Kustosze pamięci są niezbędni
Opublikowano:
15 września 2021
Od:
Do:
Początek:
Koniec:
Z Sylwią Kucharską, dyrektorką Muzeum Okręgowego Ziemi Kaliskiej i jedną z tegorocznych stypendystek Marszałka Województwa Wielkopolskiego - o projekcie przenosin kilkudziesięciu macew z Kępna na cmentarz żydowski w Kaliszu, rozmawia Kamila Kasprzak-Bartkowiak.
Kamila Kasprzak-Bartkowiak: Czy jako społeczeństwo, lub – jeśli ktoś woli – naród, mamy problem z pamięcią, szczególnie tą, która nie dotyczy etnicznie polskiej większości?
Sylwia Kucharska: To oczywiście ściśle wiąże się z mniejszością wyznaniową. O ile w oficjalnym nurcie dbamy systemowo na przykład o miejsca zagłady, tak Polska powiatowa już w mniejszym stopniu interesuje się miejscami pamięci, które nie dotyczą „naszych” powstańców styczniowych, ale zwykłych ludzi, chociaż innej narodowości i wyznania.
A przecież to oni tworzyli lokalne wspólnoty, byli mieszkańcami miasteczek i wsi. Dzięki nim istniał lokalny przemysł, rzemiosło, handel. Żydzi, ewangelicy, prawosławni.
Wynikiem naszej martyrologicznej historii, naszej obecności na mapie Europy i naszej nieobecności, jest przecież ta wielokulturowość i wielowyznaniowość, której na równi należy się szacunek, jak katolickiemu Polakowi. W mojej najbliższej okolicy znajdują się dwa cmentarze ewangelickie i jeden żydowski. Wszystkie są w ruinie. Trudno było by postawić tezę, że ktoś o nich pamięta.
KKB: Z czego to wynika? Z poczucia wyższości, braku zainteresowania, ignorancji?
SK: W mojej opinii to jednak głównie brak pieniędzy. Byłoby wielką niesprawiedliwością stwierdzić, że wszyscy jesteśmy ignorantami. Jest wiele organizacji, które żywo interesują się lokalnym dziedzictwem, ale co mogą zrobić? Mogą, wzorem Stowarzyszenia Kępno Socjum, samodzielnie karczować, grabić liście i odbudowywać częściowo mur wokół cmentarza z uskładanej ze zbiórki cegły.
Tak właśnie jest w Kępnie na cmentarzu ewangelickim. Rola trzeciego sektora w utrzymywaniu pamięci lokalnej jest nie do przecenienia.
W pewnym momencie jednak przychodzi zwątpienie. To jak to – my wkładamy w to wszystkie swoje siły, wolny czas i własne pieniądze, a nikt z samorządu czy państwa nie chce nam pomóc?
W Ministerstwie Kultury mamy obecnie aż trzy programy dotacyjne dotyczące cmentarzy i miejsc pamięci. Ale żaden z nich nie dotyczy „obcych”. Możemy zadbać o wszystkie mogiły wszystkich możliwych powstańców, bohaterów narodowych, polskich żołnierzy. A nawet stawiać im pomniki.
Ale ani grosza nie dostaniemy na rewaloryzację lub choćby posprzątanie zabytkowych cmentarzy żydowskich, ewangelickich i prawosławnych. To jest właśnie systemowy błąd i swoista odgórna selekcja komu należy się pamięć, a komu nie.
KKB: Przyglądając się Pani projektowi zachowania nagrobków, podejmowanemu w ramach stypendium Marszałka Województwa Wielkopolskiego, trudno nie dostrzec systemowego niemalże lekceważenia dziedzictwa żydowskiej społeczności w Kępnie. Najpierw wojna i zniszczenia dokonane przez hitlerowców w latach 40. XX wieku, potem Polska Ludowa i użycie macew do budowy komunistycznego pomnika, a po transformacji ustrojowej w latach 90. – zapomnienie. Zgodzi się Pani z tym spojrzeniem?
SK: Nazywamy to obecnie dyskretnie „trudnym dziedzictwem”, dziedzictwem, którego nikt nie chce i nie wie co z nim zrobić. Takim, które jest problemowe, bo z jednej strony przypomina nam o naszych własnych grzechach nienawiści, zaniedbania, odwracania oczu lub czasem zdrady, a z drugiej strony jest trudne pod względem prawnym.
Zgodnie z prawem rabinicznym macewa należy do zmarłego i powinna znajdować się na cmentarzu.
Ale co zrobić kiedy cmentarza nie ma? Kiedy na terenie cmentarza stoi dom? Albo stacja diagnostyczna pojazdów? Zabrać człowiekowi ten dom i zwrócić miejscu macewy? A właściwie: jak nie ma cmentarza, to do kogo teraz należą macewy? Do gminy, powiatu czy do gminy wyznaniowej? Kto jest zobligowany, by o nie zadbać? Bardzo skomplikowana sytuacja.
KKB: Jak zainteresowała się Pani tym tematem?
SK: Przez dwa lata byłam dyrektorem muzeum w Kępnie. Synagoga jest formalnie oddziałem tego muzeum. Pod synagogą składowanych jest na paletach kilkaset macew, które pochodzą z nieistniejącego już kępińskiego kirkutu. Część z nich posłużyła w czasach PRL do budowy pomnika. Po rozbiórce trafiły pod synagogę. Kilka osobiście przytargałam z okolicy Kępna.
Czasem ludzie odkopują macewy w swoich obejściach. Po wojnie mieszkańcy robili z nich nawet podmurówki w domach. Bo wie Pani – porządny kamień.
Znane jest nam podwórko w gospodarstwie wyłożone macewami. Był nawet pomysł, żeby sfinansować właścicielowi nowy kamień na wyłożenie podwórka, żeby tylko oddał macewy.
Ale to są bardzo trudne rozmowy. Przez te wszystkie lata czekałam na jakiś konkretny ruch w sprawie kępińskich macew. Przyznaję, że czekałam, aż w końcu zajmie się nimi ktoś inny, może samorząd, jakaś organizacja. No i się nie doczekałam. Po wielu latach starań samorządu o remont walącej się synagogi wreszcie pojawiły się na to środki.
Tylko, że w projekcie macewy nie są uwzględnione. To jest więc najwyższy czas, by zająć się macewami. Ale, jak już wspomniałam, nie ma programu, który sfinansowałby na przykład ich konserwację. Postanowiłam więc, że przeznaczę na to w całości środki, które potencjalnie mogę otrzymać w ramach osobistego stypendium w dziedzinie kultury przyznawanego przez Marszałka Województwa Wielkopolskiego.
KKB: Dlaczego te przenosiny kilkudziesięciu ocalałych nagrobków z Kępna do Kalisza są tak ważne? Przecież w Kępnie do dziś stoi synagoga i można by wokół niej zorganizować miejsce pamięci.
SK: Z całą pewnością kępińskie macewy powinny zostać w Kępnie, niezależnie od tego, że cmentarz nie istnieje. Gdzieś jednak po drodze ta kwestia umknęła decydentom. Synagoga jest w remoncie, plan zagospodarowania terenu nie uwzględnił obecności macew. Można je składować na paletach w jakimś miejscu latami, jak kostkę brukową. Ale można też przewieźć je w bardziej godne miejsce jak choćby na cmentarz żydowski w Kaliszu, gdzie poczekają na powrót do Kępna. Rok, dwa, pięć lat. Dopóki nie zaistnieje sensowny plan ich ekspozycji.
Na szczęście burmistrz Kępna ma głęboką świadomość, że na nim spoczywa odpowiedzialność za dalszy los macew i jestem przekonana, że podejmie zdecydowane kroki, by jakiś plan ich ekspozycji zrealizować.
Być może obok synagogi, a być może w innym miejscu. Z naszych rozmów wynika, że Gmina Kępno jest zdeterminowana, by macewy dawały świadectwo lokalnej historii.
KKB: Rozumiem też, że wszystko odbywa się w ścisłej współpracy z Gminą Wyznaniową Żydowską we Wrocławiu?
SK: W ten proces zaangażowanych jest wiele podmiotów: osoby prywatne, Komisja Rabiniczna ds. Cmentarzy, Gmina Wyznaniowa we Wrocławiu, Fundacja Ochrony Dziedzictwa Żydowskiego, Gmina Kępno, kaliski konserwator zabytków.
KKB: A czy przy okazji całej akcji udało się dowiedzieć kim byli i jak żyli kępińscy Żydzi?
SK: To jeszcze wszystko jest przed nami. Nawet nie ustaliliśmy jeszcze do kogo macewy należały, to znaczy na czyich grobach stały. Były już takie próby, ale raczej amatorskie. Wolałabym, żeby identyfikacji dokonali jednak specjaliści.
KKB: Przejdźmy może do Kalisza, gdzie znajduje się, nazwijmy to „punkt docelowy” Pani działań, czyli tamtejszy cmentarz żydowski. Czy może powiedzieć Pani o nim więcej i jakie on ma znaczenie dla regionu?
SK: Jest to tak zwany „nowy” cmentarz przy ulicy Podmiejskiej. Powstał w latach 20. XX wieku. Stary cmentarz znajdował się w dzielnicy Czaszki, ale z uwagi na jego przepełnienie podjęto decyzję o budowie nowego cmentarza oraz domu przedpogrzebowego.
Jak pisze Stanisław Małyszko w książce „W krainie pamięci. Kaliskie cmentarze i miejsca pochówku dawniej i dziś”, w 1932 r. pochowano na nim rabina Jechaskiela Lipszyca, który był członkiem Rady Miejskiej w Kaliszu, prezesem Krajowego Związku Rabinów w Polsce, a także członkiem prezydium Agencji Żydowskiej w Paryżu.
Od tego czasu właściwie zaprzestano pochówków na starym cmentarzu na Czaszkach. Mimo wojennych zniszczeń cmentarz pełnił swoją rolę aż do lat 60. XX wieku. Jeszcze w 1962 r. pochowano tu zwłoki członka Armii Krajowej i dowódcy Batalionów Chłopskich – Henryka Zielińskiego (Chaima Solnika vel Mariana Hejmana).
W 1964 roku na terenie cmentarza postawiono pomnik upamiętniający kaliskich Żydów pomordowanych przez hitlerowców. Natomiast w 1967 roku przeniesiono tu z likwidowanego kirkutu w Błaszkach doczesne szczątki błaszkowskich Żydów oraz pomnik z 1949 roku upamiętniający Żydów pomordowanych w tym mieście w czasie okupacji niemieckiej.
Cmentarz jest jednym z niewielu strażników pamięci o kaliskich Żydach.
Ich śladów w samym mieście praktycznie już nie ma. Należy tu wspomnieć o osobie pani Haliny Marcinkowskiej, opiekunce i swoistej strażniczce cmentarza, bez której zaangażowania z pewnością nie oglądalibyśmy tego miejsca w tak dobrym stanie.
KKB: Na co dzień Kalisz pamięta o swoich semickich sąsiadach, czy cały czas potrzebni są „kustosze pamięci”?
SK: „Kustosze pamięci” są absolutnie niezbędni. Mam na myśli pamięć nie tylko o kaliskich Żydach, ale również kaliskich ewangelikach i prawosławnych. Niezbędne jest nieustanne „kopanie po kostkach” decydentów i dodawanie dziegciu do ich słodkich beczek miodu zadowolenia z siebie. W mistrzowski sposób czyni to pan Maciej Błachowicz, który ostrym piórem wciąż napomina, gani i krytykuje brak działań w sprawie renowacji zespołu zabytkowych cmentarzy różnych wyznań na kaliskiej Rogatce. Tylko dzięki takim osobom, ich odwadze i determinacji pamięć o „innych” wśród nas pozostanie.
KKB: Czego zatem życzyć przy tej pracy i czy postrzega Pani swoją inicjatywę także jako swoisty sprzeciw dla ciągle obecnego w Polsce antysemityzmu?
SK: Nie mam złudzeń, że to działanie przyczyni się do czegokolwiek. Moim jedynym życzeniem byłoby utworzenie specjalnego programu dotacyjnego dla ratowania miejsc pamięci i cmentarzy cywilnych innych wyznań niż katolickie.