Ballroom jak powrót do dzieciństwa
Opublikowano:
6 czerwca 2022
Od:
Do:
Początek:
Koniec:
Kultura ballroomowa okazała się świetną terapią. Przez długi czas to „naprawianie siebie” było moim nadrzędnym celem. Dopiero po dwóch latach obecności w ballroomie zrozumiałam, że nie jest to do końca dobre podejście. Przecież to zwykłe branie! - mówi voguerka Karolina Adamska vel Miss Pinky z Lokalnych Poznańskich Voguerów.
Jakub Wojtaszczyk: Kiedy pierwszy raz wpadłaś do ballroomu?
Karolina Adamska, Miss Pinky: Pierwszą styczność miałam cztery lata temu, na Festiwalu Malta w Poznaniu. Wtedy o samej kulturze już co nieco wiedziałam, ale pozostawała na peryferiach moich zainteresowań. Koleżanka pokazała mi dokument o Future V, międzynarodowej grupie voguerów, która podbijała sceny klubowe Niemiec. Składała się z nieheteronormatywnych osób z doświadczeniem uchodźczym.
Grupa stała się dla nich safe space’em, gdzie mogą poczuć się wolni i bezpieczni.
Kiedy Future V zostało zaproszone na wspomnianą Maltę, długo się nie zastanawiałam, tylko poszłam na ich show. Byłam zafascynowana. Podczas tego eventu pojawiła się Madlen, której wtedy jeszcze nie znałam, a która była matką Kiki House of Army. Zrobiła integracyjne ćwiczenia dla obecnych osób. Wszyscy mogliśmy wyjść w Runwayu, jednej z kategorii ballroomowych. Jestem mocna w gębie i dużo gadam, ale na scenie staję się zachowawcza i zwykle zjada mnie stres. Jednak podczas tego wydarzenia mocno się odpaliłam. Poczułam nieznaną mi dotąd siłę.
JW: Co cię zafascynowało?
KA, MP: Zawsze uważałam się za osobę otwartą i tolerancyjną. Osoby niehetero były obecne w moim otoczeniu, ale traktowałam je jako bazę, coś oczywistego. Na Malcie zobaczyłam zupełnie inną nienormatywność, wielowymiarową, bardziej kolorową i wyzwoloną. Zrozumiałam, że moje granice postrzegania czy tolerancji są ograniczone. Postanowiłam je przekroczyć.
JW: Powiedziałaś, że się odpaliłaś i wyszłaś na wybieg. Nie stresowałaś się?
KA, MP: Nawet nie miałam czasu, aby pomyśleć o stresie. Po prostu wyszłam.
Poczułam, jak w głowie otwiera mi się wiele szufladek.
Po pierwsze ze względu na wspomnianą różnorodność i tolerancję. Po drugie przestałam się stopować, ograniczać, jak to często bywa w życiu. Pojawił się też trzeci, równie ważny aspekt – poczucie bliskości z obecnymi osobami. Wreszcie w tym wszystkim była zabawa, bo przecież ballroom jest też rozrywką.
JW: Trafiasz na zajęcia?
KA, MP: Tak, zgłosiłam się, kiedy tylko pojawiło się ogłoszenie o warsztatach Madlen. Odnalazłam podobną atmosferę, która panowała na integracji po występie Future V. Spotkałam poznane wtedy osoby.
Jak wspomniałam, w życiu prywatnym jestem bardzo zachowawcza. Zostawiłam to ograniczenie za drzwiami i poddałam się chwili.
Madlen ćwiczyła z nami Runway, a ja z każdym wyjściem wychodziłam poza moje ramy. Wcześniej przeszukałam internet, aby poznać tajniki ballroomu i jego historię. Szybko okazało się jednak, że jest to wiedza niemalże tajemna. Mimo że dostępnych jest wiele informacji, nigdzie nie ma przewodnika, jak się zachować w społeczności. Trzeba tego doświadczyć. Madlen, ale także inne osoby, które były już obecne w ballroomie, przekazywały nam szczegóły – pokazały kategorie, mówiły, co wolno, a czego nie…
JW: Czy coś cię wyjątkowo zaskoczyło?
KA, MP: O ile event na Malcie i pierwsze zajęcia były mocno energetyzujące, o tyle kolejne zajęcia i wydarzenia zaczęły mnie bardzo stresować. Wiedziałam, że voguing to nie jest taniec, tylko coś głębszego. Nie sądziłam jednak, że każde wyjście będzie wiązać się z wewnętrzną walką i wysiłkiem emocjonalnym. Wchodzę do tego świata z walizką pełną emocji. Wypakowuję je i „piorę” na runwayu [wybiegu – przyp. red.]. Następnie wychodzę z zupełnie innymi emocjami.
JW: Co na początku jest w walizce?
KA, MP: Stres, niepewność siebie, kompleksy i szereg blokad, które są ich efektem. Przepracowuję też mechanizmy obronne, bo w życiu prywatnym, kiedy coś mi nie wychodzi, potrafię przerwać wykonywanie w połowie, obrócić to w żart. Na runwayu nie ma na to miejsca – „pracę” trzeba wykonać do końca.
JW: A co wynosisz po zajęciach?
KA, MP: W walizce nadal są kompleksy, ale obudowane feedbackiem. Potrafię je dokładnie nazwać i wiem, co muszę wykonać, aby się ich pozbyć. Czy to się udaje, to już zupełnie inna kwestia (śmiech).
JW: Jakie to są kompleksy?
KA, MP: Podczas wspomnianego wydarzenia na Festiwalu Malta byłam w trudnym momencie w swoim życiu. Problemy związkowe przełożyły się na elementy bardziej personalne.
Kilka miesięcy nie radziłam sobie ze sobą, odezwały się też nieprzepracowane symptomy DDA. Zdiagnozowano u mnie epizod depresyjny. Straciłam zainteresowanie czymkolwiek.
Na terapii opowiadałam, że czuję się bez znaczenia, ponieważ nie miałam hobby, niczego poza pracą. Wtłoczyłam sobie do głowy przekonanie, że o naszej wartości stanowią ambicje i talenty, a mnie żadna pasja nie zajęła na dłużej niż rok. Porównywałam się do znajomych osób, które zajmowały się szeroko pojętą sztuką, co tylko pogłębiało apatię i poczucie beznadziei. Musiałam mieć jakieś zajęcie. Byłby to ten pęd nadający sens mojemu życiu. Wychodząc na runway, go poczułam. Ballroom mógł okazać się tym „czymś”. Tym bardziej, że pozwalał na pracę nad sobą, nad swoim mentalem.
JW: Jak wygląda przepracowywanie tego wszystkiego na runwayu?
KA, MP: Tak w życiu, jak i w ballroomie chodzi o to, żeby się sprzedać. Na scenie musisz mieć odpowiedni attitude, pewność siebie i dobrze się prezentować, by być przekonującym. Wielokrotnie przed zajęciami patrzyłam w lustro i siebie nie kupowałam. Jak zatem inni mieliby uwierzyć, że jestem autentyczna? Dlatego często uczymy się akceptacji jednego elementu swojej aparycji albo szukamy w sobie czegoś dobrego.
Krok po kroku odkrywałam cechy, które lubię. Najpierw przez afirmowanie, ale potem zaczęłam naprawdę w nie wierzyć.
Przyszedł też czas na refleksję, że może jednak o mojej wartości świadczy nie tylko to, co robię, ale to, jaka jestem. To przede wszystkim zasługa osób z kolektywu LPV [Lokalni Poznańscy Voguerzy – przyp. red.], dzięki którym zaczęłam dostrzegać te dobre rzeczy w sobie. W końcu to dzięki nim zobaczyłam, jak bardzo sama siebie banuję, podczas gdy czasem powinnam odpuścić. W LPV mówimy, że trzeba „dać se…” – tu indywidualnie można uzupełnić: czas, odpuszczenie, wyrozumiałość. Nadal uczę się sobie dawać, być dla siebie.
JW: Jakie kategorie ci w tym pomagają?
KA, MP: Najbardziej Vogue Femme – taneczna, niesamowicie ekspresyjna kategoria voguingu. Składa się z pięciu elementów, którymi można manipulować i bawić się, eksponując czy przerysowując kobiecość.
Ta kobiecość w „femmie” może przybierać różne oblicza – uwodzicielskie, sensualne, ale jednocześnie wybuchowe, wyzywające czy nawet agresywne.
Mogę sterować tempem swojego ciała, wchodzić w interakcję z innymi, co dodaje dodatkowego wymiaru performance’owi. Nie jestem na scenie sama i nie mogę odtworzyć wcześniej przygotowanej choreografii, bo o wszystkim decyduje chwila. To jest wspaniałe, ale jednocześnie trudne, szczególnie dla osób, które muszą mieć wszystko zaplanowane (śmiech). Ta spontaniczność ma jednak swoje plusy, bo w każdym momencie mogę zadecydować, jaka chcę być. Nie muszę, jak chociażby w Runwayu, być monumentalna, wykonywać ruchów mocno kontrolowanych, pozować jak na pokazie mody. Tam jak na dłoni widać każde zwątpienie, tu, w „femmie” mogę je ukryć, bawić się nim.
JW: Kultura ballroomowa została stworzona przez nieheteronormatywne osoby POC [ang. person of colour]. Jak się w niej odnalazłaś?
KA, MP: Okazała się świetną terapią. Przez długi czas to „naprawianie siebie” było moim nadrzędnym celem. Dopiero po dwóch latach obecności w ballroomie zrozumiałam, że nie jest to do końca dobre podejście. Przecież to zwykłe branie! Charakter terapeutyczny jest istotny, ale ballroom został stworzony z zupełnie innych powodów [m.in. przez homofobię i transfobię w społeczeństwie amerykańskim – przyp. red.].
Każdy może mieć swoje osobiste motywy, ale nie można zapominać o tym najważniejszym – o budowaniu społeczności, supporcie osób uczestniczących, w szczególności tych, dla których ta przestrzeń powstała.
Dlatego zaczęłam mniej wychodzić w kategoriach, a po prostu bywam na balach. Pomagam je współorganizować, staram się podbudowywać innych i inne, dopinguję osoby, które wychodzą w kategoriach. Przestałam już tylko kręcić tyłkiem (śmiech).
JW: Nie można przeszczepić ballroomu na nasz „rynek”?
KA, MP: Nie możemy udawać, że w Polsce czy na samej polskiej scenie ballroomowej mamy wiele osób niebiałych. Ballroom nie jest też monolitem. Jak każda kultura, ewoluowała rozwijając kategorie, zasady czy włączając nowe osoby. Dostosowujemy go zatem do naszych warunków. Jednak pamiętajmy, że mamy wiele osób wykluczonych, nieheteronormatywnych i queerowych, które mają pierwszeństwo, np. przed białymi hetero cis laskami…
JW: Przecież kobiety są superwykluczane w społeczeństwie!
KA, MP: Oczywiście, podlegamy szeregowi dyskryminacji, ale w moim odczuciu ta skala jest mniejsza niż w przypadku osób niehetero. Mamy swoje przestrzenie, ale nawet jeśli nie każda jest dla nas safe space’em, to czy powinno to być przedmiotem dyskursu lub walki osób LGBTQIA+? Dyskryminacja kobiet nie jest wynikiem działalności osób nieheteronormatywnych, tylko kultury i systemów społecznych, głównie białych, patriarchalnych.
Dlaczego więc do rozwiązywania swoich problemów mamy wykorzystywać cudzą platformę, jaką jest ballroom?
Nie zrozum mnie źle, w ballroomie nikt nigdy nie dał mi do zrozumienia, że nie jest to miejsce dla mnie, wręcz przeciwnie! Co więcej, znane mi osoby queerowe włączają się w działalność aktywistyczną, uczestniczą w protestach w walce o prawa kobiet. Zastanawia mnie zatem, dlaczego inna społeczność otwiera przede mną swoje drzwi, podczas gdy heteronorma nie odpowiada tym samym? Dlatego białe cis laski, wchodzące do tego świata, powinny zrozumieć, że są gościniami. Ball to nie konkurs taneczny. Periodt!
JW: W takim razie jak zwiększać świadomość?
KA, MP: Zajęcia powinny być połączone z edukacją. Takie właśnie warsztaty prowadzą Yantar, Zygzak, Sinoa i QQ, z którymi już rozmawiałeś. Ballroom musi być safe space’em, a tylko przez dostateczną wiedzę możemy go tworzyć. Potrzeba nam tej wiedzy, ale także szacunku, rewolucji, troski.
JW: Skoro już z ballroomu nie tylko bierzesz, ale też i dajesz, czy jego odczuwanie się zmieniło?
KA, MP: Nie czuję się osobą heteronormatywną, ale nie mam już potrzeby szukania odpowiedniej nazwy, definicji tego, kim jestem. Dzięki ballroomowi zrozumiałam, że nie muszę przypinać sobie żadnych metek. Każdorazowo powracam w nim do dzieciństwa, kiedy czułam wolność, brak zaszufladkowania. Czuję się tu jak dziecko, ale posiadające świadomość dorosłego człowieka. Z jednej strony mogę pracować na rzecz społeczności i nad swoim mentalem, z drugiej bawić się i cieszyć. Ballroom jest dla mnie dzieciństwem, ale kontrolowanym.