fot. Dawid Tatarkiewicz

Terra albo wcale

Ziemia (łac. terra) to planeta nie taka już młoda. Liczy sobie kilka miliardów lat (z grubsza cztery i pół) i w języku polskim jest rodzaju żeńskiego. Ale kobiet o wiek się nie pyta…

Na szereg innych pytań Ziemia cierpliwie nam odpowiada, mimo że właściwie nie tyle jest uprzejmie indagowana, co notorycznie i uporczywie stawiana przed faktem dokonanym. A to nie tylko niegrzeczne, ale i niemądre. Tym bardziej, że czynią to przedstawiciele gatunku, dla którego Ziemia jest Matką…

Była sobie Ziemia

Ewolucja naszej planety to rzeczywistość niezwykła. Ale co zwykłego jest w naszym niezwykłym życiu?! Chyba tylko to, że do niego przywykamy i tracimy świeżość odczuwania niesamowitości procesu, w którym przyszło nam na co dzień uczestniczyć. To, że znajdujemy się we wszechświecie, który niełatwo jest objąć umysłem, a nawet wzrokiem, czego mogą doświadczyć osoby żyjące w miejscach, w których zanieczyszczenie światłem sztucznym jest nie za duże, to więc, że jesteśmy częścią tego uniwersum jest przecież samo w sobie dość niezwykłe.

Kiedy nawet wydaje nam się, że widzimy dużo ciał niebieskich na nocnym niebie, wystarczy przyłożyć lornetkę do oczu, by zdać sobie sprawę z ograniczoności naszego dotychczasowego postrzegania. Odkrywamy nowe dla siebie światy, zakamarki wszechświata, o których istnieniu nie mieliśmy pojęcia. Zobaczenie tego na własne oczy… otwiera oczy. Zmienia się skala pojmowania rzeczywistości.

 

Ale przecież my w tym wszechświecie znajdujemy się w konkretnej galaktyce i to w konkretnym jej miejscu. Astronomowie potrafią to w miarę dokładnie opisać specjalistycznym językiem, co samo w sobie jest niesamowite. Tyle już wiemy i umiemy, a to wszystko kropla w morzu, a może raczej w oceanie.

fot. Dawid Tatarkiewicz

fot. Dawid Tatarkiewicz

Wszystkie te płyty kontynentalne, które przemieszczają się, są w ciągłym procesie dynamicznym, „żyją” własnym życiem, trą, nasuwają się na siebie. Początkowa Pangea rozdrobniła się z czasem, skutkiem czego powstały kontynenty.

A wszystkie te orogenezy? Alpejska i inne, które w szkołach były suchą teorią, ale wpisują się w ciąg procesów geologicznych, dzięki którym możemy teraz tu i ówdzie podziwiać świat z góry? Tam też, w górach, można bezpiecznie chodzić z głową w chmurach i nie ryzykować określenia mianem marzyciela w pejoratywnym znaczeniu tego słowa.

Ale nawet zwykły kamień podniesiony z ziemi, niekoniecznie w górach, dla głowy świadomej może być źródłem odbycia podróży w czasie. Gnejs to czy łupek? Granit czy bazalt? Jaka jest jego historia? Oczywiście, taka wiedza nie jest potrzebna do życia. W zdobywaniu „kasiorki” (przepraszam za eufemizm) również może się nie przydać. Ale w trochę bardziej świadomym przeżyciu życia nie ma przecież nic złego.

Był sobie gen

Ale skoro o materii mowa. To wszystko, to znaczy to, co żyje, także musiało jakoś powstać, zacząć się kiedyś. Początkowo Ziemia była przecież „goła i wesoła”. To znaczy bez życia. Materii sporo, o morzach i oceanach już wspominałem.

Teorii powstania życia jest kilka. Jedne bazują na piasku, krzemionce, glinie, inne lokują ten proces w środowisku wodnym. Nie trzymam ręki na pulsie naukowych doniesień w tym zakresie, ale wydaje mi się, że nawet w przypadku zupy Urey’a nie do końca jesteśmy w stanie przebrnąć etap graniczny: przejścia w sposób trwały, powtarzalny, gwarantujący ciągłość procesu od abiotycznej materii do życia. Do życia, które mogłoby swobodnie ewoluować.

 

Ten kawałek kwasu nukleinowego, który nie rozpadłby się w środowisku, byłby (auto)replikowalny, stanowiłby jakiś zalążek pragenu. O niego tu chodzi. Ostatecznie, jakoś do tego doszło, czego dowody od miliardów lat dają nam poszczególne gałęzie i odnogi życia, których uzbierało się całkiem sporo.

Są poważni i poważani biolodzy, którzy twierdzą, że to właśnie gen rządzi światem. W ich mniemaniu poszczególne osobniki są tylko swoistym opakowaniem dla replikowalnych genów. Można zrozumieć o co im chodzi. Nie jestem co prawda filozofem, ale nawet jako biolog nie mogę przyznać im racji. Z pewnością powstaliśmy na bazie genów, dzięki genom – w sensie dosłownym, biologicznym. Być może w jakimś sensie dzięki nim wykształciła się również nasza świadomość – jako „narzędzie” jeszcze lepsze, gwarantujące jeszcze doskonalsze powielanie genów niż tylko czysta biologia. Tak to można tłumaczyć. Nawet altruizm tłumaczy się w podobny sposób. Da się? – da się! Ale mnie to nie przekonuje.

 

A to dlatego, że na szczęście mam świadomość, że nawet Pan Bóg musi jakoś działać i eksplikacja czysto ludzka – jeśli nawet kiedyś będzie w miarę pełna i zadowalająca – nie wyklucza Jego istnienia. Jest to więc akapit dla tych, którzy pierwiastek duchowy w człowieku traktują poważnie. Geny bowiem, choć ich istnienie jest przecież niekwestionowalne, są tylko narzędziem, a nie celem samym w sobie. Właśnie to odwrócenie pojmowania z rzeczywistości czysto biologicznej, na dotykające aspektu duchowości, wiele może w życiu zmienić. Znam mądrych duchownych, którzy mówią w tym miejscu o Sensie. A i na miłość patrzy się wtedy jakoby inaczej.

Był sobie człowiek

Nauka uczy nas, że życie we wszystkich swoich znanych nam przejawach ma pochodzenie monofiletyczne. Co oznacza, że choć mogło powstawać równolegle i niezależnie w wielu miejscach na Ziemi, wszystkie współcześnie znane organizmy pochodzą od wspólnego przodka.

Gdyby nie powstały hominidy, a z nich nie wykształcił się Homo sapiens, świat prawdopodobnie nadal zdominowany byłby przez leśne ostępy i dziką zwierzynę. Jedynym ograniczeniem dla lasów byłyby naturalne warunki klimatyczne na kuli ziemskiej. Nie chcę przez to powiedzieć, że istnienie naszego gatunku jest zakałą ludzkości. Ale że moglibyśmy trochę ograniczyć swój konsumpcjonizm. Z korzyścią dla siebie.

 

fot. Dawid Tatarkiewicz

fot. Dawid Tatarkiewicz

Pani profesor Mizgajska-Wiktor mawia – i ma rację – że najprędzej wykończy nas nieumiarkowany konsumpcjonizm (cytat niedosłowny, ale tak czytam jej słowa wypowiedziane kiedyś na seminarium Zakładu Biologii i Ochrony Przyrody Akademii Wychowania Fizycznego w Poznaniu).

Jednak, odkąd istniejemy, zaczęliśmy przekształcać oblicze natury. Powoli, ale systematycznie, a od niedawna: zdecydowanie szybciej i dobitniej. I choć chełpimy się rozwojem cywilizacji i coraz dłuższym życiem liczonym średnią arytmetyczną, to jednak zaczynamy odczuwać, że cały ten rozwój, dokonany kosztem natury, zaczyna odbijać się nam czkawką. Razem z pogorszeniem stanu środowiska naturalnego, ulega pogorszeniu nasz dobrostan i nasze zdrowie.

Niemniej, to właśnie człowiek, którego działalność bezpośrednio lub pośrednio zredukowała liczbę gatunków żyjących na naszej planecie w sposób dotąd niespotykany w historii życia (w tym sensie, że jeden gatunek tak bardzo zdominował resztę), ten sam człowiek ma coraz większą świadomość, że nabroił i że na nim spoczywa obowiązek utrzymania równowagi biologicznej dla przyszłych pokoleń. Dobrze, że ta świadomość istnieje. O roli lasów, czy w ogóle: naturalnych siedlisk dla istot żywych (a więc i dla człowieka) pisałem już w swoich poprzednich tekstach. Jest to rola ogromna, a często wystarczy po prostu zostawić przyrodę w spokoju.

 

Alarmistyczne teksty w zakresie ochrony przyrody (z wyrażonymi w nich „czarnowidztwem” i oczekiwaniem ekologicznego nawrócenia rodzaju ludzkiego) powstawały oczywiście i sto lat temu. A żyjemy nadal. I świetnie! Tylko to argumentacja w stylu: a mój dziadek palił papierosy, a żył osiemdziesiąt lat! Czy to świadczy o tym, że dym papierosowy nie działał na niego (i innych) toksycznie?!…

Pola uprawne to nie to samo, co lasy gospodarcze. Lasy gospodarcze to nie to samo, co lasy naturalne. Pewnych rzeczy nie da się zakłamać, choćbyśmy nie wiem jak próbowali dopasować nazewnictwo czy prawo, aby samych siebie oszukać. Las albo jest, albo go nie ma. Ze wszystkimi tego konsekwencjami. I chyba wszyscy zgodzimy się z tym, iż to, że przyroda wciąż daje radę, nie oznacza, że pewnych sygnałów o złym jej przez nas traktowaniu nam nie daje.

Była sobie twórczość

fot. Dawid Tatarkiewicz

fot. Dawid Tatarkiewicz

Świat, podobnie jak ten tekst, nie powstał sam z siebie. Jest jednak kilka punktów granicznych w powstaniu życia, których przejście nie do końca jest wyjaśnione. Przede wszystkim: jak tchnąć życie w materię? Jak materię wepchnąć w błonę komórkową tak, by mechanizm zadziałał, choćby w najprostszej swej postaci, a potem ewoluował, nie rozsypując się? Inne pytania też są interesujące. W jakich to działo się warunkach zewnętrznych? Jakie związki w tym uczestniczyły i w jakich proporcjach? Jako się rzekło: jakoś do tego doszło i to się nazywa twórczość!

 

Choćby jednak i tę granicę udało się człowiekowi przekroczyć, wytłumaczyć satysfakcjonująco owo małe „to i owo”, to chroń nas Boże przed konsekwencjami naszej własnej pychy!

Już teraz, w imię nauki, posuwamy się chyba o krok (albo i dwa) za daleko. Mało kto zdaje sobie sprawę, co dzieje się w laboratoriach biochemicznych. Miałem okazję wysłuchać kilku informacji w tym zakresie na seminarium zakładowym. Gdybym wtedy nie siedział – padłbym do tyłu. Oby wiara w B. nie przekształciła się w wiarę w b. (gdzie B. to Bóg, a b. to biologia). Bez elementarnej moralności daleko nie zajdziemy… Wolność (w tym wolność tworzenia) musi być używana mądrze, by skutkowała postępem, a nie postępującą autodestrukcją. Albo zrozumiemy to terra, albo…

Podziel się kulturą!
What’s your Reaction?
Ciekawe
Ciekawe
1
Świetne
Świetne
2
Smutne
Smutne
0
Komiczne
Komiczne
0
Oburzające
Oburzające
0
Dziwne
Dziwne
0