fot. Michał Kordula

,,To bharatanatyam wybrało mnie”

Rozmowa z Zuzanną Kostrzewską.

Karolina Król: Jesteś tancerką w Masakali Dance Group oraz występujesz solo na różnego rodzaju wydarzeniach. Jak zaczęła się twoja taneczna przygoda?

Zuzanna Kostrzewska: Wszystko zaczęło się od filmów Bollywood. Wspólnie z mamą oglądałam film ,,Czasem słońce, czasem deszcz”. Trwał ponad 3 godziny. Mama zawsze zasypiała, a ja za każdym razem oglądałam go do końca. Nie zrobił na mnie jakiegoś dużego wrażenia, ale myślę, że już wtedy zakochałam się w tej kulturze i jakaś struna w mojej duszy została poruszona nieodwołalnie.

 

Miałam 12 lat i zaczęłam słuchać indyjskiej muzyki, która pociągnęła za sobą chęć poznania języka – chciałam zrozumieć, co oznaczają poszczególne piosenki.

Pojawiało się w nich sporo odniesień do bogów czy świąt, co z kolei pociągnęło za sobą chęć zgłębienia tej kultury.

 

K.K.: A jak to było z tańcem?

Z.K.: Jeśli chodzi o taniec – to bharatanatyam wybrało mnie, a nie ja je. Do swojej pierwszej tanecznej grupy należałam w liceum. Nauczyłam się bardzo podstawowych kroków. Pamiętam, że początkowo mi się to nie spodobało – wszystko wydawało się takie symetryczne, przewidywalne. Dałam temu tańcowi szansę, ale ze względu na maturę ostatecznie zrezygnowałam z dalszych zajęć.
Na pierwszym roku studiów polonistycznych zobaczyłam informację o odbywających się w Krakowie warsztatach tanecznych bharatanatyam. Zapisałam się na nie, a na nich poznałam inne osoby z Polski, które zajmują się tym tańcem. Stwierdziłam, że to chyba jednak coś dla mnie. Przez jakiś czas działałam w poznańsko-wrocławskiej grupie Mayura – tam nauczyłam się pierwszych choreografii. Okazało się, że to jest to.

 

K.K.: Czym jest ten taniec? Gdyby zapytać losową osobę o bharatanatyam, to pewnie nie byłaby w stanie powiedzieć, na czym ten taniec polega…

Z.K.: Myślę, że jest to prawdopodobne niemalże w stu procentach. Zazwyczaj wystarczy wypowiedzenie samej nazwy, aby móc zobaczyć konsternację w oczach ludzi.

 

Gdy ktoś pyta mnie o to, co tańczę, to zazwyczaj odpowiadam, że indyjski taniec klasyczny lub taniec świątynny. Jego historia sięga co najmniej 3 tysięcy lat. Był głównie tańczony przez tancerki w świątyniach. Nazywały się dewadasi, dosłownie – służki boga.

Były one czymś w rodzaju artystycznych opiekunek świątyń, w których mieszkały i pomagały przy rozmaitych rytuałach. Za panowania Brytyjczyków miały złą sławę, ponieważ kolonialistom bardzo się nie podobała taka forma kultury. Zostało to zakazane i kobiety musiały się prostytuować, aby być w stanie przeżyć.
Z jednej strony to bardzo smutna historia, a z drugiej opowiada o niesamowitym przywiązaniu Hindusów do ich kultury – skoro była tak długa przerwa w tym tańcu za panowania Brytyjczyków, to jakim cudem ja dzisiaj się tym zajmuję?

 

K.K.: Właśnie – jak to się stało, że ten taniec przetrwał?

Z.K.: Gdy kobietom udało się wyjść za mąż i mieć swoje dzieci, to przekazywały wiedzę o tańcu następnym pokoleniom. Co ciekawe, bharatanatyam ma w sobie też różne nurty – to zależy od tego, jak kto uczył. Najpopularniejszy to kalakshetra, czyli bharatanatyam zrekonstruowany, który ma bardzo ciekawą historię.

 

fot. Michał Kordula

fot. Michał Kordula

Kiedyś tancerka Rukmini Devi spotkała na statku rosyjską baletnicę. Zaczęły ze sobą rozmawiać i pokazywała jej pewne elementy bharatanatyam. Od tamtego momentu Rukmini wzięła sobie za cel oczyszczenie bharatanatyam z konotacji erotycznych.

Te miejsca, które były niejasne, zostały zrekonstruowane, zastąpione niektórymi formami z baletu. To ona właśnie stworzyła kalakshetrę. Natomiast ja uczę się wariantu Vazhuvoor (Waruwur), który był w ciągłej linii przekazywany przez tancerki.

 

K.K.: Mówisz o rozmaitych rekonstrukcjach. Co to właściwie oznacza? Taniec przede wszystkim kojarzy mi się z pewną formą ekspresji. Tutaj jest inaczej?

Z.K.: Bharatanatyam jest bardzo usystematyzowanym tańcem. Ma ograniczoną liczbę kroków i tak naprawdę choreografie polegają na rozmaitym ich łączeniu, tworzeniu różnych sekwencji. To sprawia, że nauka każdej nowej choreografii jest dużo szybsza niż w przypadku innych tańców, ale na samym początku trzeba opanować wszystkie pozycje.

 

K.K.: Czy poszczególne kroki mają jakieś dodatkowe znaczenie?

Z.K.: Kroki techniczne nie, natomiast same tańce indyjskie są czymś na pograniczu tańca (w naszym europejskim rozumieniu) i teatru. Istotną częścią tego tańca jest gra aktorska – tancerki choreografiami przedstawiają historie o bogach, a także czasem opowieści zaczerpnięte z eposów. Bardzo istotna jest mimika twarzy, która także jest usystematyzowana. Mamy też gesty dłoni (mudry bądź hasty), które w bharatanatyam tworzą wspólną narrację (i tu faktycznie każdy gest ma konkretne znaczenie). Myślę, że w jakimś sensie można to porównać do języka migowego.

 

K.K.: Czyli to nie tylko porozumiewanie się za pomocą słów, które słychać w danym utworze, ale także i gestów?

Z.K.: Tak, jak najbardziej. Tancerki nie śpiewają w trakcie tańca ani nie mówią, ale przekazują bardzo dużo emocji mimiką. Istotna jest także rytmika. Tancerki na kostkach mają dzwonki i podczas tańczenia wystukują rytm całej kompozycji. W jakimś stopniu można to porównać do stepowania.

 

K.K.: Początkowo tańczyłaś w grupie tanecznej, a później poszłaś w stronę występów solo.

Z.K.: Obecnie jestem w grupie Masakali, którą utworzyła Martyna Dev – tak jak ja była studentką indologii oraz zajmuje się tańcami południowoindyjskimi. Stwierdziła, że chciałaby stworzyć grupę Bollywood, która mogłaby występować. Udało się – mamy bardzo dużo zaproszeń. Teraz działamy w pięcioosobowym składzie razem z Joanną Madlińską, Magdą Kordulą-Chodanowską i Aleksandrą Musieł. Jeśli chodzi o grupy Bollywood, które występują, to jesteśmy na ten moment jedyne w Wielkopolsce.

 

K.K.: Widziałam, że występowałaś na wielu wydarzeniach organizowanych przez ambasadę Indii, ale także takich związanych z Uniwersytetem im. Adama Mickiewicza w Poznaniu.

Z.K.: Tak, jednym z nich był na przykład dzień hindi (Vishva Hindi Diwas) organizowany przez ambasadę Indii oraz częściowo przez UAM. Na rozmaitych wydarzeniach odbywających się na uczelni tańczyłam jeszcze, zanim wstąpiłam do grupy Masakali. Wykładowcy bardzo mnie wspierali.

 

Podjęcie decyzji o studiach indologicznych na UAM było wspaniałą decyzją – mamy tutaj świetnych profesorów, którzy z pasją opowiadają o kulturze, historii, języku…

Mój pierwszy występ solo był właśnie na wydarzeniu indologicznym z UAM – uczelnia na zawsze zostanie dla mnie ważnym miejscem i będę pamiętać, że to tutaj stawiałam swoje pierwsze solowe taneczne kroki.

 

K.K.: Czy nadal występujesz na różnych spotkaniach organizowanych przez uniwersytet?

Z.K.: Obecnie z Masakali Dance Group dość często gościmy na uczelni. Bardzo miło wspominam Diwali organizowane w listopadzie zeszłego roku – jedna z członkiń naszej grupy skontaktowała się z przedstawicielami uczelni, pytając o to, czy chcieliby z nami współpracować. Odzew był bardzo pozytywny. Postanowiliśmy wspólnie zorganizować to wydarzenie. Pamiętam, że to był poniedziałkowy wieczór, a przyszło tam ponad trzysta osób. Byłyśmy bardzo zaskoczone tak wysoką frekwencją mimo dnia roboczego. Od tamtego czasu wykładowcy UAM, gdy tylko mogą, zapraszają nas na różnego rodzaju występy. To ciekawa współpraca – z jednej strony my jako obecne i byłe studentki pokazujemy, że warto studiować indologię, a z drugiej otrzymujemy przestrzeń do występowania.

 

K.K.: Udało ci się kiedyś odwiedzić Indie?

Z.K.: Tak. Wiem, że 2020 rok dla wielu osób był bardzo trudny ze względu na pandemię, ale dla mnie to był świetny czas – to rok mojego pierwszego wyjazdu do Indii. Byłam tam od 7 lutego do 23 marca, więc tuż przed lockdownem. Poznałam wówczas moją obecną guru (Sailaja Kalaimamani). Mieszkałam w jej domu.

 

fot. Michał Kordula

fot. Michał Kordula

To typowy sposób przekazywania wiedzy w Indiach – jedzenie razem z nauczycielem, przebywanie z nim, wspólne mieszkanie, czasem pomoc w pracach domowych, ale przede wszystkim liczne treningi (rano i wieczorem po około dwie godziny).

Nauka wiąże się także z rozmaitymi rytuałami. Przed pierwszymi zajęciami odbywa się tak zwana pudża (pudźa), czyli modlitwa lub ofiarowanie. Uczeń przynosi pewne dary (najczęściej są to kwiaty lub owoce), które ofiarowuje jednemu z bogów. Później nauczyciel kładzie ręce na głowie ucznia i modli się, aby nauka była owocna.

 

K.K.: Czy ta duchowość jest w tańcu istotna? Na ile jest to związane z konkretną wiarą, a na ile z pewnym rytuałem?

Z.K.: Indolodzy głowią się nad tym od lat. Myślę, że to coś na pograniczu między religią a rytuałem. Nie porównywałabym tego do chrześcijaństwa, ale raczej na przykład do mitologii greckiej – w danym rejonie istnieje jakaś ważna historia, natomiast w innym regionie odmienna opowieść ma dużo większe znaczenie. Wiele elementów znajduje się na pograniczu tradycji i religii. Tańce opowiadają o hinduskich bogach, więc, siłą rzeczy, bardzo dobrze trzeba znać tę mitologię.

 

K.K.: Jakie masz plany na przyszłość dotyczące tańca?

Z.K.: Myślę, że dostaję od życia całkiem sporo szans. Taniec jest coraz większą jego częścią. Nie ukrywam, że robię to z ogromną pasją i zaangażowaniem. Chciałabym kiedyś stworzyć szkołę tańca bharatanatyam oraz innych tańców indyjskich, w której nie tylko pojawiałaby się nauka tańca, ale także kultury. Chciałabym również dużo występować – już teraz nie wyobrażam sobie życia bez tego.

 

Zuzanna Kostrzewska – tancerka bharatanatyam, członkini Masakali Dance Group, studentka indologii na Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza w Poznaniu.

 

Podziel się kulturą!
What’s your Reaction?
Ciekawe
Ciekawe
6
Świetne
Świetne
6
Smutne
Smutne
0
Komiczne
Komiczne
0
Oburzające
Oburzające
0
Dziwne
Dziwne
0