fot. Materiały prasowe

Dla jętki nie ma odpoczynku

Wydawnictwo Driada proponuje kolejny tytuł z serii „Andersen dla dorosłych”. Po nieznanych polskim czytelnikom tomach prozy, prezentujących duńskiego pisarza jako romantyka w pełnym tego słowa znaczeniu, dostajemy do rąk coś, co wydaje się doskonale znane.

Ważny jest jednak podtytuł – „Baśnie dla dorosłych”. Banałem jest stwierdzenie, że twórczość pisarska Hansa Christiana Andresena jest klasyką baśniopisarstwa. Znaczy to jednak zazwyczaj tyle, że uznaje się go za znakomitego twórcę baśni dziecięcej.

Bogusława Sochańska, w pomyślanym przez siebie tomie, podejmuje próbę zmiany tego przekonania i pokazania opowieści Andersena jako mieszczących się w konwencji baśni, ale skierowanych także do dorosłych czytelników.

Baśnie (nie) tylko dla dzieci

Baśnie dzisiaj to zasadniczo gatunek literatury dziecięcej. Andersen wszakże pisał swoje utwory w czasie, gdy nowożytny wynalazek dzieciństwa, którego historię frapująco opisał Philipe Aries, nie doprowadził jeszcze do wykształcenia się literatury przeznaczonej bezpośrednio i wyłącznie dla dzieci. 

Dziś mamy w ofercie książeczki dla maluchów, dzieci wczesnoszkolnych, nastolatków. Różnią się one nie tylko oprawą graficzną, wielkością liter i ilością tekstu, ale też obrazem świata jaki prezentują. Mają stopniowo, krok po kroku, przygotowywać młodych ludzi do życia w złożonej w każdym czasie rzeczywistości. Robią to zaczynając od podstaw, najprostszych rozróżnień, by z czasem wprowadzać w dylematy, zawiłości i dwuznaczności życia.

 

Odpowiada temu przy okazji specjalizacja i określenia – pisarka, pisarz dziecięcy, młodzieżowy. Uznajemy to za oczywiste.

W czasach Andersena niewiele jest przykładów podobnej specjalizacji. Baśnie były tyleż opowieściami dla dzieci, co dla dorosłych. Każdemu potrafiły coś zaoferować. Fantastyczny kostium właściwy dla tego rodzaju opowieści spowodował jednak, że z czasem, w wieku rozkwitu powieści realistycznej, coraz bardziej spychane były one w stronę czegoś mało poważnego, a tym samym niedojrzałego, dziecięcego. Pewien rodzaj przypadku powodował, że jedni pisarze w efekcie zostali uwięzieni w stereotypie literatów dziecięcych, a innym udało się tego uniknąć.

Andersen wpadł w pułapkę z racji – zaryzykuję przypuszczenie – swojego romantycznego umocowania. Jeśli przypomnimy sobie ballady Mickiewicza na przykład, wykorzystujące figurę dziecka i jego wrażliwości jako rewersu wizji racjonalnej jednostki, w polemice z filozofią Oświecenia, to rzuca to światło i na Andersenowskie opowieści baśniowe. Mieszczą się one w tej samej romantycznej poetyce i wizji świata, dla której poznanie nie było wyłącznie domeną rozumu.

Driada

Teksty składające się na „Driadę” są na wskroś romantyczne, wykorzystują filtr naiwnego spojrzenia, ale nie sposób ich zredukować do baśni dziecięcych.

Już sygnująca całość opowieść pt. „Driada”, którą dopiero Bogusława Sochańska przyswoiła polszczyźnie, jest nie tyle baśnią, co obrazkiem z wystawy paryskiej w 1867 roku. Fantastyczny, bo to określenie bardziej chyba jest odpowiednie niż baśniowy, kostium pozwala spojrzeć na to wydarzenie będące swego rodzaju fetą nowoczesności, którą dobrze znamy – z jej umiłowaniem techniki, a tym samym sztuczności, z innej perspektywy.

 

fot. materiały prasowe

fot. materiały prasowe

Mamy tu migotliwy wielkomiejski tłum goniący za wrażeniami i uwiedzioną oraz oślepioną feerią świateł Paryża driadę, gotową poświęcić życie, by doznać choć przez jedną noc wspaniałości tego świata. Dotyka wszystkiego w locie jętki, bez odpoczynku i jak jętka gaśnie o świcie – niesyta i niespełniona wśród sztucznych wodospadów, źródeł i roślin uwięzionych w donicach, w pozorze świata.

Choć w większości są to opowieści dobrze znane i obecne w wyborach baśni Andersena, w zaproponowanym zestawieniu skłaniają do odmiennej lektury. To, co zwykle umyka uwadze, przysłonięte zwodniczą prostotą języka, tu jest wydobyte na wierzch. Naiwne spojrzenie, rejestrujące zdarzenia, nie pokrywające ich wyjaśnieniami, racjonalizacjami, bez znieczulenia pokazuje okrutną rzeczywistość ludzkiego świata.

„Nic nie była warta”, „Szlafmyca starego kawalera” to dramaty ludzkie wynikłe z uprzedzeń, społecznych konwenansów, stereotypów. Jest w nich i tragedia i nieukojona tęsknota. Andersen nie tyle potępia sprawców owych dramatów, co pokazuje bez osłonek niemożność innego świata – inny spełnia się tylko w poetyckiej wyobraźni. Nie ma złudzeń, a jednocześnie nie może wyzbyć się współczucia.

Z całą ograniczonością porównania, w zastosowanej tu konwencji pobrzmiewają echa „Pieśni niewinności i doświadczenia” Williama Blake’a.

Ciekawie też prezentuje Andersen ludzki świat. W tytułowej „Driadzie” dyskutują o nim ryby w akwarium.

W „Psyche” gwiazda opowiada o jednej z jej perspektywy chwili życia artysty. W baśni pt. „Wiatr opowiada o Waldemarze Daae i jego córkach” to wiatr, jak łatwo się domyślić, jest narratorem.

 

W każdym z tych przypadków życie ludzkie wydaje się naznaczone absurdem. Widocznym z dystansu, innymi oczami, nie dla samych zainteresowanych. Pragnienia, opętania, nie wiodą do szczęścia, a przywodzą do śmierci owładniętych nimi i bliskie im osoby.

W opowiadaniu pt. „Za tysiące lat” widzimy przebrzmiałą wspaniałość Europy, jej minioną chwałę i ironiczne spojrzenie na – za czasów Andersena – jeszcze nie tak rozwinięty przemysł turystyczny.

W krótkiej „Opowieści o matce” rozprawia się Andersen z ludzką pretensją do wiedzy o przyszłości. W kapitalnym skrócie, ocierając się o ckliwość, by ją zdyskontować tragizmem, wydobywa na wierzch mizerię człowieka, chwilowość i złudność jego rozpaczy i szczęścia.

Jawi się Andersen w tym wyborze baśni, jako bez złudzeń patrzący na życie pisarz, który konwencję baśniowej opowieści stosuje świadomie, bo tylko w niej można wystarczająco ostro, ale ze współczuciem opisać ludzki świat. Bardzo dobrze przy tym współbrzmią te baśnie z dzisiejszymi dyskusjami na temat świata – ludzi i innych istot go zamieszkujących, niezamierzonych konsekwencji działań dokonywanych w pysze wiedzy,  kobiecych ról i cnót (w „Rodzinie Grety z kurnika”).

Pozwala „Driada” mieć nadzieję na zmianę obiegowej opinii na temat Andersena jako baśniopisarza dziecięcego, tkliwego i czułostkowego. Pozwala ten kostium inaczej zinterpretować i dostrzec w Andersenie romantyka skoncentrowanego na wydobywaniu nieusuwalnego napięcia ludzkiej egzystencji – między pragnieniem i możnością.

Wydanie ulepszone

Warto zatrzymać się na chwilę nad inną jeszcze kwestią. Oto opublikowana właśnie „Driada. Baśnie dla dorosłych” zawiera teksty pochodzące z wcześniej opublikowanego zbiorczego wydania ”Baśni i opowieści” Andersena w tłumaczeniu Bogusławy Sochańskiej.

 

Utwory jednak wchodzące w skład tomu nie są wprost przeniesione z tego wydania. To zrewidowane, ulepszone wersje wcześniejszych tłumaczeń.

Wbrew pozorom to nie drobiazg. Oddanie w jednym języku tekstu powstałego w innym jest sztuką niezwykle trudną. Rzecz nie sprowadza się do przekładu jednych słów na drugie – gdyby tak było, to każdy, wykorzystując słownik, mógłby to zrobić. Słowa jednak są osadzone w kontekście, mają swoją kulturową historię, rezonują z innymi słowami, obrazami, tekstami.

W codziennej rozmowie najczęściej posługujemy się nimi dla praktycznych celów. Wymieniamy się informacjami, wydajemy polecenia, zadajemy pytania, wyjaśniamy i próbujemy opisać różne rzeczy. Rozumiemy wszystko intuicyjnie, a raczej dzięki osadzeniu w kontekście właśnie, który mamy uwewnętrzniony. Język mamy we krwi. Sytuacja zmienia się już wtedy, kiedy żartujemy, ironizujemy… By to czynić skutecznie – wywołując śmiech – bardzo często odwołujemy się do skojarzeń z innymi słowami, sytuacjami i wykraczamy poza bezpośrednie, najprostsze znaczenia.

 

Wykorzystujemy kontekst, by wyjść poza dosłowność.

W twórczości, nie tylko zresztą literackiej, ów kontekst ma dużo większe znaczenie. Teksty istnieją wśród innych tekstów i wśród wszystkiego, co wypełnia świat. W każdym przypadku świat kultury staje się nieskończonym polem gry skojarzeń, nawiązań i odwołań. Tłumacz może lepiej bądź gorzej rozplątywać węzełki relacji, nigdy nie uczyni tego wyczerpująco. Podobnie zresztą i autor nigdy nie jest w stanie ani zaplanować, ani uświadomić sobie wszystkich możliwych znaczeń swojego dzieła.

To też pokazuje, że przekładów nigdy dość. Teksty tłumaczone dawniej, nie tylko podlegały innym standardom przekładu, które dopuszczały większą swobodę tłumacza w ingerencji w tekst – dopisywanie fragmentów, albo ich opuszczanie w zależności od jego gustu, czy przekonań.

 

Znakomity skądinąd promotor literatury francuskiej, Tadeusz Żeleński-Boy, któremu zawdzięczamy jak dotąd jedyny całościowy przekład '”W poszukiwaniu straconego czasu” Marcela Prousta, dokonał na tekście wielu zabiegów z dzisiejszego punktu widzenia niedopuszczalnych.

Ot, choćby poskracał proustowskie okresy zdaniowe uznając, że są zbyt długie, jak na możliwości polszczyzny. I opowieści Andersenowskie we wcześniejszych tłumaczeniach nie uniknęły ingerencji, także były cenzurowane i uładzane.

Dawne przekłady to także dawne słownictwo, dawne rytmy zdań, dawna składnia. Często dlatego właśnie klasyka wydaje nam się tak mało atrakcyjna, tak niedzisiejsza, przebrzmiała – przemawia do nas językiem, którego nie używamy i nie rozumiemy. Teksty wydawałoby się przełożone świetnie, doskonale osadzone już w polszczyźnie dzięki nowemu tłumaczeniu mogą odkryć swoje nowe oblicze. Zyskać też nowych czytelników i zyskać na aktualności.

 

Tłumacz nie przekłada tekstu, on tłumaczy cały świat w tekście zawarty i od jego umiejętności, wrażliwości i wiedzy zależy, czy ten świat uznamy, za własny, czy zechcemy weń wejść i dać mu się uwieść.

Bogusława Sochańska pracując nad przekładami dla prezentowanej tu książki, ujmuje to jako część przygotowywanego nowego, poprawionego i ostatecznego wydania całości „Baśni i opowieści”. Zamierzyła sobie dać polskim czytelnikom Andersena nie tylko nie poddanego redakcji maskujących ich dwuznaczności, obyczajowe detale według tłumaczy nieodpowiednie dla młodego czytelnika, do którego teksty miałyby być kierowane. Zamierzyła też dać Andersena brzmiącego współcześnie, świeżo, znajomo.

Każde pokolenie winno mieć swoje wersje klasyki – komponujące się z jego wrażliwością, doświadczeniem i światem. Bogusława Sochańska daje nam takiego właśnie Andersena: nieoczekiwanego, wartego uwagi i aktualnego.

Podziel się kulturą!
What’s your Reaction?
Ciekawe
Ciekawe
1
Świetne
Świetne
1
Smutne
Smutne
0
Komiczne
Komiczne
0
Oburzające
Oburzające
0
Dziwne
Dziwne
0