralny w różnych aspektach: jest czasowo spektralna, bo nie można wskazać momentu, w którym się skończyła, jej skutki trwają do dzisiaj; jest czasoprzestrzenna, bo chmura przechodziła przez różne miejsca w Europie; kulturowo spektralna, bo łączy ludzi z różnym doświadczeniem i spina ich w kulturowej traumie; jest spektralna, bo łączy to co ludzkie z tym co nieludzkie (w sensie posthumanistycznym), co widać w badaniach nad wpływem radioaktywności na rośliny i zwierzęta.

 

fot. S. Bober

fot. S. Bober

Chyba po raz pierwszy w historii pojawiła się tak dotkliwa świadomość, że jesteśmy jako ludzie częścią systemu planetarnego, że ta niewidzialna radioaktywność przepływa przez różne organizmy, łącząc je w traumie. W ramach pracy nad katastrofą opracowaliśmy metodologię, którą nazwaliśmy „spektrokartografią” – zbieramy dane z różnych dyscyplin naukowych, zestawiając je i nakładając na siebie, jak też badania etnograficzne i analizy kulturowe.

Uważamy, że te dane z różnych obszarów badań powinny nakładać się, nachodzić na siebie, żeby pokazać szerokie oddziaływanie katastrofy w wymiarze środowiskowym, naukowym, społecznym i kulturowym.  

Ta metoda także wizualizuje potencjalnie obecne w doświadczeniach traumy i ich funkcjonowanie w powszechnej świadomości. Może w tych spektrach-widmach zobaczymy coś, czego w tradycyjnych, podzielonych perspektywach naukowych nie dostrzegamy. Zatem to jest spektralność katastrofy, którą chcemy pokazać.

 

BK: Czy katastrofa w Czarnobylu jest punktem wyjścia waszego wykładu, ponieważ ma ona znaczenie symboliczne?

MK: Symboliczne, ale też bardzo realne. Użyję tu pewnej metafory. Kiedy dochodzi do katastrofy i w powietrzu unosi się radioaktywna chmura, zawiera ona nie tylko skażenie, ale też elementy polityki, przemocy, bo przemieszcza też dezinformację i wpływ totalitarnego, opresyjnego myślenia na tereny innego kraju.

 

I to jest koncept, którym my się zajmujemy – nie tylko Czarnobylem, ale także innymi miejscami, w których dochodziło do katastrof i zaburzeń relacji między ludźmi a środowiskiem, polityką i pierwotną utylitarną funkcją tych miejsc.

Igor Kostin, gdy fotografował z helikoptera w kilka godzin po katastrofie skutki wybuchu w Czarnobylu, w sposób bezpośredni doświadczał radiacji. Po wywołaniu zdjęć okazało się, że część z nich jest nieudana – jest zaciemniona albo ma uszkodzenia, czarne plamy, wielkie ziarno – był to efekt oddziaływania promieniowania na kliszę fotograficzną. W ten materialny sposób została zapisana obecność promieniowania, ale równocześnie pojawiły się naoczne dokumenty, które wygenerowały wizualne metafory i określoną estetykę postrzegania katastrofy.

Ślady promieniowania na tych fotografiach mają nie tylko znaczenie fotochemiczne, ale także polityczne, psychologiczne i kulturowe. I uważamy, że w perspektywie badania katastrofy nie można tego rozłączać.

Tak się dzieje też dzisiaj, w czasie obecnej wojny – uchodźcy przyjeżdżając do Polski, wnoszą ze sobą graniczne odczucie krzywdy, przemocy, zbrodni i totalitarnej polityki. Dlatego wojna to ten typ katastrofy humanitarnej,  która przekracza granice państwowe, jesteśmy uczestnikami złożonych procesów, które domagają się wspólnotowego zaangażowania, solidarności i odpowiedzialności. A samo badanie takich zjawisk wymaga myślenia i współpracy w interdyscyplinarnych zespołach.

 

BK: Oboje państwo prowadzicie badania transdyscyplinarne na pograniczu nauki, technologii, sztuki i kultury. Powołaliście Humanities/Art/Technology Research Center przy UAM. W jakim celu powstało Centrum?

AJ: Na co dzień pracujemy na Wydziale Antropologii i Kulturoznawstwa UAM, ale interdyscyplinarność jest dla nas bardzo ważna. Założone przez nas 11 lat temu Centrum ma być miejscem spotkań ludzi o rozmaitych kompetencjach – współpracujemy z inżynierami, artystami, projektantami, badaczami różnych dyscyplin. Najwyższy czas, by uniwersytety się zmieniły.

Dziś nie da się mówić o kulturze, technologii, polityce bez uczenia studentów pewnych narzędzi praktycznych. Trzeba wychodzić od pracy z ludźmi, poprzez krytyczne użycie np. narzędzi technologicznych w formie warsztatowej po to, by z tego wyciągać wnioski dla teorii. Jesteśmy klasycznymi naukowcami uniwersyteckimi, ale sztuka dostarcza nam eksperymentalnych sposobów podejścia do danego problemu. Do tego potrzebne jest spotkanie ludzi o różnych kompetencjach i pochodzących z odmiennych środowisk.

 

BK: Co się dzieje na takich warsztatach?

MK: To jest realizacja maksymy „myślenie poprzez robienie”. Gdy spotyka się zespół interdyscyplinarny, by wynegocjować wspólne rozumienie i rozwiązanie problemu, pierwszym odruchem jest zamykanie się w swoich kompetencjach. Dlatego żeby wymienić się tymi kompetencjami i perspektywami, potrzebne jest użycie innego języka. Dzięki pracy warsztatowej zaczynamy rozumieć, że dane zagadnienie z perspektywy różnych osób jest inne; każdy posiada innego typu wiedzę fachową i w związku z tym inaczej rozumie problem w relacji do jego uwarunkowań społecznych, kulturowych oraz naukowych.

 

fot. S. Bober

fot. S. Bober

Kilka lat temu w Warszawie prowadziliśmy z grupą międzynarodową projekt dotyczący diagnozowania negatywnych czynników powiązanych z różnymi formami zanieczyszczeń oddziałującymi na mieszkańców miasta. Pracowaliśmy wtedy także nad interkulturowymi formami komunikowania się w mieście. Wyprowadziliśmy z tego ciekawe wnioski – próbując zrozumieć relację pomiędzy projektem urbanistycznym a jego odziaływaniem na zachowanie mieszkańców i użytkowników przestrzeni publicznych, sięgnęliśmy m.in. po krytyczne analizy dotyczące architektury miast zimnowojennych.

Kluczowymi dla modernizowanych z tej perspektywy miast były na przykład ronda – umożliwiały bowiem w założeniu ciągłą niezachwianą cyrkulację, przez ronda łatwiej miało się przeprowadzać ewakuację w razie wojny atomowej, łatwiej przejechać wielkogabarytowymi transportami wojskowymi.

Te perspektywy wiele wniosły do naszego zespołowego rozumienia problemu, w którym mogliśmy powiązać analizy przestrzenne z ukrytymi funkcjami i politykami. Tego typu praca możliwa jest jednak tylko wtedy, gdy w zespołach współpracują różne osoby: architekci, osoby odpowiedzialne za polityki miejskie, artyści, aktywiści, naukowcy – to umożliwia multiperspektywiczne identyfikowanie problemów.

 

BK: W jaki sposób przedstawiciele tzw. nauk ścisłych mogą współdziałać z humanistami?

AJ: Lata 60. i 70. XX wieku w Stanach Zjednoczonych zaowocowały wypracowaniem modeli współpracy między nauką, sztuką i technologią. Humaniści okazali się niezbędni, by wypracować coś, co będzie społecznie funkcjonalne. Od tego czasu eksperymentalnie wypracowano wiele form i modeli współpracy multi-, inter- czy transdyscyplinarnych. To właściwie osobna dziś nawet dziedzina wiedzy.

 

Brak uwzględniania takiego podejścia stał się widoczny na przykład w czasie pandemii – okazało się, że akcja szczepień wprowadzona bez analizy badań pochodzących z nauk społecznych i humanistycznych poniosła porażkę.

Nie da się w dzisiejszym zróżnicowanym społeczeństwie odgórnie zaimplementować akcji szczepienia tak, by była ona wysoce skuteczna. Potrzebne jest uwzględnienie wariantów społecznych i kulturowych, nawet jeśli laboratoria będą na najwyższym poziomie – bez łącznika pomiędzy tym co społeczne i naukowe ich odkrycia i wyniki mogą okazać się niewystarczające dla pokonania pandemii.

 

fot. S. Bober

fot. S. Bober

Przyspieszenie w rozwoju technologicznym, jakie nastąpiło po II wojnie światowej, pozostawiło z tyłu nauki społeczne, artystów, naukowców, etyków. Okazało się to ogromnym błędem. W czasie pandemii uczestniczyłam w konferencjach międzynarodowych, na których urzędnicy UE wyraźnie wskazywali, że widzą ogromną potrzebę budowania zespołów interdyscyplinarnych. Nauki muszą współdziałać, by lepiej zrozumieć złożone warunki społeczne i kulturowe, dla których projektują rozwiązania.

Współczesna nauka nie może też po prostu dostarczać wiedzy – musi ją współwytwarzać w ścisłej relacji ze społeczeństwem, a nawet określonymi społecznościami, których dotyczą dane problemy.

Takie kryzysy jak katastrofa w Czarnobylu czy pandemia pokazują, że tylko wielowymiarowe podejście do zbierania i analizowania danych pozwala wypracowywać społeczne aplikacje rozwiązań praktycznych czy wyników badań. Tego rodzaju działania muszą być skorelowane, żeby mogły funkcjonować.

Trzeba też wiedzieć, jak komunikować konkretnym społecznościom fakty naukowe. Nie ma jednak na to jednego dobrego sposobu – trzeba się tego uczyć. Nauka musi podążać za społecznością. Niewątpliwie w najbliższych latach w krajach Unii nastąpi zwrot ku projektom łączącym doświadczenia nauk ścisłych z humanistycznymi oraz z artystami i różnymi społecznościami, by wypracować modele skutecznego funkcjonowania nauk i wiedzy.

 

BK:  Czym się różni podejście artystyczne od naukowego? Co sprawia, że łączenie obu tych stylów myślenia ma w sobie potencjał?

MK: Myślenie artystyczne jest niezdeterminowane, nastawione na eksperyment, robienie i ocenianie w trakcie wykonywania. Nauka natomiast musi opierać się na założeniach, tezach, hipotezach, które chce potwierdzić lub obalić, musi korzystać z precyzyjnej metodologii, by być transparentna, racjonalna. Zderzenie tych dwóch światów daje obu stronom możliwość wyjścia poza zafiksowane procedury postępowań.  Trzeba się porozumieć i wykorzystać narzędzia z innego obszaru, co pozwala spojrzeć na dany problem z zupełnie innej perspektywy.

 

fot. S. Bober

fot. S. Bober

Podam przykład – zajmujemy się też naukowo tradycją mediów taktycznych od lat 90. i widzimy, jak ważna jest skuteczność tych mediów. Obserwujemy to teraz w działaniu internautów na obszarze Rosji. Użytkownicy sieci wchodzą np. na Google Maps, wpisując recenzję restauracji na terenie rosyjskich miast, a w komentarzach opisując, co się naprawdę dzieje w Ukrainie. Tego typu strategie są konsekwencją między innymi tradycji mediów taktycznych – w ramach której postępujemy wbrew projektowi, używamy mediów i technologii w sposób partyzancki, by odzyskiwać je dla społeczności. Narzędzia, które zostały zaprojektowane w innym celu, można zhakować.

W niezgodny z procedurą sposób można użyć też na przykład kamery, mikroskopu czy komunikatorów internetowych. Widzimy to w kulturze cyfrowej w czasie obecnej wojny. A to jest m.in. efekt eksperymentów artystycznych wykorzystujących media i technologie, których tradycja sięga lat 60. i 70. XX wieku.

AJ: Dodam do tego jeszcze, że w czasie warsztatów w Warszawie, o których już wspominaliśmy, wykorzystaliśmy na przykład w taki sposób radio. Uczestnicy nagrali swoje audycje, a do ich transmisji wykorzystaliśmy małe nadajniki radiowe, które samodzielnie w grupie przygotowaliśmy. Audycje nadawane były w mieście w zakresach popularnych radiostacji – więc nakładały się, interferowały z oficjalnymi programami.

To były proste krótkie emocjonalne i personalne komunikaty. Była to próba użycia radia w inny sposób i do innych celów. W naszej praktyce zawsze wykorzystujemy technologie inaczej niż zostały zaprojektowane, żeby pokazać, że technologie wraz z technokulturą nie są czymś stabilnym i odgórnym. A wspólnotowe praktyki mogą wytwarzać swoje własne oddolne procedury medialne.

 

BK: Francis Fukuyama już sporo lat wcześniej zwracał uwagę na to, że nie da się uciec od technologii i byłoby to poważnym błędem, bo wówczas postęp technologiczny przeszedłby do podziemia. Stanisław Lem obok wskazywania niebezpieczeństw związanych z technologiami widział w nich też szansę na pozytywne zmiany w codziennym życiu. Obaj mówili o konieczności powiązania tych procesów z etyką. Jaka jest świadomość społeczna z tym związana w Europie i w Polsce?

MK: Jest z tym różnie. Dziesięć lat temu zajmowaliśmy się cyberkomunizmem, badając funkcjonowanie mediów lat 80. i 90. w procesie demokratyzacji społeczeństwa. Panował wówczas silny lęk przed nowymi technologiami kulturowo identyfikowanymi z siłami militarnymi. W ogólnym dyskursie postrzegano je jako dehumanizujące. Potem zaczęło się to zmieniać, szczególne za sprawą tzw. digital natives, czyli pokolenia wychowanego już w rzeczywistości cyfrowej.

 

Skrajnymi przykładami są oczywiście takie kraje jak Rosja, Białoruś, a także Chiny, gdzie krytyczne teorie mediów nieszczególnie są obecne w publicznej debacie, a wiele publicznych infrastruktur medialnych służy do kontroli i ingerencji w życie całego społeczeństwa.

Dlatego łączenie rozwoju technologii ze współczesną humanistyką jest ważne. Technologie nie powstają w próżni. Projektując określone rozwiązania i ich społeczne implementacje, wnosimy do nich nasze myślenie o świecie – w tym wszystkie nasze ukryte uprzedzenia, a nawet szowinizm i wykluczenia. Humaniści są niezbędni do odpowiedzialnego projektowania technologii. Wiele krajów ma tego świadomość, ale jest to generalnie temat nowy.

AJ: Przypomnę tylko symboliczną dla tej kwestii pracę Krzysztofa Wodiczki z 1990 roku, który w swoim projekcie artystycznym w Berlinie rzutował na pomnik Lenina obraz Polaka ciągnącego wózek pełen taniego sprzętu elektronicznego z Zachodu. Tak wyglądała nasza sytuacja technologiczna i nasze o niej pojęcie.

Pomnik Lenina był symbolem lewicy, która nie zajmowała się technologiami, bo to było „złe”. A świat się toczył dalej, podczas gdy my konsumowaliśmy resztki z Zachodu. Wpadliśmy w agresywny kapitalizm i nie zdążyliśmy się z tego otrzepać.

 

Wiele w tym względzie zmieniło też pojawienie się internetu i platform społecznościowych.

Problemem jest również to, że  wciąż nie mamy przemyślanego tego, w jaki sposób nie tylko uczyć programowania i nowych narzędzi cyfrowych, ale też jak prowadzić krytyczną debatę publiczną na temat technologii i jak używać jej w sposób inkluzyjny.

MK: Konsekwencje rozwoju medialnego są znacznie szersze niż wcześniej prognozowaliśmy. Wystarczy sięgnąć po przykład związany ze zmianami klimatycznymi, które są  konglomeratem przemian ekologicznych, technologicznych i informacyjnych.

 

fot. S. Bober

fot. S. Bober

Dla młodych ludzi rzeczywistość globalnego ocieplenia to z jednej strony wszystkie fizyczne przemiany zachodzące w ziemskiej atmosferze, z drugiej cała infosfera składająca się z narracji, informacji, danych naukowych, raportów, zdjęć, filmów wideo itd., które dystrybuowane są w sieci. Badania prowadzone przez psychologów wskazują na to, że „depresja klimatyczna”, na którą cierpi coraz więcej osób, jest efektem oddziaływania obu tych sfer – ekologicznej i informacyjnej.

Dlatego też tak istotne jest dziś współdziałanie wielu dziedzin i współdzielenie naukowych perspektyw. I tak oto łączą się dziś spektra różnych katastrof zarówno w infosferze, projektach technoprzyszłości, jak i przepływach lęku w miejscach dotkniętych przemocą i w otwartych strukturach ludzko-nieludzkiej pamięci.

 

Agnieszka Jelewska – prof. UAM, dr hab., medioznawczyni, dyrektorka i współzałożycielka Humanities/Art/Technology Research Center UAM, prodziekan ds. współpracy z zagranicą Wydziału Antropologii i Kulturoznawstwa, profesorka w Katedrze Teatru i Sztuki Mediów. Bada przede wszystkim transdyscyplinarne relacje pomiędzy nauką, sztuką, kulturą i technologią w XX i XXI wieku, ich wymiar społeczny i polityczny.

Michał Krawczak – doktor nauk humanistycznych, współzałożyciel Humanities/Art/Technology Research Center, adiunkt w Katedrze Teatru i Sztuki Mediów na Wydziale Antropologii i Kulturoznawstwa UAM. Medioznawca, praktyk i teoretyk, zajmuje się badaniami w obszarze studiów postdigitalnych, art&science, krytycznych teorii mediów.

Podziel się kulturą!
What’s your Reaction?
Ciekawe
Ciekawe
4
Świetne
Świetne
4
Smutne
Smutne
0
Komiczne
Komiczne
0
Oburzające
Oburzające
0
Dziwne
Dziwne
0