Królewny i rycerze. Leszczyński Zameczek
Opublikowano:
15 marca 2024
Od:
Do:
Początek:
Koniec:
Leszno w styczniu 1920 roku znalazło się w granicach odrodzonej II Rzeczpospolitej. Warto pamiętać, że II RP była jednym z biedniejszych krajów starego kontynentu. Panował także ogromny głód mieszkaniowy. Nie inaczej było w Poznaniu, czy Lesznie.
Myślę, że świadomość problemów międzywojennej Polski wzrasta. W moim przypadku to zasługa fenomenalnej publikacji autorstwa Grzegorza Piątka „Gdynia obiecana. Miasto, modernizm, modernizacja 1920–1939”. Autor rozprawia się w niej z utopijnym mitem miasta powstałego z „morza i marzeń”, opisując m.in. problemy socjalne sporej części osób budujących nowoczesną, portową Gdynię.
Prekursor Czarnecki
W związku z niedostatkiem mieszkań architekt miasta Poznania, Władysław Czarnecki postanowił przeprowadzić budowlany eksperyment. Polegał on na zabudowaniu ponad 170 działek przy ulicy Sarmackiej niewielkimi budynkami, przeznaczonymi do całorocznego zamieszkania dla najbardziej ubogich obywateli miasta.
Pomysł okazał się bardzo trafny i szybko zaczęto korzystać z efektów poznańskiego eksperymentu w innych miastach. Jednym z nich było Leszno. A dowodzi tego zachowana korespondencja pomiędzy Zarządem Miejskim Poznania i Leszna, w której przekazano dokumentację projektową dotyczącą nowo powstałego osiedla na Naramowicach.
Zameczek
W międzywojennym Lesznie największy kompleks dla bezdomnych oraz bezrobotnych powstał na gruntach dawnej restauracji Leśny Zameczek. Do adaptacji i rozbudowy kompleksu magistrat zatrudnił wielu lokalnych przedsiębiorców. Stolarkę drzwiową wykonała Wytwórnia Mebli Stylowych i Budowli Bartoszkiewicz i Synowie. Wykonanie stolarki okiennej powierzono mistrzowi stolarskiemu Walentemu Błażejewskiemu. Kierownikiem budowy został natomiast popularny w mieście Stanisław Śniatecki. Zakup niezbędnych produktów najczęściej realizowano także u miejskich kupców.
U Stanisława Voelkela zakupiono choćby pół kilo gwoździ za 30 groszy, a u Stefana Samolewskiego gips oraz drut, za co zapłacono blisko trzy złote.
Zameczek dla jednych był miejscem pracy (podczas prowadzenia prac budowlanych), dla innych jedyną szansą schronienia. Powstała kolonia nie rozwiązała jednak zupełnie problemu mieszkaniowego w mieście, dlatego magistrat prowadził selekcję przy lokowaniu w kompleksie. A sytuacje socjalno-bytowe wielu mieszkańców Zameczku były trudne czy wręcz ekstremalnie trudne.
Eksmisje
Pisma wysyłane przez rajców, nakazujące opuszczenie Zameczku były na porządku dziennym. Najczęściej podstawą był fakt otrzymywania jakichkolwiek pieniędzy przez lokatorów. Docelowo w schronisku przebywać miały jedynie osoby bez żadnego źródła dochodu. Adresaci pism informujących o eksmisji podejmowali próby zmiany decyzji.
Niejaki Karol Sprenger (kiedy okazało się, że otrzymuje rentę) odpisał do magistratu, że w podobnej sytuacji, czyli otrzymujących zapomogę, jest wielu innych mieszkańców schroniska. Piotr Cholewa straszył, że wniesie zażalenie do kompetentnej władzy w Warszawie. Spore emocje udzieliły się także panu Pilarkowi. Ten w odpowiedzi do rajców zapisał:
„Czy my starzy ludzie mamy jak psy pod płotem zdychać?”.
Informacje o planowanych eksmisjach rozchodziły się bardzo szybko. W tym samym czasie jedni próbowali zachować swoje izby, inni zwracali się do miejskiego budowniczego, że chętnie zajmą kolejne lokale.
Problemy lokalowe – korzystanie z pieca
Lokowanie kilku rodzin w jednym mieszkaniu było przyczyną wielu sporów. Lokator Sikorski próbował uzyskać zgodę w magistracie na przerobienie pieca. Przeznaczony był on bowiem jedynie do ogrzewania pomieszczenia, ale nie umożliwiał przygotowania ciepłej strawy. Drugi piec w tym lokalu użytkowany był przez inną rodzinę, która zabraniała Sikorskiemu (oraz jego żonie i czwórce dzieci) korzystania z tegoż „dobrodziejstwa”.
Użytkowanie pieca stało się także zarzewiem konfliktu pomiędzy lokatorkami: Wojdowską i Garbarzykową. Pierwsza oskarżyła drugą, że używa zbyt często pieca, który wytwarza parę, ta zaś sprawia, że jej meble – jak zapisała – „prawie się rozlatują”, a dodatkowo nadmierna wilgoć wpłynęła na bezsenność. Wojdowska popadła również w konflikt ze swoim zięciem, niejakim Szymczakiem. Jedną z przyczyn problemów także było korzystanie z pieca. Teściowa zgłosiła sprawę do magistratu, informując, że nie wyobraża sobie dalej wspólnego mieszkania, i zaznaczając, iż zięć zabrania jej przygotowywania ciepłych potraw i jeszcze grozi nożem.
„To tak dali iść nie może” – żaliła się kobieta.
Magistrat skierował w tej sprawie pismo do Wydziału Technicznego w celu podjęcia kroków prawnych. Następnie wysłano pismo do Szymczaka, aby się wyprowadził. Szymczak odpowiedział pismem, że zamieszkuje u Wojdowskiej od chwili ślubu z jej córką, wszelkie formalności meldunkowe zostały spełnione, a obecna sytuacja wynika z pewnych nieporozumień familijnych, przede wszystkim ze złośliwości Wojdowskiej. Musiał blefować, ponieważ w magistracie nie odnaleziono jego przydziału do Zameczku. W kolejnym piśmie Szymczak zwrócił uwagę, że w ciągu ostatnich dwóch lat przepracował jedynie trzy dni, wyraźnie dając do zrozumienia, że winny jest magistrat. Niestety w zachowanej korespondencji nie udało mi się odnaleźć rozwiązania tej patowej sytuacji.
Inne problemy lokalowe
Do innej z izb, zajmowanej przez sześcioosobową rodzinę Kozłowskich, przydzielono kolejnych lokatorów – Glapskich. Senior Kozłowski postanowił rozwiązać sytuację bez udziału urzędników. Ustawił szafę w taki sposób, że jedyną możliwością Glapskich, aby wydostać się z lokalu, było wyjście przez okno.
Jeszcze inna sytuacja dotyczyła Marii Paszkier. Ta zajmowała drewnianą szopę na terenie Zameczku, należącą do jej teścia. Przetrwała tam ciepłą porę roku.
Obawiając się nadchodzącej zimy, napisała do miejskich rajców. W tym przypadku akurat relacje rodzinne nie układały się najgorzej, to u teścia przygotowywała posiłki. Jednak w lokalu teścia zamieszkiwało pięcioro osób, a mieściły się jedynie dwa łóżka. Sytuacja Paszkierowej była tym trudniejsza, że w chwili kiedy zwracała się o pomoc, była w piątym miesiącu ciąży, a jej partner odsiadywał karę więzienia. Odpowiedź z Zarządu Miejskiego była jednak lakoniczna i informowała jedynie o braku wolnych mieszkań.
Dozorca
Jedną z osób pełniących służbę jako dozorca był Franciszek Woźny. Ten nieustannie zabiegał u magistratu o lepsze wynagrodzenie. W wysyłanej korespondencji przyznał, iż wsparciem rodzinnego dochodu (Woźny utrzymywał żonę i pięcioro dzieci) jest niewielki zarobek, który otrzymuje za granie na wiejskich imprezach. Pisał też, że jest inwalidą wojennym, jednak w stopniu poniżej 25% utraty zdolności do pracy, co automatycznie eliminuje szansę na otrzymanie renty.
Urzędnicy uznawali wolne mieszkanie w kompleksie oraz ogród za wystarczającą zapłatę. W kolejnych listach Woźny informował, że kwoty otrzymane za zbiory z ogrodu wystarczają jedynie na chleb. Na serdelki czy nowe ziemniaki już nie starcza…
Afery: pobicie i morderstwo
Do tej bójki doszło w kwietniu 1935 roku. W godzinach wieczornych do Zameczku w stanie wskazującym wrócili Szałata, Cichocki i Wojdowski. Ten pierwszy postanowił zakończyć niewyjaśniony spór z Borowiakiem. Stojąc pod drzwiami, krzyczał:
„Wyjdź psia krew, ja jestem sam i nie ma co powtarzać więcej razy!”
Następnie wybił szyby w drzwiach, a jego towarzysze porąbali je siekierą. Przeciwko wszystkim uczestnikom wszczęto postępowanie w Sądzie Grodzkim.
Z kolei w styczniu 1937 roku doszło do tragicznego wydarzenia. Szesnastolatek przebywający w Zameczku zaatakował nożem swoją sąsiadkę. Na miejscu natychmiast pojawił się wezwany dozorca. Następnie wskoczył na rower i pojechał do ratusza na posterunek. W protokole odnotowano:
„Sprawcę odstawiono na komisariat, poszkodowaną do kostnicy”.
Czasy współczesne
Dziś ten teren popada w zapomnienie, a jego przyszłość jest niepewna. Od dłuższego czasu widnieje na obiekcie informacja o chęci jego sprzedaży. Jakie plany będzie miał kolejny właściciel? Czy zabudowa zacznie znikać?