Dania – raj na Ziemi?
Opublikowano:
15 czerwca 2023
Od:
Do:
Początek:
Koniec:
„Duńczycy są ze swojego kraju bardzo dumni. Tak wynika z europejskich badań wartości. Mają świadomość, że żyją w państwie, które jest całkiem nieźle zorganizowane. Co nie przeszkadza im w byciu – jak sami twierdzą – mistrzami narzekania” – mówi Sylwia Izabela Schab, autorka reportażu „Dania. Tu mieszka spokój”.
Jakub Wojtaszczyk: Co cię przyciągnęło do Danii?
Sylwia Izabela Schab: Rozmywa mi się to w mrokach dziejów (śmiech). Moje poznawanie Danii zaczęło się prawie 30 lat temu, na filologii duńskiej. Odwiedziłam ją po raz pierwszy podczas wakacji przed drugim rokiem studiów. Moja fascynacja, wtedy jeszcze niepogłębiona, miała możliwość rozwinąć się w gorące uczucie dzięki wybranej ścieżce zawodowej, bo zostałam na uczelni. Jedno jest pewne – zamiłowanie do Danii nie spadło na mnie jak grom z jasnego nieba. Ta miłość rodziła się powoli.
JW: Piszesz, że twoja książka wzięła się z niedosytu. Dlaczego o Danii mówi się mniej w porównaniu z innymi krajami Skandynawii?
SIS: Sama tego nie rozumiem. Być może dlatego, że Dania trochę przepada, kiedy myślimy o tzw. Skandynawii. To pojęcie z kolei jest bardzo szerokie, bo nie ma jednoznacznej definicji, czym ta Skandynawia jest. Co prawda Dania jest jej częścią, ale jednocześnie słabiej się z nią kojarzy. Może jest za bliska Polski, aby się śnić?
W historii naszego kraju były takie momenty, kiedy bardziej ją zauważaliśmy.
Na przykład w okresie międzywojennym ogromnie popularna była idea tzw. uniwersytetów ludowych. Pierwszy w Polsce powstał w Dalkach pod Gnieznem w 1921 roku. W tym okresie datujemy też początek nauki języka duńskiego na ówczesnym Uniwersytecie Poznańskim (dziś UAM).
JW: Czym są uniwersytety ludowe?
SIS: To taka forma edukacji, która pozostaje poza oficjalnym nurtem. Nie dlatego, że to szara strefa albo nisza. Idea tych szkół zasadzała się na podniesieniu poziomu wykształcenia obywateli w imię demokracji. Narodziła się w XIX wieku, kiedy w Danii skończył się okres absolutyzmu. Wtedy zaczął się proces kształtowania świadomego obywatela, który nie tylko musiał umieć pisać i czytać, ale i znać historię swojego narodu.
Pierwotnie uniwersytety ludowe były skierowane do ludności wiejskiej, później robotniczej, czyli warstw społecznych mniej uprzywilejowanych edukacyjnie.
Za ojca idei tychże placówek uważa się Grundtviga. Zakładał, że przez jakiś czas w szkole będą przebywać ludzie w różnym wieku. Zdobędą wiedzę za pomocą dialogu, współpracy, bycia ze sobą, czyli miękkich wartości, które i dziś współtworzą siłę obywatelską społeczeństwa duńskiego. Przed II wojną światową uniwersytety ludowe były towarem eksportowym i rozlały się na cały świat. Obecnie w Danii działa ponad 70 takich placówek.
JW: Co jeszcze interesowało Polskę w Danii?
SIS: Okres międzywojenny to czas, kiedy w naszym kraju zaczyna uprawiać się politykę historyczną, która przekonywała, że nasze państwo od zawsze było krajem bałtyckim. Rozpoczęto badania nad historycznymi związkami między nami a Skandynawią. Dlatego też w tym czasie powstaje polska skandynawistyka. Poza tym przemycano modernizacyjne wzorce społeczne, jak równouprawnienie, czyli coś, z czym Skandynawia nam się kojarzy. Powstawały również relacje podróżnicze, np. Gustawa Morcinka czy dr Romany Pachuckiej.
Druga fala zainteresowania Danią przypada na lata 60. i 70. XX wieku.
Wynikała ona zarówno z ożywienia współpracy gospodarczej między naszymi krajami, jak i podpisania bilateralnej umowy kulturalnej oraz zwiększenia ruchu turystycznego. W tym czasie ukazało się więcej publikacji, w tym zbiór esejów Jarosława Iwaszkiewicza, który był attaché kulturalnym poselstwa polskiego w Kopenhadze w latach 30., opracowań historycznych czy reportaży, jak np. „Pod niebem Danii” Sergiusza Jaśkiewicza, wydany w 1962 roku nakładem Wydawnictwa Poznańskiego.
JW: Dania kojarzy nam się ze wspomnianym równouprawnieniem, ale też z opiekuńczością czy akceptacją, prawda?
SIS: Tak, ale wszystko jest względne. Z naszej perspektywy, zwłaszcza w kontekście braków w docenianiu tego, co wspólnotowe, Skandynawia jawi się jako raj. Mnie Dania kojarzy się z „wspólnym dźwiganiem ciężarów” (duń. at løfte i flok), czyli właśnie takim działaniem wspólnotowym. Z drugiej strony występuje tam też wysokie zaufanie społeczne. To elementy połączone. Działanie wspólnotowe wspomaga podtrzymywanie i rozwijanie więzi społecznych. One z kolei przekładają się na poziom zaufania. Wzmacnia to całe społeczeństwo.
JW: Dlaczego te idee tak trudno przełożyć na polski grunt?
SIS: Niestety nie wystarczy się zainspirować i po prostu zaimportować pewne zjawiska kulturowe, bo są one bardzo głęboko zakorzenione w strukturach społecznych konkretnego kraju. To, co jest charakterystyczne dla duńskiego społeczeństwa, to właśnie te struktury długiego trwania. Dotyczą one różnorakich obszarów, między innymi sposobu organizacji rynku pracy, spółdzielczości rolniczej, podejmowania działań oddolnych, stowarzyszania się. Zapoczątkowano je w XIX wieku, a niektóre nawet wcześniej, w II połowie XVIII wieku, i trwają nadal. To są silne fundamenty pewnych trybów działań, które trudno naruszyć, ale i prosto przekleić na inny grunt kulturowy.
JW: To, co przychodzi nam od razu do głowy, to duńskie hygge. „Pojawiło się” kilka lat temu i zawojowało chyba bardziej rynek konsumpcyjny niż ten ideowy. Czy nasze wyobrażenia o hygge są prawidłowe?
SIS: Fala zainteresowania hygge przyszła nie bezpośrednio z Danii, tylko z Wielkiej Brytanii i zachodniej Europy, gdzie najpierw wybuchła w 2016 roku. Hygge przedstawiano jako rodzaj filozofii życia. Trochę wcześniej, bo w 2012 roku, Duńczycy nagle dowiedzieli się ze Światowego Raportu Szczęścia, że są najszczęśliwszym narodem na świecie. Zaczyna się poszukiwanie przepisu na duńskie szczęście, a hygge przypisuje się w tej opowieści kluczową rolę. Do nas dociera w wersji naskórkowej – jako związane z kocami, świeczkami, herbatami i ciepłymi skarpetkami. Element kultury konsumpcyjnej.
Uważam, że hygge jest bardzo przereklamowane, ale w takim sensie, że nie jest nieprzetłumaczalnym zjawiskiem społecznym. Wszyscy potrafimy osiągnąć ten poziom zadowolenia i je uprawiamy, ale nie nazywamy tego tak trudnym do wypowiedzenia słowem.
Z drugiej strony sami Duńczycy wybrali hygge jako jedną z dziesięciu niematerialnych wartości, które są charakterystyczne dla ich kultury. To świadczy o dużej rozpoznawalności tego zjawiska, które streścić można jako skupienie na celebrowaniu dobrej banalności dnia codziennego, skoncentrowanie na tu i teraz.
JW: Piszesz też, że hygge to narzędzie kontroli społecznej…
SIS: Hygge ma również trochę ciemniejszą stronę. Wiąże się z sytuacjami rodzinnymi czy społecznymi, których nie można skrytykować, nie można powiedzieć, że nie było „hyggeligt”. Takim przykładem jest wieczór wigilijny. Nakłada się pewien rodzaj tabu na ten typ podniosłego dnia, w którym każdemu musi być przyjemnie, dobrze. Choć w rzeczywistości może to mijać się z prawdą. Drugi aspekt wykluczający dotyczy osób, które przybywają z zewnątrz i muszą zostać wpuszczone do kręgu duńskości. Nie zawsze jest to łatwe… Hygge odsyła też do postrzegania równości. Ta w duńskim rozumieniu jednak jest związana z byciem takim samym jak ja. Jeśli ktoś jest „inny”, np. etnicznie, pojawia się problem.
JW: Powiedziałaś, że Duńczycy i Dunki dowiedzieli się o tym, że są najszczęśliwsi na świecie. Co tak naprawdę o sobie myślą?
SIS: Duńczycy są ze swojego kraju bardzo dumni. Tak wynika z europejskich badań wartości. Mają świadomość, że żyją w państwie, które jest całkiem nieźle zorganizowane. Co nie przeszkadza im w byciu – jak sami twierdzą – mistrzami narzekania. Mimo to, generalizując, Duńczycy mają świadomość, że żyją w dobrym miejscu na świecie.
JW: Czy można zdefiniować duńskie kulturowe DNA?
SIS: To od pewnego czasu gorący temat w Danii. Wywołuje sporo dyskusji, które doprowadziły nawet do przeprowadzenia plebiscytu na cechy charakteryzujące duńskość. Powszechne głosowanie wyłoniło 10 niematerialnych wartości najlepiej opisujących duńską kulturę. Wśród nich znalazły się m.in. wolność, zaufanie, równość wobec prawa, stowarzyszanie się i wolontariat, tolerancja czy państwo dobrobytu. Nie jest jednak prawdą, że te wartości są charakterystyczne tylko dla Duńczyków. Wiele z nich jest uniwersalnych. Trudno więc sprecyzować, czym jest duńskość i kim jest „prawdziwy Duńczyk”.
JW: Dania ma jednak przeszłość kolonialną. Jak w kraju podchodzi się do tego tematu?
SIS: Należy tutaj rozgraniczyć kolonializm arktyczny od tropikalnego. Ten pierwszy dotyczy Grenlandii, która była duńską kolonią do 1953 roku. Duńczycy mają w swojej przeszłości wiele niechlubnych historii związanych z próbami podporządkowywania sobie Grenlandczyków. Również dzisiaj, mimo że są już pełnoprawnymi obywatelami Danii, Grenlandczycy czują się w niej dyskryminowani. Wyraźne jest też niezrozumienie kulturowe, a także nadal pokutujące duńskie myślenie kolonialne, którym wyraz daje np. grenlandzka pisarka Niviaq Korneliussen w powieściach, które szczęśliwie przeczytać możemy w polskim przekładzie.
JW: A tropikalny?
SIS: Dania miała kolonie między innymi na Morzu Karaibskim i plantacje na wybrzeżu dzisiejszej Ghany. Duńczycy za wiele o tym kolonializmie nie wiedzą. Tymczasem ich kraj handlował niewolnikami i nie było to zjawisko marginalne. Szacuje się, że na duńsko-norweskich statkach przetransportowano około 100 000 osób. Na szczęście powoli wiedza ta dociera do większej liczby Duńczyków. W 2017 roku świętowano sprzedanie tzw. Duńskich Indii Zachodnich [zbiorcza nazwa wysp Saint John, Saint Thomas i Saint Croix, dzisiejszych Wysp Dziewiczych Stanów Zjednoczonych – przyp. red.]. Wówczas pojawiło się więcej materiałów edukacyjnych dla szkół, badań naukowych, powieści, wystaw i filmów, które tę historię przedstawiały bardziej szczegółowo.
Ten wątek poruszano również w debacie publicznej. Do tamtej pory jedynym punktem, który akcentowano w edukacji szkolnej, była informacja, że w 1792 roku Dania, jako pierwszy kraj na świecie, zakazała handlu niewolnikami.
Składał się na heroiczną opowieść, którą chciano o sobie kształtować. Tyle tylko, że była ona bardzo niezniuansowana. Trudno powiedzieć, czy już dziś wiedza o kolonializmie tropikalnym stała się powszechna. Wydaje się jednak, iż narracja Duńczyków o sobie samych wzbogaciła się o uznanie krzywd wyrządzonych innym narodom.
JW: A można stać się Duńczykiem?
SIS: Wchodzimy w jeszcze ciemniejsze obszary (śmiech). Stanie się Duńczykiem jest dość trudne, a nawet graniczące z niemożliwością. Badania pokazują, że aby Duńczykiem się stać… trzeba nim być. Najlepiej etnicznie. Na pewno jednak można wejść w tkankę społeczną, stać się częścią tego całkiem nieźle naoliwionego mechanizmu społecznego. I dobrze się czuć w duńskiej codzienności.
JW: Spotkałaś się z rodakami i rodaczkami w Danii. Jak im tam?
SIS: Nie znam badań na temat duńskiej Polonii w jej wymiarze współczesnym, socjologicznym. Na podstawie pojedynczych historii trudno wnioskować o całości. Dlatego jestem ostrożna z wyciąganiem wniosków. Moim znajomym żyje się tam całkiem fajnie. Co nie oznacza, że nie tęsknią za Polską czy nie chcą do niej kiedyś wrócić. Natomiast tempo życia, zorganizowanie społeczeństwa i jego dojrzałość przekłada się na jakość życia. Równocześnie mamy zjawisko tzw. „pracowników ze Wschodu”. To zbiorcze określenie, którym obejmowani są również Polacy, stanowiący zresztą największą grupą imigrancką w Danii. „Pracownicy ze Wschodu” nie mają najbardziej pochlebnej opinii w narracji medialnej.
JW: Skąd ten brak pochlebnych opinii?
SIS: Ze stereotypowego postrzegania „Wschodu” i „wschodniości” jako cywilizacyjnie gorszych, z lęków dotyczących niekorzystnych zmian społecznych, jakie by miała za sobą pociągnąć imigracja, ale też z postrzegania „pracowników ze Wschodu” jako tych, którzy akceptują zaniżone wynagrodzenia, podkopując fundament „modelu duńskiego”, i przybywają do Danii, żeby czerpać (niezasłużone) profity z duńskiego „socjalu”.
Tymczasem znakomita większość Polaków przyjeżdża do Danii po to, by pracować i studiować, ratują też duński rynek pracy w sektorach takich jak służba zdrowia czy usługi.
Duńska opinia o Polakach uległa przekształceniu po wybuchu wojny w Ukrainie, gdy Duńczycy dostrzegli w nas naród niosący pomoc, co jest też jednym z elementów ich własnej samooceny – zatem w tym sensie staliśmy się im bliżsi.
JW: Ty na filologię duńską trafiłaś z przypadku. Teraz, jako pracowniczka naukowa, z jakimi motywacjami studentów i studentek się spotykasz?
SIS: Kiedyś próbowałam to usystematyzować. Żaden wzorzec z tych moich dociekań jednak się nie wyłonił. Nadal trudno odpowiedzieć mi na to pytanie. Myślę jednak, że nie należy nie doceniać mody na Skandynawię. Ten region wydaje się atrakcyjny. I słusznie.
Sylwia Izabela Schab – filolożka duńska, tłumaczka i literaturoznawczyni związana z Katedrą Skandynawistyki UAM. Pracowała w Duńskim Instytucie Kultury w Poznaniu i w szkole językowej w duńskim Roskilde. Współpomysłodawczyni i współorganizatorka poznańskiego festiwalu Pora na Skandynawię. Współtworzyła retrospektywy filmowe, m.in. kina islandzkiego, filmów z udziałem Asty Nielsen czy w reżyserii Sørena Kragh-Jacobsena podczas Letniej Akademii Filmowej w Zwierzyńcu. Miłośniczka psów, pracy w ogrodzie i pływania kajakiem. Gdy nie czyta, zapuszcza się w dzikie miejsca albo podróżuje po Skandynawii.
Sylwia Izabela Schab, „Dania. Tu mieszka spokój”, Wydawnictwo Poznańskie, 2023.