Atelier w środku miasta
Opublikowano:
4 października 2022
Od:
Do:
Początek:
Koniec:
Z Maciejem Krajewskim – Łazęgą Poznańską - rozmawia Karolina Król.
Karolina Król: Stowarzyszenie Łazęga Poznańska na początku września brało udział w wydarzeniu upamiętniającym ofiary obozów pracy przymusowej dla Żydów w Poznaniu. To jedna z wielu aktywności służących przywracaniu pamięci. Jak ważna jest wiedza o przeszłości Poznania?
Maciej Krajewski: Jako Stowarzyszenie Łazęga Poznańska, zwykle we współpracy z Miasteczkiem Poznań i Zbigniewem Pakułą, zastanawiamy się nad tym, jak zapobiegać zapominaniu o dawnej wielokulturowości miasta.
Poznań był kiedyś przestrzenią, w której mieszało się wiele kultur – teraz ponownie taki się staje, mieszka tutaj dużo osób z innych krajów. Mam nadzieję, że dalej tak będzie. Życzę wszystkim, Białorusinom i Ukraińcom, pokoju i wolności, jednak mam nadzieję, że część tych osób, które czują się tutaj dobrze, na stałe wrośnie w tkankę miasta. Osób przyjeżdżających do Poznania jest tak naprawdę mnóstwo. To są na przykład studenci przybywający dzięki programowi Erasmus i zakochujący się w naszym mieście.
Martwi nas natomiast to, że Poznań nie jest wystarczająco opisany w przestrzeni, właśnie z tego powodu zrobiliśmy mapę śladami wielokulturowego miasta. Nie ma tutaj zbyt wiele informacji na temat tego, jak i dzięki komu miasto powstawało, za czyje fundusze. Brakuje na przykład tablicy o fontannie Kronthala informującej, kto ją zaprojektował, kto wyrzeźbił, że ufundował ją kupiec żydowski. Nie znajdziemy napisów mówiących, co dawniej znajdowało się w poszczególnych kamienicach. A są tam ślady i polskie, i niemieckie, i żydowskie. Byli sąsiadami, żyli obok siebie.
Kolejna warstwa naszej działalności dotyczy tego, o czym na co dzień wolimy nie myśleć, co obciąża, smuci i męczy, a co związane jest z wojną i martyrologią. Powinno mówić się o całej historii, nie tylko o polskiej martyrologii, ale także o tym, co spotkało naród żydowski, polskich Żydów, czy inne mniejszości etniczne, religijne i narodowe na tej ziemi. Trzeba mówić o nazistowskich zbrodniach niemieckich, ale i polskim antysemityzmie. Z tego powodu podnieśliśmy na przykład kwestię historii powstania Jeziora Rusałka.
Razem ze Stowarzyszeniem Mieszkańców Abisynia doprowadziliśmy, po siedemdziesięciu latach milczenia, do pojawienia się tablicy informującej o tym, że to sztuczne jezioro zostało wybudowane rękami żydowskich więźniów obozów pracy niewolniczej. Wielu poznaniaków o tym nie wie, nie mówiąc już o osobach przyjezdnych. Nie było tutaj przecież żadnej „podpowiedzi” w terenie, na przykład w formie tablicy nad jeziorem, którego brzegi umocniono macewami ze zlikwidowanego przez hitlerowców cmentarza żydowskiego.
Mieszkańcy Poznania niewiele wiedzą o kilkunastu obozach pracy przymusowej dla Żydów. Mało kto wie, że przez więźniów budowane były również nasypy ziemne na Franowie, autostrada czy Jezioro Maltańskie. To była praca niewolnicza, wykonywana w skrajnie ciężkich warunkach przez głodzonych z premedytacją, bitych ludzi, jako element planowej eksterminacji polskich i europejskich Żydów.
K.K.: Czy jakoś próbuje pan wpłynąć na władze miasta, aby w Poznaniu pojawiało się więcej informacji i można było upamiętnić ofiary obozów?
M.K.: Oczywiście. Obecnie toczą się rozmaite dyskusje dotyczące tego, co zrobić ze stadionem im. Edmunda Szyca. Pojawiły się wstępne ustalenia mówiące o tym, że miasto nie sprzeda tego terenu deweloperom. Ten obiekt zostanie zachowany w jakiejś formie, prawdopodobnie jako zieleń – symboliczna przestrzeń oddana przyrodzie. Liczymy na to, że pojawią się tablice informujące o wydarzeniach, które miały tu miejsce.
Pewną formą upamiętnienia jest znajdujący się przy Multikinie pomnik, który kiedyś stał przy nieczynnym już stadionie, wśród ciężarówek i straganów, na których sprzedawano odzież, mydło i powidło. Pomnik w kształcie menory został poświęcony ofiarom powstania w getcie warszawskim. Na pomniku wymieniono różne obozy pracy przymusowej, także ten na poznańskim stadionie.
Dobrze, że pomnik stoi w miejscu, w którym jest widoczny z głównej ulicy, jednak naszym zdaniem przy samym Stadionie Szyca także powinna znajdować się tablica spełniająca funkcję pamiątkową i edukacyjną.
K.K.: Czy przywracaniu pamięci służą także odbywające się w atelier wydarzenia? Niedawno prezentowana była wystawa ,,Nie zapomnij o mnie. Pożydowskie, poniemieckie, popolskie”.
M.K.: Ta wystawa niedługo będzie mieć swoją drugą odsłonę. Nie zdążyliśmy pokazać wszystkich rzeczy, które mieliśmy, a dodatkowo, ciągle ich przybywa. Człon nazwy ,,popolskie” ma specjalnie drażnić ucho.
My sami sprawiamy, że dziedzictwo intelektualne czy duchowe mieszkających w mieście Polaków często trafia na śmietniki. Nie robią tego żadni najeźdźcy czy tajemniczy przybysze z kosmosu – to my sami do tego doprowadzamy, wyrzucając na potęgę rozmaite przedmioty. Często tak się dzieje, gdy ktoś umiera, a jego osobiste rzeczy trafiają na śmietnik.
Dla nas mają one dużą wartość. Dana osoba mogła być na przykład malarzem czy mieć kolekcję starych książek. Staramy się przywracać szacunek osobistym przedmiotom, ale także dzięki ich gromadzeniu i eksponowaniu tworzyć opowieść o naszym mieście.
K.K.: Czy często ludzie kontaktują się ze stowarzyszeniem, informując o przedmiotach do ocalenia?
M.K.: Tak. W pewnym sensie staliśmy się rozpoznawalni. Bywa, że przychodzą do nas starsi ludzie i mówią, że nie chcą, aby ich rodzinny album trafił kiedyś na śmietnik. I opowiadają nam o tym albumie, a potem go przekazują. To z jednej strony historia rodziny, a z drugiej opowieść o mieście. Dostajemy także informacje o znalezionych księgozbiorach. Nie patrzymy na wartość materialną rzeczy – nigdy byśmy nie sprzedali przekazanych nam przedmiotów – natomiast ważna jest dla nas wartość historyczna i sentymentalna. Cenne jest dla nas to, że po wejściu do atelier wiele osób reaguje bardzo pozytywnie. To miejsce międzypokoleniowe.
Często młodzi ludzie sięgają po analogowe aparaty swoich babć i dziadków, interesują się fotografią analogową. Wiele osób mówi o duszach przedmiotów, o tym, że w atelier „pachnie jak u babci”. Jedna z dziewczyn odwiedzających wystawę opowiedziała, że wzbudziła w niej niesłychaną tęsknotę za domem. Często to tęsknota za tym, co już utracone.
Wiele osób wychowywało się w domach dziadków. Później po śmierci starszych członków rodziny ich dom został sprzedany, meble i inne przedmioty znalazły się gdzieś indziej. Wiele osób żałuje, że te przedmioty przepadły, że nie zainteresowali się nimi w porę. A zdjęcia, jeśli przetrwały, to same, nieopisane na rewersie czy w albumie, nic nie powiedzą. Zdarza się, że nasze atelier prowokuje do refleksji – że na przykład warto odwiedzić babcię, zapytać ją o stare zdjęcia, na pewno ucieszy się, opowie, kto jest na fotografiach, powspomina.
K.K.: Widać, że stowarzyszenie dba o gesty, które pokazują solidarność z osobami należącymi do różnych mniejszości, sygnalizujecie swoją otwartość, przywiązanie do idei wielokulturowości. Myślę na przykład o tym, że wywiesiliście flagę ukraińską.
M.K.: Nie tylko. Pierwsza zawisła flaga wolnej Białorusi. Wspierając uchodźczynie i uchodźców z Ukrainy, nie zapominajmy o Białorusinkach i Białorusinach. Nie mamy flagi Afgańczyków, ale pamiętamy także o tych ludziach, którzy zamarzali na naszej wschodniej granicy. Trzeba być wrażliwym na los uchodźców wojennych i politycznych, szczególnie matek z dziećmi. Wywieszamy też flagę, która często była zrywana – mowa o tęczowej.
K.K.: A więc wrażliwość po prostu na drugiego człowieka.
M.K.: Nie wiem, czy nazywałbym to tak patetycznie. Myślę, że wrażliwość na drugiego człowieka jest tak naprawdę w każdym z nas, tylko wielu ją w sobie zagłusza – bo są zmęczeni, boją się czegoś tam, nie chcą się angażować, czasem ulegają fake newsom, pomówieniom, stereotypom. Poznawanie się, wzajemna edukacja wymaga dobrej woli, otwartości, pracy, codziennego wysiłku. Nic nie bierze się z niczego.
Na co dzień staramy się realizować hasło otwartości i integracji – bez względu na wiek, płeć, orientację seksualną i tak dalej. Ludzi często się segreguje, biorąc pod uwagę rozmaite kryteria. Tu prawdziwi Polacy, tu nieprawdziwi. Tu chorzy, a tu zdrowi. A my chcemy te podziały unieważniać. Nie chodzi o to, by nie dostrzegać różnic między nami i w naszym położeniu, ale o to, by, mając ich świadomość, szanować wzajemnie swoją autonomię.
Nie dopuszczajmy do dyskryminacji, na przemoc reagujmy sprzeciwem, a prześladowanych wspierajmy. Zależy nam, żeby wszyscy spotykali się ze sobą – i starzy, i młodzi, i ci, którzy chcą tu mieszkać, zachowując swoją tożsamość kulturalną i narodową. Przecież pokochali Poznań i chcą współtworzyć to miasto tak jak my.
K.K.: Podczas takich spotkań można wiele się dowiedzieć, prawda?
M.K.: Ważne, żeby w nas nie rozgościło się poczucie wyższości, zbytnia pewność siebie, ignorancja czy nietolerancja wobec tzw. obcego. A w naszej wspólnej historii powinno być jak najmniej niedomówień i białych plam.
Czekamy na powstałą na Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza publikację na temat antysemityzmu w murach przedwojennego Uniwersytetu Poznańskiego. Nie należy takich rzeczy przemilczać. To nasza historia.
Dowiadując się o pewnych niechlubnych wydarzeniach, mamy szansę na osobistą refleksję, do czego prowadzić może uleganie nienawiści podszytej ksenofobią i nacjonalizmem.
K.K.: Skoro mowa o przyszłości – co będzie się działo w atelier w następnych miesiącach?
M.K.: Właśnie zakończyła się wystawa analogowych fotografii artysty z Mińska, Pawla Wiltowskiego. Były to portrety osób z Białorusi. W październiku, na samym początku, gościmy zespół Prababa, znany widzom z festiwalu Rzeka Żywa, pochodzący z Zielonej Góry.
Od 4 października rusza przy Świętym Marcinie 75 wystawa we współpracy z Instytutem Historii Sztuki UAM, w ramach której pokażemy archiwalne zdjęcia poznańskiego, nieżyjącego już fotografa Janusza Korpala, który współpracował z Witoldem Czarneckim, założycielem atelier, w którym prowadzi działalność nasze stowarzyszenie.
Obok imponujących zdjęć dębów rogalińskich zobaczymy… zdjęcia drapaczy chmur w Nowym Jorku. Pokażemy także drugą część wystawy ,,Nie zapomnij o mnie” oraz wystawę z okazji XX-lecia działalności Stowarzyszenia Społeczno-Kulturalnego Miasteczko Poznań, które zajmuje się opisywaniem i ratowaniem dziedzictwa żydowskiego w Polsce oraz pracą na rzecz dialogu polsko-izraelskiego.
Na przełomie listopada i grudnia zaprezentujemy z kolei świetne analogowe fotografie Holendra Rubena van Luijka, przedstawiające Poznań lat osiemdziesiątych. Rok zamkniemy kolejną, już siódmą edycją, Festiwalu jednego zdjęcia. To wydarzenie dla wszystkich osób, którym fotografia jest bliska. Każdy może przynieść jedno zdjęcie i pokazać swój świat, podzielić się swoją historią.
Maciej Krajewski – z zawodu pielęgniarz, wieloletni oddziałowy, obecnie koordynator w Wielkopolskim Centrum Onkologii. Z zamiłowania fotograf, założyciel Stowarzyszenia Łazęga Poznańska, mającego swoją siedzibę w zabytkowym pawilonie niegdysiejszego atelier fotograficznego FOTO-Wimar Witolda Czarneckiego przy ulicy Św. Marcin 75.