By we mnie znaleźli siebie
Opublikowano:
3 lutego 2022
Od:
Do:
Początek:
Koniec:
„W trakcie komponowania tego albumu przekonałem się, że warto wierzyć w marzenia. W siebie, i w to, że w każdym z nas tkwią jeszcze nieodkryte pokłady siły. Nauczyłem się, by niczego się w życiu nie bać” – mówi poznański wokalista Vojtek Soko Sokolnicki, który niedawno wydał swój pierwszy autorski album „Melanforia”.
Sebastian Gabryel: Vojtek Soko Sokolnicki – śpiewak operowy, kompozytor, producent, plastyk. Kim czujesz się dziś najbardziej?
Voytek Soko Sokolnicki*: Dziś przede wszystkim czuję się artystą odpowiedzialnym za to co robię podczas moich występów. Uczę się sztuki, wchodząc w nią całą swoją duszą i z całym zaangażowaniem.
Dlatego nawet najmniejszy występ jest dla mnie bardzo ważny. Chcę, aby ludzie wychodzili z moich koncertów z nowym doświadczeniem, żeby one zostawiały w nich jakąś emocję.
Czuję, że w tym roku zintegrowałem swoje umiejętności, że teraz wszystko zaczęło ze sobą współgrać. W ostatnich miesiącach miałem do wyreżyserowania trzy koncerty, i to była duża odpowiedzialność. Scenografia, ruch, wykorzystanie przestrzeni, a przede wszystkim pomysł – to zawsze spore wyzwanie.
SG: Można powiedzieć, że twoja twórczość to taki artystyczny eklektyzm. Co jest jego źródłem – charakter, ambicja, wieczny apetyt na nowe?
VSS: No oczywiście, że apetyt na nowe! A swój charakter nawet zaczynam lubić…
SG: Jeszcze nie wiem, jak „Melanforia” działa na żywo, za to wiem, jakie wrażenie wywarła na mnie w wersji studyjnej. Ten materiał ma bardzo trafny tytuł. Czy mógłbyś wyjaśnić jego genezę i zamysł tego albumu?
VSS: Pomysł na własną muzykę drzemał we mnie od zawsze. W mojej głowie wciąż gra mi wiele melodii. Tu bardziej chodziło o wiarę w siebie… Wcześniej chyba nie było jej na tyle dużo, bym podjął decyzję o nagraniu własnego albumu. Lubię poezję, a dobrej muzyki słucham od dziecka. Szkoły muzyczne, wyższe uczelnie – pokończone. Dlatego pomyślałem, że może teraz przyszedł „ten moment”, że już nic nie stoi na przeszkodzie. Ta płyta powstała w rok.
Postanowiłem zagrać na wszystkich instrumentach, które można na niej usłyszeć. Każdy zawarty na niej dźwięk – saksofonu, skrzypiec mojej żony – został stworzony przeze mnie…
Dźwięki elektroniczne również wyszły spod mojej ręki – wcześniej zostały zagrane na pianinie, a następnie przerobione. A wracając do pytania o tytuł płyty, to „Melanforia” to taki neologizm – połączenie dwóch słów: „euforia” i „melancholia”. Chciałem, żeby słuchając tego albumu, można było doznać wielu emocji.
SG: Idąc dalej, piszesz, że „Melanforia” to podróż przez uczucia, które wszyscy znamy – „czasem potrafimy o nich mówić, czasem nie”. O których tobie mówić najtrudniej? Pytam również dlatego, że wsłuchując się w twój album mam wrażenie, że chciałeś zdobyć się w nim na intymność.
VSS: To prawda, on jest bardzo intymny. Ale jest w tym wszystkim pewna zagadkowość – materiał został skonstruowany tak, żeby słuchacz nie wiedział, które przeżycia, o jakich traktuje płyta należą do mnie, a które wynikają z mojej obserwacji świata. Bardzo chciałem, by w tej muzyce i słowach każdy mógł odnaleźć siebie.
SG: Czego ty sam dowiedziałeś się o sobie podczas ich tworzenia?
VSS: W trakcie komponowania tego albumu po raz kolejny przekonałem się, że warto wierzyć w marzenia. W siebie, i w to, że w każdym z nas tkwią jeszcze nieodkryte pokłady siły. Mam takie poczucie, że przy okazji tej płyty nauczyłem się też, by niczego się w życiu nie bać. I że muzyka i słowo zawsze znajdzie odbiorcę – o ile się go nie oszukuje.
SG: W Poznaniu wykształciłeś się muzycznie, w Łodzi – plastycznie. Koncertowa wersja „Melanforii” opisywana jest nie tylko jako dzieło muzyczne, ale i plastyczny performans. Jak to działa w praktyce?
VSS: Chcę, by moje autorskie koncerty miały w sobie cechy performansu i improwizacji, ale na „świadomej” przestrzeni. Światło, ruch, przestrzeń, a także relacja artystów – zarówno ze sobą, jak i z publicznością – to dla mnie bardzo ważne elementy. A tworzenie czegoś „nowego” zawsze będzie mieć sens…
SG: W projekcie towarzyszą ci pianista Michał Baranowski i gitarzysta Dawid Kostka. Jak do tego doszło, że to z nimi postanowiłeś połączyć siły?
VSS: Oni po prostu są wspaniałymi muzykami. Wiesz, takimi, którzy pomagają tworzyć, a nie odtwarzać. Są świetnie wykształceni, nie boją się improwizacji, a mnie właśnie o to chodziło, by do tego, co napisałem, mogli dodatkowo ukazać samych siebie – podczas koncertów, które razem gramy. Nie ukrywam, że bardzo się cieszę, że zgodzili się ze mną współpracować.
SG: Dotąd byłeś znany choćby jako członek Tre Voci. Co dzieje się z tym projektem i jak oceniasz waszą dotychczasową działalność z perspektywy czasu?
VSS: Tre Voci to na pewno był ogromny krok na wielkie sceny.
Ten zespół bardzo mnie rozwinął – otworzył, dał popularność i możliwość występowania w prestiżowych miejscach.
A naszą misją zawsze było pokazywanie światu muzyki klasycznej w nowoczesnej, okraszonej muzyką popularną formie. Zauważyłem, że ludzi przyciąga ten rodzaj muzyki, a my kochamy ludzi i… brawa (śmiech). Te projekty w niczym ze sobą nie kolidują, a przecież mam jeszcze trzeci – projekt Sokolniccy, czyli duet z moją żoną Agnieszką Sokolnicką, z którą też czasem występuję, a który również ma niepowtarzalną moc.
SG: Jako tenor masz na koncie dziesiątki niezapomnianych występów. Śpiewałeś na deskach wielu prestiżowych teatrów i oper, co często wiązało się z otrzymywaniem nagród i wyróżnień. Nie wiem skąd takie wrażenie. Intuicja jednak mówi mi, że prawdziwą, w pełni „swoją” radość z muzyki znajdujesz dopiero teraz… Mam rację?
VSS: No chyba jest w tym trochę racji, bo dopiero teraz czuję, że artystycznie dojrzałem i jako artysta mam coś do powiedzenia. Na pewno też nie mam zamiaru kończyć tych poszukiwań. Mam jeszcze dużo pomysłów na nowe.
*Voytek Soko Sokolnicki – poznański śpiewak operowy, producent koncertów, kompozytor, plastyk i artysta niezależny. W 2021 roku wydał pierwszą solową płytę „Melanforia”. Jest członkiem tria Tre Voci. Jeden z najlepszych tenorów dramatycznych młodego pokolenia, często występujący choćby w Teatrze Wielkim im. Stanisława Moniuszki w Poznaniu. Oprócz scen teatrów i filharmonii występował na wielu międzynarodowych festiwalach jako solista oraz reżyser koncertów.