Oglądać. Top 5 najlepszych seriali 2023 (cz. 2)
Opublikowano:
14 grudnia 2023
Od:
Do:
Początek:
Koniec:
W mijającej drugiej połowie roku telewizja nas nie rozpieszczała. Wszystkiemu winien strajk scenarzystów/ek i aktorów/ek w Hollywood, którzy zasłużenie domagali się m.in. wyższych płac i ochrony przed AI. Stąd też wiele premier zostało przełożonych na 2024. Co oczywiście nie oznacza, że od lipca do grudnia nie mogliśmy cieszyć oka dobrymi (i gorszymi) serialami.
Przez ostatnie sześć miesięcy przesiadywaliśmy w chicagowskiej knajpce, gdzie od zaplecza przyglądaliśmy się kulinarnej magii. Przemierzaliśmy Nowy Jork za Johnym Wilsonem i Warszawę za Borysem Szycem. Steven Soderbergh trzymał nas w „pełnym kole” napięć swojego thrillera w doborowej obsadzie. Wreszcie zamykaliśmy oczy z zażenowania, gdy nie mogliśmy uwierzyć, co siedzi w głowach scenarzystów/ek serialu o pewnym programie śniadaniowym. Dostaliśmy też produkcję o Godzilli, brytyjskim piłkarzu, alkoholiku z Warszawy, domorosłej detektywce z siódmym zmysłem w vintage’owym samochodzie i opowieść o gejach w Ameryce lat 50. A to tylko czubek góry lodowej. Czy to dużo? Być może. Lecz większość seriali trudno nazwać „dobrymi”, a co najwyżej „przeciętnymi”. Były jednak produkcje, które zdecydowanie (choćby na chwilę) zawładnęły ostatnim półroczem 2023. Które seriale były najlepsze?
5. „Infamia”, Netflix
Mogła być to kolejna produkcja coming-of-age, która skupia się na dojrzewaniu głównej osoby bohaterskiej i zrozumieniu przez nią świata. Tymczasem reżyserka Anna Maliszewska i scenarzystki Dana Łukasińska i Julita Olszewska sprytnie osadziły akcję wśród społeczności polskich Romek i Romów w fikcyjnym miasteczku na Dolnym Śląsku. Tym samym zaglądają za zasłonę stereotypów, które wpajane nam są od dziecka, co pozwala choć trochę poznać grupę mniejszościową – wreszcie przedstawioną niemonolitycznie i bez egzotyzacji. Co ważne, na drugim planie pojawiają się romscy aktorzy i aktorki.
Główną bohaterką jest 17-letnia Gita (świetna Zofia Jastrzębska). Dorastała na walijskich przedmieściach. Teraz, z przyczyn znanych tylko matce i ojcowi (w tych rolach genialna Magdalena Czerwińska i Sebastian Łach), wraz z rodziną zmuszona jest wrócić do Polski.
Dziewczyna pozostawia przyjaciół i wolność na rzecz konserwatywnej romskiej rodziny. Gita nie pasuje. Jest pyskata, feminizująca. Tymczasem w nowym domu ma przestrzegać zasad Romanipenu (ogół tradycji romskiej), m.in. spinać włosy i nosić długą spódnicę. Szybko dowiadujemy się też, że dziewczyna ma zostać wydana za czeskiego Roma, czym spłaci dług rodziców. Gita swoje nastoletnie troski zamienia w rap. „Infamia” przez podjęty temat i zabiegi techniczne (np. teledyskowy klimat) jest powiewem świeżości wśród polskich produkcji (głównie o nudnych facetach w kryzysie wieku średniego, sic!).
4. „Poker Face”, SkyShowtime, sezon 1
Natasha Lyonne wciela się w Charlie Cale, dziwaczkę o dobrym sercu, która posiada szósty zmysł – wie, gdy ktoś ściemnia. Dobra umiejętność do wykorzystania w zabawnym i wciągającym show z morderstwem w tle. Na taki pomysł wpadł Rian Johnson (twórca hitowego „Na noże”), który, inspirując się klasykiem „Columbo”, stworzył dziewięć odcinków, w których bohaterka rozwiązuje kolejne zbrodnie.
Na tle coraz to bardziej technologiczne zaawansowanych produkcji serial w stylu retro jest ewenementem i mógłby zniknąć w zalewie bardziej nośnych tytułów.
Niewątpliwie pomaga Lyonne, która po „Russian Doll” i „Orange Is the New Black” przeżywa zasłużony renesans. Jej Charlie, charyzmatyczna i wiecznie mamrocząca pod nosem kelnerka z kasyna w Las Vegas, jest mistrzowsko rozegrana. Chcemy przebywać w jej towarzystwie. Każdy odcinek to (niemal) zawsze nowa obsada (w niej gwiazdy, m.in. Hong Chau, Chloë Sevigny, Joseph Gordon-Levitt czy Cherry Jones) i morderstwo. Niewiadoma przyciąga podwójnie! Na szczęście w tym wypadku czekanie się opłaca.
3. „Zagłada domu Usherów”, Netflix
Od dobrych kilku lat kryzys opioidowy w Stanach Zjednoczonych jest jednym z głównych wątków wielu seriali i filmów. Z opłakanym (choć lukratywnym) skutkiem. Było tak do czasu, aż tematu nie podjął reżyser i scenarzysta Mike Flanagan, mistrz gotyckiego horroru, który zdaje się na dobre rozgościł się na Netflixie (wraz z „Nocną mszą” i „Nawiedzonym domem na wzgórzu” na czele).
Twórca z klasyki Edgara Allana Poe nakręcił wciągający, pełen absurdu i niespodziewanych strachów serial z gatunku „jedzenia bogatych”.
Przygląda się kwestiom społecznym i zamyka je w dostarczających dreszczyku ramach. Dynastia Usherów kurczy się na naszych oczach, wedle paktu, który patriarchowie rodu, rodzeństwo Roderick i Madeline, lata wcześniej zawarli z demonem Verną. W związku z tym dziedzice i dziedziczki fortuny rodu zaczynają ginąć w nadprzyrodzonych okolicznościach. Flanaganowi ponowie towarzyszą aktorzy i aktorki, których mogliśmy oglądać w jego innych produkcjach, m.in. Bruce Greenwood, Carla Gugino, Rahul Kohli, Henry Thomas czy Kate Siegel. Wiedzą, w co grają, co sprawia, że „Zagłada domu…” jest jeszcze sprawniej zrealizowana. Świetna rozrywka!
2. „Kulawe konie”, Apple TV+, sezon 3
Trochę oszukuję, bo trzeci sezon ekranizacji książek Micka Herrona o nieudacznikach z MI5 dopiero co miał swoją premierę, ale nie mogłem się powstrzymać.
To najlepsza odsłona produkcji napisanej m.in. przez Willa Smitha (ale nie tego!).
Ponownie wracamy do tzw. „Rzeźni”, czyli upadającego (zarówno fizycznie, jak i pod względem morale) biura agentów i agentek, którzy z różnych przyczyn wypadli z głównej siedziby brytyjskiej Służby Bezpieczeństwa. Rządzi tutaj Jackson Lamb (cudownie odpychający Gary Oldman), gruby, gnuśny i wredny agent o tłustych włosach, w poplamionych łachach, niestroniący od whiskey i papierosów. Nie oznacza to, że nie jest błyskotliwy. Sprawia wrażenie, że w śledztwie zawsze jest o krok przed podwładnymi. Na przykład przed Riverem Cartwrightem (świetny Jack Lowden), charyzmatycznym, czarującym i inteligentnym facetem, który mimo swoich cech po raz kolejny wpada w tarapaty. Pozostałe osoby (znane z poprzednich sezonów, grane m.in. przez Rosalind Eleazar, Saskię Reeves czy Christophera Chunga) również zostaną zaangażowane w kolejną akcję. Większą rolę gra Kristin Scott Thomas (wysoko postawiona urzędniczka MI5 Diana Taverner, prześmiewczo przez Lamba nazywana „Lady Di”).
Oglądanie jej to czysta przyjemność.
No właśnie – akcja. Trzecia odsłona serialu jest najbardziej nią wypełniona. Każdy odcinek trzyma w napięciu niczym najlepsza część Jamesa Bonda. Tym razem zagrożenie przybywa ze środka samej agencji. Ma twarz Sope’a Dirisu, również szpiega. Chce udowodnić nieczyste zagrywki brytyjskich Służb Bezpieczeństwa, które przyczyniły się do śmierci jego dziewczyny, również agentki. Szefostwo z MI5 nie będzie zadowolone. Solidny szpiegowski thriller, który nie zwalnia tempa.
1. „Misiek” („The Bear”), Disney+, sezon 2
Zdecydowanie najbardziej (po „The Morning Show”, ale z odwrotnych pobudek) dyskutowany serial w tym roku. Drugi sezon „Miśka” zaczyna się dokładnie w miejscu, w którym poprzednio pożegnaliśmy osoby bohaterskie. W centrum ponownie jest Carmy Berzatto (świetny Jeremy Allen White). W rodzinnym Chicago prowadzi knajpkę po samobójczej śmierci brata (Jon Bernthal). I tym razem rozprawiamy się z chorobliwą ambicją, wpływem genów na postępowanie jednostki i dziedziczeniem tak zachowań, jak i konkretnego miejsca. Natomiast w drugim sezonie inaczej rozłożono tematyczne akcenty.
Przede wszystkim oddano głos drugiemu planowi.
Chociażby więcej czasu spędzamy z Sydney (rewelacyjna Ayo Edebiri), prawą ręką Carmy’ego, która udaje się na samotne eskapady po chicagowskiej mapie kulinarnej w poszukiwaniu inspiracji. Uwierzcie mi – wielokrotnie pocieknie wam ślinka! Mamy cały świetny odcinek z kuzynem Richiem (mistrzowski Ebon Moss-Bachrach), z piosenką Taylor Swift na ustach szukającym sensu w pozbawionym nadziei świecie. A to tylko przedsmak.
„Misiek” to głównie serial o rodzinie (tej połączonej więzami krwi, jak i wybranej).
W drugim sezonie klan Berzatto rozszerzył się o osoby, które grają aktorzy i aktorki z najwyższej hollywoodzkiej półki. To nie tylko świadczy o popularności produkcji, ale o kunszcie jej twórcy – Christophera Storera. Zbudował świat wypełniony pełnokrwistymi postaciami. Co prawda nie ma seriali idealnych, ale „Miśkowi” do niego najbliżej.