fot. Mariusz Hertmann, na zdjęciu Monika Sobczak-Waliś i Robert Kuciński

Czym jest Społeczne Archiwum Kaliszan?

Robert Kuciński, dyrektor Miejskiej Biblioteki Publicznej w Kaliszu, i Monika Sobczak-Waliś, bibliotekarka i historyczka, opowiadają o powołaniu do życia Społecznego Archiwum Kaliszan (SAK) oraz o darach, które stały się impulsem do jego utworzenia. Mówią też o tym, co SAK może oznaczać dla przyszłych pokoleń.

Jakub Wojtaszczyk: Skąd pomysł na Społeczne Archiwum Kaliszan (SAK)?

Monika Sobczak-Waliś: To nie jest nowa idea. Społeczne archiwa działają od dawna. W ostatnim jednak czasie przeżywają swój boom.

 

Jest on związany z bibliotekami, bo to właśnie przy nich archiwa zaczynają funkcjonować.

Do powołania Społecznego Archiwum Kaliszan (SAK) zmobilizowały mnie gigantyczne dary, które nasza placówka otrzymała w ubiegłym roku. Zaczęło się od obrazów, później były rodzinne fotografie, dokumenty, korespondencja. Masa zbiorów, które przyjęliśmy, a których nie mogliśmy umieścić w inwentarzu bibliotecznym. Te rzeczy teoretycznie nie pasowały do tego, z czym się kojarzy biblioteka, czyli z książką i czasopismem.

 

Robert Kuciński, fot. Mariusz Hertmann

Były jednak na tyle cenne, że zaczęliśmy szukać miejsca, by je wyeksponować.

Wiedzieliśmy też, że za jednymi darczyńcami przyjdą kolejni. Potrzebowali dedykowanej im przestrzeni. Kilka miesięcy „obwąchiwaliśmy się” z tematem, aż w lutym tego roku ruszył SAK.

Robert Kuciński: Biblioteka w zasadzie gromadzi te dary od wielu lat, tylko nie zostało to wcześniej nazwane. Zależało nam, by zapobiec akcjom tego typu, jak ta sprzed paru lat: grupa społeczników stworzyła w Kaliszu podobne archiwum, ale w pewnym momencie jedna osoba położyła na nim rękę. Biblioteka jako instytucja państwowa nie pozwoli sobie na tego typu przywłaszczenia.

 

JW: Biblioteka jest miejscem zaufania społecznego?

R.K.: Tak, kojarzy się też z ciągłością. Nasza ma 115 lat.

M.S.-W: Biblioteki dają poczucie bezpieczeństwa. Z ofiarowanymi materiałami nic się nie stanie. Osoby prywatne mogą się pokłócić albo po prostu uznać, że chcą zająć się czymś innym.

 

Nasza instytucja gwarantuje, że archiwum będzie trwać.

Monika Sobczak-Waliś, fot. Mariusz Hertmann

Od samego początku staramy się bardzo mocno dbać o transparentność naszych działań, które nie mają ukrytych celów komercyjnych. Z każdym z naszych darczyńców podpisujemy stosowne dokumenty. Będziemy wykorzystywać artefakty w działaniach edukacyjnych i naukowych. Do tego zresztą nas ofiarodawcy zachęcają. Zależy im, aby pamiątki rodzinne nie były zamknięte w szufladzie, tylko by żyły. Cieszą się, gdy ich dokumenty pojawiają się na wystawach albo są udostępniane w naszych social mediach.

 

JW: Jakie rodzinne pamiątki najczęściej przynoszone są do biblioteki?

M.S.-W: Pochodzę z domu, w którym niestety prawie nic z rodzinnego archiwum się nie zachowało. Zbyt późno zainteresowałam się pamiątkami po dziadkach, które ktoś po prostu wyrzucił. Dlatego tak bardzo zachwycam się tym, co przynoszą nam ludzie. A mają fenomenalne rzeczy! Najczęściej są to fotografie z kaliskich atelier, ale też zdjęcia amatorskie, wykonane podczas imprez rodzinnych i w przestrzeni miasta.

 

Zwykle pochodzą z połowy XIX wieku i z dwudziestolecia międzywojennego.

Te z późniejszych lat XX wieku również się pojawiają, ale ludzie jeszcze trochę się ich wstydzą. To nie jest dla nich prawdziwa historia (śmiech). Mamy całkiem sporo dokumentów, czyli różnego rodzaju świadectw pracy i szkolnych, książeczki rzemieślnicze z XIX wieku, legitymacje służbowe i dokumentujące przynależność do Kaliskiego Towarzystwa Wioślarskiego czy Biblioteki Miejskiej, karty rowerowe, prawa jazdy, paszporty i dowody osobiste. Możemy zobaczyć, jak te dokumenty wyglądały. Jak się zmieniały. Z uwagi na naszą dość skomplikowaną historię mamy dokumenty w języku polskim, ale również rosyjskim, czy niemieckim. Coraz częściej pojawia się też korespondencja. Zarówno ta prywatna, jak i prowadzona między rodzinami a urzędami, dotycząca odbudowy czy rozbudowy budynków, odszkodowań, starań o przyznanie świadczeń itp. Otrzymaliśmy też trochę medali i odznaczeń.

fot. Mariusz Hertmann

R.K.: Są osoby, które decydują się na przekazane niektórych dokumentów ze względu na nośnik. Nie mają możliwości odczytu na przykład taśm szpulowych czy przeźroczy. Ostatnio otrzymaliśmy zapis jednej z sesji rad miejskich z 1960 roku. Nadawano na niej tytuł Honorowego Obywatela Miasta Tadeuszowi Kulisiewiczowi i Marii Dąbrowskiej. Słyszymy ich głosy! To niesamowite momenty. 

M.S.-W: Coraz częściej archiwa społeczne idą w stronę udźwiękowienia. My też czynimy pierwsze próby rejestracji.

 

Chcemy nakłonić kaliszan do zwierzania się, opowiadania o tym, czego byli świadkami. Ich opowieści nagramy w formie audio lub wideo.

To niezwykle ciekawe, jak mieszkańcy odbierają to, co dzieje się w mieście, na co zwracają uwagę. Często ludzie się zastanawiają, czy przedmioty, które posiadają, są ciekawe, wartościowe. Albo uważają, że jakieś zdjęcie jest nieważne, bo nie ma podpisu, daty, albo nie wiedzą, kto na nim jest. Historycy z takiego zdjęcia są w stanie bardzo wiele wyczytać! Chociażby o samej sztuce kompozycji fotografii albo o ubiorze czy o tym, jak rozwijały się kaliskie atelier. Specjalista – historyk, genealog, regionalista – dobuduje narrację. Podobnie z dokumentami. Na pierwszy rzut oka mogą wydawać się chaotyczne. Historycy zobaczą w nich więcej. Nie trzeba być świadkiem wielkiej historii, o której czytamy w książkach. Równie ważne jest życie codzienne, tego nie znajdziemy nawet w najlepszych archiwach.

 

JW: Czy darczyńcy pochodzą głównie z Kalisza?

M.S.-W.: Spora grupa jest właśnie stąd. Wiele osób odezwało się też spoza miasta. O naszej akcji usłyszało w mediach. Okazało się, że mają rzeczy z Kalisza, na przykład po dziadkach czy rodzicach, albo pocztówki od znajomych.

 

Monika Sobczak-Waliś i Robert Kuciński, fot. Mariusz Hertmann

Są to materiały, których próżno szukać w samym mieście. Na przykład odezwała się poznanianka. Posiada książkę, którą z Kalisza przywiózł jej teść. Po latach uznała, że trzeba ją oddać do miejsca, z którego została zabrana.

W trakcie rozmowy okazało się, że książka ocalała z kanału Babinki (w czasie II wojny światowej Niemcy zasypali jeden z kanałów Prosny książkami z kaliskich bibliotek), a na dodatek jest to pozycja pochodząca z cennego księgozbioru ks. Jana Sobczyńskiego, proboszcza parafii św. Mikołaja, podpisana ręką dawnego właściciela.

 

JW: Jaki Kalisz wyłania się z tych pamiątek?

R.K: Zmieniamy sposób myślenia – historia miasta to nie historia urzędowych dokumentów czy zdarzeń, lecz historia ludzi, ich dnia powszedniego i rodzinnych uroczystości.

M.S.-W.: Dla mnie miasto tworzą mieszkańcy. Tak też patrzę na SAK – jak na historię bohaterów. Chcę wiedzieć, kim są ci ludzie i co dla Kalisza zrobili. Pojawiają się osoby, o których do tej pory wiedzieliśmy niewiele albo znaliśmy ich tylko z jednej strony. Opowiadając o ludziach, opowiadamy o mieście.

R.K.: Wiele osób przekonuje do naszej inicjatywy to, co będziemy robić z zebranymi dokumentami. Nie tylko je przechowujemy, ale, jak wspomnieliśmy, dzielimy się tymi danymi. Powstanie strona internetowa, dzięki której z dokumentów będzie można korzystać na całym świecie.

 

Przed nami potężne zadanie digitalizacji.

Staramy się znaleźć najbardziej atrakcyjne sposoby na opowiadanie historii rodzinnych. Czasami są to formy tradycyjne, czyli wykład lub wystawa, a innym razem bardziej zaawansowane, czyli filmy animowane lub dokumentalne, podcasty lub wideoblogi. Sięgamy również po aplikacje mobilne i gry internetowe.

fot. Mariusz Hertmann

M.S.-W.: Nasi darczyńcy boją się, że wspomnienia nie interesują młodych albo że ich pamiątki po śmierci znajdą się na śmietniku. Zrobimy wszystko, aby trafić też do młodych pokoleń.

 

JW: Część zbiorów SAK-u została zaprezentowana na wystawie „Rodzina z Kalisza”. Proszę o niej opowiedzieć.

R.K.: Chcieliśmy pokazać dziedzictwo wielokulturowego Kalisza, skupić na jednej wystawie rodziny różnych narodowości i wyznań. Pokazać te, które tworzyły historię naszego miasta wiele lat temu, i te, których członkowie robią coś wyjątkowego właśnie teraz. Są w tym zestawieniu również familie, których dzieje związane są z Kaliszem już trzeci wiek. Ekspozycja, złożona z dziesięciu wielkoformatowych zdjęć prezentowanych w plenerze, robi na wszystkich wrażenie i zdaje się – nawet bez tekstów schowanych pod kodem QR – mówić bardzo dużo o historii tego miejsca na Ziemi.

M.S.-W.: Są to: rodzina Pawła Krzyżanowskiego, artysty rzeźbiarza; Fibigerowie, twórcy przemysłu muzycznego Kalisza; ukraińskie rodziny Kazimirowów i Voznyaków; rodzina lekarza wojskowego armii carskiej, Aleksandra Pawłowa, którego potomkowie na stałe związali swe losy z Kaliszem; Stilterowie, konstruktorzy zegara z kaliskiego ratusza; kupiecka rodzina Rydzewskich; ród Snarksarewów, z których wywodzi się pisarka Kira Gałczyńska, oraz żydowskie rodziny Solników i Grinbaumów. Ich cechą wspólną jest właśnie Kalisz, który wybrali jako swoje miejsce do życia.

Podziel się kulturą!
What’s your Reaction?
Ciekawe
Ciekawe
1
Świetne
Świetne
4
Smutne
Smutne
0
Komiczne
Komiczne
0
Oburzające
Oburzające
0
Dziwne
Dziwne
0