Horror w mieście wiatraków
Opublikowano:
13 grudnia 2023
Od:
Do:
Początek:
Koniec:
„To nie książka o Śmiglu, a zbiór tekstów mocno Śmiglem inspirowanych. To miasto i żyjący w nim ludzie byli dla mnie jakby paletą farb, z której czerpałem, by namalować swój własny obraz. Licentia poetica – mówi Konrad Możdżeń, który właśnie wydał swoją nową książkę „Listy z Miasta Wiatraków”, zbiór horrorów, których akcja dzieje się we wielkopolskim Śmiglu.
Sebastian Gabryel: Śmigiel – nieduże miasteczko położone między Lesznem a Kościanem – często nazywane jest miastem wiatraków. Zapewne słyszałeś o legendach, według których nigdy nie mogło być ich więcej niż sto?
Konrad Możdżeń*: Oczywiście! Pierwszy raz byłem w Śmiglu, mając jakieś, hm, niech pomyślę… Dwa, trzy miesiące.
Pochodzę z Wrocławia, ale przez kolejne ponad trzydzieści lat miałem okazję bywać tam wielokrotnie.
Ze Śmigla pochodzi moja mama, tam mieszkają moi dziadkowie i spora część rodziny. Spędzałem tam wakacje i ferie, mimo że – o ile dobrze pamiętam – między województwem wielkopolskim a dolnośląskim był pewien rozjazd terminowy w tej kwestii. Przechodziłem tam każdy kąt i wsadziłem nos w niemal każdy zakamarek. Sporą część swojej uwagi poświęciłem właśnie wiatrakom.
Ich kształt wrył mi się w pamięć, i kiedy tylko gdzieś indziej widzę koźlaka, od razu wracam wspomnieniami do opowieści o Śmiglu – krainie wiatraków, gdzie, jak głosi legenda, setny zawsze stawał w płomieniach.
Później, kiedy już sposobiłem się do podjęcia prób pisarskich ukierunkowanych właśnie w stronę Śmigla, przeglądałem archiwalne materiały dotyczące tych ziem. Jest kilka grafik przedstawiających okolice dawnego Schmiegel, ukazujących krajobraz i wyrastające z niego wiatraki. Dla mnie taki widok nie może nie poruszać wyobraźni. Jest w nim coś pięknego i magicznego.
SG: Dziś Śmigiel to miasto zadbane, zielone i po prostu ładne. Zupełnie inne niż w twojej książce, w której Śmigiel spowija aura tajemnicy, zbrodni i makabry. Jak do tego doszło, że stało się dla ciebie wyobrażonym miejscem, w którym „zło przybiera najpotworniejszą formę”? To inspiracja pewnymi faktami z przeszłości miasta czy może całkowita fikcja?
KM: I to, i to. Gatunek, w którym tworzę, to głównie horror. Poetyka grozy niejako narzuca pewne schematy, pewne wizje odbierania otaczającej nas rzeczywistości.
Zawsze pociągało mnie to, co mroczne, tajemnicze.
Zza kłębów listopadowych dymów snujących się niespiesznie wzdłuż ulicy św. Wita, oczyma dziecięcej – choć nie tylko – wyobraźni, dostrzegałem kryjące się istoty o niekoniecznie dobrych zamiarach. Od zawsze przyciąga mnie atmosfera przygnębienia, głębokiej melancholii i mroku. Wszystko to zaczęło kiełkować w mojej głowie, kiedy jako brzdąc dziarsko maszerowałem śmigielskimi ulicami i bezdrożami. Każdy stary dom, każdy zaniedbany nagrobek, każdy częściowo zatarty na nim napis czy firanka wisząca za brudną okienną szybą i spoglądająca zza niej twarz umęczonego życiem starca powodowały w mojej wyobraźni eksplozję wizji. Kim ten człowiek był? Co przeżył? I dlaczego w jego oczach jest tyle smutku? Kto żył w tym domu? Czy dawno umarł?
Co go spotkało? I tak dalej, i tak dalej…
Poetyka horroru maluje świat wszystkimi odcieniami szarości. I tak naprawdę nic dziwnego, że ten obecnie piękny i kwitnący Śmigiel stał się siedliskiem zła w każdej możliwej postaci. Dokładnie ten sam los spotkał Wrocław, o którym piszę w swojej debiutanckiej powieści „Chodź ze mną”. Bo może jednak pod warstwą tego świeżego tynku i pod pozornie przyklejonymi do twarzy uśmiechami kryje się ponura prawda, której nie znamy lub nie chcemy znać…?
SG: Przez kilka wieków Śmigiel rozkwitał, ale, jak można przeczytać w książkach o historii tego regionu, od połowy XVII wieku miasto zaczęło gospodarczo podupadać na skutek plądrowania go przez obce wojska oraz niszczycielskie pożary, z których najgroźniejszy miał miejsce w 1814 roku. Jaki obraz Śmigla wyłania się z ośmiu opowiadań składających się na twoją książkę?
KM: W pierwszym opowiadaniu wspominam o Śmiglu z końca XIX wieku, gdzie miasto jawi się jako prężnie rozwijający się organizm – powstają nowe lokale, kwitnie gospodarka. W innych Śmigiel jest gnijącą, miejską tkanką, pośród której cuchnącymi bramami przemykają ludzie o niecnych zamiarach i splamionych duszach. „Listy z Miasta Wiatraków” to nie książka o Śmiglu, a zbiór tekstów mocno Śmiglem inspirowanych. To miasto i żyjący w nim ludzie byli dla mnie jakby paletą farb, z której czerpałem, by namalować swój własny obraz. Licentia poetica. Nie skupiałem się na mieście jako takim.
SG: Historia Śmigla to niewątpliwie historia miasta wielu kultur i religii. Swego czasu to właśnie ono było sercem arianizmu w Wielkopolsce. Twoje „Listy…” do tej historii nawiązują, czy raczej tworzą alternatywny kontekst historyczny?
KM: W opowiadaniach pojawia się wątek judaistyczny, bo z tego co mi wiadomo i co widać na śmigielskim lapidarium stworzonym z żydowskich macew, przedstawicieli tej religii w Śmiglu nie brakowało. Poza tym nie odpuszczam katolikom, komunistom, nazistom, niewierzącym, kobietom, mężczyznom, starcom, dzieciom… Arianom akurat się upiekło (śmiech).
SG: Akcja twoich opowiadań toczy się od końca XIX wieku aż do XXI wieku. To spory okres; podejrzewam, że podczas pracy nad książką często sięgałeś do archiwalnych materiałów. Co zafascynowało cię najbardziej, gdy wgłębiałeś się w dzieje Śmigla sprzed wieków?
KM: Zaczęło się od rodzinnych zbiorów – starych listów, dokumentów, modlitewników, fotografii. Uwielbiam wszystko, co stare, co ma duszę i skrywa w sobie jakąś tajemnicę. Kwintesencją klimatu, który jest mi bliski, są właśnie stare listy. Jaką przeszły drogę? Czy ktoś pochylając się nad nimi, był szczęśliwy, smutny, a może wściekły? Czy odnalazły swoich adresatów?
A może ktoś wiele lat czekał na ten jeden, najważniejszy list i jeszcze na łożu śmierci wyglądał przez okno zbliżającego się listonosza?
To piękne, nieodkryte i magiczne. Tu ciekawostka – na okładce „Listów z Miasta Wiatraków”, niejako pod kościelną wieżą, znajduje się skan autentycznego dokumentu. To Führungszeugnis (zaświadczenie o niekaralności) mojego praprapradziadka z 1915 roku. Poza tym nieocenionymi źródłami informacji oraz inspiracji była dla mnie strona internetowa śmigielskiego Centrum Kultury oraz wspaniała książka Huberta Zbierskiego „Śmigielskie ABC”.
SG: Co ciekawe, na okładce „Listów z Miasta Wiatraków” nie widzimy tytułowych wiatraków, ale front śmigielskiego kościoła pw. św. Stanisława Kostki. Dlaczego?
KM: Wspólnie z grafikiem Michałem „Xaayem” Lorancem, odpowiedzialnym za projekt okładki i wewnętrzne ilustracje, uznaliśmy, że wtedy byłoby już zbyt dużo wiatraków we „Wiatrakach”. Śmigielskie koźlaki to najbardziej charakterystyczna wizytówka miasta i między innymi właśnie dlatego na okładkę postanowiliśmy wybrać jakiś inny związany z nim element. Strzelista wieża tego kościoła i jej symetria pozwoliła pięknie zarysować granicę między tym, co było kiedyś i tym, co jest teraz.
Tu warto podkreślić, że śmigielskie wiatraki nie występują jako bohaterowie żadnego z moich opowiadań.
Nie miałem pomysłu, w jaki sposób je wykorzystać, a ostatnią rzeczą, którą chciałbym robić, pisząc, to wplatać coś na siłę. Może przyjdzie jeszcze na nie czas i uda mi się je literacko odmalować – tak jak za pomocą farb robił to Aert van der Neer. Wiatraki w twórczości tego artysty są czymś, co bardzo na mnie działa. Polecam sprawdzić jego obrazy.
SG: W twojej książce Śmigiel to „miasto zapomniane przez Boga i wyklęte przez ludzi”. A jakie jest ono dla ciebie dziś – to prawdziwe?
KM: Jest dla mnie miastem idyllicznym. Wiem, że to pozór i moje wyobrażenie, jednak siła wspomnień i skojarzeń związanych ze spędzonym tam dzieciństwem bierze górę nad rozsądkiem. Kiedy tam przyjeżdżam, z wielkiego, zagonionego i głośnego Wrocławia, mam wrażenie, że jestem w całkiem innej rzeczywistości. Ludzie wydają się szczęśliwsi, czas płynie wolniej, jest cicho, spokojnie. Tak, powtarzam, to tylko iluzja, ale ten zafałszowany obraz po prostu mi się podoba. Ta wizja daje mi ukojenie i pozwala choć na chwilę oderwać się od codziennych trosk i pędu. Śmigiel to mój drugi dom. A wiadomo, że wszędzie dobrze, ale w domu…
*Konrad Możdżeń – pisarz, autor książki „Listy z Miasta Wiatraków” (wyd. Vesper, 2023), będącej zbiorem ośmiu opowieści o ludziach, którym przyszło żyć na ziemi wilgotnej od łez i krwi. To osiem historii, które nigdy nie powinny mieć miejsca. Osiem wspomnień o miłości, stracie, gniewie, samotności, strachu i zawierzeniu mocom niepochodzącym z tego świata. Osiem dowodów na to, że są na ziemi miejsca, w których człowiek znaczy tyle, co nic. Miejsca, gdzie zło przybiera najpotworniejszą formę. Gdzie permanentna niepewność, cierpienie i ból to najwierniejsi towarzysze codzienności. Gdzie stare mury walących się budynków, samotne wieże kościołów i rozległe łany pól stały się niemymi świadkami prawdziwych tragedii i działania sił wypełzających z najmroczniejszych czeluści piekieł. W 2020 roku Możdżeń wydał swoją debiutancką powieść „Chodź ze mną” (wyd. Vesper).