Flamenco, dusza i serce
Opublikowano:
1 sierpnia 2022
Od:
Do:
Początek:
Koniec:
Lata temu tańczyłam flamenco. Trafiłam na nie przypadkiem i się zakochałam. Chłonęłam. Nie umiałam przestać. Stało się moim uzależnieniem: im więcej miałam pracy, tym bardziej jego potrzebowałam. Tak było przez dziewięć lat – aż do serii kontuzji, które ten rozdział zamknęły. Ale flamenco zdążyło rozgościć się w moim życiu na dobre i tylko zmieniło formę ekspresji. Po prostu przestałam tańczyć. Nic więcej.
Któregoś razu zaproszono mnie do radia. Rozmawialiśmy o Hiszpanii i moim dawnym tańczeniu. Padło pytanie:
– Co ci dawało flamenco?
– Było moją wolnością – odpowiedziałam bez wahania.
– Wolnością? – Dziennikarz wyraźnie się zdziwił.
– Tak, dzięki niemu – tłumaczyłam – mogłam skupić się wyłącznie na sobie: na swoich emocjach, na swoim ciele, zdjąć wszystkie ciężary z ramion.
– Ucząc się stepów? – Nie dawał wiary.– Jeśli na nich się nie skupisz, nie zatańczysz – wyjaśniałam więc dalej. – Musisz wszystkie problemy zostawić za drzwiami. Dzięki temu twoja głowa odpoczywa. I potem, nagle, znajdujesz rozwiązania, których nie umiałeś wcześniej dostrzec. Przypływa też nowa energia. Endorfiny szaleją. Jesteś – mimo fizycznego zmęczenia – szczęśliwy i gotów do nowych zadań. Flamenco daje ulgę duszy i ciału. To wietrzenie myśli. Jedni chodzą na jogę, a ja medytowałam, tańcząc. Zresztą flamenco to nie tylko taniec.
– A co jeszcze? – dopytywał.
– Sposób życia.
– To znaczy?
– Oj, trudno to wyjaśnić. Musiałbyś z nami pobyć. W życiu flamenkas i flamenkos nie ma miejsca na udawanie, tłumienie emocji, nieustanne zamartwianie się, rozpamiętywanie przeszłości – żyje się tak, jakby jutro miało nie nadejść… Na sto procent. To widać w tańcu, słychać w muzyce. Może najbardziej we flamenco puro, tym pierwotnym, czystym, tym z Jerez na przykład… Ale i we współczesnym także. Musisz być prawdziwy w tym, co robisz, zrzucić maski. To trudne. Ze sztuki to się przenosi na życie. Granica znika, światy się łączą i w końcu jest harmonia, wszystko się zgadza – jest jak być powinno.
Espacio flamenco
Od tamtego wywiadu minęło sporo czasu… Jest początek lipca 2022 roku, siedzę na widowni Teatru Animacji. Robi się gwarno, schodzą się dziewczyny; przyszły na próbę przed koncertem, który ma się odbyć nazajutrz – koncertem podsumowującym rok ich pracy. Wszystkie bilety wyprzedane, mimo dwukrotnego grania. Na facebooku szkoły można znaleźć rozpaczliwe pytania, czy ktoś nie zwolnił miejsca.
W ciągu kilku minut widownia zamienia się w ogromną garderobę: na fotele opadają spódnice, mantony (chusty), wachlarze. Ktoś przyczepia kwiaty do włosów, ktoś zakłada długie kolczyki. Najmłodsze uczennice mają dziesięć lat, najstarsze… nie liczę, nie pytam – wszystkie czują się tak samo dobrze w swoim towarzystwie.
Ile ich jest? Sześćdziesiąt? Siedemdziesiąt? Jeszcze światła na scenie migoczą niezbornie, jeszcze scenografia z niedawnego spektaklu jest znoszona za kulisy, ale już rozbrzmiewa muzyka, bo trzeba ustawić jej głośność, już soleá zagarnia wszystkich swym rytmem, swoim charakterystycznym łkaniem „na dzień dobry”.
Cierpliwie czekam na początek próby… Na scenie króluje na razie Ewa Jakubiec, założycielka „Espacio flamenco”.
Poznałam ją w „Tormencie”, jedynej kiedyś w Poznaniu szkole flamenco. Swoją przygodę zaczęła jako czternastolatka. Kiedy się spotkałyśmy, była już w grupie zaawansowanej, a ja dopiero stawiałam pierwsze kroki. Potem wyjechała do Granady na studia, tam też doskonaliła swój taniec. Po powrocie do Poznania dołączyła do grona nauczycielek w „Tormencie”, a dwa lata temu, realizując swoje marzenie, stworzyła w Pasażu Apollo nową, własną przestrzeń (espacio!) dla tańca.
Od roku jej szkoła należy – jako jedyna z Polski – do elitarnej organizacji „Escuela de Flamenco de Andalucía”, która działa w trzydziestu sześciu krajach na pięciu kontynentach.
– Co ci to daje? – pytam ją w przerwie próby.
– Wsparcie merytoryczne, przede wszystkim. Opracowany przez nich program kształcenia dla grup Formación Profesional, to nie tylko taniec, śpiew i gra na kastanietach, ale i teoria flamenco – odpowiada. – Rozpisany jest na wiele lat, a zrobiła to wielka artystka flamenco, La Truco. Każdy etap kończy się egzaminem; nas oceniała światowej sławy tancerka, Carmen „La Talegona”. Zresztą to od niej wszystko się zaczęło. Zaprosiłam ją w ubiegłym roku na warsztaty i po nich zaproponowała, abyśmy przystąpili do EFA. Jeśli proponuje ci to ktoś taki jak Talegona, nie możesz odmówić. Ci, którzy przejdą przez wszystkie etapy nauki, otrzymają certyfikat, staną się zawodowymi tancerkami i tancerzami flamenco, będą mogli też uczyć.
– No, ale tylko o certyfikaty chodzi? – Dziwię się.
– Nie tak wiele osób je ma! – Słyszę zapewnienie. – Poza tym to motywacja, by nie tylko uczyć się stepów, choreografii, ale poznać i zrozumieć całą kulturę flamenco.
– Bez tego uczyć nie można?
– Ja bym tutaj bardzo mocno rozróżniała flamenco w Hiszpanii i poza jej granicami – wyjaśnia. – Oczywiście, w Hiszpanii są świetni tancerze, którzy skończyli inne szkoły, albo w ogóle ich nie kończyli, ale są doskonali i tańczą „od urodzenia”, i oby tam to flamenco zawsze na nich się opierało, ale im dalej od Hiszpanii, tym większe może budzić zastrzeżenia nauczanie. Zdarzały się takie sytuacje, kiedy ktoś po miesiącu spędzonym w Hiszpanii stwierdzał, że teraz otworzy szkołę, bo ma już wystarczające kompetencje. Rzecz jasna nadal będzie mógł to zrobić, bo EFA tego nie zmieni, ale dobrze, że powstała i może wspierać tych, którzy chcą do tej kwestii podejść profesjonalnie: dokształcać się, zgłębiać temat. Że jest alternatywa. EFA skupia naprawdę wybitnych artystów flamenco. Wiele ułatwia.
– To znaczy?
– To znaczy, że jeśli rozmawiam z kimś na przykład o warsztatach w Poznaniu, a ten ktoś mnie nie zna, to fakt, że moja szkoła należy do EFA, jest swojego rodzaju rekomendacją.
– A dla ciebie samej przynależność do tej organizacji na ile jest ważna?
– Nadaje większą wiarygodność temu, co robię. Oczywiście i wcześniej starałam się robić wszystko najlepiej jak potrafię, dobrze wymyślać choreografie i tak dalej, ale prowadząc ten program, też się uczę. Dla mnie cenne jest to, że na każdym kroku mam możliwość konsultowania się z osobami, które za te zajęcia odpowiadają. Czuję się bezpieczniej, mając hiszpański patronat nad sobą.
– Cała szkoła realizuje program?
– Do Formación Profesional przystąpiło dziewięć dziewczyn. Wszystkie świetnie zdały swoje pierwsze egzaminy. We wrześniu rozpoczną kolejny etap, ale już zgłosiły się następne, które chciałyby pójść w ich ślady. W jakimś sensie jednak korzysta z tego cała szkoła. Bo ja też podnoszę swoje kwalifikacje.
Basia, Karolina i Kasia
Na scenie Basia próbuje ćwiczyć swoją konferansjerkę, jest bardzo zdenerwowana – pierwszy raz to robi. Po kilku podejściach z mikrofonem trzymanym w ręce, ktoś wpada na pomysł, że mikroport będzie lepszy. Faktycznie, jeden problem zniknie – ręce; teraz mogą swobodnie przekładać kartki z tekstem.
Nagle salę ogarnia ciemność. Po chwili punktowe światło prowadzi tancerkę.
Zaczyna się pierwsza etiuda – wstęp do koncertu, zapowiedź tego, co Ewę najbardziej interesuje i w jaką stronę chce zmierzać: flamenco współczesne, bliższe teatrowi. Zresztą od samego początku prowadzi grupę teatralną, do której zaprosiła dziewięć dziewczyn.
Pracują powoli, bez presji czasu; spektakl pokazany zostanie wtedy, kiedy uznają, że są gotowe. Przez pierwszy rok ćwiczyły technikę, w tym roku doszły zadania aktorskie. Każda z nich pracowała z innym rekwizytem, sporo improwizowały. Ciągle poszukują. Ciągle są dla siebie samych zagadkami. Może dlatego ta etiuda kończy się zdjęciem masek? Symbolicznym wyjściem z tłumu, nadaniem indywidualnego rysu swoim postaciom?
Po etiudzie jedną z dziewczyn, Karolinę, wyciągam do foyer teatru:
– Z wykształcenia jestem etnomuzykologiem, więc choćby z tego powodu flamenco jest mi bliskie – śmieje się. ¬– Od dzieciństwa tańczyłam, chodziłam do szkoły baletowej, ale długo nie miałam odwagi, by spróbować flamenco… właściwie dopiero jak poznałam Ewę… bo najważniejsze to spotkać odpowiedniego nauczyciela. Inspirującego. A jej taniec mnie porusza.
– Czym dla ciebie jest flamenco? – dopytuję.
– Przede wszystkim wyrażaniem siebie. Dla mnie łatwiejsze to jest w grupie, wśród podobnie myślących dziewczyn. Można poczuć superenergię i kobiecość w sobie. To jest niesamowite.
– Czyli to rodzaj terapii?
– Ja porównałabym to bardziej do medytacji; są takie momenty, kiedy tańczę i… odpływam, zapominam, gdzie jestem.
Opadła kurtyna, Basia zaprasza na koncert. Na razie markuje to, co ma do powiedzenia. Jak mówi, „oszczędza gardło”. I słusznie. Wszystko ma zagrać jutro. Dziś więc tylko opowiada, czego dziewczyny mogą się spodziewać: że po etiudzie ona wszystkich powita, potem zjedzie ekran i zostanie pokazany film „Andalucía es flamenco”, a kiedy zgasną światła, śpiewak zacznie swoje „aj–ajajaj” tak typowe dla solei i koncert rozpocznie się na dobre. I znowu będzie bardzo teatralnie, bo światło wydobędzie stop-klatki z mroku sceny: w różnych ustawieniach pokażą się dziewczyny z bastonami, czyli z laskami. Taniec z nimi to nie lada sztuka, bo bastón wybija najczęściej rytm w kontrze, a rytm rozlicza się na dwanaście…
Z bastonem tańczy Kasia.
– Na co dzień pracuję w firmie transportowej, zajmuję się spedycją, sekretariatem, księgowością.
– Czym dla ciebie jest flamenco? – pytam.– Kiedyś było odskocznią – wyznaje. – Pomogło mi w moich problemach, trochę wtedy uciekałam z domu. Natomiast teraz, po osiemnastu latach, ma zupełnie inny wymiar: jest radością. Nie wytupuję już złości. Kiedyś też nie potrafiłam uśmiechać się na scenie, wyrażać jakichkolwiek emocji – dopiero teraz umiem je uzewnętrznić, mam odwagę pokazywać to, co jest we mnie. Dla mnie flamenco to lekarstwo i tego się trzymam.
– Nie znudziło się po tylu latach?
– Nigdy się nie znudzi – zapewnia. – Bo to nie tylko szkoła, lekcje, ćwiczenia, ale i więzi międzyludzkie, a one przenoszą się na prywatne życie. Mało tego, w tym życiu poza szkołą uczestniczą całe rodziny.
– To znaczy?
– Spotykamy się w knajpkach, na imprezach, jeździmy razem na koncerty.
– I bez protestów rodzina znosi twoje tupanie w domu?
– Córka nawet sprawdza, czy równo stepuję.
– Uczysz się też hiszpańskiego?
– Zaczęłam dwa lata temu. To jest jednak konieczne: dobrze jest rozumieć pieśni, do których się tańczy – uśmiecha się. – Muzyka bywa zwodnicza – dodaje.
Nieodłączna część życia
Andaluzja, kolebka flamenco… W sumie, nie wiadomo, skąd ono się wzięło. Jedna z opowieści mówi o Cyganach wędrujących ze starożytnych Indii, którzy włączali w swoją kulturę to, co spotykali po drodze; w końcu osiedli na południu Hiszpanii, zaczęli czerpać z lokalnego folkloru, ale w VIII wieku poddali się mauretańskiej inwazji – stąd dziś taka różnorodność w tej muzyce.
Inna opowieść sięga I wieku naszej ery, czasów cesarza Trajana; podobno już wtedy można było w Rzymie zobaczyć dziewczęta z Kadyksu tańczące przy dźwiękach kastanietów – tak to w każdym razie opisał poeta Juwenalis.
Jedno jest pewne: choć flamenco rozprzestrzeniło się po świecie, powstały nieco odmienne style w Madrycie i Barcelonie, to jednak jest ono sztuką andaluzyjską, rozpropagowaną przez artystów pochodzących właśnie stąd: z Kadyksu, Malagi, Sewilli, Jerez.
Niektóre z tańców i pieśni upamiętniają w nazwie miejsce swoich narodzin, jak na przykład Tangos de Malaga, Tanguillos de Cádiz, Fandango de Huelva, Cantiña de Córdoba. To w Andaluzji flamenco rozkwitało, zamierało i odradzało się na nowo. Było nieodłączną częścią życia i o nim opowiadało. Jak blues w Stanach Zjednoczonych, jak fado w Portugalii, jak tango w Argentynie.
– Czy warstwa literacka w pieśniach flamenco jest ważna, kiedy układasz choreografie? – dopytuję Ewę podczas kolejnej przerwy.
– Różnie z tym bywa – przyznaje. – Są teksty bardzo tradycyjne, które często nie mają dziś najmniejszego znaczenia, ale są i takie, które pozostają bardzo ważne: flamenco często opiera się na poezji, na Lorce na przykład… Coraz większą uwagę na tekst zwraca współczesne flamenco. Ja, układając choreografię, idę bardziej za muzyką i konkretnym stylem, który sam w sobie niesie określony ładunek emocjonalny. Staram się jednak zawsze opowiedzieć dziewczynom, o czym to jest – muzycznie i tekstowo, w jakim nastroju się poruszamy, żeby potem wszystko kompletnie się nie rozjechało w interpretacji.
– Jedna z grup tańczy do „Orobroy” Dorantesa. Flamenco-jazz… – zmieniam nieco temat.
– Jazz zajmuje szczególne miejsce w moim myśleniu o flamenco – wyznaje Ewa. – Nawet jeżeli nie dzieje się to na jakimś bardzo świadomym poziomie. Wszelkie klimaty fuzyjne, idące muzycznie w stronę jazzu, a scenicznie – teatru, bardzo do mnie przemawiają. Oczywiście, flamenco puro uwielbiam, szanuję i podziwiam, ale nie do końca się w nim dobrze czuję. W tym roku byłam na festiwalu w Jerez, oglądałam wiele spektakli, wśród nich jeden bardzo tradycyjny i mnie zachwycił, ale były pokazywane też przedstawienia inne, idące we współczesność, które utwierdziły mnie w przekonaniu, że to jest właśnie mój kierunek.
– Pewnie ważne jest, gdzie mieszkasz: jeśli w Jerez, puro staje się oczywistą częścią twojego życia i bardzo trudno to zmienić… Wyobrażasz sobie, że w tradycyjnej rodzinie, która wieczory spędza w tablao, nagle ktoś włącza miks hip-hopu i flamenco?
– Raczej trudno. Ale ja się cieszę, że flamenco jest dziś na tyle otwarte, że inne gatunki muzyczne mogą się w nim zmieścić, co zaprzecza też gdzieś tam jeszcze pokutującym przekonaniom, że jest ono bardzo zamknięte i nie dopuszcza absolutnie niczego nowego… Oczywiście, jak wszędzie i jak zawsze, są środowiska ultrakonserwatywne, ale moim zdaniem są one coraz mniej liczne.
– Swoje Międzynarodowe Spotkanie Flamenco kończysz flashmobem, podczas którego dziewczyny mają zatańczyć sevillanas. To już flamenco, czy ciągle nie wiadomo, co z nimi począć?
– Już są uznawane za flamenco, chociaż faktycznie był z nimi na początku kłopot, bo pochodzą z folkloru andaluzyjskiego. Wybrałam je z kilku powodów: raz, bo to bardzo żywiołowy taniec, ładny, tańczony w parach, wygląda świetnie, a po drugie, bo jest stosunkowo łatwy do nauczenia – zwłaszcza w sytuacji, kiedy ma się na to mało czasu a dużo chętnych, i do tego z różnych grup zaawansowania.
Pamiętam, kiedy pierwszy raz znalazłam się w Barcelonie na warsztatach prowadzonych przez Teo Barea, pewnego wieczoru całą grupą poszliśmy do „Los Juanele” w dzielnicy Sant Antoni, a tam tańczono wyłącznie sevillanas. Tego klubu nie można było znaleźć w turystycznych przewodnikach, był nieco utajnionym miejscem pokoncertowych spotkań artystów flamenco. I ich przyjaciół, rzecz jasna.
Tutejsze sevillanas mocno różniły się od estradowych: były bardziej żywiołowe, wręcz frywolne, odrzucały ustaloną choreografię, przeradzając się w taneczną rozmowę. Żart lub flirt, w zależności od obranej opcji.
Zaproszenie do zabawy
Flashmob, który przygotowała Ewa na schodach poznańskiej opery, też był w swym założeniu karnawałowo radosny. Dziewczyny zajęły wszystkie poziomy danej im przestrzeni, jedne zatańczyły z wachlarzami, inne z kastanietami, a kilka w bata de cola – efektownych spódnicach i sukniach z trenem podbitym falbanami, w których aby się poruszać, trzeba opanować specjalną technikę podrzucania ciągnącego się materiału, no i mieć siłę, bo sporo on waży.
Flamenkitas z Espacio tańczyły z taką energią i pasją, że miałam ochotę dołączyć do nich. Można było. Na tym między innymi polega flashmob – jest zaproszeniem do zabawy.
Pod pewnym warunkiem jednak: trzeba czuć rytm, znać krok podstawowy i chociaż schemat poszczególnych zwrotek. Po latach bez tańczenia, odwagi mi zabrakło. Stałam więc w tłumie widzów, uśmiechałam się wraz z nimi, „palmasowałam” (palmas – wyklaskiwany rytm).
I cieszyłam się, że wśród tańczących była Carmen „La Talegona”; Ewa namówiła ją nie tylko na sevillanas w pięknej bata de cola, zaprojektowanej i uszytej przez Helenę Lewandowską, od lat ubierającą dziewczyny z całej Polski na występy flamenco, ale i na tangosa, i było to pierwsze u nas publiczne spotkanie ze sztuką tej tancerki…
Robiło wrażenie!
Zwłaszcza, że zamiast tradycyjnych, podbitych gwoździkami, butów miała na nogach espadryle. Na szczęście, nie o stepy tym razem chodziło.
A stroje? Pokaz mody przygotowany przez Helenę otworzył tę część spotkania. Wzbudził powszechny zachwyt, ale inaczej być nie mogło. Gorące słońce, falbaniaste spódnice mieniące się kolorami i nagle z centrum Poznania przenieśliśmy się do Hiszpanii. To też we flamenco jest ważne.
W stu stylach
Tangos, sevillanas… dwa palos, czyli style, spośród około stu naliczonych. Nikt nie zna dokładnej liczby, zresztą ona ciągle się zmienia. Czasami o nowym decydują drobiazgi dostrzegane jedynie przez profesjonalistów. Życia by nie starczyło, by wszystkie poznać, zrozumieć, wytańczyć.
Wśród choreografii koncertowych znalazła się liviana – pieśń z gatunku puro, która pojawiła się we flamenco w połowie XIX wieku. Niezwykle dramatyczna w wymowie, ekspresyjna. Najczęściej śpiewana. W Poznaniu – tańczona. Tak, że serce ściskało.
Nie wiem, o czym opowiadała, słów bym nie zrozumiała nawet w zwolnionym tempie, bo andaluzyjski jest specjalną odmianą, a jedna jego lekcja w Kontakt Español podczas festiwalu raczej była ciekawostką niż nauką.
W livianie uwiodła mnie muzyka. W jej rytmie prowadziłam własną historię, własne wspomnienia i… marzenia. Niektóre tancerki znałam z dawnych lat. Podziwiałam ich maestrię i siłę. I grację, z jaką poruszały dłońmi, pewność siebie i precyzję, z jaką stepowały. Stepy w grupie to nie jest prosta sprawa. Tu nie można się pomylić, zawahać, czegokolwiek opóźnić… Musi być jak za pociągnięciem sznurka. I było.
I była burza oklasków. Oklaski towarzyszyły wszystkim tańcom. Nie grzecznościowe. Tańce były perfekcyjne. Na scenie to ważne. Oklaski oddawały emocje, jakie taniec wywoływał we wszystkich.
Ania i Ilona
Czym jest flamenco, zastanawiałam się rozmawiając z kolejnymi dziewczynami. Czym się stało od czasu, gdy sama je tańczyłam? Wiadomo, że na wszystko ma wpływ kontekst. Inaczej się żyło dziesięć czy dwadzieścia lat temu, czego innego potrzebowało i szukało…
Ania, prowadzi redakcyjnie kryminały w jednym z poznańskich wydawnictw:
– Flamenco tańczę, bo to niesamowita energia, taka kobieca, i dodaje pewności siebie. Pozwala mi też oderwać się od codzienności, jest przedłużeniem wakacji hiszpańskich, szansą, by przeżyć coś fajnego. Ale najważniejsza to jednak ta energia – taka prawdziwie dobra jej dawka. Tańczę od pięciu lat i raczej nie przestanę.
Ilona, tańczy od października ubiegłego roku, pracuje w kadrach w Teatrze Animacji:
– Dla mnie flamenco jest wielką radością, emocją, szczęściem, wyzwoleniem energii, wszystkim, co najlepsze. Dodało mi siły, szczęścia. Raz przeżyłam moment załamania, bo coś mi nie wychodziło. Kryzys pomogły mi przezwyciężyć dziewczyny z grupy. Bo to też grupy wsparcia. Uskrzydlona idę na każde zajęcia. Nawet teraz, mimo stresu przed koncertem.
Pasja
I Międzynarodowe Spotkanie Flamenco trwało od 9 do 17 lipca. Najważniejszy był koncert szkoły, oczywiście, bo to on poświadcza poziom zajęć, koncepcję miejsca. I daje podstawę do dalszego budowania festiwalu i Espacio.
Coś, co powstaje z pasji, pasją zaraża. A tu pasja jest pomnożona przez wszystkich, których spotkałam.
Było mi w tym gronie dobrze. Nie tylko dlatego, że niektórych znałam z czasów własnego tańczenia, ale z powodu atmosfery, jaką wszyscy tam budują: wielka grupa, która chce być razem, wspólnota, która bierze odpowiedzialność za wszystko, czym się zajmuje. Czy to zasługa flamenco, czy Ewy? Pewnie jedno i drugie.
Bo jak mówiłam kiedyś w wywiadzie:
„flamenco to sposób życia – żyjesz na sto procent. Jakby jutro miało nie nadejść. Życie ma być pełne i dobre, tu i teraz”.
A czym jest? Różnorodnością. Tak wielką, jak wszystkie palos. Każde ma swoją emocję, swoją strukturę, swoją opowieść. Mój Maestro powtarzał:
„wystarczy mieć duszę i serce, by tańczyć flamenco”.
I może trochę odwagi. Tylko tyle…