Kolaż – forma medytacji
Opublikowano:
23 listopada 2023
Od:
Do:
Początek:
Koniec:
Marta Krzyszowska, twórczyni Tula Collages, opowiada o początkach swojej drogi artystycznej, inspiracjach i o tym, że praca pozwala jej oderwać się od codzienności.
Jakub Wojtaszczyk: Tula Collages to twój autorski projekt kolaży. Kiedy ta przygoda się rozpoczęła?
Marta Krzyszowska: Był rok 2006. Studiowałam germanistykę. Zabrzmi to sztampowo, ale do stworzenia pierwszego kolażu pchnęła mnie muzyka. Kolekcjonowałam płyty CD. Niestety nie zawsze było mnie na nie stać. Dlatego zgrywał je dla mnie mój znajomy. Wieńczył je kserowanymi okładkami. Były zwykłe, czarno-białe. Nic szczególnego. Nie mogłam na nie patrzeć.
Chcąc zlikwidować tę brzydotę, zaczęłam tworzyć swoje okładki.
Zanim przystępowałam do pracy, przesłuchiwałam płyty od początku do końca. Chciałam, aby praca była spójna z tym, co usłyszę. Traktowałam to jako moje guilty pleasure. Pierwszą okładkę zrobiłam do albumu zespołu Cool Kids of Death z 2002 roku o tym samym tytule. Mam ją do dziś. To taka trochę monotonia płyt z betonu. Fragmenty chodników czy blokowisk z wielkiej płyty najbardziej mi pasowały do ich surowych, brudnych i bezkompromisowych dźwięków. Może to zabrzmi nieskromnie, ale mimo upływu lat ta okładka nadal jest dla mnie aktualna.
JW: Jak przekładanie muzyki na pracę wygląda?
MK: Najlepiej pracuje mi się przy muzyce, a nawet jestem skłonna stwierdzić, że nie potrafię tworzyć w ciszy. To też mój mały rytuał, kiedy szukam sobie odpowiedniej muzyki, wiedząc na przykład, jaki kolaż będę zaraz tworzyć. Taka audiowizualna uczta. Kiedyś myślałam, że większość kolaży będę upiększać cyfrowo. Ale zbyt kocham analogową formę pracy, kontakt z papierem i wycinanki. Jest to dla mnie bardzo relaksujące i wręcz hipnotyczne.
Lubię bawić się fakturą papieru, elementami fizycznymi. Zdarza się, że dodaję różne „odstające” rzeczy, jak mały foliowy woreczek.
Najważniejsze są jednak kolory, które widzę, słuchając muzyki. Jednymi z moich ulubionych muzycznych kolaży są te, które stworzyłam do projektu Nilsa Frahma. Jest to reinterpretacja wizualna gamy dźwiękowej. Można zobaczyć ją na mojej stronie. Tworzę zwykle po wpływem impulsu, bez większego zastanowienia.
JW: Dlaczego kolaż?
MK: Niegdyś chodziłam na zajęcia z rysunku. Ale kolaż wydał mi się jednocześnie najprostszy i dający najwięcej twórczego pola. Mam kawałki papieru, materiału i mogę z nich coś skomponować. Spodobała mi się ta dowolność – mogę w pracy umieścić wiele elementów.
Uwielbiam namacalność kolażu. To papier sprawia, że praca jest żywa.
Chociaż nie każdy mój kolaż zawiera słowa, uwielbiam dorzucać je do pracy. Nawet jeżeli ma być to tylko jeden wyraz. Słowo jest wisienką na kolażowym torcie. Mam ciekawą kompozycję, a na to przyklejam litery, które mogą, ale nie muszą, mieć znaczenie dla odbiorców. Moją pierwszą „świadomą” pracę wykonałam na innych studiach, na kulturoznawstwie na specjalizacji z grafiki projektowej. Był to plakat w stylu kolażu, który w większej mierze składał się ze słów. Wykładowca powiedział, że przypomina mu to prace Paweł Susida, który też stosuje głównie słowa w pracach. Nanosi je za pomocą szablonów. Był to dla mnie wielki komplement. Tym bardziej, że malarz tworzy wręcz komiksowe historyjki ze słów.
JW: A ty opowiadasz historie?
MK: Dziś zdecydowanie jestem zwolenniczką gierek słownych, skojarzeń. W czasie studiów moją idolką była Jadwiga Sawicka. Mimo że była malarką i nie robiła kolaży, kocham jej zabawę słowem. I to, że z tymi instalacjami tekstowymi wchodziła w tkankę miejską. Lubię wplatać polskie i niemieckie wyrazy i miksować je ze sobą. Tak pokazuję moją miłość do języka naszych zachodnich sąsiadów. W jednej z prac, którą zamknęłam w formie już nieużywanego kalendarza, jest dużo kolażowych i polsko-niemieckich odnośników. To dla mnie najlepsza pamiątka z danego miejsca czy czasu.
JW: Wspomniałaś o impulsie przy tworzeniu. Co cię zapędza do pracy?
MK: Nie wierzę w wenę twórczą (śmiech). Wystarczy, że coś usłyszę, zobaczę i mogę poczuć potrzebę powycinania, poklejenia. Tworzę totalnie na gorąco. Lubię też pracować na zlecenie. Miałam przyjemność ilustrować książkę „Artyści złotnicy. Rozmowy o polskiej biżuterii”. Tym, co mnie zapaliło do pracy, były historie poszczególnych osób. Wypisywałam sobie słowa klucze z wywiadów. Na ich podstawie tworzyłam kolaże przedstawiające zgromadzonych artystów. Ktoś kochał konkretny kolor albo język francuski. Inna osoba pracowała nad scenografią w teatrze. Ktoś inny fascynował się sztuka Fangora.
To wszystko mi pomagało w pracy. Systematyzowało ją. Wiedziałam, czego mam szukać.
Co prawda research jest długim i trochę żmudnym procesem, ale bardzo go lubię. I kiedy już się przez niego przekopię (dosłownie i w przenośni, wertując magazyny i albumy), przechodzę do ukochanej kompozycji, doboru kolorów i kolejności elementów. Praca stała się dla mnie formą relaksu, wręcz medytacją.
JW: Jedna z twoich prac przedstawia stary Berlin, za którym pną się góry. Na innym kolażu, też czarno-białym, lśni tęczowa droga. Sztuka służy upiększaniu rzeczywistości?
MK: Na pewno! Dla mnie główną funkcją sztuki jest upiększanie, koloryzowanie rzeczywistości. Oczywiście poza funkcją komunikacyjną, która również jest dla mnie istotna. Wspomniane prace, berlińskie czarno-białe kolaże, powstały kilka lat temu. Wykorzystałam zdjęcia miasta z początku XX wieku. Współczesny filtr nałożyłam na stare budynki czy być może nieistniejące już miejsca.
JW: Co najczęściej stawiasz w centrum swoich prac?
MK: Lifestyle zmiksowany z emocjami. To moi główni bohaterowie. Natomiast zdarza mi się poruszać bardziej zaangażowane tematy. Kilka lat temu z Galerią Miejską Arsenał w Poznaniu współpracowałam przy projekcie edukacyjnym dotyczącym tożsamości i budowania wspólnoty. Stworzyłam kolaż na szybie tuż nad głównym wejściem do budynku. Miał on zabarwienie polityczne. Stał się manifestem, który mówił o tym, że sztuka – nawet jeśliby chciała – nie może wyjść z galerii. Od świata odgradza ją (prawdziwa) krata.
Kolaż był za nią zamknięty.
W środku galerii umieściłam też napisy, które stawały w kontrze do ówczesnego prawicowego dyrektora, Piotra Bernatowicza. Chodziło tam o nawiązanie do wszelkich zakazów, nakazów czy wskazówek, które miały na celu wyznaczenie granic w zachowaniu widza. Po całym manifeście nie ma już śladu, pozostał tylko początkowy napis „Halo, dzień dobry” nadal widoczny nad wejściem do galerii.
JW: Wspomniałaś o kontemplacyjnym aspekcie tworzenia. Czy jest to oderwanie się od rzeczywistości? Reset?
MK: Jest to forma „wyrzygania się” (śmiech). Wspomniana praca dyplomowa na studiach miała tytuł „Damsko-męska opowieść o uczuciach w rozdwojeniach”. Mogłeś wyczytać z niej pozytywne i negatywne aspekty relacji. Żartuję, że była to dla mnie ekspresowa autoterapia. Kolaże są dla mnie możliwością ujścia dla emocji.
Marta Krzyszowska – mieszka i tworzy w Poznaniu. W swoich pracach uwielbia wykorzystywać nie tylko fragmenty wizualne, ale też grę słów, która potrafi być pięknym zwieńczeniem obrazu. Każdy kolaż wykonuje techniką analogową, którą niekiedy dopracowuje cyfrowo. Inspirują ją muzyka, emocje oraz moc kolorów i faktura materiałów. IG: @tula_collages, strona: www.tulacollages.com