Dwa czerwce Hejmowskiego
Opublikowano:
9 czerwca 2020
Od:
Do:
Początek:
Koniec:
Adwokat nie wybiera. W 1946 roku Stanisław Hejmowski bronił hitlerowskiego zbrodniarza Arthura Greisera, dziesięć lat później – poznańskich robotników, oskarżonych o próbę obalenia ustroju państwa w czerwcu 1956 roku.
Stanisław Hejmowski był wybitnym polskim i poznańskim prawnikiem i adwokatem z przedwojenną praktyką. Pochodził z kurlandzkiej Lipawy, maturę zdał w Piotrogrodzie w 1918 roku. Był świadkiem rewolucji lutowej i bolszewickiego przewrotu. Wychowany w katolickiej rodzinie, z domu wyniósł nakaz pomagania słabszym. Być może właśnie dlatego w 1924 roku skończył prawo i nauki polityczne na Uniwersytecie Warszawskim, a w 1931 obronił doktorat w Poznaniu.
W okresie międzywojennym otworzył kancelarię w stolicy Wielkopolski. I szybko stał się znany z tego, że często reprezentował strony uważane wówczas za słabsze – na przykład kupców żydowskich i komunistów.
Wojnę przeżył w Warszawie (wyrzucony przez Niemców z Poznania) i Zakopanem. Gdy wrócił do Poznania, wznowił praktykę adwokacką. Los chciał, że już wkrótce musiał się zmierzyć z zadaniem, które wydawało mu się ponad siły.
Czerwiec 1946
Wiosną 1946 roku Najwyższy Trybunał Narodowy wyznaczył właśnie Hejmowskiego i Jana Kręglewskiego na obrońców Arthura Greisera, hitlerowskiego namiestnika Kraju Warty, winnego prześladowań Polaków i Żydów, wywózek setek tysięcy polskich mieszkańców Wielkopolski do Generalnego Gubernatorstwa oraz zagłady ok. 150 tysięcy Żydów i Romów w obozie w Chełmnie nad Nerem. Greiser został ujęty przez Amerykanów w Austrii i przekazany stronie polskiej. Jego proces miał się odbyć na przełomie czerwca i lipca w Poznaniu.
Hejmowski, który prowadził kancelarię przy placu Nowomiejskim 8 (dziś plac Cyryla Ratajskiego) nie chciał bronić Greisera – w czasie wojny stracił bowiem dwóch braci: jednego podczas działań wojennych we wrześniu 1939 roku, drugiego w obozie. Dlatego napisał do Najwyższego Trybunału Narodowego na początku czerwca 1946 roku:
„Mam zaszczyt upraszać (….) o zwolnienie mnie z tego obowiązku. Z przykrością stwierdzam, że przed ustanowieniem mnie obrońcą Greisera nie zostałem zapytany o moje zdanie w tej sprawie”.
Hejmowski argumentował, że w Wielkopolsce nie ma rodziny, która nie byłaby poszkodowana przez Greisera, dlatego jego obrońcami nie mogą być przedstawiciele poszkodowanych.
Żeby obrona była „żywa, dynamiczna” i „prawdziwa” – przekonywał prawnik – powinien ją prowadzić adwokat spoza Poznania, „bez pewności narażenia się na ostracyzm miejscowego społeczeństwa”.
Hejmowski przypomniał, że w grudniu 1939 roku został wysiedlony do Generalnego Gubernatorstwa i stracił cały majątek. A także dwóch braci.
„Doprawdy, trudno wymagać ode mnie, bym był obrońcą Arthura Greisera” – podsumował swoje pismo Hejmowski.
Sprawa oparła się o samego Bolesława Bieruta, przewodniczącego Krajowej Rady Narodowej. Bierut odpowiedział Hejmowskiemu, że Greisera musi bronić świetny adwokat, żeby uniknąć podejrzeń, że to typowy proces pokazowy.
Hejmowski nie miał więc wyjścia. Proces Greisera ruszył 21 czerwca 1946 roku w auli Uniwersytetu Poznańskiego. Wydarzeniem bez precedensu interesowali się wszyscy, ponieważ okupacyjne rządy Greisera były nadzwyczaj brutalne. Nazista został oskarżony o próbę „fizycznego wyniszczenia narodu polskiego w Wielkopolsce”, a także o jego lżenie i poniżanie. Prokuratura domagała się kary śmierci.
Hejmowski i Kręglewski bronili Greisera najlepiej, jak potrafili. Powołali na świadków jego polskich pracowników, których w trakcie wojny gauleiter traktował po ludzku. Był wśród nich m.in. ogrodnik, którego syna Greiser ułaskawił. Przed sądem stanął też były kolega szkolny Greisera z Inowrocławia Sylwester Kozielski, który – powołując się na dawną znajomość – w grudniu 1944 roku wystarał się u gauleitera o ułaskawienie dla syna, który znalazł się w obozie w Żabikowie. Greiser twierdził, że w czasie wojny ocalił w ten sposób od śmierci „setki Polaków”, ale sędziów nie przekonał.
Hejmowski wraz z Kręglewskim robili, co mogli. Udowadniali na przykład, że Greiser stanowił tylko tryb w machinie zbrodni i wykonywał jedynie rozkazy dowódców. I że nie może być, jako była głowa państwa (Greiser był w latach 30. XX wieku prezydentem Senatu Wolnego Miasta Gdańska) sądzona przez sąd innego państwa.
Mimo starań polskich adwokatów, Greiser został skazany na karę śmierci. 21 lipca 1947 roku powieszono go na stokach poznańskiej Cytadeli, a jego śmierć oglądały tysiące widzów.
Czerwiec 1956
Na początku lat 50. Hejmowski widział postępującą komunizację Polski na wzór radziecki. W polskim sądownictwie lansowano wtedy tezę, że zadaniem adwokata jest w pierwszej kolejności pomoc władzy w ustaleniu prawdy i ukaraniu winnego. Hejmowski nie stosował się do tej zasady, często podejmując się obrony prześladowanych księży. Lubił brać się za bary z trudnymi sprawami, reprezentując poszkodowanych przez władze. Podobno przed pierwszą rozprawą zawsze szedł z klientem na mszę.
Czarny czwartek 28 czerwca 1956 roku adwokat Hejmowski spędził w Poznaniu, w swoim mieszkaniu w kamienicy przy Słowackiego 18. Musiał więc doskonale widzieć robotniczy protest, a potem walki wokół gmachu Urzędu Bezpieczeństwa na Kochanowskiego. W trakcie walk z wojskiem, milicją i oddziałami UB zginęło co najmniej 57 osób.
Władze chciały pokazać światu, że tragiczne wydarzenia wywołali „chuligani i prowokatorzy”. Prokurator generalny PRL oskarżył o to 58 osób. W trzech procesach oskarżono 22 robotników o „chuligański udział z bronią w ręku” w wystąpieniach przeciw władzy ludowej. Trzem zarzucono zabójstwo na dworcu PKP kaprala UB Zygmunta Izdebnego. Pozostałym m.in. udział w walkach pod gmachem UB i rozbrajanie komisariatów MO. Kilkunastu adwokatów podjęło się obrony, miało tydzień na przygotowanie. Trzy procesy – „trzech”, „dziewięciu” i „dziesięciu” – rozpoczęły się 27 września 1956 roku.
Hejmowski znalazł się w gronie adwokatów, którzy zdecydowali się bronić oskarżonych. Reprezentował 18-letniego Jerzego Srokę, doręczyciela pocztowego, oskarżonego o współudział w zabójstwie Izdebnego, a także Romana Bulczyńskiego, 19-letniego tramwajarza oskarżonego m.in. o zamachy na funkcjonariuszy MO i ograbienie z broni magazynu studium wojskowego. O atmosferze wokół procesu, a także o traktowaniu więźniów w stalinowskich więzieniach najlepiej świadczy fakt, że już na początku procesu tramwajarz podziękował przed sądem, że go nie bito w areszcie.
Hejmowski zachował zimną krew, a ukłon Bulczyńskiego obrócił w spektakularny sukces.
W XX wieku wolny człowiek, obywatel wolnego państwa, musi dziękować władzy za to, że go w śledztwie nie bito! Proszę Wysokiego Sądu, mnie się serce ścisnęło, jak widziałem to jego pochylenie głowy, tę postawę pokorną – przemówił w trakcie procesu.
Hejmowski i inni adwokaci popisowo rozprawili się z główną linią oskarżenia. Powołali na świadków biegłych – profesorów socjologii: Jana Szczepańskiego, Józefa Chałasińskiego i Tadeusza Szczurkiewicza – którzy wykazali, że oskarżeni robotnicy działali pod wpływem psychozy tłumu. W swoich wystąpieniach Hejmowski podkreślał ekonomiczne podłoże wydarzeń w Poznaniu. I winę władzy w wytworzeniu atmosfery, która doprowadziła do wybuchu.
Wkrótce po odważnych mowach obrończych Hejmowskiego władza w Warszawie oficjalnie przyznała, że rację mieli obrońcy poznańskich robotników – i sami demonstranci. Po powrocie do władzy I sekretarz partii Władysław Gomułka mówił w trakcie obrad VIII Plenum KC PZPR:
„Przyczyny tragedii poznańskiej (…) tkwią w nas, w kierownictwie partii, w rządzie”.
Prokuratura Generalna PRL zarządziła rewizję wszystkich aktów oskarżenia i wystąpiła do sądu o zwolnienie z aresztu osób, na których nie ciążyły zarzuty zabójstwa czy rabunków.
Nie doczekał czerwca
Władza zapamiętała Hejmowskiemu tamten proces. Aby go wykończyć, posłużyła się bezpieką. Ponieważ uchodził za przeciwnika PRL, służby objęły go inwigilacją już wiosną 1956 roku (UB założył mu sprawę operacyjną pod kryptonimem „Maestro”). Jego telefon był na podsłuchu, a w środowisku prawniczym rozpoczęto akcję kompromitowania adwokata zarzutami o łapownictwo. Hejmowskiego zarzucono też kontrolami finansowymi, drobiazgowo badano jego przeszłość, rozliczenia podatkowe i kontakty z cudzoziemcami.
W 1961 roku pod pretekstem niewielkich uchybień w aktach podatkowych adwokat został zawieszony na rok, otrzymał również potężną karę grzywny. Nagonka zniszczyła go psychicznie i zdrowotnie. W 1967 roku dostał wylewu i został sparaliżowany. Drugi wylew dopadł go wiosną 1969. Zmarł 31 maja tego samego roku, nie doczekawszy się nigdy możliwości odwiedzin dzieci i pierwszej żony w Szwecji (władze ustawicznie odmawiały mu tego prawa).
Po zmianach politycznych w 1989 roku przywrócono pamięć o dzielnym adwokacie. Został upamiętniony w nazwie nowej ulicy w centrum Poznania, powstałej przy nowych siedzibach prokuratury i sądu, a także jako patron czytelni miejscowego oddziału Instytutu Pamięci Narodowej.
Piotr Bojarski – pisarz i publicysta, autor biografii „Fiedler. Głód świata„ i powieści „Na całego”.