Ćwiczenia z nieobecności
Opublikowano:
4 stycznia 2022
Od:
Do:
Początek:
Koniec:
„Przygotowania, które moją pomóc przepracować żałobę zanim ta w ogóle nastąpi, są w gruncie rzeczy rozpaczliwe” – mówi Monika Gromala, poetką, autorka tomiku „matka jest” (WBPiCAK, 2021) w rozmowie z Martyną Nicińską.
Martyna Nicińska: Jakie są Twoje skojarzenia ze słowem „matka”?
Monika Gromala: To skojarzenie najlepiej odzwierciedla ciąg wyrazów: oczekiwanie, zagubienie, potrzeba i przeszłość, ale może też – przynajmniej tak sobie wyobrażam – czułość, kontrola, bliskość, rozmowa, wybaczenie. Nie, coś tu jest nie tak. „Kontrola” burzy nam ten obraz. Może te zbitki nic tak naprawdę nie znaczą, może staną się bardziej konkretne, kiedy użyję takich fraz jak: „załamywać ręce”, „trzymać w garści”, „mieć serce na dłoni”, „nie wierzyć własnym uszom”, „strzec jak oka w głowie”, „czuć w kościach”, a wreszcie „dawać słowo”.
Jak widzisz, dużo jest tu o ciele, które uobecnia się też na niesamowitej dla mnie okładce, autorstwa Anny Kaczmarczyk.
Dorzucę na koniec: matka jest także autoportretem.
MN: Jaka była reakcja Twoich bliskich, w tym mamy, na wiersze?
MG: Długo myślałam, czy powinnam pokazywać mamie ten tom, ale ona dowiedziała się o wszystkim z Internetu. Musisz zrozumieć, że moja mama jest osobą, która nie korzysta z karty kredytowej, a media społecznościowe obchodzi szerokim łukiem. Ale kiedy „zwęszyła temat”, bo w jednej z rozmów telefonicznych przebąknęłam coś o książce, dołożyła wszelkich starań, żeby dowiedzieć się szczegółów.
Postanowiłam więc, że zrobimy lekturę kontrolowaną i przeczytamy książkę wspólnie.
I wiesz co, bezbłędnie, dosłownie z dokładnością do jednego, potrafiła wskazać na wypowiedzi, sytuacje, nawet konkretne słowa bezpośrednio z nią związane. Chyba nie powinnam spodziewać czegoś innego, bo moja matka jest piekielnie uważną osobą.
MN: Powiedziałaś na spotkaniu z cyklu Seryjni Poeci w Poznaniu, że „ta książka nie miała powstać, ale się pisała. Przypadkowo, trochę powtórzeniowo. Wracałam do niej, obserwując różne matki, różne córki”. Czy mogłabyś to rozwinąć?
MG: Jestem córką mojej matki. Moja matka jest matką dla mojej siostry, jest też – co oczywiste – córką swojej matki. Ale tych par jest przecież więcej. W każdej rodzinie istnieje któryś z tych wariantów: są jakieś córki i jakieś matki. Przyglądam się tym relacjom odkąd pamiętam, od momentu tzw. dorosłości bardziej uważnie. Słucham, porównuję, żałuję, czasem nie zazdroszczę. W każdym razie – i nie odkrywam tu niczego nowego – to jedna z najtrudniejszych relacji, w której każda z nas musi się jakoś odnaleźć. I w zasadzie z tej rozgrywki nie można się wypisać.
Matki są. Zmieniają się. My – jako córki – także się zmieniamy.
Dostrzegamy to, czego wcześniej nie byłyśmy w stanie uchwycić, a wreszcie przygotowujemy się (i nigdy nie jesteśmy przygotowane) na moment, w którym z pary: matka-córka wypadnie ten pierwszy element. Ja bardzo często, zamiast mówić o tomie „matka jest” posługuję się skrótem Matki. To – zdaje się – symptomatyczne. Na spotkaniu Seryjnych Poetów powiedziałam także, że „matka jest” to książka o utracie niedokonanej, utracie dziejącej się w czasie rzeczywistym: tu i teraz. To ćwiczenia z nieobecności, która jeszcze nie nadeszła.
MN: Kiedy się zorientowałaś, że te wiersze mogą być przygotowaniem na „nie ma”?
MG: Wiele z tych wierszy zaczynało się od samych tytułów, które najczęściej zapisywałam w biegu, jadąc metrem, tramwajem, tak samo było z konkretnymi frazami. Moja mama jest mistrzynią w formułowaniu odpowiedzi, które mogą człowieka dosłownie zwalić z nóg i jednocześnie postawić do pionu. Np. na pytanie: czy jest zmęczona, odpowiada całkiem poważnie: odpocznę w trumnie.
Nie istnieje chyba inna reakcja, niż zbycie tego śmiechem lub milczeniem.
Im dłużej o tym myślę, dociera do mnie, że owe przygotowania i ćwiczenia, które moją pomóc przepracować żałobę zanim ta w ogóle nastąpi, są w gruncie rzeczy rozpaczliwe. Dla mnie ta poetycka terapia wiązała się z próbą wyzwolenia. Najprościej rzecz ujmując: czym dłużej Matki się pisały, tym bardziej ja zwracałam uwagę na liczne podobieństwa między mną i moją matką, a także na sytuację, w których inkorporuję (wciąż żywą matkę!) w swoje życie: niektórzy mówią, że w ten sposób zaciskamy usta, kiedy jesteśmy czymś zawiedzione lub z czegoś niezadowolone, ale to przecież nic takiego, problem zaczyna się w sytuacji, w której zapewnienia z serii „nie popełnię błędów mojej matki” znajdują odzwierciedlenie w moim własnym życiu. Powtórki w tym scenariuszu nie są zamierzone.
MN: Czy proces pisania wierszy jeszcze czymś Cię zaskoczył? Czy dowiedziałaś się czegoś nowego o swoim języku?
MG: Powiedział mi dwie rzeczy, o których już wiedziałam, ale musiałam sobie przypomnieć: język to potężne, dzikie stworzenie ze skłonnościami do wyskoków, które traktuje mnie jednak nadzwyczaj łagodnie (ten człowiek jest już zarezerwowany), pozwalając na krótki, skondensowany i narracyjny zapis moich historii. Druga rzecz wiązała się już z odbiorem wierszy. Dowiedziałam się, że dla niektórych osób są albo przerażające, albo niebywale smutne. Paradoksalnie, pierwsi czytelnicy wskazywali tu na teksty, które dla mnie były po prostu zabawne.
MN: Dla mnie w Twoich wierszach jest dużo humoru, czułości, ale też trudnej, ambiwalentnej miłości. Czy myślisz, że ten debiutancki tomik i jego tematyka będzie miał wpływ na kolejne tomiki i wiersze?
MG: Nie spodziewam się, żeby Matki zamieniły się w serię, w której ostatnia książka nosiłaby np. tytuł: „Ciotka jest”. A zupełnie poważnie. To zamknięty tom. Nie ma z niego wyjścia i nie będzie powrotu.