Żyłam sztuką, żyłam miłością…
Opublikowano:
31 stycznia 2023
Od:
Do:
Początek:
Koniec:
… ten fragment arii Toski jest metaforą życia urodzonej przed stu laty Antoniny Kaweckiej, wielkiej polskiej śpiewaczki, primadonny Opery Poznańskiej, żony, mamy, babci…
Koncert
W setną rocznicę urodzin, 16 stycznia 2023 roku, w Auli Uniwersyteckiej w Poznaniu odbyła się gala jubileuszowa. Zgodnie z rytuałem nie zabrakło podniosłych listów gratulacyjnych, ale to wystąpienie córki, Gabrieli Bochniak, było najważniejsze i najbardziej przejmujące.
Najpierw odebrała statuetkę Gustawa, nagrodę ZASP-u przyznawaną artystom:
„których dokonania wnoszą znaczący wkład w kultywowanie tradycji i tworzenie nowych wartości kultury narodowej”.
Antonina Kawecka jest pierwszą, która otrzymała „Gustawa” pośmiertnie. Wzruszona córka pod koniec swojego przemówienia zwróciła się do portretu matki w stroju Elżbiety z „Tannhäusera”, który zasłaniał prospekt organowy, i powiedziała:
„Mamo, jestem z ciebie dumna”.
Chciałoby się dodać: my wszyscy, którzy znaliśmy i podziwialiśmy Maestrę, też jesteśmy dumni, że wybrała Poznań jako miejsce do życia.
Koncert był swego rodzaju przewodnikiem po karierze Antoniny Kaweckiej. Gosha Kowalinska zaśpiewała arię Santuzzy z I aktu opery „Cavalleria rusticana” i „Habanerę” z „Carmen”, Magdalena Nowacka „Modlitwę” Desdemony z „Otella” i arię Halki „O jakże bym”, Iwona Sobotka natomiast wykonała arię Madame Butterfly „Un bel di vedremo” oraz arię Toski „Vissi d’arte”. Ponadto Dominik Sutowicz towarzyszył w duetach Magdalenie Nowackiej i Iwonie Sobotce. Zabrakło jednak dwóch koronnych postaci z repertuaru Antoniny Kaweckiej: Elżbiety z „Tannhäusera” i Izoldy z „Tristana i Izoldy” Wagnera, o których pod koniec lat 60. ubiegłego stulecia mówiła cała Polska. usłyszeliśmy za to uwerturę i arię Leonory „Pace, pace mio Dio” z „Mocy przeznaczenia”, w której artystka nigdy nie wystąpiła.
Bytom
Antonina Kawecka urodziła się w Warszawie, gdzie w czasie II wojny światowej uczyła się śpiewu u Stanisława Kazuary. Po zakończeniu wojny, przez Częstochowę, trafiła do Opery Śląskiej w Bytomiu. Śpiewała wtedy mezzosopranem. Debiutowała partią Loli w „Rycerskości wieśniaczej” Mascagniego. Pojawienie się na scenie nowej śpiewaczki dostrzegł recenzent „Dziennika Zachodniego”, który napisał:
„F. Arno w roli Turiddu, R. Cyganik jako Alfio i A. Kawecka w roli niewiernej żony znakomicie wywiązali się z powierzonych im partyj, zarówno pod względem wokalnym, jak i aktorskim […]”.
Od pierwszej do ostatniej recenzji w karierze Antoniny Kaweckiej, wszyscy krytycy podkreślali kunszt wokalny i aktorski. Na Śląsku zaśpiewała Zofię w „Halce”, Jadwigę w „Strasznym dworze” Moniuszki, Amneris w „Aidzie” i Florę w „Traviacie” Verdiego, Bertę w „Cyruliku sewilskim” Rossiniego, Suzuki w „Madame Butterfly” Pucciniego, Mercedes w „Carmen” Bizeta. Jako młoda śpiewaczka była świadoma swojego głosu i tego, co jest w życiu ważne. Kiedy któregoś dnia zachorowała Wiktoria Calma i groziło odwołanie spektaklu „Rycerskość wieśniacza”, ktoś z zespołu zażartował:
„Tośka stoi zawsze przez całe przedstawienie za kulisami, to na pewno zna partię Santuzzy”.
Kawecka potwierdziła, że to prawda, i po krótkiej próbie z dyrygentem i reżyserem zastąpiła koleżankę. Kiedy zachorowała Janina Hupertowa, Kawecka w ciągu tygodnia przygotowała tytułową rolę Carmen w operze Bizeta. Czas spędzony w Operze Śląskiej artystka tak podsumowała: „Okres mezzosopranowy stanowił epizod w moim życiu artystycznym. Może była to pomyłka spowodowana ciemną barwą mojego głosu”.
Poznań
W 1947 roku Antonina Kawecka została zaproszona do Poznania i szybko uznała, że Opera Poznańska to jej artystyczny dom. Śpiewała jeszcze role mezzosopranowe: Amneris w „Aidzie”, Olgę w „Eugeniuszu Onieginie”, Carmen… Przygotowując się do roli Carmen, uczyła się prywatnie języka francuskiego i gry na kastanietach. Poprosiła także Conrada Drzewieckiego, aby kontrolował jej sposób poruszania się na scenie. Dzięki niemu zaczęła oglądać albumy z obrazami Francesco Goi, aby uchwycić rys charakterystyczny kobiet hiszpańskich…
Za radą dyrektora Zygmunta Latoszewskiego zaczęła przygotowywać partię Tatiany w „Eugeniuszu Onieginie”, wróciła do Santuzzy i pożegnała się z wcześniejszymi rolami mezzosopranowymi. Pierwszy wielki sukces sopranowy osiągnęła jako tytułowa Halka w 1950 roku. Jerzy Młodziejowski na łamach „Gazety Poznańskiej” pisał po premierze:
„Kawecka nigdy chyba jeszcze tak znakomicie nie śpiewała. Zwłaszcza jej trzeci akt zasługuje na wpisanie do rejestru ważnych osiągnięć artystycznych Opery Poznańskiej”.
Po gościnnych występach artystów poznańskich w Warszawie na łamach „Tygodnika Demokratycznego” można było przeczytać o kreacji Kaweckiej: „Od czasów pierwszych swych przedstawień ogromnie rozwinęła i rozbudowała grę, wzbogacając ją o wiele nowych szczegółów, zwłaszcza w dziedzinie ruchu, gestu, mimiki, dobrze odtwarzających charakterystyczne rysy postaci wiejskiej dziewczyny”. Kawecka zaśpiewała Halkę 250 razy w różnych inscenizacjach.
Po Halce przyszła kolej na następne role, które zawsze budziły emocje. Przed laty zapytałem Sławomira Pietrasa, wielkiego admiratora Antoniny Kaweckiej, którą rolę najbardziej ceni. Odpowiedział tak:
„Nie potrafię znaleźć jednoznacznej odpowiedzi. Gdyby zapytać ją samą, odpowiedziałaby, że Carmen. I zgadzam się. Ja powiem – Katarzyna Izmajłowa, wyuzdana, diaboliczna. Byłą fenomenalną Halką. […] Wreszcie trudno o bardziej wybitną interpretatorkę Wagnera. A cudowna Desdemona w «Otellu»? Aida i Amneris w «Aidzie». Nie przypominam sobie lepszej Toski”.
Gabriela Bochniak twierdziła, że mama najbardziej kochała Martę z mało znanej opery „Niziny”.
Perfekcjonistka
Po śmierci Antoniny Kaweckiej, Antoni Bochniak, mąż śpiewaczki opowiadał:
„Do każdej roli podchodziła z takim samym zaangażowaniem. Przed premierą «Halki» dwukrotnie odwiedziliśmy Zakopane, gdzie żona zostawiła nas samych, by wmieszać się w kościele w tłum góralek. Chodziła po ulicach i podpatrywała, jak się poruszają. Czy mogła wtedy nie zachwycić publiczności prostotą i naturalnością, prawdą scenicznego bycia?”.
Podczas tego samego spotkania córka opowiadała o przygotowaniach mamy do roli Elżbiety w „Tannhäuserze”:
„[…] nie mogła sobie poradzić z rękami. Pamiętam, że dopóty przeglądałyśmy sterty reprodukcji, albumów, aż mama znalazła to, czego szukała. Po premierze aktorzy dramatyczni przychodzili za kulisy i pytali, jak została skonstruowana podpórka pod ręce, czy może są jakoś podwieszone”.
Pracę Kaweckiej nad rolą Elżbiety wspominał także Conrad Drzewiecki, który stworzył choreografię do tej opery. Opowiadał o trudnych pytaniach, które stawiała śpiewaczka, jak powinna się ruszać, jak powinna „panować” nad kostiumem, aby wykorzystać go w kreowaniu postaci. „Musiała być pewna wszystkiego” – mówił. Toteż trudno się dziwić, że Stanisław Hebanowski po premierze napisał na łamach „Teatru”:
„Szlachetnością frazowania i wewnętrznym blaskiem rozświetliła postać Elżbiety. Udowodniła, ile niepokoju, radosnego oczekiwania i rozterki można wyrazić oszczędną i skupioną grą”.
Ona sama tak wspominała tę pracę: „Wagner zmusił mnie do innego charakteru wyrazu dramatycznego niż ten, którego używałam w operach włoskich czy słowiańskich. Postać Elżbiety wystudiowałam z gotyckich świątków, a pomagały mi w tym kostium i scenografia” [Drzewiecki wspominał, że donosił artystce na próby albumy z malarstwem gotyckim]. Po sukcesie „Tannhäusera” Robert Satanowski zdecydował się na realizację kolejnej opery Wagnera – „Tristan i Izolda”. I znowu sukces. Tadeusz Kaczyński pisał:
„Tak wykonaniem całości, jak interpretacją szczegółów tej niezwykłej roli, Kawecka udowodniła, że jest czołową artystką operową w Polsce”.
Sławomir Pietras zakończył recenzję z „Tristana i Izoldy”:
„Po zakończeniu spektaklu Antonina Kawecka stojąc na scenie płakała, a Robert Satanowski wyszedł do ukłonów blady. […] Tak to ponadczasowo aktualny Wagner wzruszył w Poznaniu artystów, publiczność i krytyków w 1968 roku”.
Sztuką, miłością, rodziną…
Antonina Kawecka miała w swoim repertuarze ponad 40 pierwszoplanowych partii operowych oraz mnóstwo pieśni. Pożegnała się ze sceną, z publicznością, tytułową Toscą, która śpiewała: „Żyłam sztuką, żyłam miłością”. Przez cały okres aktywności artystycznej śpiewaczka żyła także rodziną. Była w niej generałem, chociaż córka Gabriela użyła innego porównania:
„Mama była dla nas wszystkich dębem, olbrzymem, ostoją i niezawodną podporą. Ona stwarzała nam wszystkim atmosferę poczucia bezpieczeństwa. Kiedy ojciec zachorował, zachowywała się jak Matka Courage: rano próba, chwila spędzona ze mną podczas obiadu i pędem do szpitala. A stamtąd na przedstawienie […]. Nie wiem, skąd brała siły. Taka była do końca”.
Dużo w tym prawdy. Pamiętam dokładnie, jak wyglądało wejście Antoniny Kaweckiej na premiery w operze: Antonina Kawecka prowadzona przez męża, a za nimi córki, zięciowie, wnuki. Podobnie jak o rodzinę, dbała o swoje studentki i studentów. Przedłużeniem kariery scenicznej była praca pedagogiczna, którą rozpoczęła w 1971 roku, a owocem sukcesy uczennic i uczniów.
Antonina Kawecka 5 października 1996 roku wybierała się na przedstawienie „Wesele Figara” w poznańskim Teatrze Wielkim. Ale miast do teatru została odwieziona do szpitala. Dominikanin Jan Góra w książce „Idź albo zdechnij” napisał:
„Nie ma rozstania ze zmarłymi. Zmienia się tylko postać naszego z nimi obcowania”.
Podczas gali z okazji setnej rocznicy urodzin Antoniny Kaweckiej wszyscy mogli pisać listy do A., a w zamian otrzymać płytę z nagraniami tej wybitnej gwiazdy polskiej opery.